2009-02-02 21:33:38
W Polsce polityka prorodzinna jest narzędziem społecznej kontroli nad obywatelami i obywatelkami, którą rząd sprawuje wespół z kościołem. Ten ostatni decyduje, co w tej polityce jest właściwe, a co nie. Od niedawna o ekspercki monopol z kościołem konkurują ekonomiści, bo nadszedł kryzys, a za płotem czeka drugi, emerytalny. Nastąpi, jeśli nadal będzie spadać dzietność. Cel się nie zmienia: polityka prorodzinna nadal sprowadza się do kombinowania, jak namówić lub zmusić kobiety, by rodziły więcej dzieci.
Połapano się jednak, że kobiety nie chcą rodzić, bo boją się o swoją przyszłość zawodową, a zatem i bytową. O to, że wylądują w roli gospodyni domowej na o wiele dłużej, niż by tego chciały lub mogły sobie na to pozwolić. Bo opieką nad dzieckiem nikt się z nimi nie podzieli. A w każdym razie nie za darmo i nie dobrowolnie. Dlatego do dotychczasowej śpiewki o powołaniu kobiety dołączyły chóry, że rząd się przyłoży.
Jak się przyłoży? Ano zapewni paniom pracę na dwóch etatach: do domowego dołączy zawodowy. Co prawda na samozatrudnieniu, albo umowach nie przewidujących ubezpieczenia. No i w systemie telefonicznym - żeby oprócz laptopa i słuchawki młoda matka mogła jeszcze przytrzymać dziecko. Rząd zapewni jej także dodatkowe atrakcje, żeby się nie nudziła. Na przykład opiekę nad innymi dziećmi.
Czego nie biorą pod uwagę politycy? Że te dzieci, o które się rozchodzi, mają ojców. Żadne z proponowanych rozwiązań nie sprawi, że mężczyźni przejmą choć trochę domowej roli.
A domowa rola to nie tylko uciążliwość dnia codziennego. To przede wszystkim sytuacja dojmującej zależności finansowej od partnera. Ta zależność kładzie się cieniem na choćby najlepszym związku. Jest źródłem stresu, a w sytuacji konfliktu - źródłem upokorzenia. Wiele kobiet, które doświadczają psychicznej lub fizycznej przemocy ze strony mężów, jest na podstawie tej zależności szantażowanych. Nie odchodzą, bo boją się, że sobie nie poradzą. Niestety mają podstawy, żeby tak sądzić. Często słyszą: "proszę bardzo, zabieraj dziecko i idź sobie, skoro tak ci źle. Tylko ciekawe, za co będziesz żyć".
Należy dodać, że w przypadku straszącego męża rozwód to sytuacja permanentnej presji, lęku, poniżenia. Także dla dzieci, a za ich stan psychiczny tylko matki zwykły brać w takich sytuacjach odpowiedzialność. Ściągalność alimentów zaś jest w Polsce fatalna.
Dopóki zależność finansowa żony od męża nie stanie się współzależnością małżonków, dopóty kobiety będą żyły w strachu przed decyzją o dziecku. Innymi słowy dopóki niezależność finansowa kobiet - równa niezależności finansowej mężczyzn - nie będzie traktowana jak ich prawo, dopóty dziecko będzie ryzykiem utraty bezpieczeństwa i godności.
Dlatego polityka prorodzinna powinna wytwarzać takie warunki, w których to mężczyźni będą zobligowani pracować na dwóch etatach - domowym i zawodowym. Dlaczego pracy, którą łatwo pogodzić z opieką nad dziećmi, nie oferować ojcom? Kobietom zaś umożliwiać na tyle dobrze płatne prace, aby argumenty o gorszych zarobkach, braku szans na podwyżkę czy awans, zagrożeniu zwolnieniem nie stawały się narzędziami domowej opresji: żona do garów, mąż do pracy?
Likwidacja szklanego sufitu, niższych o 25 proc. zarobków kobiet pracujących na tych samych stanowiskach, feminizacji zawodów niskopłatnych - wszystko to byłoby zatem także częścią polityki prorodzinnej.
Wróćmy do roli domowej. To także pozycja społeczna, która nie jest wynagradzana żadnym kapitałem: ani doświadczeniem, które przydaje się potem w cieszącej się szacunkiem i wysokimi zarobkami pracy, ani pieniędzmi, ani tym bardziej prestiżem.
