Wytępić całe to bydło (część II)
2014-10-12 12:40:42
Dziś debata publiczna wygląda tak, że
demagodzy mówią tłumowi co ma myśleć. Gdy
ludzie odbijają echem ich frazesy oni śmiało
ogłaszają iż wyrażają tylko powszechne nastroje.

Tony JUDT

Jak czyta się polską prasę i słucha nadwiślańskich elit polityczno-medialnych analogicznym stosunkiem jak Kitchenera do Mahdiego (opisanego w części I tego mini-cyklu, a opublikowanej na Blogu w dn. 21.08.2014) miejscowy, polski mainstream obdarza Prezydenta Rosji Władimira W. Putina, a Rosjan postrzega się jak kolonialiści z Anglii patrzyli na ówczesnych mahdystów. Wybuchłe na kanwie sytuacji „ukrainnej” a funkcjonujące cały czas w przestrzeni publicznej i świadomości słabo ukrywane, a podgrzewane stale: rusofobia i różnorakie kompleksy z nią związane, na dodatek kompletne niezrozumienie historii i kultury Wschodu Europy, tamtejszych uwarunkowań, a nade wszystko - neoficki radykalizm i ekstremizm w formułowaniu opinii tudzież ocen, podlane kontr-reformacyjnym sosem (który w głowach nad Wisłą i Odra cały czas się gotuje – od bez mała 400 lat - tworząc toksyczne oraz szkodliwe politycznie preparaty, wpływające na jakość narracji publicznej i wszystko co się z nią wiąże) oraz powszechnym anty-komunizmem – który jest w Polsce analogicznym zjawiskiem jak antysemityzm bez Żydów - to jest norma w polskiej rzeczywistości medialnej i w psyche miejscowych elit politycznych. Norma kreująca myślenie irracjonalne, neurotyczne, życzeniowe i infantylne. Norma nie uznająca kompromisów i sztuki dyplomacji. Norma żyjąca emocjami, urazami, uprzedzeniami i fobiami. A jak mawiał nestor niemieckiej polityki, klasyk europejskiej socjaldemokracji b.kanclerz RFN Helmut Schmidt „….Demokracja żyje z kompromisu. Kto nie umie zawierać kompromisów, jest bezużyteczny dla demokracji”..
Klimat polskiego przekazu tragicznych wydarzeń na południowo-wschodniej Ukrainie można streścić stwierdzeniem, że to Władimir Władimirowicz Putin sam, osobiście przycisnął guzik odpalający rakietę BUK, która trafiła malezyjski samolot (lot MH 17). Tak działa czysta propaganda i manipulacja, mające na celu urabianie opinii publicznej i wywoływanie u niej emocji, afektów, podniecenia i podgrzewanie namiętności. Bo wtedy rozum śpi, pragmatyzm odkłada się do lamusa, a racjonalizm jest eliminowany z życia i narracji publicznej. Wtedy o kompromisie, chłodnym i beznamiętnym dyskursie nie może być mowy.
Na tym tle rodzą się następujące dylematy i refleksje (związane z permanentnym podkreślaniem przez owe elity i ów mainstream zachodnio-europejskości polskiej kultury, polskiego życia publicznego, polskiego sposobu postrzegania świata), które przy równoczesnej narracji dot. Rosji i Rosjan – jako reprezentacji tzw. cywilizacji turańskiej w najlepszym przypadku, zazwyczaj klasyfikuje się ich jako „Azję” a za tym idą zaraz pojęcia dzikości, podrzędności kulturowo-cywilizacyjnej, synonimy z gatunku gorszości i nieucywilizowania – jawią się kwint esencją naszego stosunku do Wschodu Europy, Rosji przede wszystkim: Czy westernizacja jest równoznaczna z europeizacją ? A jak w tym kontekście ma się projekt zwany amerykanizacją ? W takim z kolei kontekście rodzą się skojarzenia z minionej przeszłości; czym w takim razie różnią się od kolonialnej przeszłości Starego Kontynentu (i jej kulturowo-cywilizacyjnej huby jaką jest Ameryka) zabiegi współczesne w narzuceniu Innemu na świecie łacińsko-atlantyckiego sposobu patrzenia na świat, na człowieka, na kulturę, na stosunki międzyludzkie etc. ? Czy naprawdę świat w wydaniu ludzi Zachodu staje się „bardziej ludzkim” – z naszego, europejskiego punktu widzenia na pewno tak, ale czy tak jest również biorąc pod uwagę świat zwany „poza europejskim”, nie-zachodnim ? Czy wykorzenienie kulturowe jest czymś pozytywnym, negatywnym czy obojętnym ? Czy owo wykorzenienie wspomożone „nagą siłą” jest lepsze – bo szybsze – od powolnej, konwergencji, długofalowej ewolucji myśli, przyzwyczajeń, świadomości, obrzędowości ? Od czekania i wzajemnego przenikania się (bo „kto czeka ten żyje” mawiał brytyjski premier z XIX-wieku, lord Disraeli) ?
