Agata Czarnacka: Ruchy lewicowe w krajach Europy Środkowej i Wschodniej to temat rzadko poruszany przez media. A jednak nie tylko istnieją, czasem - tak jak w Serbii czy Bośni - udaje im się odnieść istotny sukces. W Tuzli udała się lokalna rewolucja w obronie miejsc pracy, a w Serbii minister finansów - specjalista od zaciskania pasa - podał się ostatnio do dymisji...
Monika Karbowska: Podróżując po Europie wschodniej można jedynie stwierdzić naszą jedność kulturową – podobną historię, podobną kulturę, w 90% bardzo podobne języki – to nie jest mit ani komunistyczna propaganda. W Serbii, Bośni, Bułgarii, Chorwacji, Macedonii, na Ukrainie – podróżując, używałyśmy w rozmowach dziwnej mieszaniny językowej – polsko-słowianskiej. Często mówiłyśmy po polsku, używając lokalnych slow, a rozmówca w swoim języku - i rozumiałyśmy go. Jeśli chodzi o sprawy polityczne, to po 10 dniach osłuchania się można zacząć rozumieć 60% serbsko-chorwackiego…
Wszędzie także widoczna jest w Europie wschodniej spuścizna po okresie komunistycznym – architektura bloków, w których mieszka 60% ludności, oraz spuścizna kapitalizmu – kilometry kwadratowe zrujnowanych fabryk, które funkcjonowały całkiem dobrze w Jugosławii, Bułgarii i południowej Ukrainie i zostały zamknięte jednym pociągnięciem pióra przez nowych decydentów z lat 90. Koniec fabryk to koniec miejsc pracy, bezrobocie, nędza, niszczejąca infrastruktura i masowa emigracja – to tez jest nasza wspólna historia.
Dziwne jest, że w Polsce oficjalnie neguje się przynależność do Europy wschodniej jako pojęcia historycznego i kulturowego. Że polskie elity, także te lewicowe, dziwacznie odgradzają się od wschodniej granicy. Żaden kraj nie odgradza się tak od swoich wschodnich sąsiadów jak Polska, nie przypieczętowuje tego ideologicznie tak jak Polska (« Przedmurze chrzescijaństwa », a ostatnio przedmurze Unii Europejskiej).
W tym kontekście nie zaskakuje natomiast, że polskie elity medialne i polityczne traktują ruchy społeczne w Europie wschodniej jak powietrze. Ot tak, jakieś tam nieistotne zdarzenia w jakichś odległych i opóźnionych w rozwoju krajach…
Okazuje się, że jako Polacy wciąż mamy tam pewien mir? Nie korzystamy z niego, skupiając się na serwilistycznych relacjach z europejskimi potęgami…
To dziwne i smutne. Niszczymy w ten sposób kapitał sympatii, jaki wciąż naród polski ma w Europie wschodniej i środkowej. Wszędzie, gdzie byłyśmy - obszar byłej Jugosławii, Bułgaria, Rumunia i Południowa Ukraina - witano nas tym serdeczniej, gdy ludzie dowiadywali się, że jesteśmy z Polski. Nawet w Serbii, co chyba wynikało z nieznajomości faktu, iż Polska uznała niepodległość Kosowa!
Tym bardziej szkoda, że tylko nieliczni działacze lewicy antykapitalistycznej interesują się ruchami społecznymi w Europie wschodniej. Niewiele albo zgoła nic nie pisano o masowych strajkach i okupacjach uczelni w Chorwacji i Serbii w 2011 r. przeciwko prywatyzacji uczelni, które przerodziły się w silny ruch Oburzonych. Nic nie pisano o Forum Bałkańskim, które odbyło się w ramach “Subversive Festival” w Zagrzebiu w 2012, 2013 i w tym roku. Forum skupia w tej chwili liczących się młodych działaczy i działaczki z byłej Jugosławii, Bułgarii i Rumunii. Działacze/czki z byłej Jugosławii pracują w tej chwili nad koncepcją nowej Federacji Bałkańskiej jako frontu walki przeciwko kapitalizmowi i nowej politycznej koncepcji wyjścia z podwójnego impasu - bycia obszarem peryferyjnym i kolonią Unii Europejskiej, z jednej strony, oraz rozdrobnionymi i zwaśnionymi nacjonalistycznymi państewkami, z drugiej. Uczestnicy Forum analizują także zadłużenie i politykę gospodarczą Unii Europejskiej jako narzędzie kolonizacji Europy wschodniej przez Zachód…
Nie udało mi się zainteresować polskiej lewicy masowymi, milionowymi wręcz ruchami społecznymi, które pojawiły się w Bułgarii w 2013 roku, występując przeciwko mafijnej elicie, korupcji, prywatyzacjom i fałszowaniu wyborów. Ze zdziwieniem obserwowałam u niektórych nawet pewne dziwne poczucie wyższości nad Bułgarami - tak jakbyśmy byli w Polsce jakimś lepszym rodzajem Europejczyków – bardziej "zachodnim", więc wyższym…
Trochę pisaliśmy o rewolcie w Bułgarii i Rumunii, ale nie w Bośni…
Masowe ruchy społeczne w Bośni w lutym, marcu i kwietniu tego roku były katalizatorami walk lewicowych; udało się tam to, co nie udało się w 2011 roku: połączenie sił lewicowej inteligencji ze strajkami robotników. Bo to klasa robotnicza prywatyzowanych od lat zakładów zbuntowała się w Tuzli 5 lutego, ale młodzi działacze organizacji Lijevi w tym mieście wpadli na pomysł organizowania “Plenów” czyli zgromadzeń publicznych moderowanych przez lewicowych wykładowców i wykładowczynie lokalnego uniwersytetu.
