Rafał Chwedoruk, doktor nauk humanistycznych, pracownik Instytutu Nauk Politycznych na Wydziale Dziennikarstwa i Nauk Politycznych Uniwersytetu Warszawskiego, sekretarz Zakładu Najnowszej Historii Politycznej - rozmawia Przemysław Prekiel.
Panie doktorze, kampania nabiera tempa. Czy będzie ona rozegrana między PO a PiS-em, skupiona na fałszywym sporze za Kaczyńskim bądź przeciw niemu, jak to miało już miejsce w przeszłości?
Myślę, że obie te partię mają interes w tym, żeby doszło do takiej polaryzacji. Na każdym referendum zyskują Ci, którzy prezentują główne przesłania. Nie ma tu miejsca na żadne niuanse. Zwłaszcza PO chciałaby, aby ten spór trwał jak najdłużej, aby temperatura była podobna do tej z 2007 roku, ale na to już chyba szans nie ma. I jeśli jest coś "pozytywnym" następstwem katastrofy pod Smoleńskiem w naszym politycznym piekiełku, to zdjęcie odium z polityków PiS; pokazali się oni jako zwykli, czuli ludzie. A do tej pory była to główna bolączka PiS-u, bowiem udało się PO przedstawić Jarosława Kaczyńskiego jako polityka oderwanego od rzeczywistości, nie znającego realnych problemów społecznych. Obecnie to PO ma kłopot w tym, aby to samo w tej kampanii nie spotkało jej kandydata.
Jarosław Kaczyński z dnia na dzień zyskuje w sondażach. Szefową jego sztabu została Joanna Kluzik-Rostkowska. Pomaga jej Paweł Poncyliusz. Oboje chcą ocieplić wizerunek prezesa, który nagrał również specjalne przesłanie do Rosjan, wyciągając dłoń na zgodę, co było pewnym zaskoczeniem. Czym nas może jeszcze zaskoczyć Jarosław Kaczyński?
Jarosław Kaczyński należy do tych nielicznych polityków w Polsce, których należy słuchać uważnie na każdym jego wystąpieniu. Jarosław Kaczyński rzeczywiście zaskakiwał już opinię publiczna wielokrotnie i nie spodziewałbym się utaj zmiany. Ogólnie rzecz biorąc kampanie PiS są bardzo dobrze przygotowane. Teraz prezes PiS chce się przedstawić już nie jako polityk, gdyż to już zrobił, ale jako przyszły prezydent, czyli nadpolityk, kogoś kto potrafi się wznieść ponad obecne podziały polityczne. Na tym właśnie kiedyś Aleksander Kwaśniewski wywalczył sobie drugą kadencję już w pierwszej turze. Mimo, iż wykonywał gesty bliskie SLD, to jednak od czasu do czasu jego decyzje sytuowały go bliżej centroprawicy. Myślę, że w tej chwili czyni to Jarosław Kaczyński, zwłaszcza, że polityka zagraniczna jest jednym z głównych narzędzi prezydenta RP. Myślę, że Jarosław Kaczyński świadomie tak dobrał słowa, żeby nie zamykać sobie drogi do tych, którzy z aprobata patrzą na polepszone relacje polsko-rosyjskie, a zarazem pozostawić przy sobie tą bardziej zdystansowana wobec Rosji część opinii publicznej.
Czy w tych wyborach jest w ogóle miejsce dla kogoś trzeciego? I kto ewentualnie może być "czarnym koniem"?
