Proces rehabilitacji imperializmu najlepiej widać w sferze kultury. Inspirowane nim dzieła docierają także do nas. Jakiś czas temu na ekranach polskich kin można było zobaczyć „Rosyjską arkę” Władimira Sokurowa – film, który w wyrafinowanej formie estetycznej zawierał wiernopoddańczy pean na cześć caratu. Obecnie w polskich kinach można zobaczyć „9 kompania”, który jest pierwszym obrazem na temat wojny w Afganistanie. Wyreżyserowane przez Fiodora Bondarczuka (syna wielkiego Sergiusza) dzieło prezentowane jest jako przyczynek do rozliczenia z afgańską tragedią. Twórcy filmu deklarują, że chcieli stanąć twarzą w twarz z brutalną i przez lata skrywaną prawdą o tej wojnie. Niestety w „9 rocie” nie znajdziemy ani rozliczenia, ani prawdy.
Film Bondarczuka jest raczej dziełem ku pokrzepieniu serc, widowiskiem znakomicie dopełniającym wizję historii i historycznej misji imperium rosyjskiego jaką propaguje ekipa prezydenta Putina. Oczywiście propagandowe przesłanie „9 kompanii” udrapowane zostało w bardzo nowoczesną i efektowną formę. Film ogląda się doskonale, a sceny batalistyczne w niczym nie ustępują tym z „Helikoptera w ogniu” czy „Szeregowca Ryana”. Co więcej, wojna została tu pokazana od dołu, patrzymy na nią oczami zwykłych żołnierzy.
Tytułowa 9 kompania, której losy śledzimy na ekranie przez z górą dwie godziny, to ochotnicza jednostka spadochronowa. Jej żołnierzy poznajemy w chwili gdy przekraczają bramy koszar gdzieś w azjatyckiej części ZSRR. Rzecz zaczyna się w roku 1987. Oglądamy mordercze szkolenie, brutalną koszarową subkulturę, konflikty i przyjaźnie zawiązujące się między młodymi ludźmi. Wreszcie oddział zostaje przerzucony do Afganistanu. Najpierw do bazy lotniczej Bagram (która nota bene dziś służy okupantom amerykańskim), a potem do położonej w wysokich górach prowincji Host, gdzie jego zadaniem będzie osłanianie konwojów dowożących zaopatrzenie do garnizonów rozsianych wzdłuż szlaków komunikacyjnych. Żołnierze niemal natychmiast dostają się po ogień. Kolejne dni upływają na ciągłych utarczkach, bitwach, odpieraniu ataków, rajdach na tereny wroga, w trudzie, znoju i zmęczeniu. Wreszcie ostatniego dnia wojny zapomniany przez dowództwo oddział musi stoczyć swą najtrudniejszą i najkrwawszą bitwę. Straty są ogromne, ale ostatecznie to 9 rota odnosi zwycięstwo.
Finał dzieła Bondarczuka zawiera istotę propagandowego przesłania. Pyrrusowy triumf 9 kompanii okazuje się sposobem na sugestywne odwrócenie wyniku wojny. Dzień klęski armii radzieckiej staje się tu dniem zwycięstwa. Jak to często bywa w mitologicznej wersji historii Rosji, prości żołnierze ratują honor ojczyzny, którego nie potrafili obronić generałowie i sekretarze.
Wszelako cudowna zamiana klęski w zwycięstwo to jedynie czubek propagandowej góry lodowej. Pod tym względem Bondarczuk okazuje się bardzo pojętnym uczniem specjalistów z Hollywood. Tak jak oni sprytnie unika dydaktyzmu i otwartego narzucania jedynie słusznej wizji historii. Osiąga to środkami formalnymi. Jednym z nich jest paradokumentalna poetyka zastosowania w narracji. Sugeruje ona troskę o prawdę. W rzeczywistości służy czemuś przeciwnemu. Rzekomy brak polityki w tym filmie jest bardzo perfidnym sposobem przemycenia superpolitycznego przesłania.
