Ponowoczesność kontra nadzieja
2014-04-23 20:07:40
Komunizm był najpotężniejszym nowożytnym ucieleśnieniem starych nadziei millenarystycznych, a destrukcja tych nadziei, choćby nawet okazały się nieracjonalne i niebezpieczne w realizacji praktycznej, nie powinna być powodem do łatwego celebrowania. Komunizm jako zeświecczona forma odwiecznych marzeń chiliastycznych, nie da się zredukować do zbrodni ani zbyć twierdzeniami, że był absurdalną fantazją.
Andrzej Walicki
Uwiąd współczesnej cywilizacji zachodniej, obserwowany mimo niezaprzeczalnych sukcesów demokracji, wolności i tzw. praw człowieka, jest widoczny od przynajmniej trzech dziesięcioleci. Upadek Muru Berlińskiego wyraźnie przyśpieszył ten kryzys. Nie, na pewno ów upadek nie rozpoczął się od historycznego skoku Lecha Wałęsy przez płot Stoczni Gdańskiej czy wraz z wyborem Karola Wojtyły na papieża rzymskiego. To tylko symbole (i nic więcej, bo racji rozumu i empirii w tym nie ma żadnych) - tak lubiane i hołubione nad Wisłą, Odrą i Bugiem - którymi Polacy chcą łechtać swą świadomość i tożsamość. Decydującym aspektem jest tu – w zmianie sytuacji międzynarodowej i społeczno-kulturowej, w spojrzeniu na rzeczywistość, w oglądzie i opisie świata - postać ostatniego Sekretarza Generalnego KPZR Michaiła Gorbaczowa i jego decyzje polityczne. Załamanie się Związku Radzieckiego – siły i symbolu ustroju zwanego umownie komunistycznym – oznaczało …… No właśnie co ?
Siergiej Karaganow, znakomity rosyjski politolog i filozof, doradca Kremla i moskiewski zapadnik zadaje zasadne pytanie czy było to zwycięstwo Zachodu nad komunizmem (jako ideą i sposobem organizacji społeczeństwa) czy nad Rosją (lub inaczej - nad cywilizacją prawosławną, której Rosja zawsze była – mimo panującego tam ustroju czy kultury politycznej – centralnym punktem) ? I czy rozwiązanie się Związku Radzieckiego oraz zwycięstwo w tym starciu Zachodu – czyli cywilizacji katolicko-protestanckiej nad wspomnianym prawosławiem (to taka paralela z czasów ostatecznego podziału chrześcijańskiej oikumene w 1054 roku na strefy wpływów Rzymu i Konstantynopola czego m.in. była również kontrreformacyjna ofensywa na tereny państwa moskiewskiego w XVII wieku) - nie są przypadkiem późnym echem i kontynuacją procesów, wynikających z archetypów zakorzenionych w świadomości zachodnich Europejczyków, a Polaków przede wszystkim, w tym względzie właśnie oraz tak antagonistycznego sposobu postrzegania europejskiego orbis terrarum ? Czy nie traktuje się owego starcia ideologicznego, jako kolejną formę starcia cywilizacyjno-kulturowego mającego źródła w zamierzchłej historii ?
Pytania i zaprezentowane tu dylematy można konstruować zwłaszcza w kontekście genezy ideologii komunistycznej i dziejów jej powstawania, a przede wszystkim w istocie narodowego tworzenia i konstrukcji nowoczesnych państw zachodnich będącej sprzecznej a priori z zasadniczymi założeniami komunizmu i marksizmu w tej mierze. Mówimy tu o sensie postrzegania narodu (i państwa jako jego emanacji) według XIX-wiecznych konwencji intelektualnych, romantycznych mitów, irracjonalizmu chrześcijańskiego leżącego jakoby wyłącznie u podłoża tego co zwiemy cywilizacją europejską, a także w efekcie swoistej sakralizacji – czyli de facto; de-racjonalizacji - idei oświeceniowych, których były one nieodrodnym dzieckiem.
