2009-04-07 16:20:10
Właśnie wyszła na ten temat książka "Więzienia nędzy" Loica Wacquanta (Książka i Prasa). Autor przedstawia szczegółowe analizy klasowego charakteru programów w rodzaju "zero tolerancji" i penitencjarnej polityki państw kapitalistycznych. Ale gdzieżby tam publicyści książki czytali. Wystarczyło, że Magierowski powołał się na osobistą znajomość z takimi, którzy jeżdżą na rowerze po pijanemu, a przecież kolegowaniem z plebsem by się nie zbłaźnił. Wniosek z tego miał być taki, że przestępstwo to przestępstwo. Niestety padł gol do własnej bramki, bo jedyne, o czym można ze słów publicysty Rzeczpospolitej wnioskować, to o tym, że pijany warszawiak na wypasionym rowerze i z grubym portfelem do więzienia nie trafi, za to mieszkaniec wsi wracający nocą na Wigry3 - i owszem.
Na tle prawicowców, komfortowo rozsiadłych w fotelach, którym prowadzący zapewniał wsparcie i poważanie, Sutowski, traktowany protekcjonalnie, wypaść miał jako sztywniacki naiwniak i młodociany zapaleniec. W ten oto sposób Igor Janke realizuje sprawdzoną i wysłużoną metodę kompromitacji poglądów, których nie podziela: znajduje sobie chłopca do bicia i zaprasza na tę okoliczność kolegów z własnej falangi.
Jednym z tematów rozmowy były plany PO wobec Instytutu Pamięci Narodowej. Z wyjątkiem Sutowskiego publicyści oddali hołd znakomitej działalności IPN, a następnie dali wyraz swojej frustracji i oburzeniu z powodu permanentnej dyskryminacji osób wyrażających publicznie poglądy inne niż "liberalne i lewicowe".
Jeśli ktoś myśli, że praca w IPN, dotacje budżetowe dla tej instytucji oraz status jej publikacji należą do uprzywilejowanych, to grubo się myli. Magierowski zasugerował, że autorzy niepokornych prac historycznych, którzy zamiast pisania hagiografii lewackich świętych oddają sprawiedliwość i prawdę, są w Polsce pozbawiani publicznego głosu oraz możliwości zrobienia kariery naukowej.
Osobiście ciekawa jestem, czy w Polsce - a co dopiero w IPN - ma szansę zrobić karierę historyk, który napisałby niepokorną wobec aktualnej polityki historycznej pracę o Komunistycznej Partii Polski albo Armii Ludowej. O tej pierwszej prezes PiS powiedział ostatnio, że był to "najobrzydliwszy w dziejach polskiej historii nurt". Widać niedawnego premiera dużo bardziej zohydzali np. nielegalni działacze związkowi niż, by wymienić tylko jednego kandydata na zaszczytne miano "obrzydliwego", bojówki ONR wprowadzające w czyn rozważania endecji na temat rozwiązania kwestii żydowskiej.
Sutowski, samotny wobec armii pokrzywdzonych przez sferę publiczną prawicowców - którzy w najlepszym czasie antenowym zasiadają przed mikrofonami radia klasy średniej, jadącej właśnie swoimi samochodami do pracy - skrytykował pion prokuratorski IPN i zaapelował o przesunięcie dotacji w stronę pionu dydaktycznego. Rzecz w tym, że działalność drugiego jest równie szkodliwa.
Pierwszy wytacza pokazowe procesy ludziom, którzy budowali władzę ludową. Stanowczą większość tych procesów przegrywa. Ba, nawet do nich nie dochodzi, są umarzane. Nie ma to jednak jak ideologiczne igrzyska polegające na upokarzaniu wroga, uosobionego przez ponad osiemdziesięcioletnich ludzi ciąganych po sądach, zastraszanych procesami i pozbawianiem emerytur.
Drugi publikuje książki, na podstawie których pierwszy uprawia swoje prześladowcze sporty. Te książki cieszą się mianem naukowych, zostają lekturami szkolnymi i podręcznikami dla studentów. W książkach tych - by pozostać w obrębie tego samego przykładu - powojenne pogromy na Żydach dokonywane przez polską partyzantkę, nazywane są "likwidacją współpracowników NKWD". W ramach kluczowego dla IPN paradygmatu antykomunistycznego wszelkie działania niezgodne z etosem katolicko-narodowym są pozbawione prawomocności i dezawuowane, zgodne zaś - gloryfikowane i usprawiedliwiane. To jest, zdaje się, ta naukowa obiektywność historyków, o której tyle słyszałam. Publicyści przekonują jednak, że nie mam się czym martwić: IPN to dziś odpowiednik polskiego podziemia. Jedyni sprawiedliwi w czerwonym morzu kłamstwa. Krzywdzeni i opluwani, pozbawiani szacunku, narażając się na prześladowania nie poddają się w walce z komunizmem, który dziś, w formie zamaskowanej, reprezentuje "Gazeta Wyborcza" (sic!).
Poniżej zdjęcie zrobione przez moją siostrę. Funkcjonariuszy IPN uspokajam: w Genui, nie w Polsce. Ściganie zbrodniarzy, którzy namalowali ten znaczek (czyżby cykliści?) podczas protestów alterglobalistycznych, pozostawcie Włochom.