2010-08-12 13:37:12
"Anna przystanęła za drzwiami i słuchała. W głosie Ivora pojawia się nowa jakość: szyderstwo. Było wymierzone w świat szkoły dla dziewcząt, w świat kobiet, w niedorzeczność czytanej opowieści. Pojawiło sę w chwili, gdy Ivor wyczuł obecność Anny. Tak, ale nie było w tym nic nowego: Anna już to znała. To szyderstwo, broń homoseksualisty, było tym samym, co przesadna uprzejmość "prawdziwego mężczyzny", "normalnego" mężczyzny, który – świadomie bądź podświadomie – próbuje ustalić granice swojego związku z kobietą. Zwykle podświadomie. Był to ten sam chłodny unik posunięty o krok dalej. Różnica tkwiła w intensywności, nie w istocie. Anna zernkęła przez drzwi i zauważyła, że dziewczynka uśmiecha się z rozkoszą, ale trochę nieswojo. Wyczuła, że szyderstwo jest wymierzone w nią, w kobietę. Anna posłała córce niemą, współczującą myśl: Cóż, moje biedne dziecko, lepiej jak najszybciej do tego przywyknij, bo będziesz żyć w świecie, w którym aż się od tego roi".
Kilka dni później Anna słyszy, jak Ivor rozmawia o kobietach ze swoim kochankiem Ronniem:
"- Tłuste, dupiaste krowy... - To był głos Ivora. Dorzucił do tego obsceniczny odgłos. Później odezwał się Ronnie:
- Obwisłe, spocone cyce... - Zakończył tę wypowiedź odgłosem wymiotowania".
Anna wie, że ten dialog był sprokurowany dla jej uszu - mężczyźni chcieli, by ich usłyszała.
Kilka miesięcy później Anna jest chora. Nie czuje się w pełni władz umysłowych, ma gorączkowe zwidy. "Nagle przemieniłam się w nowy byt, zupełnie mi obcy. Uświadomiłam sobie, że moje ciało napawa mnie wstrętem. Nigdy wcześniej czegoś takiego nie doświadczyłam.(...) Przypomniałam sobie, jak Nelson wyznał mi, że czasami, gdy patrzy na ciało żony, nienawidzi go za jego kobiecość; nienawidził za włosy pod pachami i w kroczu. Czasami postrzegał ją jako jakiegoś pająka z chwytnymi odnóżami wokół centralnie położonej włochatej, pożerającej wszystko paszczy. Usiadłam na łóżku i patrzyłam na swoje chude ręce i nogi(...). Zamiast odczuwać przyjemność, czułam odrazę".
Ta cienka i przerywana nić obrzydzenia do kobiet i kobiecego ciała, w książce Lessing tworzy jednak logiczny wzór.
Mizoginia gejowska, która najczęściej przybiera wyraz obcesowego niezauważania kobiet, miewa odsłony bardziej brutalne. Czasem należą do nich występy Drag Queen. Choć lubimy interpretować je feministycznie jako pokaz performatywności płci, coraz częściej polegają one na rubasznym wyśmiewaniu nie norm kobiecości, lecz kobiet po prostu. Kobiet zmuszonych owe normy wypełniać. Chyba najdotkliwszym tego przykładem był występ, podczas którego pewien Drag Queen sparodiował jeden z Monologów Waginy spisanych przez Eve Ensler - monolog o gwałcie wojennym. Ze wstrząsającego tekstu opisującego graniczne doświadczenie przemocy, uczynił opis seksualnych fantazji gejowskich i popis erotycznych westchnień. Tak oto znikają kobiety, powstają barwne kukły. Paradne w tych swoich ciuszkach, kuriozalne z tymi swoimi manierami, śmieszne z tymi swoimi kroczkami, cudaczne z tymi swoimi parasolkami i torebuniami, żenadne z tymi swoimi łzami. Dobre do sparodiowania. Parodia chroni przed braniem na serio.
Anna jest świadoma, że mężczyźni, którzy żyją w jej domu i lubią bawić się z jej córką, szydzą z kobiet, mimo to jednak nienawiść do kobiecego ciała wnika w nią i atakuje w momencie słabości - tym razem w postaci autoagresji. Jest świadoma, dlaczego jej gejowscy lokatorzy to robią: to sposób na odróżnienie się od istot społecznie pogardzanych. Szyderstwo mężczyzn jest bardzo konkretne: sprowadza ono kobietę do jej cech fizjologicznych, przyrównuje do zwierzęcia, redukuje do najbardziej dosłownego, mięsnego charakteru istnienia. Tym samym unieważnia wszelkie inne aspekty kobiecego życia, które sprawiłyby, że Anna - a za nią inne kobiety - zyskałaby w ich oczach miano podmiotu, istoty ludzkiej, rozumnej, zdolnej do cierpienia, chronionej moralnymi regułami, posiadającej prawa, możliwej do objęcia empatią.
Jak zwykle, za figurę opozycyjną wobec Człowieka posłużyło Zwierzę. Pomiędzy człowiekiem i zwierzęciem buduje się budkę strażnika, ustanawia szlaban, rozsadza żywopłot, stawia żołnierzyki. Za tą granicą jest już tylko mięso, nie ciało. Mięso inne niż to, które obrasta nasze mięśnie. Mięso mięsiste, nie transcendentne. Mięso bez Boga albo Bogini, bez idei, bez wzlotów i upadków myśli, bez uczuć najgłebszych, bez czucia. Mięso, któremu nic się nie należy, a które za to należy się ludziom - za ten ich wiekopomny rozum. Ten sam, który ciało zamienił na mięso.