Dzięki Plenom obywatele mogli zabrać głos po 25 latach narzuconego im milczenia, wypuścić emocje i sformułować zadania. Ciekawe jest ze najważniejszym zadaniem było nie tylko zastopowanie prywatyzacji zakładów, ale także ponowna ich nacjonalizacja (rozumiana jako powrót do typowo jugosłowiańskiej formy własności, czyli własności rad robotniczych).
Dzięki bardzo dobrej organizacji wdrożonej przez lewicę antykapitalistyczną opanować Plenów nie udało się skrajnej nacjonalistycznej prawicy - inaczej niż na Majdanie! Wręcz przeciwnie, ruch Plenów rozszerzył się na całą Bośnię i Republikę Serbską. Ustał dopiero wraz z falą niszczących powodzi z początku maja. Działają także i nadal walczą nowe związki zawodowe założone na fali walk z lutego – np. nowy związek zawodowy Solidarnost, założony w zakładzie chemicznym DITA, gdzie wybuchł pierwszy bunt. Dodać trzeba, że założony przez kobietę, Eminę Busuladjić! W DITA kieruje ona do tej pory okupacją niezniszczonej części tego konsorcjum chemicznego.
Jaką rolę pełnią związki w Bośni?
Związek zawodowy Solidarnost żąda zaprzestania prywatyzacji i wznowienia produkcji. Ma on także plany na dalszy rozwój zakładu. Robotnicy nie potrzebują wiec “inwestorów”, ale wsparcia publicznych pieniędzy oraz przekazania im zakładu w zarząd robotniczy.
Za późno natomiast jest dla innego zakładu chemicznego - Piolchemu - który niegdyś posiadał 7 fabryk. Wykupiony za bezcen przez polska firmę z Malborka, Organikę, został przez polskiego inwestora ogołocony i zamknięty. Organika została skazana przez bośniacki sąd na zapłacenie 1,5 miliona euro zaległych pensji i składek, po czym zniknęła z Bośni niczym firma-krzak. Ponadto w czasie protestów robotnicy Piolchemu domagali się, by polska ambasada w Sarajewie zainteresowała się długiem Organiki wobec bośniackich pracowników. Niestety polscy dyplomaci nawet nie przyjęli bośniackiej delegacji.
Nie może być tak, że polskie państwo zachowuje się wobec Bośni jak wobec kolonii! Myślę, że polska lewica może zrobić wiele, by wywrzeć nacisk na Organikę z Malborka oraz solidarnie wesprzeć bośniackich robotników.
Powinniśmy także wesprzeć strajk generalny w Serbii; tam również lewicowa inteligencja już od kilku lat działa wespół ze związkami zawodowymi. Serbia, która jest pewną enklawą i w pewnym sensie wewnątrzunijną kolonią, może okazać się miejscem początku końca neoliberalnego kapitalizmu w Europie.
Tymczasem wydaje się, że to kapitalizm robi coraz większe postępy… Dowodem na to choćby masakra w odeskim Domu Związkowym, wymierzona przede wszystkim w lewicę...
Według moich informacji zachodnia lewica mówiła jednak więcej o masakrze w Odessie niż polska. Junge Welt zorganizowało manifestacje przeciwko bombardowaniu cywilnej ludności w Donbasie przez reżim w Kijowie. Francuscy obywatelscy dziennikarze ze strony www.les-crises.fr od miesięcy robią krytyczne analizy zachodniej propagandy i umieszczają filmy i zdjęcia z Odessy i Donbasu, których nie puszczają francuskie media mainstreamowe. 240 000 osób obejrzało na tej stronie wywiad, którego Putin udzielił francuskiej telewizji TF1 7 czerwca. Telewizja wywiad ocenzurowała. Jedynie ta strona obywatelska umieściła wywiad z prezydentem Rosji bez cenzury.
