Ikonowicz: Wenezuela - Głosowanie zamiast barykad

[2007-12-06 07:50:16]

Z okien hotelu Caracas Hilton nie można nie widzieć sięgających ponad 2000 m nad poziom morza gór. Ich zbocza oblepione są dzielnicami nędzy. Tam w górze, gdzie rynsztokami płyną ścieki, a zamiast ulic są raczej ścieżki, mieszkają "chavistas", zwolennicy prezydenta Hugo Cháveza Frias. Codziennie zjeżdżają lub schodzą na dół, aby świadczyć usługi żyjącym tam śmiertelnym wrogom swojego przywódcy i jego Boliwariañskiej Rewolucji, bogatym. To oni w niedzielę 2 grudnia głosowali za zmianą Konstytucji, która miała pozwolić prezydentowi kandydować na kolejne kadencje i zapowiadała wprowadzenie socjalizmu.

Na dole gdzie mieszkają bogaci

W wąskiej niecce wciśniętej między góry i morze kłębi siê Caracas, trzymilionowa stolica Boliwariańskiej Republiki Wenezueli. Pierwsze, co rzuca siê w oczy obok brzydkich, betonowych drapaczy chmur zwanych tu wieżami, to kompletny chaos komunikacyjny. Na skrzyżowaniu młody człowiek w dżinsach i T-shirtcie kieruje ruchem. Kierowcy płacą mu za tę usługę wrzucając monety do puszki. Policja drogowa nie istnieje. Tylko w dniu wypłaty pojawiają się na ulicach policyjne patrole by ściągnąć haracz z kierowców. Przejeżdżanie na czerwonym świetle jest tu czymś tak oczywistym, że kiedy europejski kierowca się zatrzymuje inni z oburzeniem na niego trąbią, żeby jechał i nie marudził. Co krok stoisko, na którym smażą się miejscowe przysmaki z mąki kukurydzianej, stoliki zastawione termosami z kawą, albo kilka komórek na łańcuchach, z których za odpowiednią opłatą przechodzień może zadzwonić używając wybranego operatora. Są i żebracy - wszyscy im coś dają. O tym, że ta tętniąca życiem dżungla jest niebezpieczna informuje policjant, który odradza filmowanie kamerą wideo w centrum miasta. Nie chciałby, aby kiedy ktoś wyjmie broń i zabierze kamerę, turysta wyniósł złe wspomnienie z jego kraju. Łatwo to zresztą wydedukować po przemysłowych ilościach wijącego się na fasadach budynków i murach drutu kolczastego, który jest stałym elementem elewacji każdej przyzwoitszej posesji. Wejście do biurowca wymaga nie tylko kontroli dokumentów, ale i tęczówki oka.

Opodal gmachu Parlamentu obwieszony muszelkami, podzwaniający kołatką starzec wykrzykuje przekleństwa na przeciwników prezydenta i wychwala Cháveza. Przedstawia się jako "babalao" rewolucji, czarownik jednego z synkretycznych kultów wyznawanych przez murzyńską ludność kontynentu. Tu na dole gdzie mieszkają bogaci, gdzie na zakorkowanych, brudnych ulicach trwa nieustająca walka o każdego bolivara, trudno sobie nawet wyobrazić ów "Socjalizm XXI wieku", o którym co tydzień w telewizyjnym show "Alo Presidente!" mówi Chávez do narodu. A na górze?