W tym miejscu warto przytoczyć opinię znakomitego historyka, politologa i znawcy kultur Bliskiego Wschodu oraz Azji Centralnej Shlomo N. Eisenstadta (z Uniwersytetu Hebrajskiego w Jerozolimie), który jako jeden z niewielu podczas radzieckiej interwencji w Afganistanie w latach 80-tych XX wieku miał odwagę (w opozycji do powszechnie panujących opinii mainstreamowych, do dziś aktualnych zwłaszcza w Polsce) stwierdzić: „…Europa widziana z Azji, nie składa się z dwóch zasadniczo różnych światów, świata radzieckiego i świata zachodniego. Stanowi jedną rzeczywistość: rzeczywistość cywilizacji przemysłowej. Społeczeństwo radzieckie i kapitalistyczne są tylko dwiema odmianami tego samego gatunku – albo dwiema wersjami tego samego typu społecznego – postępowego społeczeństwa przemysłowego”. Jego zdaniem komunizm był niezwykle silnym , radykalnym i przez to pociągającym projektem modernistycznym, wywodzący swe korzenie jednoznacznie z Oświecenia i Rewolucji Francuskiej. Podstawowym celem, praktycznym, zwycięstwa komunizmu na olbrzymich terenach Europy Środkowej i Wschodniej okazała się przemiana niemal feudalnych społeczności żyjących na tych terenach w nowoczesne zbiorowości przemysłowe. Z tym bezpośrednio trzeba wiązać wizję nowej kultury, którą miał wprowadzić ten ustrój. Podobne mniemanie wygłaszał w latach 60-tych minionego stulecia znany ideolog prawicy francuskiej Raymond Aron.
Wracając na polskie podwórko, w przestrzeni rozważań nad nadzieją, komunizmem i ponowoczesnością, warto jest przytoczyć wiersz Juliana Tuwima pt. Mój dzionek, z okresu przedwojennego. II RP jest przedstawiana aktualnie w mediach jako krynica wolności, demokracji, swobód obywatelskich, powszechnego dobrobytu i wysokiej, zachodniej jakości życia obywateli, niedościgły wzorzec dla postponowanego PRL-u. A zwolennicy komunizmu określani przez nich są jako agenci Moskwy, bądź zdrajcy idei narodu. To jest sposób patrzenia na rzeczywistość w wersji XIX-wiecznego rozumienia patriotyzmu i państwowości – czyli statyczny, niezmienny obraz świata. Zdrajcy ale czego, jakiego systemu politycznego i zespołu wartości, protegowani i adherenci szatana (to z kolei jest próba absolutnego, romantyczno-kontrreformacyjnego stopienia się sfer sacrum i profanum w nadwiślańskich dziejach): manichejskość katolickiego ujęcia rzeczywistości – a ono w polskiej rzeczywistości od Kontrreformacji ma decydujące znaczenie w tworzeniu stereotypów i mitów funkcjonujących w świadomości zbiorowej społeczeństwa polskiego nawet jako archetypicznej – jest jednoznaczna i jasno widoczna.
Pochylając się nad treścią i przesłaniem wiersza znakomitego polskiego poety nasunąć się musi pytanie – i nie w kontekście prześmieszności czy żartobliwego charakteru tego akurat utworu, ale w przestrzeni przekonań światopoglądowo-politycznych Tuwima: co było w idei komunistycznej uwodzicielskiego, ponętnego, przyciągającego inteligenta, robotnika, chłopa, wielmożę (tak, tak – wielu przedstawicieli klas najwyższych komunizowało otwarcie i jawnie), że pociągnęła za sobą miliony ludzi, że wierzono w nią (i w jej słuszność) nie tylko z racji oświeceniowego racjonalizmu, ale na sposób religijnej wiary (tu tradycja millenarystyczna jest najbardziej widoczną czyli sensu stricte chrześcijańską, ale i również judaistyczną: idea Mesjasza, narodu wybranego – tu; klasy robotniczej, powszechnego odkupienia grzechów i win – o której mówi cytowany prof. Andrzej Walicki egzemplifikuje się w sposób szczególny), że stworzył się swoisty kościół z liturgią, rytuałami, egzegezą świętych ksiąg, określonym sztafażem zachowań i postaw, językiem, znaczeniami i terminami etc.
Rodzimych, nadwiślańskich antykomunistów (i tych którzy posypując głowę popiołem za błędy młodości – bo taką modę narzucają dzisiejsze trendy, poprawność polityczna, język mediów i jak oni sami ze swego wrodzonego oportunizmu uważają - kajając się przed zwycięzcami starają się jak większość neofitów zaskarbić sobie nie tyle pochwałę co nie potępienie ze strony królującego mainstreamu) jak widać wokoło im dalej od momentu upadku Muru Berlińskiego tym jest więcej. To jest prawidłowość obserwowana w historii nagminnie, a wynikająca z moralizowania, manichejskiego opisu świata w kategoriach dobro vs zło, światło vs ciemności, my <>>vs oni, my vs Inni – czyli świata antynomicznie zorganizowanego, świata nieprzezwyciężalnej dychotomii, wiecznego konfliktu. Mainstream w Polsce od ponad 20 lat prawi „ludowi” o etyce, moralności, szatańskiej proweniencji komunizmu itd. stosując w tej mierze irracjonalną – bo to w tej grupie mainstreamu polskiego norma i zasada – argumentację oraz ahistoryczne, akulturowe, aspołeczne rozumienie dziejów człowieka. Przecząc tym samym skutkowo-przyczynowej i dialektycznej istocie wszystkich zjawisk w historii. I to główne zagrożenie odmóżdżenia tego społeczeństwa, de-racjonalizacji i postępującej infantylizacji obrazu rzeczywistości. Nadzieja przeniesiona zostaje tym samym w zaświaty, do sfery mitu, na płaszczyznę bosko-transcendentalną. To kolejne wcielenie benedyktyńskiego passusu ora et labora (zbawienie, raj, nagroda czekają na ciebie w niebiosach, w zaświatach, u Pana).
