Wbrew tej atmosferze, a może właśnie dlatego, warto przypomnieć o Herbercie Marcuse, którego okrągłą 30. rocznicę śmierci obchodzono pod koniec lipca. W Polsce nikt się o tym nie zająknął, choć jego analizy społeczeństw zachodnich z lat 60. świetnie pasują do obecnych zachowań zbiorowych nad Wisłą. Ukazanie, iż rynkowa wolność społeczeństwa konsumpcyjnego sprowadzona tylko do wyboru między znakami firmowymi, gadżetami i logami, jest wpychaniem jednostki do klatki i nowym środkiem kontroli systemu, było kluczowym zamierzeniem autora "Człowieka jednowymiarowego". W książce tej, będącej jednym z głównych intelektualnych oręży pokolenia 1968, Marcuse twierdził m.in., że: "Wolny wybór panów nie znosi panów i niewolników. Wolny wybór spośród szerokiej różnorodności dóbr i usług nie oznacza wolności, jeżeli te dobra i usługi podtrzymują społeczną kontrolę nad życiem w znoju i strachu - to znaczy, gdy utwierdzają alienację. A spontaniczne odtwarzanie przez jednostkę z góry narzuconych potrzeb nie ustanawia autonomii; świadczy tylko o skuteczności kontroli".
W takiej perspektywie owa rzekoma swoboda decydowania o swoim życiu okazuje się być wyborem z ograniczonej puli ofert - każda z nich gwarantuje odtwarzanie istniejącego ładu. Owa "miękka władza" kultury masowej jest we współczesnym świecie równie skuteczna, jak "twarda władza" czołgów i siły pieniądza. Najlepiej mechanizm ten ilustrują Amerykanie, którzy poza wysyłaniem swoich wojsk w każdy rejon, gdzie ich interes może być zagrożony, zalewają cały świat produkcją komercyjnej papki. Siła ideologii, mody i narzuconego stylu życia jest równie duża, jak inwazji wojskowej. Dziś, wybierając się do kina, trudno znaleźć w repertuarze coś innego niż kolejne komercyjne amerykańskie filmidło.
Bardziej ambitne produkcje filmowe zdobywające nagrody na światowych festiwalach filmowych trudno w Polsce gdziekolwiek obejrzeć. Bardziej artystyczne kino jest właściwie nieobecne. Dlatego też nie dziwią tłumy ludzi na tegorocznym festiwalu Era Nowe Horyzonty we Wrocławiu.
Spośród ok. 500 filmów prezentowanych na festiwalu można było obejrzeć również najnowsze produkcje kinematografii światowej, które nie będą miały szansy trafić do polskich kin, gdyż są zbyt mało komercyjne i niedochodowe w polskich warunkach. Oferta kulturowa, która nie jest łatwym towarem na sprzedaż, staje się w Polsce zjawiskiem coraz bardziej niszowym i elitarnym. Generalnie Polacy mają coraz rzadszy kontakt z kulturą ambitną - to jest jedna z głównych różnic między okresem PRL-u a obecnym, jedynie słusznym, "realnym kapitalizmem". Dobre kino, teatr, opera, książka - to coraz częściej dobra luksusowe dla większości obywateli. Jak pokazują badania socjologiczne, Polacy mają coraz mniejszy kontakt z żywą kulturą, a obcowanie z instytucjami kultury staje się zachowaniem elitarnym.
Widać to wyraźnie właśnie podczas takich imprez jak Era Nowe Horyzonty czy Przegląd Piosenki Aktorskiej, gdzie publiczność w większości stanowią młodzi ludzie (choć nie tylko) z dobrych inteligenckich domów, a także osoby z trochę wyższej półki społecznej. Nie widać na tych imprezach robotników czy młodzieży z robotniczych rodzin. Tym drugim pozostają stadiony piłkarskie i pseudogazety rozdawane za darmo na przystankach tramwajowych. W ten sposób sfera kultury staje się nie tylko kolejnym wyznacznikiem pozycji klasowej, ale też narzędziem odtwarzania istniejących podziałów społecznych. Jest to zgodne z opisem Pierre'a Bourdieu, lewicowego socjologa z Francji: ci, którzy posiadają kapitał finansowy, to zazwyczaj również posiadacze kapitału społecznego (sieci kontaktów i rozbudowanych kanałów towarzyskich) oraz kapitału kulturowego (wykształcenia i obycia kulturowego). W ramach istniejącego porządku politycznego praktyka społeczna i odmienne formy egzystencji ludzi z różnych środowisk jedynie utrwalają i odtwarzają istniejące podziały klasowe. Dalsza komercjalizacja, prywatyzacja oraz likwidacja instytucji kultury (biblioteki publiczne, kina studyjne, lokalne teatry, telewizja publiczna) mogą tylko jeszcze bardziej pogłębić podziały społeczne i utrudnić dużej części Polaków kontakt z jakąkolwiek niekomercyjną propozycją kulturową.
Te pozorne tłumy na wrocławskim festiwalu w takiej perspektywie okazują się ściśle wyselekcjonowaną grupą. Bramka, przez którą muszą się przebić, ma charakter nie tylko finansowy, ale również społeczno-kulturowy. Te wyraźne zależności całkowicie zamazuje właśnie wszechobecność kultury masowej jako środka, który pozwala łatwo manipulować wiedzą potoczną ludzi i w ten sposób utrudnia dostrzeżenie realnie istniejących za oknem podziałów, mechanizmów wyzysku i panowania. W masowo oglądanych telewizyjnych serialach nie widać bezrobocia, wyzysku czy przemocy władzy. Tam świat jest prosty i przyjemny.
Nagrodzony Grand Prix festiwalu Era Nowe Horyzonty film "Głód" angielskiego reżysera Steve'a McQueena, ukazujący w pełnej okazałości aparat przemocy państwa, poza festiwalową publicznością obejrzy może ułamek procenta polskiego społeczeństwa. Podobnie było w przypadku nagrodzonego w 2006 r. w Cannes filmu Kena Loacha "Wiatr buszujący w jęczmieniu" czy antywojennego "Walca z Baszirem" dotykającego konfliktu na Bliskim Wschodzie. Zbyt duża publiczność oglądająca filmy zaangażowane społecznie i demaskujące niesprawiedliwość istniejącego porządku mogłaby się okazać niebezpieczna dla klasy panującej. Lepiej niech ciemny lud ogląda "Plebanię", bowiem, jak pisał Marcuse, "wszelkie wyzwolenie zależy od świadomości zniewolenia".
Piotr Żuk
Tekst ukazał się w tygodniku "Przegląd".