2014-10-24 18:54:35
Georg Bernard SHAW
Deklaracja Niepodległości Stanów Zjednoczonych (przyjęta w Filadelfii 4.07.1776 r.) jest od swego powstania obarczona wspomnianą hipokryzją, przeniesioną później na współcześnie funkcjonujące pojęcie praw człowieka szukających w niej swych korzeni. Otóż Tomasz Jefferson jeden z prominentnych jej twórców i ojców-założycieli Stanów Zjednoczonych, autor traktatów i pism o wolności, rozważań z zakresu demokracji i swobód obywatelskich, rozmyślań nad jednostką i jej godnością (w duchu klasycznego, anglosaskiego Oświecenia) w chwili śmierci (1826 r.) przekazał spadkobiercom swe liczne włości położone w Wirginii wraz z …. ponad 200 niewolnikami (byli to mężczyźni, kobiety i dzieci). Czyli tych ludzi nie dotyczyły jego przemyślenia i prawne propozycje czy działania. Czyli nie były pomyślane jako wartość uniwersalna lecz jako utylitarna, dla wąskiej grupy właścicieli (najszerzej pojętych) przeznaczona igraszka retoryczno-polityczna.
Ta obłuda i brud towarzyszą więc tym prawom jak widać od zarania. Od ich narodzin. We współczesnym świecie tak przesyconym retoryką i ideami dotyczącymi wolności, demokracji, swobód różnego rodzaju oraz indywidualizmem ta hipokryzja, to oszustwo, kabotyństwo i pozerstwo są szczególnie – w wyniku poszerzenia przestrzeni globalnej komunikacji, postępowi technicznemu i edukacji, a także skundleniu zawodu dziennikarza – silnie widoczne. I są szczególnie bolesne. Szczególnie również szkodzą podstawowym ideom Oświecenia (które są właściwym źródłem tych wartości, nierozerwalnie związanych z postępem, rozwojem, ze stawaniem się życia ludzkiego bardziej ludzkim, bardziej humanistycznym).
Filozof z Uniwersytetu Wrocławskiego, prof. Adam Chmielewski zauważa – niezwykle celnie i proroczo – że Prezydent Putin swymi decyzjami w kontekście relacji Rosji i Ukrainy (oraz problemów jakie dopadły ten okrakiem siedzący w kulturowo-cywilizacyjnym wymiarze Starego Kontynentu kraj nad Dnieprem), co by o tym wszystkim nie sądzić, zakończył konfrontację w wymiarze światowym (to są wymiary: symboliczny, polityczny, kulturowy, formalny) między post-komunizmem, a Zachodem. A tym samym między komunizmem, a Zachodem. Teraz akcenty w przestrzeni geopolitycznej rozkładać się będą diametralnie inaczej. Sądzę - na kanwie przytoczonej refleksji Chmielewskiego - iż historia i polityka zatoczyły olbrzymie ponad stuletnie koło i sytuacja jest taka jak u zarania XX wieku. Inaczej się wydawać mogło wtedy(i tak jest też dzisiaj) wszystkim obserwatorom życia publicznego świata zachodniego (bo inny się nie liczył), uczestnikom kabaretów i operetek, dżentelmenom w cylindrach na wyścigach konnych, gdy wiek pary i żelaza przynosił coraz to nowe fortuny, a kapitał wiał „przez skolonizowany” pozaeuropejski świat „jak i kędy chciał”, gdy rasa białego człowieka opanowała (i czerpała z tego korzyści) cały glob, a teza brytyjskiego antropologa Roberta Knoxa ([w]: The Races of Man) mówiąca, że „Prawo międzynarodowe tworzy się po to by stosowali je słabi, a łamali mocarni” świeciła triumfy. Wnioski wyciągnięte przez Zachód z nauk Karola Darwina i Herberta Spencera osiągnęły w tym stwierdzeniu clou cynizmu (wobec idei postępu i rozwoju, a także rudymentarnych zasad Oświecenia) ale stały się też prostą egzemplifikacją imperialnej mentalności państw Zachodu. Wtedy też epoka fin de siecle świeciła triumfy i była zwieńczeniem tego sposobu myślenia (immanentnego zresztą od zawsze polityce). Tak postępowały jawnie w swych koloniach ówczesne Imperia: Brytyjczycy, Francuzi, Belgowie (w Leopoldowem Kongu), Niemcy (np. w dzisiejszej Namibii wobec ludów Nama i Herero), Hiszpanie, Portugalczycy i …. Polacy tylko wiele dekad wcześniej (magnateria i szlachta herbowa) na Wschodzie, na współczesnej Ukrainie. I Rosjanie na Syberii. Dziś postępuje się analogicznie, tylko w sposób bardziej subtelny, okraszając argumentację z dziedziny praw człowieka, wolności, demokracji i swobód obywatelskich. Czy dzisiejsza sytuacja tej z początków XX wieku nie przypomina ?