Na górze gdzie biedni

Na górze organizuje się władza ludowa. Przeciętna rada komunalna obejmuje jakieś dwieście rodzin. Dostają od rządu pieniądze w ramach pozabudżetowych funduszy na tzw. misje społeczne. Jedną po drugiej rozbiera się sklecone z dykty i puszek po konserwach rudery i stawia w to miejsce schludne murowane domki. Zatrudnieni przy budowie sąsiedzi dostają za to normalną stawkę. Na tej samej zasadzie buduje się ujêcia wody, kanalizację, boiska sportowe. Pieniądze na to wszystko pochodzą z dodatkowych dochodów wynikających ze wzrostu cen ropy, których nie przewidziano przy uchwalaniu budżetu. Są one w dyspozycji prezydenta. Chávez ufa tym biedakom, wierzy, że "sami siebie nie okradną". Nie ufa natomiast ministerialnym urzędnikom, którzy wprawdzie pozakładali czerwone koszule boliwariańskiej rewolucji, ale jak tylko mogą to ją sabotują. W punkcie żywieniowym państwowej sieci handlowej Mercal duży ruch. Kilka kobiet z sąsiedztwa wspólnie gotuje dla najbiedniejszych rodzin. Przychodzą dzieciaki i dźwigają torby z garnkami gorącej strawy do swych domów. Inne czekają cierpliwie z boku. Zostały zakwalifikowane na dożywianie. Kto je wyznaczył? Kubański lekarz. Jak? Po prostu je zważył i wyszła niedowaga. Kubańczyk urzęduje w nowoczesnym okrągłym budynku otoczonym płotem i drutem kolczastym. Nowoczesne świadczące nieodpłatną pomoc medyczną ambulatoria i przychodnie w dzielnicach nędzy, to inna jeszcze misja społeczna tej rewolucji. Leczą Kubańczycy, bo zwykle wenezuelski lekarz pochodzi z "dobrego domu" i brzydzi się biedotą. Tu w dzielnicy Indio Catia - tłumaczy Angelina, działaczka rady komunalnej - nauczyciele pomiatają uczniami. Tylko za to, że są stąd. Angelina rozmawiała z ludźmi w czerwonych koszulach, wykształconymi. Oni nie rozumieli jak ona może tu mieszkać i pracować. To, dlaczego założyli czerwone koszule?

Zamachowiec wygrywa wybory

Kiedy na początku XX wieku odkryto w Wenezueli ropę, chłopi masowo porzucali uprawę roli aby podjąć pracę w przemyśle naftowym. Nie był to jednak początek industrializacji tylko zamiana monokultury rolnej na naftową. Wenezuela, piąty eksporter ropy naftowej na świecie to kraj zacofany, który w ponad 70% zaspokaja swe potrzeby importem. Zamiast nowoczesnego rolnictwa są latyfundia, których powierzchnia sięga obszaru dzisiejszej Belgii i gdzie większość ziemi leży odłogiem.

Barierą dla przełożenia naftowego bogactwa na rozwój gospodarczy jest sięgający czasów feudalnych i kolonialnych głęboki podział społeczeństwa. Sprawia on, że nieliczne kadry, które są albo sabotują zmiany wewnątrz państwowego aparatu, albo walczą raczej z Chávezem niż z cywilizacyjnym zacofaniem kraju. Tysiące kubańskich nauczycieli pomogło zlikwidować analfabetyzm, lekarze z Kuby docierają po raz pierwszy do interioru, gdzie pomoc medyczna po prostu nie istniała. Ale, rękami samego ludu, można wprawdzie remontować i budować małe domki czy zakładać kanalizację, ale fabryk i nowoczesnego przemysłu się nie wybuduje.

W centrum Caracas jest kilkudziesiêciometrowy fresk na murze, który w żywych, latynoskich barwach przedstawia historię kraju. Coś między stylistyką Diego de Rivery, a kubańskiego grafika Rene Portocarrero. Autorami dzieła są uczniowie jednego z liceów plastycznych. W tym historycznym komiksie będącym aktualnym, boliwariańskim odczytaniem dziejów pojawia się taki oto epizod: 1975 - rząd Pereza nacjonalizuje złoża ropy - odtąd to nie zagraniczni, lecz krajowi złodzieje będą przechwytywali dochody z wydobycia ropy naftowej. Nastrój "indiańskiego smutku" pojawia się w scenach odkrycia Ameryki, konkwisty i w 1989 roku. To "El Caracazo". Krwawe stłumienie przez policję i wojsko buntu biedoty, która w proteście przeciwko uwolnieniu cen, zeszła ze zboczy i ruszyła na sklepy. Po tym wydarzeniu, młody podoficer, Hugo Chávez wraz z kilkoma towarzyszami broni zebrali się pod drzewem, pod którym kiedyś wypoczywał Simon Bolivar i przysięgli, że zaprowadzą w kraju sprawiedliwy, "boliwariański" porządek. W 1992 r. podejmują próbę obalenia siłą dyktatorskiego reżimu prezydenta Carlosa Pereza. Trafia do więzienia jako bohater ludowy. Po dwóch latach wychodzi i staje na czele Ruchu V Republiki. W 1998 Metys, pochodzący z rodziny ubogich nauczycieli wiejskich, oficer i komandos zostaje wybrany prezydentem.