I czy westernizacja jest w takim razie tożsama z amerykanizacją ? Te i podobne dylematy rzutują bezpośrednio (i pośrednio) na dyskurs publiczny, na politykę, na wzajemne stosunki miedzy różnymi cywilizacjami, miedzy kulturami, między religiami nie tylko w Europie, ale w całym świecie.
W kontekście sytuacji na i wokół Ukrainy, trwającej już bez mała rok – o genezie nie wspominając (chodzi o cały ten zgiełk dot. przystąpienia naszego wschodniego sąsiada do wspólnoty europejskiej – ale na zasadzie wstępnej, na razie mgliście brzmiącej akcesji – i reakcji Rosji na tę sytuację) można zadać sobie zasadnicze pytanie o istotę, dziś w połowie II dekady XXI wieku, tego co zwiemy europejskością, kulturą Zachodu, wartościami tej cywilizacji itd. I czy pojęcia „europejskości” i „Zachodu” muszą się jednoznacznie wiązać zawsze z westernizacją, o amerykanizacji nie mówiąc ?
Najtrafniej te dylematy - i relacje międzycywilizacyjne, międzykulturowe, między- religijne – opisuje stwierdzenie prof. Adama Karpińskiego iż „……Francis Fukuyama ogłaszając koniec historii wyraził tylko stanowisko zajmowane przez darwinistów społecznych, które uznaje iż treści demokracji wypracowane przez społeczeństwo amerykańskie są już ostateczne. Społeczeństwo amerykańskie rozpoznało już treści demokracji i wystarczająco je urzeczywistniło. Teraz nastał czas wdrażania demokracji przez inne narody i społeczeństwa. Dlatego demokratologia stała się prostacką ideologią przybraną w szaty nowoczesności udekorowanej elementami kultury ponowoczesnej”.
Religioznawca prof. Zbigniew Stachowski dodaje w tej mierze, że najprawdopodobniej jest tak, że chcemy „…w sposób bezwarunkowy uznać kulturę zachodnią za najsubtelniejszy i najznakomitszy wytwór człowieka służący głównie do dominacji nad drugim człowiekiem, której obca jest pokora, tolerancja, wolność i równość – a więc te idee, które tę kulturę wytworzyły - zwłaszcza wówczas, gdy wartości te i wzory zechciano by urzeczywistniać w innych realiach kulturowych, lecz bez naszej akceptacji”.
Demokracja to wartości wykluwane w ciągu dramatycznych lat, przez ponad 200 (od chwili wybuchu Wielkiej Rewolucji Francuskiej poczynającej urzeczywistnianie na Starym Kontynencie ideałów Oświecenia) w historii zachodniej Europy. Idei, wartości, myśli często sięgających korzeniami „mroków Średniowiecza” (np. Magna Charta Libertatum – 1215). Czy można więc w przyśpieszonym tempie wdrażać demokrację (będącą porządkiem immanentnym Europie Zachodniej i to tej o tradycji sceptycyzmu zwycięskiej Reformacji), a często – próbować narzucać ją siłą, na zasadzie aprioryzmu politycznego popartego militarną przewagą technologiczną innym kulturom czy cywilizacjom ? Ostatnie tylko lata pokazują kompletne fiasko takiej polityki, takiego myślenia, takiej filozofii i zrozumienia Innego. Przykłady Afganistanu, Iraku, Libii, Syrii, Mali – wcześniej Kosowa świadczą o tym najdobitniej.
Takie próby zaprowadzania demokracji w stylu zachodnim przypominają jak żywo uzasadnienia kolonizacji tzw. III Świata przez Europejczyków w XIX wieku (jako cywilizowanie „dzikich ludów”, niesienie im wyższej kultury zachodniej) jak również sięgają po rudymentarne pokłady chrześcijańskiego misjonarstwa i nawracania Innego – różnymi metodami – na naszą kulturę, na naszą wiarę, na nasz sposób widzenia świata.