Działacze Francuskiej Partii Komunistycznej w Amiens oraz w Lyonie już zorganizowali manifestacje przeciwko masakrze ludności w Donbasie, a 22 czerwca odbyła się w Paryżu demonstracja zainicjowana przez lewicowych działaczy ukraińskich, przeciwnych rozwiązywaniu językowych i narodowościowych problemów Ukrainy za pomocą bomb i karabinów, tak jak to robi reżim kijowski.
To prawda, że oficjalna lewica europejska nie mówi nic. Nie mówiła nic o 2 maja w Odessie i teraz też jej milczenie, jeśli chodzi o wojnę w Donbasie, jest niepokojące. Szczególnie niepokoi brak reakcji ze strony Francuskiej Partii Komunistycznej, gdyż, o ile wiedza Francuzów o Wschodzie Europy jest bardzo niska, to właśnie w tej organizacji zachowały się jeszcze kadry znające język rosyjski i mające kontakty z Europą na wschód od Polski.
Ponieważ Polska jest geograficznie bardzo blisko Ukrainy, a podróż do Odessy jest dość tania (równowartość 50 złotych za pociąg Lwów-Odessa), to dziwię się, że polska lewica nie sięga sama do źródeł i nie odbywa podróży na Ukrainę, żeby zobaczyć na własne oczy, jak to wygląda, tylko zdaje się na relacje prawicowych mediów czy działaczy uchodzących za lewicowych, którzy jednak nie jeżdżą do Ukrainy, by sprawdzać swoje informacje.
Po 2 maja byłam tak wzburzona tym, co się stało w Odessie, że ruszyłam w podróż - wraz z Ewą Groszewską - kiedy tylko mogłam. Spotkałyśmy w Odessie działaczy ruchu Protiv Ticzenije (Pod Prąd), uczestników Antymajdanu, którym udało się ocaleć z masakry 2 maja, oraz działaczkę komunistyczną, której syn należał do grupy Borotba i został zamordowany przez skrajnie prawicowe bojówki ukraińskie 2 maja w Domu Związków Zawodowych.
Spotkałyśmy także niezależnych dziennikarzy prowadzących śledztwo w sprawie masowego mordu dokonanego 2 maja i zagrożonych zarówno ze strony SBU, jak i prawicowych bojówek – mało kto wie, że od 15 kwietnia obowiązuje w Ukrainie ustawa karząca piętnastoma latami wiezienia “opinie separatystyczne i federalistyczne”! Rodziny zabitych 2 maja są więc kryminalizowane, gdy starają się o sprawiedliwość, dziennikarze są zastraszeni, a działacze Borotby ukrywają się, gdyż poszukuje ich SBU.
Naprawdę dziwię się, jak Unia Europejska może popierać i podpisywać układ stowarzyszeniowy z państwem Ukraina, które nie przestrzega podstawowych praw człowieka, w tym wolności słowa, i lamie Europejską Konwencję Ochrony Praw Człowieka…
Istnieją w internecie godziny filmów wideo pokazujących, jak uzbrojone bojówki wpychają pokojowych uczestników wiecu “Anty-majdan”, którzy domagali się jedynie referendum w sprawie języka oraz federalizacji Ukrainy, do Domu Związków Zawodowych na placu Kulikowo Pole w centrum Odessy, następnie zamykają drzwi, podpalają budynek, a usiłujących uciekać z palącego się budynku napastują albo biją pałkami.
Nie jest tajemnicą dla nikogo w Odessie - widać to także na wielu zdjęciach i filmach w internecie - że bojówki te przyjechały z innych miast Ukrainy i że należą do Prawego Sektora – okrzyki “Chwała Ukraini” czy “Moskale na hak”, wznoszone przez oprawców, oraz napisy Prawego Sektora na murach Domu Związkowego (które udokumentowaliśmy zdjęciami opublikowanymi na Facebooku) są podpisem zbrodni. Co gorsza, zbrodniarzom towarzyszył tłum gapiów (ok. 2000 osób), którzy klaskali i cieszyli się z pogromu… Nie do wyobrażenia: zbrodnia masowa w milionowym, spokojnym dotychczas mieście.
Niezależni dziennikarze pokazali nam dokumentację, z której wynikało, że władze miasta, regionu oraz rząd w Kijowie tę masakrę mogły nawet zaplanować – na przykład, że oddalona o 300 metrów od Domu Związków Zawodowych straż pożarna dostała rozkaz, by nie interweniować przez 2 godziny. W centrum milionowego miasta przez 2 godziny palił się więc publiczny budynek z ludźmi w środku i żadne służby nie przyszły ludziom na pomoc.