Opozycja zewnętrzna i wewnętrzna

Nacjonalizacja przemysłu naftowego, renegocjowanie niekorzystnych umów z inwestorami zagranicznymi, głównie amerykańskimi koncernami naftowymi, skierowanie dochodów z nafty na walkę z biedą i zacofaniem. Wszystko to zrodziło konflikt interesów, który wciąż buzuje na ulicach i w prywatnych mediach.

Gdyby wierzyć tym ostatnim Chávez jest krwawym dyktatorem, bolszewikiem z nożem w zębach, który chce upaństwowić wszystko z żonami włącznie. Jednak matematyka społeczna przekłada się tu wprost na wyniki wyborcze. Większość Wenezuelczyków to biedacy. Dla nich Chávez to nie tylko jeden z nich, charyzmatyczny przywódca oraz idol medialny, ale także szansa na lepsze życie. Na opiekę medyczną, naukę dla dzieci, na skorzystanie z niewyobrażalnie wielkiego naftowego bogactwa kraju, które spoczywa w największych na świecie złożach w dorzeczu Orinoko. Kiedy on odejdzie oni znowu staną się "niewidzialni". Bo to on i tylko on ich dostrzegł i nadał znaczenie ich życiu.

Naftowa rewolucja Cháveza nie gwałci prawa własności. Nacjonalizacja telekomunikacji, energetyki przebiega drogą wykupu po cenach rynkowych od amerykańskich koncernów. Poza przemysłem naftowym niewiele jest zresztą do znacjonalizowania, bo przemysł w Wenezueli trzeba dopiero zbudować, skoro ważną barierą wzrostu wydobycia okazał się brak odpowiednich urządzeń, których ten naftowy kraj nie wytwarza. Oczywiście nowo powstałe zakłady będą w wielu wypadkach własnością społeczną, np. kolektywną załóg pracowniczych czy spółdzielniami. Na razie brak doświadczenia sprawia, że wiele powołanych za rządowe pieniądze spółdzielni radzi sobie nie najlepiej. Są też kłopoty z fachowym rozliczaniem rad komunalnych, chociaż poważniejszych nadużyć, nie stwierdza nawet czujna prasa opozycyjna. Wielkie nadzieje nie spełniają się dość szybko. Władza ludowa z rad komunalnych nie umie się dogadywać z władzą ludową z ministerstw, z których każde opatrzone zostało przydomkiem (ministerstwa władzy ludowej), które jednak zaludniają przedstawiciele klasy średniej pełni klasowych uprzedzeń. Rada komunalna dzielnicy zagrożonej wyburzeniem by zwolnić miejsce dla luksusowych apartamentów, doprowadziła do tego, że grunt w osiedlu jest własnością wspólną. Nikt na własną rękę nie może nic sprzedać. Kiedy doszło do przeludnienia poszukali działki i tak długo wydeptywali ścieżki w ministerstwie budownictwa aż podjęto budowę bloku komunalnego. Teraz, gdy budowa ma się ku końcowi, Ludowe Ministerstwo Budownictwa jakoś nie chce im zagwarantować, że zamieszkają tam ludzie z ich społecznej kolejki mieszkaniowej. "Chcieliśmy nawet przeprowadziæ demonstrację - opowiada jednooki Murzyn Rodolfo z rady komunalnej - ale powstrzymało nas to, że mogliby to wykorzystać przeciwnicy prezydenta Cháveza i rewolucji".

Poziom konfliktu jest taki, że jak to na wojnie, informację z obu stron zastępuje propaganda. Problem Cháveza i tych ludzi na dole, którzy go popierają, to dzielący ich stary aparat państwowy i brak zorganizowanego ruchu politycznego o masowym charakterze.

