Ewa Andruszkiewicz: Niewygodna lokatorka

[2011-12-06 07:55:34]

Jolantę Brzeską przez cztery lata nękał nowy właściciel domu. Aż znaleziono ją spaloną w Lesie Kabackim. W czasie czteroletniej gehenny zmarł także jej mąż, który nie wytrzymał tej sytuacji. Wcześniej dwukrotnie do ich mieszkania wtargnęli obcy. Za pierwszym razem Marek Mossakowski, nowy właściciel, przybył poinformować, że odzyskał nieruchomość. Kolejny incydent miał miejsce w nocy. Banda podpitych wyrostków uzbrojona w piłę do cięcia metalu próbowała dostać się do mieszkania. Przerażona pani Jolanta dowiedziała się, że Mossakowski jest u niej zameldowany. Brzeska postanowiła bronić swoich praw w sądzie. Nie wiedziała, że będzie to nadludzki wysiłek. Zdecydowali się z mężem walczyć m.in. o zwrot nadpłaty za media. Podczas jednej z rozpraw adwokat właściciela sugerował, że kobieta się nie myje.

Jolanta Brzeska przez cztery lata była nękana przez nowego właściciela domu. Aż znaleziono ją spaloną w Lesie Kabackim.

Wysoki i niezawisły sąd, zobowiązany do wnikliwego zbadania każdej sprawy, potrzebował ośmiu posiedzeń i ponad dwóch lat, by stwierdzić, że Jolancie Brzeskiej należy się wprawdzie zwrot 1,2 tys. zł z 1445 i 11 gr., jakie nadpłaciła w formie zaliczek na poczet opłat za zużyte media w 2006 r., ale figę zobaczy. W majestacie prawa sąd zmusił ją dodatkowo do zwrotu kosztów instancji odwoławczej na rzecz człowieka, który przywłaszczył sobie równowartość jej miesięcznej emerytury.

Goście na obiedzie


Po 60 latach mieszkania w tym samym domu, w sobotnie popołudnie 2006 r., podczas rodzinnego obiadu, państwo Brzescy mieli wizytę. Do mieszkania wtargnął tłum obcych ludzi. Radośnie oświadczyli, że właśnie odzyskali nieruchomość. Brzescy kończyli jeść zupę. Gościnna zazwyczaj Jola nie podzieliła się z nimi miską strawy. Nie zaproponowała nawet herbaty. Jakby przeczuwała kłopoty. Oszołomiona patrzyła, jak obcy myszkują po jej kątach i bawią się we wspominki z dzieciństwa. Nikt z nich nie zbliżał się jeszcze do emerytury, więc nie mogli mieć wspomnień z tego mieszkania. Tylko jeden, brzuchaty, niczego nie wspominał. Rozparty w fotelu w salonie wgapiał się łakomie w talerze z zupą.

Potem spotykali się w sądzie. Gdzieś znikł tłum spadkobierców, a jako jedyny właściciel mieszkania Brzeskich ostał się ten brzuchaty z wiecznie głodnym spojrzeniem. Jak wynikało z akt sprawy, Marek Mossakowski. Wytoczył im proces o eksmisję oraz o bezumowne zajmowanie lokalu i udowodnił, że przez 60 lat Jola okupowała jego mieszkanie bezprawnie. Dalibóg, w wieku czterech lat, kiedy wprowadzała się do tego domu z rodzicami i dziadkami, nie miała mocy decyzyjnej w sprawie miejsca zamieszkania. A Mossakowski nie mógł być właścicielem, bo nie było go jeszcze na świecie. Sprawa o eksmisję do dziś nie znalazła finału. W czerwcu była kolejna rozprawa. Już bez Joli. We wrześniu nastąpi ciąg dalszy.