To także sytuacja, którą wiele osób - w tym niestety często mężowie - ocenia jako wygodną, komfortową i dobrą dla leniwych. Większość kobiet prowadzących dom usłyszało od swoich mężów: "ty nic nie robisz!" Wiele nigdy nie usłyszało słowa uznania, docenienia lub podziękowania za pracę dla rodziny.
To także sytuacja społecznej próżni. Kobiety, które nie pracują zawodowo, bo poświęciły się opiece nad dzieckiem, cierpią na poczucie izolacji, zamknięcia w czterech ścianach. "Wypadnięcia z życia", które dotychczas było ich udziałem. Nie mają ani czasu, ani sposobu, by w nim uczestniczyć. Od wielu słyszałam o paranoicznym lęku, że "głupieją", że "coś je omija".
To także sytuacja podwójnej frustracji: z powodu emocji takich jak irytacja, gniew, samotność, smutek, ale zarazem z powodu konieczności ich ukrywania. Matka musi być szczęśliwa, gdy spędza czas ze swoim dzieckiem. Każda, która czasem szczęśliwa nie jest, robi się podejrzana. O patologię, występek, niekobiecość. Tymczasem nie spotkałam matki, która czasem nie miałaby swojego dziecka dość, zwłaszcza, gdy 24 godziny na dobę to na jej głowie spoczywa odpowiedzialność za jego samopoczucie. Zadziwiające, że partnerom, ojcom, mężom tak trudno jest zrozumieć, jak ogromne to przeciążenie.
To także sytuacja degradująca do roli petentki. Jak dziecko proszące o kieszonkowe żony muszą prosić swoich mężów o pieniądze na wydatki domowe. Nierzadko są z nich rozliczane, odpytywane, "na co znowu?", podejrzewane, że folgują swoim zachciankom za pieniądze, których mężowie nie uznają za wspólne. Nie widzą oni, że właśnie dlatego, że żona zajmuje się dzieckiem i domem, on może zarabiać. I właśnie dlatego, że on korzysta z tradycyjnego podziału ról, on może zarabiać mając jednocześnie dom i rodzinę - w tym darmową pełną obsługę, zaś jego dziecko bezpieczeństwo i opiekę - a ona z tego samego powodu zarabiać nie może.
W Polsce kobieta jest podmiotem rodzinnym, mężczyzna - podmiotem pracującym. Tak nas traktują politycy i pracodawcy. Dopóki nie będzie równego podziału obowiązków domowych i rodzinnych między rodzicami, dopóty nie będzie postępu w równouprawnieniu kobiet na rynku pracy.
Podziału, którego nierówność przysłaniana jest tezą o naturze powołującej kobiety do macierzyństwa i domowego ogniska. Baśniami o polowaniu na bizony i pieleniu grządek. Mitami o potrzebach dziecka, które z ojcem nie musi, za to z matką koniecznie. Nade wszystko zaś ideologicznym obarczaniem kobiet i tylko kobiet odpowiedzialnością za życie i zdrowie dzieci.
Tytułem dygresji: to ostatnie dobitnie obrazują m.in. procesy o zabójstwo lub zamęczenie własnych dzieci. Matki dostają odsiadki, ojcowie skutecznie bronią się, że nic nie wiedzieli. Nawet jeśli nie wiedzieli - co brzmi jak science fiction, albo jak probierz zaangażowania mężczyzn w życie rodzinne - czy argument, że nie wiedziała, co się dzieje z jej dzieckiem, uchroniłby jakąkolwiek matkę przed sądem?
Nie łudźmy się: rola domowa, jeśli jest główną lub jedyną, nie daje analogicznego do ról zawodowych, społecznych, publicznych poczucia satysfakcji i samorealizacji. Czasem próbuje się ją jako taką reklamować. Gdyby jednak była ona atrakcyjna, zapewne musiałybyśmy walczyć o dostęp do niej dla kobiet...
Nikt dobrowolnie nie rezygnuje z przywilejów, którym w pierwszej kolejności jest niezależność bytowa, tak cenna w warunkach ustawicznego niepokoju wytwarzanego przez kapitalistyczny rynek pracy. Polityka prorodzinna może być dobrym sposobem, by ten luksusowy towar trafiał także w ręce kobiet. Jak konkretnie? O tym jutro, bo znowu przekroczyłam dopuszczalną ilość akapitów.