2011-02-21 01:19:39
Gabinet ma udekorowany po sufit skórami zdjętymi ze zwierząt i bronią myśliwską. Nie ma tam leżanki, jest za to tapczan przykryty futrami dwóch lisów z elementami łap, ogonów i pysków. Strzelb naliczyłam pięć, sarmackich szabli dwadzieścia pięć, noży do wycinania „trofeów“ z ciepłych jeszcze ciał zwierząt – dwanaście.
Siadam na wskazanym stołeczku. Na dworze -8, więc mam na sobie trzy warstwy ciuchów. Bardziej ciepłych niż ładnych. W ręku ściskam wyniki badań żołądka z ostatnich kilku lat. W głowie powtarzam listę objawów, żeby o niczym nie zapomnieć.
Lekarz spisuje moje dane: data urodzenia, adres, pesel. W końcu odwraca do mnie głowę.
- Co też panią do mnie sprowadza?
- Przychodzę, bo...
- ...Zróbmy tak: ja pani powiem, po co pani przyszła. A pani będzie miała rzadką okazję mnie przedrzeźniać. Proszę pokazać język.
Wyciągam język.
- No właśnie, tak myślałem. Ma pani: paskudny przewód pokarmowy, kłopoty z żołądkiem oraz hyperandrogeniczne zaburzenie hormonalne. Musi pani to uregulować, bo nie będzie pani mogła mieć dzieci. A teraz proszę się rozebrać do pasa.
- Po czym pan wnioskuje, że mam zaburzenia hormonalne?
- Po bardzo wielu oznakach. Ja pani po prostu mówię, jak jest, a co pani z tym zrobi – to już pani sprawa.
- Ale jakie są tego symptomy? Przecież pan mnie jeszcze nie zbadał.
- Widzę panią! To mi wystarczy.
- Ale co pan widzi?
- Pani twarz, pani włosy... [lustruje mnie wzrokiem], wszystko widzę. Ma pani nadmiar męskich hormonów.
- Ale co dokładnie jest nie tak z moją twarzą i włosami?
- Skończmy już tę dyskusję. Pani tu przyszła z żołądkiem. Proszę się rozebrać.
- Zaraz zaraz, ale ja bym chciała wiedzieć, co z tymi hormonami.
- Ale po co pani ze mną dyskutuje? To ja tu jestem lekarzem, więc ja zadaję pytania.
- A ja jestem pacjentką, która traktuje pana jak eksperta, więc chyba mogę pytać?
- Rodziła pani? Co ile dni pani miesiączkuje? Boli panią podbrzusze przed miesiączką? A piersi? Bierze pani środki antykoncepcyjne?
- Ale dlaczego pan mnie pyta o sprawy ginekologiczne, skoro przychodzę do pana z chorym żołądkiem?
- Pytam się, dlaczego pani nie bierze pigułek antykoncepcyjnych.
- Bo źle się po nich czuję.
- No widzi pani. Ma pani zaburzenia hormonalne. I już. Jajeczko pani nie dojrzewa! Dziecko, czemu Ty się ze mną kłócisz? A teraz proszę się rozebrać do pasa.
- To pan zaczął od hormonów i zadaje mi pan intymne pytania, chociaż przychodzę do pana z wrzodami. Więc chyba mam prawo dopytać, jakie są pana podejrzenia.
- Dziecko, ja widzę, że zaraz się pożegnamy.
- Chyba tak, bo po tej rozmowie nie mam do pana zaufania.
- W takim razie lepiej, żebyśmy się pożegnali.
Zakładam kurtkę.
- Dziecko, przychodzisz do mnie, to ja ci mówię...
- Przede wszystkim nie jestem pana dzieckiem.
Wychodzę.
Najpierw sprawdzam go w internecie. Na stronie „Znanylekarz.pl” pacjentki i pacjenci wpisują komentarze na temat lekarek i lekarzy. Polecają, odradzają, ostrzegają. Mój „specjalista” ma mało wpisów. Trzy peany na cześć wielce dowcipnego erudyty i jeden taki: Byłam tylko raz u tegoż pana. Udzielał mi porady endokrynologicznej. Powiedział, ze jestem za młoda zeby brac pigulki antykoncepcyjne i z pewnością już jestem bezpłodna (!), co wprawiło mnie w rozpacz, bo własnie chcialam sie starac o dziecko. Cos tez wspomnial, ze moja przysadka moze nie produkowac hormonów...generalnie jest szorstki i chyba lubi strofowac swoje pacjentki. Wizyta trwala godzine i zaplacilam 80 zł. (Dodam ze zaszłam w ciązę parę mies. później...)
