Żeby było jasne: w Holandii islamofobia jest dzisiaj główną formą rasizmu. To nie ma nic wspólnego z krytyką islamu jako religii. Gdy Wilders i jego zwolennicy mówią, że ani jeden muzułmanin nie powinien zostać wpuszczony do kraju, nie mają na myśli tego, że marokańscy czy tureccy chrześcijanie są mile widziani. "Muzułmanin" jest dla nich po prostu wygodnym epitetem na "tych innych".
I jak dowiodło życie, jest to niesłychanie skuteczny epitet. Bez islamofobii, Fortuynowi nigdy by się nie udało zostać liderem oporu wobec koalicji Partii Pracy i partii liberalnych, które rządziły Holandią między 1994 a 2002 rokiem. Gdyby nie zabójstwo filmowca Theo van Gogha, zaraz po wielkiej demonstracji związkowej na Placu Muzealnym w Amsterdamie w 2004 roku, trudniej by było zaakceptować związkom niedogodny kompromis w sprawie wcześniejszych emerytur. Bez swojego wściekłego ataku na muzułmanów, Wildersowi nigdy by się nie udało zostać głównym głosem oporu wobec UE. Już prawie nie ma nic w tym kraju do osiągnięcia dla lewicy bez rozprawienia się z islamofobią.
Jednocześnie musimy przyznać, że islamski fundamentalizm istnieje i że jest problemem - choć niebezpieczeństwo jakie stanowi dla Holandii jest groteskowo wyolbrzymiane. Miliony Holendrów, którzy mówią, że obawiają się, że w Europie powstanie państwo islamskie, kompletnie zatraciły poczucie proporcji. Fundamentalizm nie ma nawet znaczącego poparcia wśród osób z pochodzeniem imigrancko-muzułmańskim. Każdy przeprowadzany sondaż pokazuje, że holenderscy muzułmanie są niewiele bardziej religijni niż holenderscy chrześcijanie, że wskaźnik uczestniczenia w nabożeństwach w meczetach jest niski i spada i że zwiększa się liczba byłych muzułmanów i muzułmanów niepraktykujących.
Jakkolwiek straszny by nie był islamski fundamentalizm dla swoich pojedyńczych ofiar - przede wszystkim kobiet - jest błędem traktowanie prawicowych islamofobów i islamskich fundamentalistów jako jednakowe zagrożenie w dzisiejszej Holandii. Zarówno pod względem jakościowym jak i ilościowym, holenderska skrajna prawica jest większym zagrożeniem. Żaden islamski imam nie zostanie kiedykolwiek holenderskim premierem; niestety nie możemy być tego samego pewni odnośnie Wildersa!
Lewica może nawet czasem uczestniczyć w demonstracjach - w solidarności z Palestyną na przykład - gdzie będą także obecni islamscy fundamentaliści. Nie powinniśmy się tego obawiać, jednak powinniśmy zadbać o to, by nasze hasła nie mieszały się z ich hasłami. Natomiast za wszelką cenę powinniśmy unikać demonstrowania obok ludzi pokroju zwolenników Wildersa.
"Muzułmańskie zagrożenie" w Holandii jest w rzeczywistości odpowiednikiem tego czym było "zagrożenie komunizmem" około 50 lat temu: zmyślony postrach, który służy jako pretekst dla utrzymywania prawicowego, represyjnego klimatu politycznego. Jednakże tym czego nie powinniśmy tracić z pola widzenia jest fakt, że nurty lewicowe i islamskie konkurują ze sobą o hegemonię wśród radykalizującej się młodzieży pochodzenia nie-holenderskiego.
Nawet jeśli ludność pochodzenia muzułmańskiego nigdy nie stanie się większością w holenderskim społeczeństwie, to są oni rosnącą częścią młodzieży, mieszkańców dużych miast i klasy robotniczej. Jeśli lewica ma się wygrzebać z głębokiego dołu w jakim jest teraz i zjednać sobie większość społeczeństwa - a to musi pozostać naszym celem - potrzebujemy bazy wśród ludzi pochodzenia nie-holenderskiego tak samo jak pochodzenia holenderskiego.
Niestety, lewica nie radzi sobie zbyt dobrze wśród młodzieży pochodzenia muzułmańskiego. Lewicowe nurty imigranckie takie jak DIDF (Federacja Tureckich Pracowników w Holandii) i KMAN (Komitet Marokańskich Pracowników w Holandii) są znacząco słabsze niż były 20 lat temu. Na przykład grupy te nie odgrywały znaczącej roli w protestach przeciwko izraelskiemu atakowi na Gazę. Islamska organizacja taka jak PPMS, dla kontrastu, odgrywała.