Julian Tuwim Mój dzionek:
Ledwo słoneczko uderzy
W okno złocistym promykiem,
Budzę się hoży i świeży
Z antypaństwowym okrzykiem.
Zanurzam się aż po uszy
W miłej moralnej zgniliźnie
I najserdeczniej uwłaczam
Bogu, ludzkości, ojczyźnie.
Komunizuję godzinkę,
Zatruwam ducha, a później
Albo szkaluję troszeczkę,
Albo, gdy święto jest, bluźnię
Zaśmiecam język z lubością,
Znieprawiam, do złego kuszę,
Zakusy mam bolszewickie
I sączę jad w młode dusze.
Czasem mnie wujcio odwiedza,
Miły, niechlujny staruszek,
Czytamy sobie, czytamy
Talmudzik, Szulchan-Aruszek.
Z wujciem, jewrejem brodatym,
Emisariuszem sowietów,
Śpiewamy pierwszą brygadę,
Chodzimy do kabaretów.
Od oficerów znajomych
Wyłudzam w czasie kolacji
Sekrecik jakiś sztabowy
Lub planik mobilizacji.
Często mam misje specjalne
To w Druskiennikach, to w Kielcach
I wywrotowców werbuję
Na rozkaz Moskwy do Strzelca.
Do domu wracam pogodny,
Lekki jak mała ptaszyna,
W cichym mieszkaniu na Chłodnej,
Czeka drukarska maszyna.
Odbijam sobie, odbijam
Zielone dolarki śliczne,
Komunistyczną bibułę,
Broszurki pornograficzne.
A potem mała orgijka
W ramionach płomiennej Chajki!
(Mam w domu taką sadystkę
Z odesskiej czerezwyczajki.)
I choć mam milion rozkoszy
Od Chajki krwawej i ryżej,
To ciężko mi! Nie na sercu,
Lecz wprost przeciwnie i niżej.
Niech się ciężarem tym ze mną
Podzieli któryś z rodaków!
Mój Boże ile tam siedzi
Głupich endeckich pismaków.
Dziś przesłanie tego wiersza jest w Polsce jak najbardziej znów aktualne. Bo Tuwim ośmiesza przede wszystkim język zwierzęcych anty-komunistów znad Wisły, ich argumentację, ich sposób myślenia i walki z nienawistnym systemem intelektualnym. Nie, nie z państwowo-organizacyjnym funkcjonowaniem Kraju Rad (i tego co zapanowało w II połowie XX wieku od Łaby po Kamczatkę, po Indochiny, na Kubie czy kilku krajach tzw. III Świata). W tej walce chodzi przede wszystkim o intelektualną stronę tej idei, o jej atrakcyjność i tę eschatologiczną nadzieję jaką w sobie ona miała (i ma mimo wszystko nadal). Mówią o tym właśnie wspominani tu Walicki, Aron czy Eisenstadt.