Tego polscy politycy – czy ci którzy chcą mienić się politykami – absolutnie nie zauważają. Nie rozumieją, nie pojmują. Oni tkwią nadal w okopach anty-komunizmu i walki demokracji oraz wolności (w wersji sarmacko-kontrreformacyjnej, nie oświeceniowej) z czerwoną despotią, z marksizmem. W ich umysłach tylko tkwi kontrreformacyjny (czyli – kolonialny i krucjatowy) obraz ruskiego schizmatyka, utwierdzony antykomunistycznym wizerunkiem Rosjanina bądź tzw. człowieka radzieckiego.
Mowa getysburska Abrahama Lincolna (1863) zawiera w zasadzie wszystko co Oświecenie i jego dorobek intelektualny mówią o demokracji – „demokracja to rządy ludu poprzez lud dla ludu”. Ale zachodnia demokracja współcześnie funkcjonująca powiela mnóstwo argumentów przytaczanych przez jej krytyków, jeszcze z okresu antycznego: podczas gdy my dziś wynosimy na piedestał ułomną demokrację ateńską (na miarę czasów w jakich ona powstała i funkcjonowała) jako paradygmat i źródło dzisiejszego systemu politycznego euro-atlantyckiej formacji cywilizacyjno-kulturowej w zasadzie pomijamy przy tym krytykę gigantów myśli antycznej tej akurat formy rządów – np. Platona i Arystotelesa (których dorobek leży również u podłoża tego co zwiemy umownie Zachodem). Demokracja ateńska jak wiemy z historii nie wytrzymała próby czasu. Podobnie jak komunizm w wydaniu radzieckim.
Wizja Platona (i jego ucznia ze Stagiry) ocenia ów system ambiwalentnie; mimo że jest on „najmniej zły” (kłania się tu też Winston Churchill) to lud „źle wychowany” a sprawujący władzę musi prowadzić ją (czyli władzę) – a przez to i siebie - na manowce. Arystoteles ([w]: Polityka) powiadał, że „……niedorzeczną bowiem wydaje się rzeczą aby marni ludzie mieli moc rozstrzygającą”. Jeśli więc lud nie ma dostępu do edukacji i „dobrego wychowania” nie może być mądrym i skutecznym prawodawcą (a jego reprezentanci pochodzą przecież z tego ludu i nieść muszą sobą takie same wartości jak głosujący na nich obywatele). Jeśli lud – jak wywodzili przywołani tu starożytni mędrcy a krytycy ateńskiej demokracji – „jest ubogi” można nim dowolnie manipulować, przy pomocy przekupstwa, czczych obiecanek, mitologii i mitomaństwa, argumentów irracjonalnych i nieistotnych z punktu widzenia interesu publicznego (długo – i krótkofalowego). Bez racjonalnego oglądu świata – a to zapewnia jedynie nauka i to legło m.in. u podstaw tzw. postawy oświeceniowej - nie ma rozumowo i logicznie podejmowanych decyzji. Zasadniczą rolę spełniają wtedy emocje, afekty, zabobony, demagogia i mitomaństwo. O upolitycznionym religianctwie nie wspominając.