Są na lewicy ludzie, którzy nie widzą w tym nic strasznego. Ci młodzi muzułmanie są przeciwko rządowi, przeciwko Wilersowi i przeciwko syjonizmowi, tak jak my, mówią oni, więc możemy być świetnymi sojusznikami. Ale to złudzenie. Nasze różnice z fundamentalistami odnośnie kwestii wyzwolenia kobiet czy LGBT nie są sprawami drugorzędnymi. Nie jest możliwe sprawiedliwe społeczeństwo, gdy ponad połowie ludności odmawia się równych praw lub gdy ludzie nie mogą kochać tak jak chcą.
I są inne obszary gdzie mamy różnice nie do pogodzenia z fundamentalistami. Islamska polityka nie oferuje przyszłości ludziom w Holandii. Islamskie państwo nie jest możliwe w tym kraju (na szczęście); powrót do polityki "pilaryzacji" w której holenderska polityka i społeczeństwo były podzielone wzdłuż linii religijnych jest receptą na rzecz podziałów i stagnacji. Wycofanie się ze świeckiej demokracji proponowane przez salafitów okradło by dużą część ludzi pracy i najbiedniejszych w Holandii z ich politycznego głosu i praw społecznych. W skrócie, polityka oparta na religii wiedzie donikąd... jak dowiodły tego kontrowersje wokół Tariqa Ramadana w Rotterdamie.
Od momentu, gdy miasto podpisało kontrakt zatrudniając Ramadana jako konsultanta do spraw imigracji, niepowodzenie było gwarantowane. Było tak, gdyż robiąc to, miasto odwracało do góry nogami islamofobiczne stanowisko poprzedniej administracji, zdominowanej przez prawicową partię Rotterdam Do Życia. Zarówno Rotterdam Do Życia jak i jej centrolewicowi następcy, postrzegali Rotterdamczyków pochodzenia marokańskiego czy tureckiego przede wszystkim jako muzułmanów. Dla Rotterdam Do Życia, są oni jako tacy podejrzani. Dla Partii Pracy i Zielonej Lewicy, muszą być "zintegrowani" jako muzułmanie.
Nie trzeba być przeciwnikiem Tariqa Ramadana, a tym bardziej jego religii, żeby domyśleć się, że ktoś kto nie mówi po niderlandzku i nie ma głębszej wiedzy na temat Holandii, nie ma kwalifikacji by pomóc ludziom zostać w pełni równoprawnymi obywatelami holenderskiego miasta.
Rezultat jest taki, że praktycznie każdy nurt polityczny w Rotterdamie zdołał doprowadzić do alienacji Rotterdamczyków muzułmańskiego pochodzenia. Partia Pracy i Zielona Lewica dokonała tego działając tak jakby Ramadan reprezentował tych wszystkich Rotterdamczyków, a potem zwalniając go w upokarzający sposób, gdy przekonali się, że byłby on utrudnieniem w nadchodzących wyborach. Fakt, że te dwie partie neoliberalnego porządku wciąż zdobywają wiele głosów wśród imigrantów jest odzwierciedleniem braku samoposzanowania dla siebie wśród politycznych działaczy i organizacji reprezentujących ludzi pochodzenia nie-holenderskiego.
Jako że Partia Socjalistyczna (SP), jako jedyna partia anty-neoliberalna, ma więcej do zaoferowania, była wielokrotnie zrównywana w tej sprawie z Rotterdam Do Życia. Ten obraz SP jest po części winą mediów. Rok temu, gdy odnowiono kontrakt Ramadana, przedstawiciele SP w radzie miejskiej dali jasno do zrozumienia, że nie przykładali wystarczającej wagi do oskarżeń Ramadana o seksizm i homofobię lecz po prostu nie uważali, że jego pensja była użyteczną inwestycją z pieniędzy podatników. I ponownie, gdy z Ramadanem rozwiązano kontrakt, SP mówiła że nie uważała powiązań Ramadana z finansowaną przez rząd Iranu telewizją za coś strasznego. Poprzez ignorowanie oświadczeń SP, media przedstawiały zniekształcony obraz krajobrazu politycznego.