Widziałyśmy ponadto, że spalony budynek nie został zabezpieczony – przez całą noc i dzień 3 maja każdy mógł wejść do budynku, fotografować ciała, usunąć je (dlatego rodziny mówią o 100 zamordowanych, a nie - jak podaje wersja oficjalna - o 48 ofiarach pożaru) czy obrabować. Widzieliśmy film, na którym Andriej Gonczarenko, kandydat na burmistrza Odessy z ramienia ugrupowania Poroszenki wewnątrz spalonego budynku w sposób urągający godności obmacuje spalone ciała i przeszukuje strzępy ich ubrań, by zabrać dokumenty i telefony komórkowe.
Do tej pory nie wszczęto śledztwa - nie było przesłuchań, ustalenia faktów, nie mówiąc już o aresztowaniu podejrzanych i przesłuchaniu przynajmniej części tysięcznego tłumu, który asystował przy pogromie - twarze są do rozpoznania na filmach zamieszczanych w internecie.
Wszystko to pokazuje, że rząd kijowski nie ma nic wspólnego ze standardami demokratycznymi. Ukraina jest rzeczywiście upadłym państwem. Najwyższy czas, by rządy zachodnie,w tym rząd polski, przestały się kompromitować, wspierając dyplomatycznie, finansowo i militarnie ten reżim. Nie ma mowy, by Ukraina w takim stanie weszła do Unii Europejskiej!
Europejscy deputowani powinni natychmiast zacząć wywierać presję na Komisję i zrobić wszytko, by rozpoczęło się niezależne śledztwo w sprawie pogromu w Odessie. Kijów powinien natychmiast udostępnić wszystkie informacje, jakie ma na ten temat, a także rozwiązać bojówki Prawego Sektora i zaprzestać ścigania dziennikarzy i działaczy lewicy!
To nie tylko “odeskaja drużyna” czyli “prorosyjscy narodnicy” organizowali Antymajdan, czyli wielotysięczne manifestacje domagające się referendum w sprawie federacji od początku marca do 2 maja, ale także “narodnaja drużyna” czyli lewicowe organizacje, w tym słynna, odważna i składająca się z młodych działaczy Borotba. Grupa Protiv Ticzenie nie chciała demonstrować wspólnie z konserwatywnymi narodowcami na Antymajdanie, lecz teraz, w chwili gdy zamordowano z zimną krwią 100 osób, młodych i starszych, które nic nie maja wspólnego z żadnymi uzbrojonymi bojówkami, straciło znaczenie, czy jest się za czy przeciw Antymajdanowi.
Gra się toczy o to, czy Ukraina będzie państwem respektującym prawa człowieka czy dyktaturą, w której faktyczna władzę mają ekstremistyczne nacjonalistyczne bojówki. Modus operandi tych ostatnich w Odessie przypominał modus operandi UPA na Wołyniu latem 1943 roku – zagnać do budynku, podpalić i zamordować białą bronią uciekających.
Dodam jeszcze, że szokujące były dla nas 5-metrowe pomniki Bandery i Szuchewycza w centrum Lwowa oraz powiewające tu i ówdzie na autobusach, przystankach, budynkach publicznych zachodniej Ukrainy flagi Prawego Sektora.
Polska lewica nie powinna oddawać sprawy ludobójstwa dokonanego przez UPA w ręce prawicy, lecz raczej poprowadzić niezależne badania nad tą zbrodnią. Dziś widać, że wielu obywateli zachodniej Ukrainy uważa UPA za godną pochwały organizację niepodległościową, a jej zbrodnie - za nieistotne.
Jak wygląda sytuacja w tym regionie? Czy donieccy albo donbascy separatyści rzeczywiście walczą o to, by przyłączyć Ukrainę - albo chociaż jej część - do Rosji?
Jeśli chodzi o Donbas, to informacje, jakie mam, pochodzą od działaczy będących w kontakcie z lewicą węgierską, rumuńską i grecką. Z kolei odeska lewica podkreślała, że do 2 maja nie było żadnych chęci przyłączenia się do Rosji – nawet jeśli państwo ukraińskie nie cieszyło się dobra reputacją (zniszczona infrastruktura wymownie świadczy o tym, jak niewiele ukraińscy oligarchowie robią dla dobra wspólnego), a Odessa historycznie pozostaje miastem wielokulturowym, ale posługującym się językiem rosyjskim jako lingua franca, to jednak mieszkańcy uważali się za część Ukrainy. Chcieli jedynie zabezpieczenia możliwości używania języka rosyjskiego w urzędach, szkole, kulturze oraz pewnej autonomii dla regionu.