Pod koniec 2007 r. Brzescy byli zmuszeni złożyć w sądzie pozew o zwrot nadpłaty za media, bo po raz pierwszy nie otrzymali żadnego rozliczenia. W mieszkaniu mieli zamontowane liczniki poboru wody. Z obliczeń wynikało, że między zaliczkami, które wnieśli z tytułu opłat dla zakładu wodociągów, a kosztem faktycznego zużycia powstała różnica ponad 1,2 tys. zł. Nowy właściciel, mimo obowiązku przedstawienia im rozliczeń do 30 kwietnia, milczał. Podobnie ustanowiony przez niego zarządca, Hubert Massalski. W maju Brzescy wystosowali pismo, w którym domagali się rozliczenia. Nie mieli wprawdzie pojęcia, gdzie szukać pana właściciela, ale w pismach, które otrzymywali od zarządcy w sprawie opuszczenia lokalu i opłat za bezumowne zajmowanie go, był adres: skrytka pocztowa nr 61. Wysłali jeden list polecony, drugi, wreszcie trzeci z groźbą skierowania sprawy na drogę sądową. Zero reakcji.

Tajemniczy meldunek


Pozew Brzeskich wpłynął do sądu 16 października 2007 r. Rozprawa została wyznaczona na 3 stycznia 2008 r. Nastąpiła jednak komplikacja. Podczas próby wtargnięcia nocą bandy podpitych młodych ludzi z diaksą (to taka piła tnąca metal) do mieszkania Brzeskich wyszło na jaw, że mają lokatora. Bez ich wiedzy wmeldował im się Marek Mossakowski. Policja przybyła z interwencją, widząc przerażenie dwojga starszych ludzi, tłumaczyła im jak dzieciom, że osoba zameldowana ma prawo wejść do mieszkania wraz ze znajomymi. - NO, NIE! - Jola, która od pamiętnego obiadu w asyście spadkobierców pilnie studiowała kodeksy cywilne i karne, z głowy rzucała artykułami zabraniającymi właścicielowi nękania lokatorów i odwiedzania ich bez uprzedzenia, zwłaszcza w środku nocy.

Prokuratura Rejonowa Warszawa-Mokotów do dzisiaj nie ustaliła, kogo należało ukarać za nocną awanturę i postawienie na nogi całej kamienicy. Marek Mossakowski został administracyjnie wymeldowany, ale nikt się nie pofatygował, by ustalić, w jaki sposób w ogóle mógł się zameldować.

Kazimierz Brzeski ciężko odchorował tę sytuację. Po nocnym spotkaniu z Mossakowskim uzbrojonym w diaksę chudł z dnia na dzień i niknął w oczach. W grudniu 2007 r. pogotowie zabrało go do szpitala. Po tygodniu już nie żył.

Na styczniową rozprawę państwo Brzescy się nie stawili. W lutym trzeba było sprawę odroczyć do zakończenia postępowania spadkowego, które w imieniu wdowy i osieroconej córki przeprowadzał Marek Mossakowski. Sąd wyznaczył kolejny termin na listopad.

Tym razem nie przyszedł Mossakowski. Sędzia przyjął tylko stanowisko Joli i postanowił ogłosić wyrok 17 grudnia. Nie ogłosił jednak, bo adwokat pozwanego, podający się za mecenasa książę Hubert Massalski, udowodnił, że nieobecność strony na rozprawie była wynikiem błędu sekretariatu, który nie wpisał na wezwaniu numeru sali, wskutek czego pobłądzili w wąskich korytarzach. Sąd otworzył więc zamknięty przewód i zobowiązał Brzeską do udokumentowania roszczenia.

Może ta pani się nie myje?


Przed następną rozprawą, na którą Jola przygotowała teczkę rachunków, listonosz przyniósł przekaz pocztowy. Marek Mossakowski przesłał jej 636,93 zł tytułem zwrotu nadpłat wraz z odsetkami, jak zaznaczył. Ona jednak nie przyjęła daru. Sędzia był zszokowany.

- Dlaczego pani odmówiła przyjęcia przekazu? - zapytał z naganą w głosie.

- Ponieważ kwota nie była zgodna z moim roszczeniem - odpowiedziała spokojnie Jola i usiadła.

Miesiąc później sytuacja się powtórzyła. Między rozprawami przyszedł kolejny przekaz na tę samą kwotę. I znów został odesłany. Książę mecenas na początku rozprawy długo rozwodził się o aspołecznej postawie powódki i braku możliwości ugody. Wysoki Sąd był wyraźnie poirytowany. Toż to pół emerytury Brzeskiej, a ona śmie kaprysić!

