2014-11-03 13:04:12
Bertold BRECHT
Przemysław Prekiel na swoim Nie-klerykalnym blogu poruszył niezwykle istotną, w perspektywie święta zmarłych, sprawę: życie vs śmierć. A przede wszystkim pytanie o sens samej śmierci. Poruszył mnie także jeden z wpisów pod owymi refleksjami Przemysława. Nie będę go cytował z racji oczywistego bezsensu, nieuctwa i ignorancji – potwierdzających tylko stwierdzenie, iż przestrzeń wirtualna jest niezwykłą okazją dla zaprezentowania różnych form głupoty, filisterstwa, kołtuństwa i zaściankowości. Jak mawiał Georg Bernard Shaw: „Wielką siła głupców jest to, że nie boją się mówić głupstw”.
Pisząc o kwaterach młodzieży poległej w Powstaniu Warszawskim Prekiel pokazuje bezsens i tragizm owej śmierci wynikłej z idiotycznych, nieracjonalnych decyzji decydentów, polityków, wojskowych. Widać w tym jak na dłoni naszą polską, narodową fanfaronadę, mistycyzm, chciejstwo (jak mawiał Melchior Wańkowicz). Bije z tych prekielowych refleksji kiepska jakość gloryfikowanych dziś ponad miarę przez rodzimy mainstream – i to pod każdym względem: politycznym, moralnym, przywódczym, wychowawczym - ówczesnych autorytetów, dowódców, polityków londyńskich (i ich agend w kraju), całej elity społeczeństwa nadwiślańskiego, odpowiedzialnych za tę hekatombę. Za śmierć miasta. A przede wszystkim ludzi.
I nie tylko w wymiarze talmudycznego porównania śmierci pojedynczego człowieka ze śmiercią wszechświata.
Moje refleksje biegną jednak dalej niż admirowanego tu Autora Nie-klerykalnego blogu. Gdy patrzę na pomnik małego powstańca na Starym Mieście, w stolicy naszego kraju, od razu stają mi przed oczami dzieci walczące od ponad dwóch dekad pod wodzą szaleńca, zbrodniarza i oprawcy Josepha Kony (z Ugandy) w szeregach Lord Assistance Army pustoszącej tereny środkowej Afryki (Uganda, Kongo, Rep. Środkowej Afryki, pd. Sudan, Kenia), zabijając, gwałcąc, torturując miejscową ludność. I porywając kolejne dzieci by przymusowo szkolić (i indoktrynować) je w wojennym rzemiośle. Cywilizowany świat dawno wydał opinię na temat udziału dzieci w jakichkolwiek konfliktach zbrojnych, gdyż jest to forma zbrodni przeciwko ludzkości. Joseph Kony jest ścigany jako wojenny zbrodniarz.
Odezwą się na pewno oburzone głosy o to, że mali warszawiacy w 1944 szli do powstania „sami z siebie”. Tak po prostu. I że paralela przywołana w moim wpisie jest nie do przyjęcia ……. No właśnie: dlaczego ? Z tytułu poddzierżki kolejnych (i starych), narodowych mitów, dla nadwiślańskiej tromtadracji, dla naszej fanfaronady i irracjonalizmu na pewno jest to zagrożenie. I dlatego jest owa paralela nie do przyjęcia.
Ja nie na to zwracam uwagę drodzy interlokutorzy, urażeni moraliści, obrońcy czystości dziejów (czy dobrego imienia) lechickiego plemienia. Chodzi przede wszystkim o wymiar moralny, o etykę i człowieczeństwo tych którzy posyłają, pozwalają, godzą się na to, aby one, dzieci, uczestniczyły w takich przedsięwzięciach (wywoływanych przez nas dorosłych) jak wojny. Posyłają, a następnie czczą śmierć tych dzieci, stawiając im pomniki, układając peany, sławiąc ich bohaterstwo (które ukrywają tych cyników i nihilistów prawdziwe oblicze).
Obwiniam jednocześnie tych dorosłych, którzy mentalnie – tworząc klimat wojny, przekazując fałszywe obrazy z historii naszego (każdego) społeczeństwa, gloryfikując agresję i nienawiść do Innego, a przede wszystkim idealizują kult narodu (zawsze wybranego; i nie chodzi tu jedynie o Izraelitów) oraz walki zbrojnej, tym samym stawiają heroizm śmierci ponad życie (kiedy jednocześnie sławią życie jako wartość najwyższą) – nakładają dzieciom i młodzieży (poprzez określoną narrację) „klapy na oczy”. I zachowują się one później jak osławiony Łysek z pokładu Idy w noweli Gustawa Morcinka. Bo wojna zaczyna się nie w chwili gdy padają strzały, gdy zagrzmią armaty i gdy wystartują samoloty bądź rakiety. Wojna zaczyna się w głowach. Dużo wcześniej. A jak rozglądniemy się po polskiej przestrzeni publicznej ona już trwa …… I to nie tylko w sferze przygotowania świadomości do materializacji tego przedsięwzięcia.
A wracając do prezentowanych refleksji jakie mnie dopadły na kanwie wpisu Przemysława Prekiela trzeba dodać jedynie, iż nic nie dzieje się bez przyczyny. Bo jak nauczał rabin Ester (Talmud) „odkąd namnożyło się fałszywych sędziów przybyło także fałszywych świadków”.