Jednakże masakra 2 maja, a teraz dalsze łamanie praw człowieka przez Kijów (zastraszanie dziennikarzy i rodzin ofiar) mogą zmienić tę sytuację. Wielokrotnie powtarzano nam, że mieszkańcy boją się kolejnego pogromu albo wręcz czystki etnicznej. Nikt nie wierzy, że Putin przyjdzie obronić ludność rosyjskojęzyczną w Odessie. Lewica z Odessy twierdzi wręcz, że Putin przyzwala na czystkę etniczna w Donbasie, nie uznając oficjalnie Republik Ludowych. Tutaj olbrzymią rolę mogłaby odegrać lewica europejska, gdyby była bardziej świadoma; zwłaszcza bogatsza i dysponująca eurodeputowanymi w Brukseli lewica zachodnia.
Jedynym ratunkiem jest głośne mówienie o łamaniu praw człowieka przez Kijów, wsparcie niezależnych dziennikarzy, zapewnienie bezpieczeństwa lewicowym organizacjom, żądanie zaprzestania działań wojennych w Donbasie i delegalizacji Prawego Sektora - oraz oczywiście niezależne śledztwo nad zbrodniami. Nie możemy uważać, że jesteśmy bezsilni w Europie, bo nie jesteśmy bezsilni.
Jaka jest rola zewnętrznych sił na Ukrainie? Jak ukraińska lewica argumentuje swój opór?
Powszechnie wiadomo o ingerencji zachodnich państw i USA. Rząd kijowski przecież bez nich by ani nie zaistniał, ani by się nie utrzymał. Wystarczy pooglądać i poczytać prasę mainstreamową: o podróżach amerykańskich, polskich, francuskich, niemieckich oraz europejskich ministrów do Kijowa. O olbrzymich kredytach przekazywanych Kijowowi np. przez MFW, by go uzbroić przeciwko Donbasowi.
Paradoksalnie ludność Ukrainy nie jest tak bardzo świadoma, że rząd kijowski jest aż tak zależny od Zachodu. Liczne rozmowy pokazały nam, że ogólna świadomość polityczna i wiedza o stosunkach politycznych na świecie jest niska, nawet wśród ludności wykształconej i władającej językami zachodnimi. Panuje przekonanie, że Unia Europejska jet rajem i wystarczy wejść do niej, by zniknęły problemy. Nawet lewica “antyunijna” ma dość mgliste pojecie o polityce gospodarczej Unii i nierównościach społecznych w krajach Unii.
Jeśli chodzi o interwencję Rosji w Odessie, to, tak jak powiedziałam, wielu antymajdanowców uważało, że powinna być większa! A nie jest i rozczarowanie jest bardzo duże. Jest tak wielkie, że “pro-rosyjscy narodnicy” zaczynają się odwracać od Putina. Lewica antykapitalistyczna nie aprobuje kapitalizmu w Rosji, ale nie jest zgodna co do tego, czy Rosja w ogóle powinna w jakiś sposób ingerować w tę część Europy. Niektórzy są bardziej emocjonalnie pro-rosyjscy, inni mniej. Bo mówić po rosyjsku nie znaczy chcieć należeć do Rosji. Pamiętajmy, że rosyjski jest wspólnym językiem i kulturą wielu grup ludności – jest to spuścizna po carskiej Rosji oraz ZSRR.
Wszystko to jednak może się zmienić bardzo szybko - sprawa zestrzelonego samolotu jeszcze bardziej zaogni konflikt z rządem w Kijowie. Dodać trzeba, że w Odessie nie ma praktycznie żadnych informacji z Donbasu w mediach, a Kijów wydal zakaz wjazdu do Ukrainy dla mężczyzn z Rosji. Uniemożliwia to życie rodzinne tysiącom ludzi, którzy przecież na olbrzymim obszarze Rosji mają krewnych od czasów ZRSS - które było jednym państwem. Jeśli to będzie tak dalej trwało, to stosunek ludności Odessy do Kijowa może szybko się pogorszyć.
Co oznaczałoby wdrożenie modelu rozwojowego proponowanego przez rząd Arsenija Jaceniuka dla wschodniej Ukrainy?