W tym wierszu zawiera się protest zwolenników czy sympatyków tej idei przeciwko zwyrodnieniom, aberracjom, zagrożeniom dla wolności i Inności przestrzeni publicznej AD 1918-39. Praktyka życia codziennego w bolszewickiej i stalinowskiej Rosji (a w zasadzie – ZSRR) nie ma tu nic do rzeczy. Oświecenie miało zawsze – w XIX i XX wieku – moc przyciągania tych co mienili się zwolennikami postępu, rozwoju i szczęśliwości człowieka. Dziś nad Wisłą i Odrą jest podobnie – nie, nikt nie wycina niewygodnych tekstów, gazety nie mają białych plam, Mysia nie funkcjonuje, policja polityczna nie wzywa na przesłuchania niebłagonadziożnych autorów. Ale w publicznej przestrzeni wiodących mediów słychać tylko jeden głos. Mainstream mówi co lud ma myśleć, mówić, pisać. O Innym nie mówimy, nie dyskutujemy z nim, zatykamy uszy na Inność. Ten Inny ma się bowiem mieścić w political corectness zakreślonym przez mainstream. Czyli pasować do ogólnie przyjętej koncepcji, wizji świata, rzeczywistości, do mainstreamowej interpretacji historii, zjawisk i procesów. A już jak mówimy o Innym, na prawdę Innym, to wyłącznie źle, odbierając mu równocześnie atrybuty ludzkie, humanistyczne i diabolizując go totalnie. Co w społeczeństwie polskim tak przesiąkniętym chrześcijańską mitologią, z tak eschatologicznie zainfekowaną świadomością i misyjnością (traktowaną wielowymiarowo) jest równoznaczne z dehumanizacją i odebraniem temu Innemu atrybutów człowieczeństwa. Diabeł jako antyteza dobrego, miłosiernego i spolegliwego, naszego Boga musi powodować, że ci których się diabolizuje, a jednocześnie „…”Negują Boga”, pozbawiają się automatycznie osobowego fundamentu, a w konsekwencji prowadzi to do takiego ukształtowania porządku społecznego, w którym ignorowana jest godność i odpowiedzialność osoby (Jan Paweł II). Czyli – prosta depersonalizacja owych adherentów …….
To jest jawne zagrożenie jednowymiarowością, jednością myślenia i opisem rzeczywistości według jedynie słusznego, określonego dyktatu. To myślenie przygotowujące grunt pod rozwiązania – w praktyce – autorytarne i totalitarne.
Niezrównana, acz kompletnie zapomniana Róża Luksemburg - celowo, z premedytacją bo egzegeza jej tekstów ukazać może lichość intelektualnych paradygmatów współczesnego mainstreamu polskiego - napisała w trakcie pobytu w wiezieniu (z tytułu sprzeciwu wobec wojny 1914-18 kajzerowskie Niemcy skazały ją na 3,5 letnie odosobnienie w po dziś dzień istniejącym i funkcjonującym wiezieniu przy ul. Kleczkowskiej we Wrocławiu): „Wolność tylko dla zwolenników rządu, jedynie dla członków jednej partii – choćby najliczniejszej – wolnością nie jest. Wolność jest zawsze tylko wolnością dla inaczej myślących”. Jej zdaniem wolność nie może być przywilejem, bo traci istotę tego co rozumiemy pod pojęciem wolności. Niezwykle istotna to myśl, aktualna i dziś.
Oczywiście współcześnie nikt w tiurmu nie zamyka inaczej mówiących, myślących czy piszących. Ale jednowymiarowość tak przebiegającej publicznej narracji ma posmak totalitarnej – choć w stylu soft – rzeczywistości. I tym groźniejszej, iż funkcjonuje właśnie w formie light. Innego zawsze się znajdzie. Jak nie Żyd to komunista, jak nie gej to transwestyta, jak nie „czarny” „bambus” czy „kafr” to Rom, „ruski” lub „arabus”. Ateista, agnostyk, sceptyk, wolnomyśliciel ………Nadzieja na wolność, wolność bycia, wolność swobodnego i równoprawnego (w dyskursie publicznym) wygłaszania poglądów, nawet niezgodnych z obowiązującym political corectness czy społecznie przyjętą mitologią, jest zawsze (jak widzimy dziś) aktualną. Bo deficyt wolności jest zagadnieniem uniwersalnym i ponad czasowym. Demokracja jak widzimy go nie niweluje.
Nadzieja mimo swego niematerialnego wymiaru, duchowej i mistycznej niemal proweniencji, mimo płynności i baumanowskiej nomadyczności musi być jak najbardziej realną, racjonalną i widoczną – w perspektywie życia jednostki – rzeczywistością. Bo jak słusznie mawiał jeden z najznakomitszych ekonomistów (i polityków – bo wpłynął realnie i materialnie na rozwój świata) Brytyjczyk John M. Keynes „wszyscy w dłużej perspektywie i tak będziemy nieboszczykami”. I ten szlagwort tłumaczy wszystko – przede wszystkim sposób i metodę jak człowiek, jednostka (a od Oświecenia to ona jest na piedestale narracji prowadzonej w przestrzeni publicznej), traktuje nadzieję, jak ją postrzega na co dzień, jakie znaczenie tego terminu odnosi do siebie, swoich najbliższych, swego bytu i swojej przyszłości. A ponadto taka metoda tłumaczenia otaczającego nas świata jest wywiedziona wprost z tradycji racjonalnej, oświeceniowej i pragmatycznej świadomości. I desakralizuje w sposób ewidentny człowieczy byt co jest też nie bez znaczenia dla tych, którzy poważnie traktują idee Oświecenia.

poprzedninastępny komentarze