Potem szukam informacji na temat nadmiaru męskich hormonów. Objawy to: cienkie, przetłuszczające się włosy, łysienie, zanik miesiączki, otyłość, zarost na twarzy, trądzik. Nie mam żadnego z nich. I jeszcze „nadmierne owłosienie ciała“, które jest: 1. uznaniowe – pojęcie „nadmiaru“ włosów, podobnie jak presja, by włosy z ciała usuwać, różnią się w zależności od kultury, mody i epoki 2. rasistowskie - jeśli nie należysz do aryjskiej kasty blondynów o włosach prostych i cienkich - na pewno masz włosów "nadmiar" 3. ów lekarz nie miał okazji tego stwierdzić - siedzę zakutana w zimowe ciuchy.
Mógł za to stwierdzić, że nie zachowuję się „kobieco“ i nie staram wyglądać jak modelka na reklamie. Wygląda na to, że za objawy androgenicznego zaburzenia wziął moje niewyskubane brwi, brak makijażu, adidasy zamiast kozaków, dżinsy zamiast legginsów, brak przymilnego uśmiechu przyklejonego do facjaty, niski głos oraz brak uczniowskiego moresu wobec lekarza. No i to pyskowanie! Wystarczy, by stwierdzić, że „jajeczko mi nie dojrzewa“. Dopytuję go, więc dostaję diagnozę niedoboru kobiecych hormonów. Nie traktuję lekarza jak boga, toteż nie zajdę w ciążę. Może i lepiej, bo a nóż urodziłabym kolejnego myśliwego.
Przytoczona wyżej wymiana zdań trwała może trzy minuty. Miała tempo pingpongowego seta. Cieszę się, że starczyło mi refleksu, żeby nie rozebrać się na jego żądanie. Naga w obliczu ubranego, starszego mężczyzny wyposażonego w moje dane osobowe i trzy pieczątki eksperta oraz w obliczu jego rozlicznie prezentowanej broni byłabym jeszcze bardziej onieśmielona. Także w gębie. Nawet tak męskoidalne kobiety jak ja choroba osłabia, napawa lękiem i wzmaga poczucie zależności. Wszystko to sprawia, że do lekarza przychodzi się trochę jak do sądu po wyrok. Co z kolei wyposaża lekarki/rzy we władzę, której nikt nie patrzy na ręce z obawy przed odmową pomocy. Właśnie z niej miał zamiar skorzystać mój „specjalista” ordynując rozbiórkę „do pasa”. Byłam na niejednej wizycie gastrologicznej, więc wiem, że to badanie wymaga podciągnięcia bluzki na wysokość splotu słonecznego. Nie wiem, po co mu było oglądanie mnie gołej. Żałuję, że o to nie zapytałam.
Żałuję, że nie zapytałam go wprost, czy aby podejrzliwość wobec jego proroczego tonu i brak posłuszeństwa jego rozkazom nie jest tym, co bierze za oznaki kobiecej „hyperandrogenizacji”. To byłaby wersja soft.
Żałuję, że nie wróciłam napisać farbą na jego drzwiach: „ Ten lekarz wyżywa się na pacjentkach, które zamiast podziwiać jego show zadają pytania”. Albo „Jeśli nie regulujesz brwi, nie nosisz bluzek z dekoltem, butów na obcasach i nie grasz słodkiej idiotki – nie wchodź”. To byłaby wersja medium.
Żałuję, że nie zażądałam tonem równie władczym co on: „Proszę się rozebrać od pasa w dół”, a potem nie powiedziałam: „No właśnie. Ma pan kompleksy i stąd bierze się pana paternalizm wobec kobiet oraz zamiłowanie do zabijania zwierząt”. To byłaby wersja hard.
Żałuję, że kolejne kobiety natkną się na tego lekarza i wezmą jego przesiąkniętą stereotypami gadkę za prawdę na temat swojego stanu zdrowia. A potem rozbiorą się na jego żądanie, choć nie będzie to konieczne do badania. Bo będą zbyt onieśmielone, żeby odmówić. Zbyt skołowane jego despotycznymi manierami, by zaufać swojej intuicji, że mają do czynienia z molestowaniem.
Żałuję, że to ciągle ja żałuję.