Poppolite ruszenie Cháveza

Tę lukę ma wypełnić Wenezuelska Zjednoczona Partia Socjalistyczna. Jest to formuła podyktowana przez Cháveza wszystkim partiom i ruchom, które go popierały. Złożył im ofertę nie do odrzucenia: rozwiążcie się i twórzcie wraz ze mną nową partię albo odejdźcie. Jedynie komuniści się nie podporządkowali, ale i nie odeszli. Są oni zbyt cennym zapleczem ideowych i wykształconych kadr, aby można z nich było zrezygnować. Jednak sama Wenezuelska Partia Komunistyczna pozostała na marginesie politycznego życia kraju, choć w rządzie Cháveza jest nawet jeden komunistyczny minister. Budowana odgórnie partia ma być w zamyśle organizacją masową, wielomilionową, co ułatwia brak deklaracji programowej i budowanie jej jako zaplecza organizacyjnego prezydenta i aparat mający realizować jego program zmian ku "Socjalizmowi XXI stulecia". Skupienie ruchu ludowego w pospolite ruszenie wokół prezydenta nie rozwiązuje jednak problemu braku kadr rewolucji.

Kiedy w 2002 roku dokonano puczu, uprowadzono prezydenta i ogłoszono skład nowego gabinetu natychmiast uznanego przez USA, lud wyszedł na ulice, a wierne Chávezowi oddziały przywróciły go do władzy. Głowy jednak nie poleciały. Armia wenezuelska, jak każda armia w Ameryce Łacińskiej, jest nieobliczalna i jeśli jej część dochowała Chávezowi wierności to ze względu na jego charyzmę żołnierza i wodza (caudillo), a nie rewolucyjne pomysły społeczne.

Wenezuelski lider dużo czyta, przyjmuje też pielgrzymujących z całego świata rewolucjonistów, alterglobalistów, ideologów lewicy, intelektualistów. Po każdej takiej wizycie i lekturach rodzą się jego kolejne fascynacje, którymi od razu dzieli siê z narodem w wielogodzinnych programach telewizyjnych "Alo Presidente!". Potrafi, więc wezwać publicznie do lektury Marksa, Lenina czy Trockiego. Ale kiedy jakiś generał się wypowiedział, że jest socjalistą, ale marksistą nie, Chávez natychmiast ogłosił, że marksizm to utopia. I opozycja i Chávez wiedzą, że nie ma takiego kandydata, który mógłby go pokonać w wyborach. Stąd wszystkie działania wrogich mu mediów jak i opozycji politycznej mają być jak w 2002 r. jedynie tłem dla puczu wojskowego. Pucz jednak nie byłby konieczny gdyby Chávez był gotów odejść po upływie dwóch kadencji, na jakie zezwala Konstytucja.

Referendum: Chávez czyli socjalizm

Odejście Cháveza to koniec jego rewolucji. Ogłoszona przez niego reforma konstytucyjna mieści się wciąż w kanonach demokracji parlamentarnej. To, co powodowało tak wściekły opór to próba zmiany ustroju za pomocą kartki wyborczej. Na kolejne kadencje Cháveza musieliby przecież znów wybrać ludzie, a jeśli kierunek forsowanych przez niego zmian przestanie im się podobać, to wybiorą, kogo innego. Obok wydłużenia kadencji prezydenckiej do 7 lat i zezwolenia na kandydowanie na dowolną ilość kadencji, nowa Konstytucja miała skrócić dzień roboczy do 6 godzin, wprowadzała też nowy rodzaj władzy obok ustawodawczej, sądowniczej i wykonawczej - władzę ludową. Dawała ulicznym handlarzom, czyścibutom, wszystkim zatrudnionym w sektorze nieformalnym (ok. 50% siły roboczej) prawo do świadczeń pracowniczych, takich jak ubezpieczenie zdrowotne, prawo do płatnych urlopów wypoczynkowych. Powoływała i włączała do sił zbrojnych milicję ludową, która miała być bezpiecznikiem przed ewentualnym puczem wojskowym. Dużo łagodniejsza próba socjalistycznych reform w Chile skończyła się puczem i krwawą dyktaturą. W odróżnieniu od Allende Chávez nie zawaha siê przed uzbrojeniem ludu, aby odeprzeć zamach stanu.