Polska też ma swój imperialno-kolonialny epizod w swojej historii – choć trochę innego autoramentu niż Anglia, Holandia, Francja czy Hiszpania. Chodzi tu właśnie o współczesną przestrzeń zwaną Ukrainą (dawniej – Dzikie Pola i Zadnieprze). Była to kolonizacja wypisz wymaluj w formie z jaką Rosja anektowała i inkorporowała do swej przestrzeni polityczno-kulturowej bezkresne obszary Azji, zwane dziś Syberią. Efekty i napięcia społeczno-kulturowo-religijne wynikłe z tego polskiego kolonializmu w tej części Europy (który trwał w zasadzie do wybuchu II wojny światowej) osiągnęły apogeum podczas powtarzających się w XVII i XVIII wieku powstań na Ukrainie, ale clou stanowi rzeź Polaków we wschodniej Małopolsce jaką zgotowali im nacjonaliści/faszyści ukraińscy spod znaku UPA/OUN w latach 40-tych XX wieku.
Dylematy dotyczące westernizacji (bądź - amerykanizacji jak kto woli), szerzenia tzw. wartości Zachodu i walki o tzw. prawa człowieka - które z uniwersalnej i humanistycznej projekcji stały się maczugą do okładania Innego oraz sposobem wymuszania powolnych swoim interesom decyzji polityczno-gospodarczych - najlepiej ujmuje przykład z bojkotem przez część zachodniego establishmentu, z racji anty-gejowskiego prawa uchwalonego w ub. roku przez rosyjską Dumę, otwarcia Igrzysk Zimowych w Soczi (luty – 2014). Ale tym samym, tak protestującym, liderom Zachodu nie przeszkadza odwiedzać królestw i szejkanatów znad Zatoki Perskiej czy płw. Arabskiego, gdzie homoseksualistów można wsadzać do więzienia, a nawet skazywać na karę śmierci i czule obejmować ich władców, nie wspominając nic a nic o prawach gejów i lesbijek. Czy aby więzienie bądź egzekucje gejów są dużo gorsze, niż prawo zakazujące promowania homoseksualizmu wśród nieletnich? Dlaczego, skoro naprawdę niepokoją nas (Zachód) prawa gejów, nasi liderzy atakują Rosję, a nie kraje wsadzające do więzień lub dokonujące egzekucji gejów?
Clou tak postawionej tezy oddaje wypowiedź prof. Yogendry Yadava - z indyjskiego Instytutu Demokracji Porównawczej - który w swym wystąpieniu na Światowym Forum Demokracji w Warszawie (25-27.06.2000) jednoznacznie podsumował mono-kulturę jaką Zachód chce narzucić pozostałej części świata, prawiąc jednocześnie o pluralizmie, multi-kulturowości, wielosektorowości rozwoju, prawach człowieka, wolnościach itd.: „… Przyszłość nie może być jednokierunkową ulicą. Nie można się zgodzić na to, żebyśmy przyjęli dokument, który napisaliście w Nowym Jorku, w nowojorskiej optyce, wyrażając nowojorskie wartości. My też mamy coś do dania”.
Polskie przywiązanie do idei Giedrojcia/Mieroszewskiego, że „bez wolnej, suwerennej Ukrainy nie może być wolnej, suwerennej Polski”, tak ochoczo dziś przywoływane przez nadwiślański mainstream ma też w podtekście taki paternalistyczny, quasi-kolonialny i sięgający czasów kontrreformacji wydźwięk. Kontrreformacja w Polsce wiąże się bezpośrednio z polskimi interwencjami (w stylu kolonialno-imperialnym) na Wschodzie Europy. I miały te interwencje zbrojne zarówno wymiar religijnej krucjaty jak i podłoże polityczno-gospodarcze. Dzisiejsze działania Polski nie tylko w obliczu kryzysu na Ukrainie (w którym ten kraj pogrążał się od dawna, a czego efekty dzisiaj widzimy na tzw. Zadnieprzu), ale przez całe ćwierćwiecze po upadku Muru Berlińskiego są nakierowane na szkodzeniu Rosji, punktowaniu jej i jej elit politycznych, wykazywaniu ciągle naszych polskich przewag nad „azjatycką dziczą”, z jednoczesnym podkreślaniu naszej polskiej europejskości. To ciągłe zaznaczanie w każdym z możliwych przypadków polskich przewag we wkładzie do zachodnio-europejskiej kultury, roli Polski w historii Starego Kontynentu w wielu wypadkach jest śmieszne, groteskowe, często – karykaturalne. Widoczne jest to nie tylko w polityce, ale i w wymiarach: gospodarczym, kulturowym, historycznym, naukowym itd.
