Film Jana Komasy jest kluczowym przedsięwzięciem związanym z obchodami 70. rocznicy Powstania Warszawskiego. Promowano go szeroko już od pierwszego klapsa na planie, z kulminacją w postaci premiery na Stadionie Narodowym. Osiem lat przygotowań, ogromne nakłady finansowe, szereg sponsorów, wysokie ambicje. Niestety, wyszło niezbyt dobrze.
Należy oddać twórcom Miasta 44, że nie poszli na martyrologiczną łatwiznę – dzieło to nie feruje łatwych wyroków co do zasadności Powstania i pozbawione jest patosu. Komasa wyraźnie chciał zrealizować film o młodych dla młodych, jednocześnie pokazując brutalne, żmudne i brudne doświadczenie wojny – i tego dokonał. Są w tym utworze sceny drastyczne, nawet bardzo (ale nie tak jak choćby we wspomnieniach Matiasa Schenka), bohaterowie są z jednej strony szlachetni i ludzcy: mają wątpliwości, załamują się, z drugiej wykorzystują swój status, by przetrwać kosztem cywilów. Śmierć jest niespodziewana, krwawa i brzydka, bez fanfar. Dzieło to pochwalić też należy za dobrą reprezentację kobiet – nie stanowią one jedynie ładnego tła, ale walczą i wędrują po mieście z oddziałem. W momencie, gdy para protagonistów – Stefan (Józef Pawłowski) i Biedronka (Zofia Wichłacz), rozdziela się, czas ekranowy jest podzielony między nimi mniej więcej po równo, pokazując Powstanie z dwóch perspektyw: walczącego chłopaka i zajmującej się szpitalem dziewczyny.
Doceniam Miasto 44 także za próbę podążenia za przemianami w języku filmowym spowodowanymi coraz większą popularnością gier wideo – mamy tu ujęcia „z karabinu” i efekty specjalne à la Matrix. Starszych widzów mogą takie zabiegi razić, jednak w takim kierunku w sposób nieunikniony zmierza kino popularne i dobrze, że ktoś w Polsce te trendy wprowadza. Niestety, w omawianym tu filmie efekty specjalne są, wbrew zapowiedziom, zrealizowane mało profesjonalnie i w gruncie rzeczy tandetnie – widać wyraźnie „doklejone” wybuchy i manipulacje komputerowe. Dodatkowo „walające się” w niektórych scenach części ciała przypominają jakością wykonania raczej rekwizyty z horrorów „klasy Z” niż kino wojenne silące się na realizm. Efektu końcowego nie poprawia przerysowana praca charakteryzatorska.
Trudno też orzec, o czym tak naprawdę jest ten film. Warszawa, jakby wbrew tytułowi, gra w nim jedynie rolę tła, zresztą niezbyt dobrze, skoro oglądając sceny sprzed jej zburzenia bardzo łatwo zgadnąć, które miasto imituje ją w danej scenie. Wątek romansowy jest niby ważny, ale oparty na najbardziej banalnych schematach i w konsekwencji niezbyt wiele z tego wynika. Kiedy oglądałam sceny między kochankami, wciąż wybrzmiewał mi w głowie zwiastun-parodia Zmierzchu określający związek głównych bohaterów jako „wyrażony całkowicie w serii przeciągłych spojrzeń”. Tak też jest w filmie Komasy: Stefan patrzy się na Biedronkę, Kama (Anna Próchniak) na Stefana i tak przez dwie godziny. Nic dziwnego, skoro aktorzy stanowią w tym filmie raczej ładne obiekty do patrzenia niż nośniki jakiejkolwiek fabuły. Wojna w Mieście 44, co oczywiste, zajmuje miejsca najwięcej, jednak jej przedstawienie, pozbawione jakiejkolwiek podbudowy dramaturgicznej, sprawia, że jej założona przez realizatorów widowiskowość wcale nie wciąga widza, ani nawet za bardzo nie interesuje, gdyż oparta jest przede wszystkim na nieustannej strzelaninie i pokazywaniu (sztucznie wyglądających) martwych ciał.
Wiele w tym winy niedopracowanego, wręcz słabego scenariusza. Mimo „skondensowania” historii Powstania do losów kilkorga bohaterów, bardzo słabo ich poznajemy – są to postaci płytkie i papierowe. Bohater grany przez Pawłowskiego przez większość filmu wydaje się być w „trybie zombie”: prawie nic nie mówi, patrzy się w przestrzeń i idzie przed siebie po zrujnowanej Warszawie. Jest to oczywiście efekt szoku, jakiego doznał, jednak na ekranie wypada to sztucznie i słabo. Można nawet pomyśleć, że twórcy zupełnie nie mieli pomysłu na tę postać, więc ograniczyli jej charakterystykę do minimum. Biedronka zachowuje się podobnie, choć dodatkowo dużo płacze i krzyczy. Nie pomaga również mało przekonująca gra aktorska – w wielu polskich serialach można natknąć się na role stworzone z większym poświęceniem i przekonaniem. Wskutek tego widz zupełnie nie identyfikuje się z bohaterami, ani nie odczuwa względem nich empatii. Film dłuży się niemiłosiernie, a po godzinie ta feeria warsztatowej przeciętności zaczyna wręcz nużyć.
Jedynymi „poruszającymi” mnie momentami były te, które niezamierzenie przeradzały go w groteskę. Jak już wcześniej pisałam, doceniam próbę wyciągnięcia ręki do młodszego widza i wprowadzenia chwytów z gier komputerowych, jednak również i to, podobnie zresztą jak i cały film, wyszło twórcom banalnie. Scena pierwszego pocałunku między Stefanem a Biedronką przypomina tzw. cutscene pocałunku z The Sims 2 (a chyba nie do tego typu gier Komasa powinien sięgać), a moment, w którym protagonista przeskakuje przez groby na ostrzeliwanym cmentarzu w rytm „Dziwny jest ten świat” Czesława Niemena, jest po prostu zabawny. Zdumiewające (i bardzo źle zrobione technicznie) są ponadto halucynacje Biedronki w kanałach, a użycie dubstepu jako podkładu do sceny erotycznej obnaża całą nieudolność twórców tego filmu w adresowaniu go do młodzieży. Nie trzeba Skrillexa, by młody człowiek zrozumiał, co protagoniści czują i robią na ekranie.
Wiele osób oceniając Miasto 44 przywołuje inne filmy o Powstaniu Warszawskim – Kanał i Eroicę. Jednak moim zdaniem te tytuły zupełnie nie powinny w tym kontekście padać, bo choć wszystkie trzy opisują ten sam moment historii, film Komasy jest dyskusyjny warsztatowo, nieprzekonująco wykonany i momentami przeradza się w autoparodię. Oglądając go, jak najbardziej można dostrzec dobre intencje twórców i ich próby zbliżenia się do wzorców z Hollywood, ale niestety, koniec końców, wyszła z tego tania podróbka. Patrząc na ekran miałam wrażenie, że ktoś właśnie serwuje mi maraton seriali TVP, a nie kino z ambicjami na wyruszenie w świat. Choć prawda jest taka, że Czas honoru, z całym szacunkiem dla tej produkcji, wydaje mi się zrealizowany o wiele bardziej profesjonalnie.
Joanna Hebda
Recenzja pochodzi z portalu Res Publiki Nowej.
Foto: stopklatka.pl / materiały promocyjne