Nie wiem czy można mówić o modelu rozwoju. Myślę, że ukraińscy oligarchowie zupełnie nie maja innego planu na przyszłość, aniżeli podporządkować się mocarstwom Zachodu, o ile to ochroni ich osobiste interesy. W chwili, w której Republiki Ludowe z Donbasu zaczęły mówić o nacjonalizacji sprywatyzowanych w latach 90. zakładów, zaczęło być widać, że Kijowowi chodzi bardziej o zachowanie kapitalistycznego stanu posiadania niż o jedność kraju. Niezależnie od tego, czy Kijów zdobędzie militarnie Donbas czy nie – region ten poddany jest strasznej dewastacji i ruinie. I oto też chodzi zachodnim koncernom, dla których Ukraina jest ważnym rynkiem zbytu, źródłem taniej ziemi, siły roboczej i surowców. Dążą one do zniszczenia przemysłu ukraińskiego – jeśli to się nie uda przez ekonomiczna wojnę typu “terapia szokowa”, to uda się właśnie - przy milczeniu reszty świata - przez normalna wojnę. Po wojnie Donbas będzie zdewastowany, ludność będzie musiała uciec prawdopodobnie do Rosji, bo nikt nie odbuduje jej mieszkań i miejsc pracy. I czystka etniczna będzie dokonana.
Zachodnie koncerny wymuszą prywatyzację wszystkiego (te piękne post-radzieckie koleje, powolne, ale tanie i zadbane!) - infrastruktura, drogi, kopalnie, ziemie, szkoły, szpitale - tak jak to stało się w Grecji. Ceny wzrosną od 3 do 10 razy. Ludność masowo wyemigruje na Zachód, gdzie polskie agencje pośrednictwa pracy już czekają na tanią siłę roboczą, która zgodzi się za 300 euro pracować na Zachodzie. Umowa stowarzyszeniowa przewiduje, że Ukraińcy będą mogli pracować legalnie w Unii, ale wiadomo ze z braku wiedzy i języka w dużej mierze będą pracować jako pracownicy oddelegowani polskich firm na Zachodzie za jeszcze niższe stawki niż Polacy. Już to się dzieje – w listopadzie 2013 roku wyszło na jaw, ze ukraińscy robotnicy pracowali za 300 euro przy budowie kolei we Francji, na umowie portugalskiej. Będzie to masowe wykorzystywanie taniej siły roboczej, by jeszcze bardziej obniżyć zarobki w Unii Europejskiej i skłócić do końca europejskie narody.
Ludność pożałuje jeszcze przed-majdanowego stanu rzeczy. Mam nadziej, że lewica, która na Ukrainie uwierzyła w Majdan, szybko zorganizuje manifestacje przeciwko podwyżkom cen energii, jakie już mają miejsce. I musimy jej pomóc, by nie zastraszył jej Prawy Sektor.
Wracając do aktywnej lewicy - czego możemy się nauczyć od Bałkanów? Jak to się dzieje, że przy podobnej przecież historii tam aktywność obywatelska i walka o prawa pracownicze wygląda zupełnie inaczej niż w Polsce? Czy to tylko różnice wyznaniowe?
Różnice nie wynikają z religii – w Bośni protestowali ludzie należący do różnych religii. W ogóle społeczeństwa Europy wschodniej są zsekularyzowane dzięki postępowi za systemu komunistycznego. Jedynie elity używają religii do manipulowania i umacniają różne kościoły. Żadna struktura religijna nie odgrywa tak dominującej roli jak Kościół katolicki w Polsce. Nawet w Chorwacji kobietom udało się zachować prawo do aborcji, a choć Kościołowi udało się przywrócić religię do szkół, to nauczanie religii nie jest tak ekstremalnie fundamentalistyczne jak w Polsce.
Różnice wynikają z miejsca, jakie zachodnie mocarstwa wyznaczyły każdemu z krajów Europy wschodniej w nowym (starym) kapitalistycznym europejskim porządku. Serbska działaczka feministyczna Lepa Mladjenovic ze wzruszeniem opowiadała mi, że pierwsza feministyczna manifestacja nowej generacji w Jugosławii odbyła się w maju 1989 roku jako wsparcie dla... pierwszej polskiej manifestacji obywatelskiej przeciwko zakazowi aborcji! Ze wzruszeniem Lepa wyznała mi, jak wielkim szacunkiem ludzie lewicy darzyli w Jugosławii Polskę i Polaków – zdolnych do masowych manifestacji i strajków przez wiele dziesięcioleci.
Jeśli dziś tego nie ma, to dlatego, że na Polskę spuszczono manipulacje największego kalibru: właśnie dlatego ze byliśmy najbardziej aktywnym społeczeństwem obywatelskim lat 80: terapia szokowa, gospodarcza zapaść lat 1990-1995, masowe wykupywanie rodzących się organizacji i ruchów obywatelskich przez niemieckie i amerykańskie fundacje (publiczne i prywatne, od fundacji Kruppa, Boscha począwszy a skończywszy na tych związanych z Györgyim Sorosem), szkolenie dziennikarzy, posłów, dyplomatów, ekonomistów przez te fundacje i think thanki…
W efekcie mamy społeczeństwo totalnie zdemobilizowane, gdzie każdy zajmuje się tylko indywidualnym przetrwaniem i konsumpcją. Bardzo precyzyjnie pisze o roli fundacji niemieckich Eberta i Adenauera w kształtowaniu nowego porządku w Polsce polska naukowczyni z Uniwersytetu w Strasburgu Dorota Dakowska w nowo wydanej pracy “Władza fundacji – aktorów polityki zagranicznej Niemiec”.
