Pan Marek, Pan Jan, Pan Jezus
2010-07-14 23:22:56
Dziś w Słowniku Mizoginii literka "P". Pe jak Pan.

Pan Marek
Letni kurs językowy, codziennie rano lekcja. W trakcie przerw stopniowo zakolegowuję się z panem Markiem. Pan Marek się tu nie uczy, pan Marek tu pracuje. Jako pomoc od wszystkiego. Ni to techniczny, ni to sekretarz, ni to dozorca. Ale kawy nie robi, kubków nie zmywa, kibli nie sprząta - do tego szkoła zatrudniła panią Zofię. Pracę pani Zofii nadzoruje pan Marek. Pani Zofia nadzoruje jedynie mopa.

Utarło się, że Pan Marek mówi do mnie na 'ty', ja do niego na 'pan'. Kto utarł? Chyba wiek: pan Marek ma około sześćdziesiątki, ja trzydzieści mniej. Uprawiamy z panem Markiem smoltoki. Jeśli nie o wadach i zaletach spożywania kefiru, to o tym, jak pan Marek mieszkając w Danii przefarbował włosy na blond, bo wołali za nim "Turek". Jeśli nie o emeryturach (on ma 2500 i jeszcze dorabia, bo "ma się te potrzeby"), to o pogodzie. Ostatnio do smoltoków nawinął się upał. I właśnie upał zakończył naszą znajomość.

Mówię: Ogień z nieba.
Pan Marek: Bo za ciepło się ubierasz!
Ja: Przecież mam tylko bluzkę i krótkie spodenki, mniej się już nie da.
Pan Marek: Ale ja nie o tym mówię.
Ja: Jak to?
Pan Marek (patrząc na moje krocze): Tam pod spodem się za ciepło ubierasz.
Ja: O co panu chodzi?
Pan Marek: Ja mam rentgen w oczach. Wszystko widzę.
Siarczysty śmiech.
Ja: Nie no, to był obleśny żart, nie życzę sobie takich.
Pan Marek: Co masz pod bluzką też widzę. Mówię ci: mniej na siebie zakładaj.
Znowu śmiech. Znowu nie mój.

Pan Jan
Metro. Nikogo. Koło bramek bardzo starsza, niedowidząca pani objuczona torbami pyta mnie, jak dojechać na Dworzec Gdański. Jest w metrze pierwszy raz, więc tłumaczę jej, ile stacji, który peron, jak się na niego dostać itd.

Pytam: Chce pani kupić bilet, czy wpuścić panią? Ona: Wpuścić.

Już mam jej piknąć swoim miesięcznym bramkę, gdy do bramki podbiega pan. Nazwijmy pana Jan. Na oko 50 lat. Pan Jan dziarsko wpycha się przed staruszkę. Gdy obie dostajemy się na peron, burczy: "Tak nie wolno!"

Mówię do staruszki: Wie Pani, że bez biletu mogą Panią złapać kanary?
Ona: Ale nie mam na bilet. Tak się porobiło.

Żegnam staruszkę. Nie wyrabiam i podbijam do Pana Jana. Jan już nietęgi, że to ja do niego, a nie on do mnie, ale jako że mam pół peronu do przemaszerowania, ripostę sobie zdążył przygotować.
Ja: Coś pan do mnie mówił?
Jan Pan (ironicznie): Nie wiedziałem, że kilka osób może jeździć na jednym bilecie.
Ja: Jak ma Pan z tym problem to proszę kupić tej pani bilet.
Pan Jan (poddenerwowany): To nie o to chodzi, proszę panią. Ja często widuję takich jak wy, młodych, co przeskakują przez te bramki, bez biletów jeżdżą.
Ja: Ja mam bilet, to ta pani nie ma. Może jej pan powie, że jeśli nie ma, to niech idzie piechotą na Gdański?
Pan Jan: To nie o to chodzi, proszę panią. Tak nie wolno! Bilet to bilet. Czy pani nie wie, że nie wolno jeździć bez biletu? Nie wolno wpuszczać na swój bilet kogoś. To zabronione! Co pani wyprawia?

Pan Jezus
No właśnie, co ja wyprawiam. Gadam z nim, a mam ochotę na scenariusz finalnej zwrotki "Michałków Kasztanków"(1). Bo "choć kochać bliźnich nakazał Pan Jezus, to czasem po prostu nie da rady". Zwłaszcza, gdy bliźni traktują cię jak panowie.

(1) Utwór zespołu Pokój z widokiem na wojnę

poprzedninastępny komentarze