Zatem czysta materia. Ale, o zgrozo, żywa. I właśnie ta jej żywotność jest wtedy najbardziej przerażająca. Jak chodzący trup. Jak Zombie. Kapitan Ośmiornica. Frankenstein. Bo mięso żyć nie powinno, a ono jeszcze - obrzydliwe! - żyje. Chodzi, kwiczy, muczy, rusza się i okazuje uczucia: troski o dzieci, przyjemności z dotyku, zdziwienia, a potem już tylko bólu, lęku, cierpienia i przerażenia. No i wreszcie jest martwe. W kawałkach łatwiej się je ogląda. Łatwiej nazywa. Łatwiej się go nie widzi. I łatwiej przyrządza. Kiedy jest martwe, krew już w nim nie krąży, ani mleko, więc nic nie wycieka, jak pamiątka po życiu. Ciało ma historię, mięso nie.
Tymczasem kobiety to mięso, które jeszcze żyje. Najobrzydliwsza faza przerobu. Ostatnio dała wyraz temu obrzydzeniu Agata Bielik-Robson na spotkaniu organizowanym przez filozofów z "Orgii Myśli"("Polska jako komunał", 5.5.2010, klub "Powiększenie"). Było o Polsce. Zeszło na Polki. Bielik-Robson zaprzeczyła, jakoby w Polsce istniał kiedykolwiek patriarchat, przeciwnie: jest to, jej zdaniem, kraj czysto matriarchalny. Potem było grubiej: Polska to zdaniem Bielik-Robson "wielka, opasła, leniwa maciora pożerająca własne dzieci", która "swym cielskiem przywala i unieruchamia w tym kraju wszystko" (cytuję z pamięci). Chwilę później maciorami okazały się same Polki - nadopiekuńcze i kastrujące. Wywodowi towarzyszył rubaszny śmiech sali, żarciki prowadzącego dyskusję oraz miny wstrętu i obrzydzenia samej przemawiającej - do tychże macior, rzecz jasna, no bo przecież nie do żartów i śmiechów. Skończyło się na życzeniu maciorze prędkiego zgonu, by biedni Polacy mogli się spod jej ciężaru uwolnić.
Odebrałam speech Bielik-Robson jako szokujący - i nie sądze, by nader świadomy - popis dokładnie tej samej nienawiści, którą opisuje Lessing. Nienawiści do kobiet przejawiającej się w poczuciu wstrętu na widok kobiecego ciała i w poczuciu, że kobieta to tylko i wyłącznie cielesność. Szokujący tym bardziej, że wykonany przez kobietę. Nie powinno to jednak dziwić: publicznie odcinając się od kobiecości jako cielesności kobieta sytuuje siebie po drugiej stronie granicy. Dostaje paszport do świata ludzi, gdy udowodni, że wystarczająco gardzi kobietami tzn. tym, co nazywane jest kobiecym. Ten gest powtarzają kolejne intelektualistki. Jest on jak sygnet przekazywany z pokolenia na pokolenie kobietom, które postanowiły ugrać coś w świecie rozumu rozumianego na starą modłę. Jako domeny męskiego podmiotu. Jako tego, co potrafi męskie doświadczenie bycia w świecie uczynić jedynym istotnym, jedynym wypowiadalnym, jedynym uznanym. Jako tego, co ustanawia granicę między człowieczym i zwierzęcym, ale także człowieczym i kobiecym.
Natknęłam się jednak i na coś z przeciwległego biegunu: zdjęcia, które Annie Leibovitz zrobiła Susan Sontag tuż przed śmiercią swojej partnerki, kiedy ta była już nieprzytomna. Te zdjęcia są w dodatku lekko zielone, bo tak zagrało światło. Niestety nie mogę znaleźć ich w necie, ale można je zobaczyć na filmie "Annie Leibovitz. Życie w obiektywie" (reż. Barbara Leibovitz, 2006). Jest w nich niespotykane upodmiotowienie ciała. Przez miłość, jak sądzę. Przez miłość patrzącej. I opłakującej umierającą. Da się tak patrzeć na kobietę i jej ciało.
Więcej: da się tak patrzeć na maciorę.
Może trzeba tylko znaleźć punkt styczny między człowiekiem, kobietą i zwierzęciem? Zbliżyć się do niego, a nie uciec przed nim za granicę?
Chciałabym, żeby Polska była krajem maciory. Póki co jest krajem, w którym maciory trzyma się w małych klatkach wśród tysięcy innych klatek, pozbawione słońca i powietrza, zmusza do rodzenia małych po to, by te małe za chwilę zabrać do rzeźni, a potem zabija. Póki co jest krajem, w którym z maciory czyni się metaforę kobiecej władzy, by nie zobaczyć tego, co realne. Póki co jest krajem, w którym ludzie popisują się wobec macior pogardą.
Doris Lessing, Złoty notes, tłum. Bohdan Laliborski, Świat Książki, Warszawa: 2009