Nowy Bolivar rozdaje pieniądze

W kraju prawie trzykrotnie większym od Polski mieszka zaledwie 26 milionów ludzi i koncentrują się oni w zurbanizowanej strefie wybrzeża. Na zdobycie i zagospodarowanie wciąż czekają zamieszkałe przez Indian góry i tropikalna puszcza z rzeką Orinoko i wielkimi złożami ropy. Ludności przybywa głównie w wyniku migracji. Niemal połowa mieszkańców "cerros", wzgórz nad Caracas to Kolumbijczycy, Ekwadorczycy, imigranci z biedniejszych krajów Ameryki Łacińskiej. Wystarczy jednak, że zgłoszą się do urzędu, a bez żadnych ceregieli dostają wenezuelski dowod osobisty i stają się pełnoprawnymi Wenezuelczykami.

"Ten prezydent za dużo rozdaje, a mnie odmówiono kredytu na mieszkanie" - narzeka taksówkarz z Petare, jednego z wysoko położonych siedlisk nędzy. Wścieka go, że odmówiono mu kilku tysięcy dolarów, podczas gdy telewizja ogłosiła, że dał prezydentowi Argentyny, Kirchnerowi 5 miliardów dolarów, na uwolnienie się spod presji Międzynarodowego Funduszu Walutowego. W ramach porozumienia PetroCaribe tańszą ropę na dogodnych warunkach płatności dostarcza wszystkim krajom basenu Morza Karaibskiego. Na mocy porozumienia regionalnego ALBA (Jutrzenka) Kuba dostaje ropę w zamian za pracę swoich lekarzy i nauczycieli, a Urugwaj i Argentyna w zamian za wysokiej klasy bydło mleczne. Biedacy w wielu stanach USA ogrzewają domy dzięki tańszemu gazowi dostarczanemu przez wenezuelski koncern naftowy. Atakowany za zbyt szeroki gest Chávez przypomina skrajnie niekorzystne umowy inwestycyjne w sprawie eksploatacji złóż ropy zawierane przez poprzedników z zagranicznymi koncernami i pyta: "Czy wam nie wstyd, wy za łapówki obdarowywaliście bogatych, a wiecie, jaka tam jest nędza na Haiti? Jak trzeba to im za darmo ropę dam'. Petrodolarowa dyplomacja Cháveza budzi rosnącą niechęć wśród polityków latynoskich. Przy okazji jego wtrącania się w kampanię wyborczą w Peru gdzie wygrał oponent jego faworyta, socjaldemokrata Alan García, gazety przypominały Chávezowi, że jest wprawdzie prezydentem Wenezueli, ale nie całej Ameryki Łacińskiej. Nie zmienia to faktu, że tłum wita go wszędzie kwiatami, a nie kamieniami, jak George`a W. Busha. Próby integrowania kontynentu to nie tylko realizacja spuścizny wielkiego Bolivara, na którego Hugo Chávez ewidentnie pozuje, ale i wymóg modernizacji. Dla socjaldemokratycznych przywódców Ameryki Południowej takich jak Michele Bachelet z Chile czy następczyni swego męża rządząca w Argentynie Cristina Kirchner, perspektywa integracji regionalnej na modłę europejską jest bardziej różowa niż pozostawanie surowcowym i rolniczym zapleczem USA.

Pomysł powołania Banku Południa, gromadzącego rezerwy dewizowe Wenezueli, Brazylii, Argentyny, Urugwaju, Ekwadoru, który udzielałby kredytów na projekty rozwojowe, zamiast Banku Światowego; ciągnący się przez cały kontynent gazociąg Północ-Południe, to projekty, które mają pomóc Wenezueli Cháveza uniknąć izolacji, na jaką starają się ją skazać Stany Zjednoczone.