Jak stwierdza prof. Stefan Opara ([w]: Tyrania złudzeń. Studia z filozofii polityki) „te przestrogi sprzed 2,5 tysiąca lat brzmią dziś dziwnie aktualnie. Elity Zachodu radzą sobie z wadami demosu poprzez coraz bardziej nachalną manipulację i teatralizację wyborów – całą bowiem władza ludu sprowadza się do sezonowego dziś udziału w głosowaniu referendalnym lub na kandydatów do parlamentu czy do samorządów. Manipulacja polega głównie na stosowaniu technik marketingowych i na presji wszechwładnych mediów wtłaczających ludowi dowolne opinie. Gdy brakuje faktów fabrykuje się je w całości lub częściowo. Przodują w tym Amerykanie”. Kłania się tu – choć w innym kontekście – broń masowej zagłady w Iraku, Raczak w Kosowie, Bośnia i współpraca Zachodu ze światowym dżihadem, wczoraj – Majdan i Krym, dziś – wschodnia Ukraina.
Współcześnie nad Wisłą, Odrą i Bugiem widać jak na dłoni wady demokracji w kontekście przytoczonego wyżej stwierdzenia Arystotelesa o związkach marnej jakości intelektualnej ludzi ze sposobem funkcjonowania demokracji. I efektami stąd wynikającymi. Polska jest tu przykładem klinicznym, zarówno w sensie jakości życia polityczno-publicznego jak i w tanim naśladownictwie i takiej też amerykanizacji (w najgorszej wersji – czyli tego co pod pojęciem amerykanizacji rozumie kicz, natrętność i stronniczość, jednostronność w patrzeniu na świat, prostacka indoktrynacja połączona z manipulacją, kult „złotego cielca”, idea „narodu wybranego”). Idea narodu wybranego tak immanentna judaizmowi, podchwycona ochoczo przez chrześcijaństwo i Kościół katolicki, a następnie przez szereg denominacji protestanckich – to angielscy purytanie i niektóre wspólnoty kalwińskiej proweniencji zaniosły tę ideę do Nowego Świata wszczepiając ją w mentalność nowożytnych Amerykanów – tkwi w podświadomości człowieka Zachodu, a misyjność oraz mentalność i duch krucjat czy konkwisty zostały (zupełnie opacznie i fałszywie) z religii przeniesione wprost na tzw. wartości kultury Zachodu. Tym były w nie tak dawnych przecież czasach podboje kolonialne. Tak też próbuje się je szerzyć – i lobbuje za ich wprowadzaniem w życie w innych cywilizacjach czy kulturach – bardziej cywilizowanymi, dostosowanymi do Zeitgeistu epoki, środkami i metodami (choć jest to tylko trochę; interwencje na Bałkanach, w Iraku, Afganistanie, Libii, bombardowania – onegdaj – Sudanu są potwierdzeniem krucjatowej mentalności tkwiącej w kulturze Zachodu nader mocno).
A neofici zawsze muszą udowadniać swoim autorytetom, swoim bożkom, swoim "złotym cielcom", swoją prawowierność, swoją lojalność, swoją ortodoksję. Polska i jej elity polityczno-medialne – jako nuworysze, neofici są tu wyjątkowo zajadłe i nachalne w owych działaniach. Agresywny prozelityzm – dający o sobie znać zarówno w przypadku Bałkanów (a Serbii w szczególności, podczas rozpadu Jugosławii i konfliktu o Kosowo) jak i wobec Rosji – jest (był) wzmacniany dodatkowo silnym (choć jest to werbalny, retoryczny i dlatego poniekąd śmieszny) antykomunizmem charakteryzującym owe elity jak i tradycją kontrreformacyjną, millenaryzmem i auto-definicją Polaków jak „narodu wybranego". To szkodliwe, irracjonalne i mitotwórcze pozostałości sarmatyzmu i wszystkich negatywnych aspektów – dla kultury, świadomości, polityki, gospodarki - z nim związanych.
Aldous Huxley (ten od [w]: Nowy wspaniały świat) zauważył celnie – i ponadczasowo – iż „…Światowa wspólnota, którą widzimy przed nami i którą mamy nadzieję urzeczywistnić jest wielością w jedności. Proces ludzkiego rozwoju jest dzięki swej skłonności do przezwyciężania zróżnicowań na drodze konwergencji zjawiskiem jedynym w swoim rodzaju”. I tylko tak można urzeczywistnić globalizację naszego gatunku w wymiarze kulturowym. Nie interwencjami, bombardowaniami, dronami i najemnikami, sankcjami i pohukiwaniem, grożeniem palcem znad Potomacu czy przekupstwem mediów (czyli – manipulowaniem świadomością).