Nikt w III RP sprawujący władzę nie przedstawił pozytywnego planu czy długofalowej wizji polskiej polityki wschodniej: jest ona zawsze anty-rosyjska, ukierunkowana na zderzenie interesów obu krajów (i to w sposób konfrontacyjny). Sprawa wojen w Czeczenii, zamieszanie wokół gazociągu Nord-Stream (wcześniej chodziło o projekt pod nazwą Jamał II i rzekomy światłowód mający iść równolegle z nim dzięki któremu Moskwa miała …… inwigilować przestrzeń telekomunikacyjną, wirtualną etc. w Polsce !) czy dziś Ukrainy są tego najlepszym dowodem. Realizm nakazuje patrzeć na interes utylitarny naszego kraju – a ten może być w całej przestrzeni po-radzieckiej lub we wschodniej części Europy, zbieżny niekiedy z interesami rosyjskimi – a nie uznawać za paradygmat dewizę, że co szkodzi Rosji jest zbawienne dla Polski. W przypadku Ukrainy właśnie tak jest: szersze uzasadnienie tego kazusu przedstawiam w tekście „Chłodne spojrzenie na Kijów” (Przegląd nr 32/762 z dn. 4-10.08.2014)
No i dogmat dotyczący Rosji, jakoby jej istnienie a priori wiązać się musi z wasalizacją – obojętnie jakiej proweniencji i w jakiej formie – Ukrainy. Rosja w tej chwili nie ma ani siły, ani ochoty, ani możliwości inkorporować tego państwa w skład federacji. Ale już w okresie wycofywania wojsk radzieckich z terenów byłego NRD, Polski, Czechosłowacji i Węgier jeden z generałów byłego ZSRR kierujący tą operacją miał się wyrazić, że „wschodnia Ukraina i tak za 10, 15, 25 lat wróci do Rosji. Resztę tego kraju niech biorą diabli”. I to na naszych oczach się dzieje. Nie przesądzam tu o pośredniej roli Kremla, bezpośrednią jest ekspansja rosyjskiego kapitału – przez cały okres suwerennej państwowości Ukrainy – w zacieśnianiu polityczno-gospodarczych związków wschodniej Ukrainy (centrum przemysłu i gospodarki tego kraju) z Rosją: te głębokie powiązania sięgają jeszcze czasów ZSRR. Trzeba jedynie zwrócić uwagę na inny niż królujący w polskim mainstreamie obraz tego konfliktu (powszechna walka o wolność i „europejskość” Ukraińców, której głównym promotorem jest Polska z separatystami, terrorystami, nieliczną grupą najemników zwerbowanych w Rosji, którzy opanowali regiony Doniecka i Ługańska): chodzi o wymiar konfliktu miedzy oligarchami, klanami dzielącymi Ukrainę wedle swoich wpływów i interesów, zaś zbrojny konflikt na wschodzie tego kraju jest problemem równoległym, ubocznym, niejako wpisującym się w istotę zmagać oligarchicznych na Ukrainie. Majdan, z początkowego ludowego protestu przeciwko skorumpowanej władzy (całej władzy – to że w tamtej chwili rządził klan Janukowycza to przypadek, równie dobrze spotkać w innej konfiguracji politycznej mogło to np. Timoszenko i jej koterię) przekształcił się w tzw. Euro-Majdan, gdzie haseł socjalnych, poprawy jakości i poziomu życia już nie było. Dziś jak się czyta i słucha niezależne od władzy kijowskiej media natknąć się można na informacje, że ci pierwotni, czołowi i autentycznie ludowi animatorzy owego protestu znikają w „czarnej dziurze” ukraińskiego bezprawia, chaosu, rozprężenia i powszechnej przemocy. Lekceważenie sił skrajnie-prawicowych, quasi-faszystowskich (tych które odwołują się do tradycji UPA/OUN należy jasno i klarownie nazywać faszystami) przez polski mainstream jest też wyznacznikiem polskiego rudymentu polityki nadwiślańskiej: co szkodzi Rosji jest a priori korzystnym dla Polski i Polaków. Przyjęcie przez laureata Pokojowej Nagrody Nobla Lecha Wałęsę (w swojej fundacji i instytucie) Ołeha Tiahnyboka, osobę uznaną przez Centrum Wiesenthala za czołowego antysemitę współczesnej Europy stanowi podsumowanie prowadzonych tu rozważań na temat priorytetów i wizji polskiej polityki tzw. wschodniej. Na kwestię skrajnego antysemityzmu Tiahnyboka zwracali też uwage kilkakrotnie liczni rabini i autorytety światowego judaizmu.