W ogóle z numerem trzy w polskiej polityce nie jest tak łatwo. Ponieważ podział na PO i PiS ujawnił kilka osi sporu tkwiącym w polskim społeczeństwie. Podział między tymi partiami jest dużo większy niż ten występujący w społeczeństwie, a różnice tak naprawdę między PO i PiS nie są tak ogromne jak to się nam przedstawia. Kiedyś Radek Sikorski trafnie zauważył, iż PO, PiS i LPR w amerykańskim systemie zasiliłyby szeregi republikanów. A w Polsce mieliśmy trzy niezależne byty. W wyborach parlamentarnych będzie łatwiej zaistnieć trzeciej sile, gdyż tych podziałów wśród Polaków jest kilka, a na pewno więcej niż tylko dwa. Natomiast wybory prezydenckie takiej szansy obecnie nie dają, trudno sobie wyobrazić, aby ktoś trzeci mógł realnie zagrozić dwóm kandydatom prawicy i wejść do drugiej tury. Ale nie oznacza to jednak, że ten kto zajmie trzecie miejsce, nie będzie miał nic do powiedzenia. To będzie miało wielkie znaczenie, zwłaszcza w kontekście drugiej tury. Wspominaliśmy już wcześniej o topniejącej przewadze kandydata PO nad kandydatem PiS. Pamiętajmy, że wyborcy PiS z 2007 roku to jest naprawdę bardzo duże grono, a zmobilizowany elektorat PiS może spowodować dużą niespodziankę w drugiej turze. I w tym momencie postawa tego, kto zajmie trzecie miejsce może być rozstrzygająca. Potwierdził to rok 2006, kiedy to bez poparcia SLD Hanna Gronkiewicz-Waltz nie miałaby szans wybrać z Kazimierzem Marcinkiewiczem. Więc jeśli tym trzecim będzie na przykład Grzegorz Napieralski, który w sondażach jest za tą wielką dwójką, jego gesty, słowa mogą mieć duże znaczenie. Jego milczenie bądź wezwanie wyborców SLD, aby nie głosowali w drugiej turze na żadnego z kandydatów może naprawdę mocno namieszać w polskiej polityce. Rezultat Napieralskiego, jak i Pawlaka będzie miał również znaczenie pod kątem wyborów samorządowych, jak i parlamentarnych za rok. Będzie to kolejna próba mobilizacji żelaznych elektoratów. A na ile są oni przywiązani do swoich liderów – potwierdzą te wybory. Pamiętajmy także, że zagrożeniem dla SLD, jak i PSL nie jest paradoksalnie PiS, tylko PO. PiS nie zabierze wyborców ani Sojuszowi, ani Ludowcom, tylko PO, która z jednej strony może delegitymizować istnienie PSL-u jako tego mniejszego koalicjanta, w zasadzie niepotrzebnego w przypadku tak dużego poparcia dla PO, a jednocześnie część wyborców SLD jest wrażliwa na hasła PO, zwłaszcza w sporach z PiS-em. Więc w drugiej turze Napieralski i Pawlak będą mieli interes w tym, aby milczeć i nie polepszać sytuacji PO, gdyż zwycięstwo Jarosława Kaczyńskiego mimo wszystko jest dla nich mniejszym złem niż zwycięstwo Bronisława Komorowskiego.
Jakie atuty ma Grzegorz Napieralski? Czym może się odróżnić od pozostałych kandydatów? Czy ten start może mu zaszkodzić?
Po pierwsze może sobie pozwolić na znacznie więcej niż każdy z nich. Głównym zadaniem Napieralskiego jest zmobilizowanie żelaznego elektoratu SLD i jego bliskiego zaplecza. Nie ma takiego problemu jak Kaczyński i Komorowski, którzy muszą ściągać na pokład kogo się da. Ci dwaj politycy, muszą być bardziej ostrożni, wyważeni. Napieralski może wygrywać sentymentem zwłaszcza starszych ludzi do czasów PRL. Potwierdziło to spotkanie z generałem Jaruzelskim przed kamerami. Może w końcu do woli atakować i krytykować obie partie. Warto tu przypomnieć status Unii Wolności, która nie była zbyt popularna, miała bardzo duży elektorat negatywny, a stała się bardzo silnym numerem trzy, właśnie w rezultacie zaciętej walki między AWS a SLD, pokazując się jako ten trzeci. Jeśli te wybory umocnią SLD jako siłę numer trzy, to zarazem umocni to ideową tożsamość tej partii. Dotąd brakowało większej wyrazistości i odwagi w głoszeniu poglądów. Większe skupienie się na ideowości może skutecznie pomoc wyborcom w odróżnieniu SLD od reszty.
Więc może wyrazisty antyklerykalizm byłby tu pomocny dla kandydata lewicy?
Błędem lewicy byłoby postawienie wyłącznie na antyklerykalizm, gdyż w Polsce krzyżuje się więcej osi sporów. Antyklerykalizm jak najbardziej. Duża część wyborców SLD to antyklerykałowie. Ale jednocześnie polskie społeczeństwo jest delikatnie konserwatywne. Antyklerykalizm jako podkreślanie rozdziału na linii państwo–kościół, czy negacja takich działań jak skandale finansowe kleru, to jak najbardziej dobry pomysł. Ale jeśli miałby oznaczać jakąś zbytnią ingerencję w sprawy obyczajowe, taką jak redefinicja pojęcia małżeństwa, to raczej nie. Spójrzmy na historię polskiego ruchu socjalistycznego, który w swojej historii był najbardziej antyklerykalny ze wszystkich ruchów, był jednak partią bardzo daleką od antyreligijności. Elektorat antyklerykalny zawsze będzie taką szarą strefą między liberałami i socjaldemokratami. SLD powinno przede wszystkim skupić się na akcentach społecznych, gospodarczych. Antyklerykalizm, który może się podobać w Warszawie, Krakowie i innych większych miastach, nie koniecznie musi rozbudzać emocje w mniejszych miastach, gdzie ludzie żyją trochę innymi problemami. Obecne władze SLD nie mają chyba problemów z umiejscowieniem się w sporze państwo-kościół. Natomiast chyba mają problemy z umiejscowieniem się w klasycznym dyskursie społecznym. O tym zapomniano w czasach Belki, czy koalicji LiD-u, gdzie zapraszano do współpracy gospodarczych liberałów.