W „9 kompanii” praktycznie nie ma Afganistanu. Oczywiście cała akcja rozgrywa się wśród zapierających dech w piersiach krajobrazów górskich. Afganistan zatem jest, ale ograniczono go do ładnego widoczku. Jego mieszkańcy zupełnie gdzieś wyparowali. Jeśli nawet pojawiają się na parę sekund (dosłownie!) to tylko po to aby potwierdzić najbardziej rasistowskie stereotypy jakie na ich temat wygłaszają oficerowie polityczni. Poza grupami uzbrojonych partyzantów, kraj zamieszkują islamscy fanatycy rodem z ciemnych wieków średniowiecza. Nawet dzieci strzelają tu w plecy radzieckim bohaterom (znowu zgodnie z naukami politruka). Wizerunek zacofanych tubylców jest tak sugestywny, a oni sami tak odarci z wszelkich ludzkich cech, że scena zniszczenia wioski w odwecie za przeprowadzoną w jej pobliżu zasadzkę nie budzi właściwie żadnych emocji.
Wojna w Afganistanie Bondarczuka to przede wszystkim tragedię rosyjskich chłopców. To ich dramat śledzimy, to ich cierpieniom współczujemy, i wreszcie to im kibicujemy. Zgodnie z wzorcami made in Hollywood druga strona to jedynie przemykające w oddali sylwetki lub zamaskowane istoty wydające groźne okrzyki "Allach akbar"! Trudno się nie zastanawiać dlaczego tak bardzo przypominają wizerunki islamskich terrorystów, którymi media głównego nurtu karmią swą klientelę dzisiaj. Jeden wyjątek tylko potwierdza regułę.
Ciekawe wyniki daje porównanie „9 kompanii” z amerykańskimi obrazami takimi jak „Pluton” czy wspomniany wyżej „Helikopter w ogniu”. Zestawienie wypada zdecydowanie na korzyść filmów amerykańskich. Mimo wszystkich stereotypów i diabolizacji przeciwnika nikt nie może mieć wątpliwości co do antywojennego i humanistycznego przesłania „Plutonu”. To samo dotyczy „Helikoptera...”, który kończy się przejmującą sceną, w której ludność wylega na ulicę Mogadiszu by wiwatować po klęsce oddziałów amerykańskich. W obydwu tych filmach znalazło się miejsce dla refleksji sensie wojen prowadzonych przez USA. Rzecz jasna refleksja to bardzo płytka, ale jednak jest. Tymczasem „9 kompania” kończy się bezkrytyczną apologią żołnierskiego heroizmu. To już nie jest po prostu kopia wytworów Hollywood. To coś oryginalnego. To sztandarowe dzieło Putinwood.
Nawet jeśli intencje reżysera były inne (tym gorzej dla niego) „9 kompania” znakomicie trafia w zapotrzebowanie lokatora Kremla. Administracja uwikłana w wojnę w Czeczenii i tzw. wojnę z terroryzmem zyskała świetne narzędzie do kreowania nastrojów. Filmowy Afganistan jest jak Czeczenia, partyzanci to fanatyczni terroryści, ludność cywilna to jedynie potencjalne zagrożenie. Patrzcie to my pierwsi stanęliśmy do walki z międzynarodowym terroryzmem islamskim, zdaje się pouczać widzów Bondarczuk. Gdybyśmy wtedy wygrali nie byłoby dziś problemów z Irakiem, Czeczenią, Palestyną, Iranem i Afganistanem.
Jeśli rosyjskie mierzenie się z ciemnymi stronami własnej historii ma wyglądać tak jak „9 kompania”, to możemy jeszcze długo czekać odrodzenie krytycyzmu w tamtejszym życiu kulturalnym. Prawdę mówiąc kariera tego rodzaju dzieł oznacza zwycięstwo ducha białogwardyjskiego imperializmu i przesuwa szansę jakiegokolwiek pozytywnego odrodzenia w nieokreśloną przyszłość.
„9 kompania” reż. Fiodor Bondarczuk, wyst. Fiodor Bondarczuk, Aleksiej Czadow, Michaił Jewljanow, Artur Smolianinow, Rosja 2005
Przemysław Wielgosz
Recenzja ukazała się rok temu w "Nowym Tygodniku Popularnym", kiedy film był wyłącznie do ściągnięcia z sieci.