- Jak się panu wydaje - zwrócił się sędzia do mecenasa Massalskiego - skąd się biorą tak duże nadpłaty pani Brzeskiej?

- Nie wiem - odpowiedział arystokrata. - Może ta pani się nie myje?

Zażenowany sędzia spuścił oczy i nerwowo zaczął przerzucać kartki w aktach. Wreszcie odważył się zadać to samo pytanie Joli. Robiła wrażenie nieporuszonej, tylko rumieniec na policzkach zdradzał stan jej ducha.

- Bo się nie myję - odpowiedziała, trzymając dumnie uniesioną głowę.

- Ja panią zaraz usunę z sali! Pani bezczelność i aroganckie zachowanie znane są w całym tym budynku. Nie pozwolę...

Sędzia długo zrzucał na Brzeską swoje frustracje. Na koniec zażądał, by udokumentowała, jakie faktycznie były należności za media.

Ba! Całą dokumentację miał w rękach duet Mass-Moss. Sąd miał prawo zażądać od nich rozliczeń, ale dla Brzeskiej były niedostępne. Przepisy mówią, że administrator budynku może udostępnić tajne dane o wodzie i ściekach tylko prawowitemu właścicielowi lokalu.

Dorota Chróścikowska, zarządca budynku częściowo przejętego przez Mossakowskiego, wiedząc, że przez trzy lata nie odprowadził on ani złotówki z czynszów pobieranych od lokatorów za wodę czy wywóz śmieci, podjęła ryzyko popełnienia przestępstwa. Dała Joli rozliczenie mediów w mieszkaniu Brzeskich za 2006 r. Rzeczywista kwota wynosiła 1445,11 zł. Książę oskarżył ją potem w Ministerstwie Infrastruktury o brak kompetencji zawodowych.

Na kolejnej rozprawie Jola przedstawiła dokument. Sędzia był w szoku. - Ja nie mogę zasądzić kwoty, jaka się pani należy, bo w pozwie podała pani inną.

- Wszystko jest w porządku - odparła Jola. - Nie miałam dostępu do rozliczeń, więc podałam kwotę szacunkową i ona jest obowiązująca, a mnie w całości satysfakcjonuje.

Sędzia nagle stał się życzliwy i usilnie starał się znaleźć zgodny z prawem sposób, by powódka odzyskała całą nadpłatę wraz z odsetkami. Bardzo ubolewał, że jest to niemożliwe.

Jola była w euforii. Wszystkim wokół cytowała fragment uzasadnienia wyroku: "Twierdzenia pozwanego nie odpowiadają prawdzie i nie zasługują na uwzględnienie".

Zasuwaj z tym do Strasburga!


Mina jej zrzedła, gdy przyszło zawiadomienie z sądu okręgowego, że Mossakowski złożył apelację. Na rozprawie w trzecim już listopadzie, licząc od złożenia pozwu, arystokratyczny adwokat oświadczył, że w marcu 2009 r. Marek Mossakowski zbył udziały w nieruchomości, o czym Brzeska ma wiedzę od miesiąca. Wobec braku przedmiotu sporu pozew został skierowany do niewłaściwej osoby.

Trzyosobowy skład sędziowski nie miał wątpliwości, że siedzący na sali Marek Mossakowski, reprezentujący interesy nowej właścicielki, Barbary Zdrenki, prywatnie swojej mamusi, nie posiada mieszkania Brzeskich, a zatem nie może być pozwany ani oddać pieniędzy. Wyrok sądu rejonowego został zmieniony, a powództwo Brzeskich oddalone. Ponieważ jednak biedak się wykosztował na apelację, nakazano naprawić wyrządzoną mu krzywdę.

I tak sędzia sądu okręgowego, autorytet w sprawach cywilnych, któremu nie wolno było orzekać w tym procesie, jako że wcześniej popełnił ekspertyzę w tej sprawie na zlecenie Ministerstwa Sprawiedliwości, udowodnił, że Brzeska się czepia i nie ma racji.

- Jolka! Zasuwaj z tym do Strasburga! Jak ty tego nie zrobisz, to my z pielgrzymką pójdziemy tam piechotą – nawoływały staruszki, ofiary reprywatyzacji, które miały podobne spory sądowe.