Drugim krajem, który należało rozbić, była Jugosławia. Jak tego dokonano, to obszerny temat. Ogromną rolę odegrał dług, jaki Jugosławia miała wobec banków zachodnich, kształtowanie liberalno-nacjonalistycznej świadomości przez te same fundacje i think thanki w Słowenii, Chorwacji, Bośni, Kosowie oraz opisana przez działaczy lewicy Forum Bałkańskiego tzw. “etniczna nacjonalizacja”.
W ramach “etnicznej nacjonalizacji” odebrano robotnikom władzę nad zakładami, korzystając z pretekstu wojny, i przekazano ten majątek pod kontrolę nowych państw będących w rękach oligarchów, którzy doszli do władzy jako “narodowi” przywódcy. Następny krok to oddanie tego majątku w ręce zachodnich koncernów lub zniszczenie go.
Nie neguję, że bojówki złożone z Serbów dokonały największych zbrodni, wiedzione nacjonalizmem oraz chęcią przywłaszczenia sobie tych dóbr – lecz i tu pojawiają się głosy, że część nacjonalistów serbskich otrzymywała pieniądze z różnych fundacji. W Serbii proces “etnicznej nacjonalizacji” odbył się za Milosevicia, ale prywatyzacja nie jest skończona. Dlatego klasa robotnicza w Serbii nadal istnieje i walczy.
W innych krajach Europy wschodniej, gdzie świadomość polityczna była niższa - jak np. w Bułgarii czy w Ukrainie - nie trzeba było takich manipulacji. Po prostu pozwolono mafijnym bojówkom przywłaszczać sobie i prywatyzować zakłady. Obecnie ludzie ci mają olbrzymie monopolistyczne firmy, wielkie posiadłości ziemskie, konta w rajach podatkowych oraz uznanie Zachodu – to oni podpisywali umowy akcesyjne do Unii i jakoś na Zachodzie nikt nie dociekał, skąd biorą się ich majątki. Pamiętamy przecież, jak w latach 90. milicje różnych oligarchów strzelały na ulicach miast Bułgarii i Ukrainy, a lud dosłownie głodował – z powodu bezrobocia, galopującej inflacji i zapaści rolnictwa. Dzisiaj u nas się tego nie wspomina, ale ludność tych krajów to pamięta, zwłaszcza w Bułgarii. Dlatego dla ludzi oczywiste jest, dlaczego krzyczą “mafiata precz”, gdy kolejni ministrowie dostają się do władzy przez sfałszowane wybory przy aplauzie Unii Europejskiej.
Ogólnie można wysnuć pewne prawidłowości: podobnie jak w krajach arabskich nowe ruchy społeczne nie wybuchają w Europie wschodniej w stolicach, ale w prowincjonalnych miastach, niegdyś uprzemysłowionych. Często jakiś przemysł jeszcze tam istnieje i dogorywa pod prywatyzacjami – w tych miastach istnieje jakaś pamięć ruchu robotniczego albo chłopskiego. Typowym przykładem jest Tuzla – górnicze i chemiczne zagłębie byłej Jugosławii, ale także Zrenjanin czy Vranje w Serbii. W Bułgarii natomiast silne są tradycje niepodległościowych anarchistów, takich jak Wassil Lewski i Christo Botev. Istnieje też świadomość ekologiczna silnie związana z “obroną własnej ziemi” i kultury. Dlatego tam oraz w Rumunii był możliwy zwycięski ruch przeciw wydobyciu gazu łupkowego.
Manifestacje przybierają charakter masowy dzięki Facebookowi. Ludzie, którzy tworzą te apele, są często młodzi, należą do klasy średniej i cierpią z powodu bardzo niskich zarobków w tej skolonizowanej Europie (200-300 euro). Czasem ludzie ci są już zorganizowani w lewicowe organizacje, ale czasem nie - jak w przypadku Bułgarii w 2013 r., gdzie wielu młodych ludzi wyszło na ulice, by wesprzeć emerytów niemogących zapłacić niebotycznych rachunków za prąd z głodowych emerytur.