Dumni potomkowie Indian i niewolników

"Dlaczego się nie zamkniesz?" - zapytał obcesowo król Hiszpanii Juan Carlos Hugo Cháveza podczas konferencji w Santiago de Chile. Królowi nie podobało się to, że Chávez nazwał byłego premiera Hiszpanii Jose Aznara faszystą. Swoją uwagą król wywołał jednak reakcję odwrotną do zamierzonej. Prezydent Chávez rozgadał się na całego. Przypomniał Hiszpanom i wygarnął długą i bolesną listę krzywd, od konkwisty, ludobójstwa na indiańskiej ludności po niesławne epizody ekspansji gospodarczej hiszpańskich koncernów energetycznych i telefonicznych w Ameryce Łacińskiej. Chávez chciał się też od "pana króla", jak go tytułował, dowiedzieć co robił ambasador Hiszpanii w pałacu Miraflores, w 2002 r. kiedy urzędowali tam zamachowcy i czy to nie faszysta Aznar, za zgodą i wiedzą króla go tam wysłał. W rezultacie Hiszpanie są swoim rezolutnym królem zachwyceni, tak jak Latynosi Chávezem. Coraz mniej krajów w Ameryce Łacińskiej obchodzi hucznie rocznicê odkrycia Ameryki, bo Chávez i Indianin Evo Morales, prezydent Boliwii przypominają, że była to data rozpoczęcia ludobójstwa. Metys i Indianin rzucili wyzwanie białemu człowiekowi tym razem w pełni świadomi swej historii i kulturowej odrębności. Latynosi uczą się dumy ze swego dziedzictwa, swych indiańskich i afrykańskich korzeni. I to paradoksalnie również przybliża ich do Europy.

***


Szef agencji sondażowej, która przed niedzielnym referendum konstytucyjnym po raz pierwszy dawała przewagę zwolennikom głosowania przeciw reformie, twierdził, że jeżeli Chávez zamieni głosowanie w plebiscyt własnej popularności, to znowu wygra, po raz szósty dostając więcej głosów niż opozycja. Wygrał już trzy razy w wyborach i dwa referenda, jedno konstytucyjne i jedno potwierdzające jego mandat w połowie kadencji. Jak się okazało wielu jego zwolenników nie było jeszcze gotowych na socjalizm. Demokracja ma swoje prawa, a Chávez, inaczej niż Putin, potrafił je uszanować.

Piotr Ikonowicz


drukuj poleć znajomym poprzedni tekst następny tekst zobacz komentarze


lewica.pl w telefonie

Czytaj nasze teksty za pośrednictwem aplikacji LewicaPL dla Androida:



Fotograf szuka pracy (Krk małopolska)
Kraków
76 LAT KATASTROFY - ZATRZYMAĆ LUDOBÓJSTWO W STREFIE GAZY!
Warszawa, plac Zamkowy
12 maja (niedziela), godz. 13.00
Socialists/communists in Krakow?
Krakow
Poszukuję
Partia lewicowa na symulatorze politycznym
Discord
Teraz
Historia Czerwona
Discord Sejm RP
Polska
Teraz
Szukam książki
Poszukuję książek
"PPS dlaczego się nie udało" - kupię!!!
Lca

Więcej ogłoszeń...


22 września:

1792 - Francja: Zniesienie monarchii i ustanowienie Republiki Francuskiej.

1932 - Urodził się Algirdas Brazauskas, centrolewicowy polityk litewski.

1938 - Urodził się Dean Reed amerykański muzyk rockowy, aktor o lewicowych poglądach, zwany Czerwonym Elvisem. Wyemigrował do NRD.

1947 - W Szklarskiej Porębie rozpoczęła się konferencja 9 partii komunistycznych. Utworzono Biuro Informacyjne Partii Komunistycznych i Robotniczych (Kominform).

1953 - W Dakarze urodziła się Ségolène Royal, francuska polityk, członkini Partii Socjalistycznej. W 2007 kandydatka PS w wyborach prezydenckich.

2002 - Niemcy: Rządząca koalicja SPD-Partia Zielonych wygrała wybory do Bundestagu.


?
Lewica.pl na Facebooku