- Wara od mojego wyroku! - Jolanta Brzeska przybierała czasem władczy ton. - Ja wiem, kto mnie okradł, i nie życzę sobie, by wypłacano mi odszkodowanie z pieniędzy podatników. Problemu wody i ścieków nie postawię na arenie międzynarodowej. Jeśli złodziej nie może oddać, trudno, pogodzę się ze stratą.

Nie mogła jednak się pogodzić. Napisała pisma do prezesa sądu okręgowego i do Krajowej Rady Sądownictwa, w których udowodniła, że wyrok pozostaje w sprzeczności z co najmniej czterema artykułami Kodeksu postępowania cywilnego. Nikt się tym nie przejął. Odpisano jej tylko, że wyroki sądu okręgowego uprawomocniają się w momencie ogłoszenia. Nie ma co z nimi dyskutować. Tak samo jak z boskimi.

Napisała też do Krzysztofa Kwiatkowskiego, ministra sprawiedliwości: "Szanowny Panie Ministrze! Gdybym ukradła dzisiaj Pana samochód, jutro go sprzedała, a pojutrze stanęła przed sądem, gdzie Pan by niezbicie udowodnił, że z mojego powodu poniósł określone straty materialne, czy sąd mógłby mnie uniewinnić z powodu braku przedmiotu sporu?".

Odpowiedź przyszła krótka i grzeczna. Urzędnik poinformował Jolantę Brzeską, że Ministerstwo Sprawiedliwości nie ma takich uprawnień, by ingerować w prawomocne wyroki niezawisłych sądów.

PS Od wielu lat środowiska prawnicze bezskutecznie domagają się audiowizualnej rejestracji przebiegu procesów cywilnych. Niezawiśli sędziowie znajdują tysiące przeszkód natury formalnoprawnej, by do tego nie dopuścić. Na wszystkich rozprawach Jolanty Brzeskiej za monitoring robili jej przyjaciele. Każdy grymas i każde słowo niegodne sędziowskiej togi zostały zarejestrowane.

Ewa Andruszkiewicz


Tekst ukazał się w tygodniku "Przegląd".

drukuj poleć znajomym poprzedni tekst następny tekst zobacz komentarze


lewica.pl w telefonie

Czytaj nasze teksty za pośrednictwem aplikacji LewicaPL dla Androida:



Warszawska Socjalistyczna Grupa Dyskusyjno-Czytelnicza
Warszawa, Jazdów 5A/4, część na górze
od 25.10.2024, co tydzień o 17 w piątek
Fotograf szuka pracy (Krk małopolska)
Kraków
Socialists/communists in Krakow?
Krakow
Poszukuję
Partia lewicowa na symulatorze politycznym
Discord
Teraz
Historia Czerwona
Discord Sejm RP
Polska
Teraz
Szukam książki
Poszukuję książek
"PPS dlaczego się nie udało" - kupię!!!
Lca

Więcej ogłoszeń...


23 listopada:

1831 - Szwajcarski pastor Alexandre Vinet w swym artykule na łamach "Le Semeur" użył terminu "socialisme".

1883 - Urodził się José Clemente Orozco, meksykański malarz, autor murali i litograf.

1906 - Grupa stanowiąca mniejszość na IX zjeździe PPS utworzyła PPS Frakcję Rewolucyjną.

1918 - Dekret o 8-godzinnym dniu pracy i 46-godzinnym tygodniu pracy.

1924 - Urodził się Aleksander Małachowski, działacz Unii Pracy. W latach 1993-97 wicemarszałek Sejmu RP, 1997-2003 prezes PCK.

1930 - II tura wyborów parlamentarnych w sanacyjnej Polsce. Mimo unieważnienia 11 list Centrolewu uzyskał on 17% poparcia.

1937 - Urodził się Karol Modzelewski, historyk, lewicowy działacz polityczny.

1995 - Benjamin Mkapa z lewicowej Partii Rewolucji (CCM) został prezydentem Tanzanii.

2002 - Zmarł John Rawls, amerykański filozof polityczny, jeden z najbardziej wpływowych myślicieli XX wieku.


?
Lewica.pl na Facebooku