Jednak młodzież bułgarska szybko się zradykalizowała i zaczęła stawiać podstawowe pytanie: jak to jest, że kraj, który w swojej historii nigdy nie był biedny, a tym bardziej nie biedował za czasów komunizmu, po 20 latach obiecywanego cudu kapitalistycznego jest najbiedniejszy w Europie i w dodatku pogardzany przez Zachód?
Wskazywanie na oligarchów jako przyczynę wyzysku nie jest wystarczające. Brak jest jeszcze wśród ludności Europy wschodniej wiedzy o mechanizmach wyzysku krajów peryferyjnych przez zachodnie koncerny oraz elity zachodnich krajów. Także “nowe tygrysy” Europy, jak np. Polska czy Czechy, partycypują w wykorzystywaniu biedniejszych krajów – pokazuje to przykład firm Organika w Bośni, Kopex z Wałbrzycha w Serbii oraz czeskich firm posiadających bułgarskie elektrownie. Nadal za mało o tym wiemy. Nie jesteśmy w stanie zrozumieć i wyciągnąć wniosków z ogromu tego, co nam się przytrafiło w ciągu tych 20 lat. Właściwie walka o świadomość polityczną i klasową dopiero się zaczyna.
Zapomniana kategoria wschodnioeuropejskiej inteligencji... Czy wciąż jest potrzebna, czy warto ją ożywiać?
Mówiąc o wschodnioeuropejskiej inteligencji, mam na myśli ludzi, młodych i niemłodych, którzy mają dogłębną wiedzę o historii i kulturze swojego kręgu kulturowego, kraju oraz całej Europy. Właśnie wiedza o całej Europie pozwala im na bezkompleksową identyfikację z losem swojego kraju. Maja oni także ten specyficzny wschodnioeuropejski etos, niezależny od osobistego statusu materialnego w kapitalizmie: poświęcenie działalności, a może i życia dla naprawienia sytuacji we własnym kraju.
Najsilniej odczulam tę atmosferę i etos na Forum Bałkańskim w Zagrzebiu. Zabierali głos młodzi działacze mający dyplomy z Oksfordu, Harvardu czy Sorbony! Nie mają już potrzeby udowodnienia, że “są Europejczykami”. Działacze ci nie pragną wyjścia z Unii Europejskiej ale przekształcenia jej w Europę inną niż ultraliberalna. A tego się nie da zrobić, nie walcząc z kapitalizmem oraz peryferyzacją polityczną i gospodarczą oraz kulturową Europy wschodniej (np. obywatele krajów zachodnich często więcej wiedzą o ruchach społecznych w Brazylii czy Tajlandii niż o Bułgarii. Bo media przestawiają Brazylię jako bliska kulturowo, a Bułgarię - jako odległą).
Cele Forum Bałkańskiego wydają się więc nie być sprzeczne z celami zachodnioeuropejskiej lewicy – wyrażanymi przez Europejską Partię Lewicy, Altersummit czy Europejskie Forum Społeczne. Jednak doświadczenie pokazało, że bardzo trudno jest włączyć wschodnioeuropejskie doświadczenie historyczne i polityczne do jednego nurtu europejskiej lewicy. Ciągle brak analizy, w jaki sposób zniszczenie systemów politycznych i gospodarczych wschodniej Europy po 1989 roku przyczyniło się do osłabienia lewicy ogólnoeuropejskiej. Krytycznej analizy roli bezczynności lewicy europejskiej w procesie narzucania kapitalizmu w naszych krajach.
W praktyce często trudno jest choćby o to, by koledzy i koleżanki z zachodniej lewicy zaakceptowali nasz punkt widzenia, naszą wizję przeszłości i przyszłości. Jako przykład podam powracające jak mantra mówienie, że “w Grecji MFW po raz pierwszy w Europie zastosował politykę, którą stosował w Trzecim Świecie”. Zapominając, ze to Polska była pierwszą ofiarą MFW w Europie.
Wydaje się więc, że wschodnioeuropejska lewica ma przed sobą duże zadanie – wspólną krytyczną analizę procesu peryferyzacji i zniszczeń kapitalistycznych w naszych krajach, oceny poprzedniego systemu, zrobienia inwentaryzacji działania gospodarki i wymyślenia nowej wizji na przyszłość. Wiele piszą pisma typu Critic Atac lub Solidarnost, wydawane przez Marks 21 w Serbii. Myślę, że polska lewica powinna dodać swój głos do dyskusji. Poza tym jedna lekcja płynie z historii rewolucji bolszewickiej – naprawdę nie da się dokonać rewolucji antykapitalistycznej w jednym kraju, tym bardziej w dobie globalizacji. Musimy wiec wspólnie myśleć i wspólnie działać.
Dziękuję za rozmowę.
Wywiad ukazał się w portalu Lewica24.