Można jednak zarzucić SP to, że nie występowała z głębszą krytyką wobec islamofobii partii Rotterdam Do Życia czy prawicowo-liberalnej VVD oraz oportunizmu partii centrolewicowych w miejskim samorządzie. Niestety, niewielkie zaangażowanie SP w walce z islamofobią nie jest zaskakujące ze strony partii, która prezentuje tak stanowcze obiekcje względem "polityki etnicznej". Było również zwykłym zaniedbaniem ze strony SP, że nie mówiła wyraźnie, że zwolnienie Ramadana z jego stanowiska na Uniwersytecie Erazma (które otrzymał w tym samym czasie gdy miasto zatrudniło go na konsultanta), było niedopuszczalnym atakiem na wolność akademicką.
Pracownicy naukowi Uniwersytetu Erazma, którzy publicznie zajęli stanowisko przeciwko zerwaniu przez uniwersytet kontraktu, zasługują na dużą pochwałę, również dlatego, że dali jasno do zrozumienia, że niekoniecznie podzielają opinie Ramadana. Czy wszyscy obrońcy Ramadana na lewicy byli by tak rozsądni? Nawet jeśli człowieka potraktowano niesprawiedliwie, to nie jest powód do traktowania go jako postępowego bohatera. Tak, on jest inteligentny, elokwentny, elegancki, jest skutecznym orędownikiem udziału muzułmanów w demokratycznej polityce i jest uznanym uczestnikiem dyskusji w ramach globalnego ruchu sprawiedliwości. Ale on nie jest częścią lewicy.
Rzut oka na jego stronę internetową pokazuje, że we Francji w 2007 roku, pomimo swojego uzasadnionego krytycyzmu wobec prezydenckiego kandydata Nicolasa Sarkozy`ego, nie miał zbyt wiele dobrego do powiedzenia o którymkolwiek z kandydatów lewicy (a pisał na temat ich wszystkich). Jedynym kandydatem dla którego wyraził podziw był centrysta François Bayrou. Ponadto krytyka Ramadana pod adresem Sarkozy`ego, nie powstrzymała go później od zadedykowania jednej ze swoich książek temu prawicowemu politykowi. I nie musimy nawet wspominać jego negatywnej opinii o homoseksualizmie. Ta tragiczna historia pokazuje, że lewica jest wciąż na straconym jeśli chodzi o pracę wśród Holendrów muzułmańskiego pochodzenia.
Czas powrócić do pierwszych pryncypiów. Na lewicy powinno być miejsce dla ludzi wszystkich religii i osób niereligijnych, dla ludzi którzy noszą i nie noszą krzyży, dla kobiet, które noszą chusty lub ich nie noszą. I generalnie lewica powinna być bardziej otwarta na duchowość - obszar w którym mamy coś do nauczenia się od wierzących. Wraz z ogólną atomizacją społeczeństwa, holenderska lewica zbyt często zapomina, że transformacja społeczeństwa wymaga wyrzeczeń i gotowości do poświęcenia się w służbie innych istot ludzkich. Ludzie, którzy mają motywację duchową dla swojego zaangażowania politycznego, powinni móc nie ukrywać tego.
W takim razie jednak, wierzący i niewierzący powinni mieć wspólną podstawę dla dyskusji i działania. Gdy argumenty w stylu "wierzę, bo Bóg tak mówi" lub "robię to bo Bóg tak każe" - w sprawie aborcji, biedy czy czegokolwiek innego - są stosowane w polityce, racjonalna debata staje się niemożliwa. Dyskusje na lewicy powinny dotyczyć interesów, wartości, faktów, analiz, nie zaś teologii.
To nie oznacza, że lewica powinna być przestrzenią jednolitości, w której wszyscy jesteśmy obywatelami i może pracownikami i niczym więcej. Lewica powinna być tak różnorodna jak społeczeństwo w całości - i przed nami pod tym względem długa droga. Tak samo jak kobiety i mężczyźni, ludzie pochodzenia nie-holenderskiego i holenderskiego, geje, lesbijki, biseksualiści i wielu innych, tak wierzący powinni czuć się jak w domu na lewicy.
Peter Drucker
tłumaczenie: Bartłomiej Zindulski
Artykuł jest zapisem wystąpienia Petera Druckera podczas obozu młodzieżowego Czwartej Międzynarodówki w 2010 roku. Tekst ukazał w kwartalniku "Socialist Resistance".