Droga Ukrainy do Europy, jaką promuje Polska i jej elity, jest niezwykle wyboista i najeżona niebezpieczeństwami. Po pierwsze należy uznać, że „europejski dom” rozciąga się jak mówili de Gaulle, a i Jan Paweł II, od Lizbony po Władywostok. To wizja zgodna z określonym pojmowaniem kultury europejskiej, europejskiego sposobu myślenia i egzemplifikujących je paradygmatów. To też spuścizna tego co zwiemy i kojarzymy z „chrześcijaństwem”. Trzeba sobie powiedzieć, że ścisła kooperacja Unii Europejskiej z Rosją (np. wg koncepcji Siergieja Karaganowa, „Postawmy na Związek”, kompletnie przemilczanej przez polski mainstream) jest raz wymogiem globalnych wyzwań, a dwa – jest wybitnie nie na rękę Ameryce (traktującej siebie jako światowego hegemona i arbitra). Polskie działania zgodne z intencjami USA – serwilizm polskich elit jest tożsamy z tym co obserwowano podczas dominacji radzieckiej w Środkowej Europie gdy po instrukcje jeździło się do Moskwy - szkodzą Unii Europejskiej (jako projektowi polityczno-gospodarczemu, marce niosącej określone wartości, idei współpracy i otwarcia przeciwstawianej u swego zarania dominacji, eksploatacji i neokolonializmowi), w dalszej perspektywie antagonizując Unie z Rosją. Poprzez eliminację polityczno-gospodarczą Rosji na Wschodzie Europy nic bezkonfliktowo się nie zrobi, nie zrealizuje. Wszelkie kroki odbierane przez Kreml (dlaczego - to pytanie retoryczne i wielowątkowe) jako próba odgrodzenia jej od Europy kordonem sanitarnym państw wrogich Rosji musi się spotykać z kontrreakcją.
Znając polskie resentymenty i nadwiślańską bezinteresowną zawiść, w deklarowanych przez tut. mainstream (obojętnie jakiej proweniencji) wystąpieniach na temat wolności i wartości europejskich na Wschodzie Starego Kontynentu pobrzmiewa oczekiwanie na rozpad Rosji w dotychczasowym kształcie, pozbawienia ją możliwości wpływów (ponoć imperialnych), wasalizacji (w kolonialnym stylu XIX- bądź XX – wiecznym) itd. Polski mainstream nie widzi zmiany paradygmatów polityki globalnej: kapitał jest globalny i to on, bez udziału państw narodowych (jako podmiotów w wymiarze właśnie XIX-, XX-wiecznym) kolonizuje i wasalizuje kolejne obszary, czerpiąc zyski z owych działań. W Rosji jako typowym kraju kapitalistycznym kapitał jest także – z racji potencjału i olbrzymiego terytorium – o wymiarze światowym. Konflikt na Ukrainie jest konfliktem między miejscowymi grupami oligarchicznymi (jak już wspomniano), ale także rozgrywką między światowymi graczami, zarządzającymi mega-kapitałem. Retoryka o wolności, demokracji, samostanowieniu, suwerenności jest tylko przykryciem dla podstawowych zasad gospodarki rynkowej; zysku, rozszerzenia strefy wpływów etc.
Na koniec chciałbym postawić tylko pytanie, które nie pada z ust polskiego mainstreamu w ogóle: jakiej Ukrainy pragniemy w Unii Europejskiej (która sama dziś przeżywa dramatyczną neurozę swej tożsamości, zarówno w sferze ekonomicznej, politycznej i ideowej), dokąd sięgającej terytorialnie, jak się zachowującej i jakie wartości – tu chodzi o tzw. wartości europejskie, nowoczesne, demokratyczne - promującej ? Co Ukraina pragnie wnieść w swym wianie do członkostwa we wspólnocie europejskiej, oprócz taniej siły roboczej i spustoszonego rynku towarów będącej nadprodukcją na Zachodzie ? I czy uścisk ręki Wałęsy i Tiahnyboka nie jest groźnym memento w tej mierze ?

poprzedninastępny komentarze