Zniknęłam dzisiaj dwa razy
2011-02-01 20:29:46
Idę podpisać moją drugą w życiu umowę o pracę. Atmosfera jest miła i półformalna. Siedzimy z księgową w maleńkim pokoiku, nad papierami, na przeciwko siebie. Obie śledzimy wzrokiem rubryki, które ona wypełnia. Pyta:
- Na jakie stanowisko została Pani przyjęta?
- Asystentki.
Widzę, jak wpisuje "asystent".

Dostaję skierowanie na badania okresowe. Idę do wskazanej przychodni. Rejestracja. Znowu mały stół, znowu papiery, znowu rubryki. Pielęgniarka pyta:
- Zawód wyuczony, zawód wykonywany?
- Jestem socjolożką i pracuję jako socjolożka.
Widzę, jak wpisuje "socjolog" i "socjolog".

Nic nie powiedziałam. Z księgową będę współpracować przez najbliższe miesiące, a jak dobrze pójdzie, to nawet lata. Polubiłam ją. Nie chciałam jej zwracać uwagi. Nie chciałam, by poczuła się strofowana. Nie chciałam wdawać się w pyskówkę. Zależało mi, by zrobić dobre wrażenie. To jest dużo starsza ode mnie kobieta, co też nie bez znaczenia - trudniej zwrócić uwagę.

Pielęgniarki się bałam. Nie patrzyła na mnie, była zirytowana. W pokoju przechodnim kazała mi się rozebrać do bielizny. To też zrobiłam. Posłuszna i skrępowana. Posłuszna prośbom wypowiadanym tonem rozkazu, skrępowana własnym posłuszeństwem wdrożonym we mnie wraz z "kobiecością". By nie być "tą, która robi problemy". By mieć to już za sobą. By udobruchać ją potulnością. Oczywiście bez skutku. Niczym miliony kobiet, które próbują chodzeniem na palcach zapobiec czyjejś agresji. Oczywiście bez skutku.

Nie zawsze mam siłę walczyć. Ale zawsze, gdy tego nie zrobię, mam kaca. Dziś doszło poczucie nadużycia. Bo te rubryki były o mnie. Mogę mówić o kobietach tak, jakby wstydziły się faktu, że osiągnęły coś w męskim świecie - skoro same sobie tego zażyczą. Ale jeśli o mnie chodzi - nie jestem żadnym asystentem ani socjologiem. Równie dobrze mogę być Przemysławem Rembielskim, którego matka ma na imię inaczej niż moja i którego pesel zaczyna się innymi cyframi.

Źle znoszę, gdy robią mi to inne kobiety. Gdy decydują za mnie, kim jestem. Trudniej się im postawić, bo wobec kobiet knebluje mnie grzeczność. Potrafię ją sobie darować, gdy znowu chce za mnie decydować kolejny mężczyzna. Gdy robią to kobiety - czuję podwójny paraliż. Przemoc, która stoi za wymazywaniem kobiet, dzieje się wtedy dwójnasób. Bo wobec nas obu. To jest bajka o tym, jak przemoc wobec samych siebie staje się przemocą wobec innych, którzy są w podobnej sytuacji.

Patrzę na te kobiety i widzę ludzi wyćwiczonych w znikaniu. Jakże miałyby mi tego nie zrobić, skoro robią to sobie? Jakże miałyby nie wymagać ode mnie ciszy, skoro same milczą od tylu lat? Mój sprzeciw byłby aktem przeciwko ich własnej krzywdzie. Włożyły mnóstwo pracy w to, by tę krzywdę przemilczeć. By znieść ją, a potem o niej zapomnieć. Zapomnieć, żeby powielić. Dziś powieliłam ją ja. Stałam się kolejnym łańcuchem odgradzającym kobiety od historii ich pracy. Od wiedzy, jakie koszta muszą ponosić kobiety, by pracować w zawodach przewidzianych dla mężczyzn.

I wszystko, co mi zostaje, to powiedzieć do siebie głośno: nie wiem, kim jest asystent i socjolog. Ja jestem asystentką i socjolożką. Nie wiem, jak ma na imię matka asystenta i socjologa. Moja ma na imię Joanna. Więc mówię to. Żeby nie zniknąć. I żeby wraz ze mną nie znikała mozolnie odkopywana historia kobiet w świecie, w którym zamazuje ją wszystko. Z językiem włącznie. Więc zaczynam od niego. I nawet, jeśli na nim kończę - to już coś. Palec spod ziemi, szept zamiast ciszy.

poprzedninastępny komentarze