Liberalizm. Post mortem.
2019-12-06 12:10:56

W ostatnich miesiącach ataki liberałów na lewicę przybrały na sile. Są to przy tym często ataki dużo bardziej agresywne niż ataki na rząd. Skąd więc ten lęk liberałów? Skąd agresja i wściekłość na młodą Lewicę? To bardzo dobrze tłumaczy nam w swoim wywiadzie Agata Bielik-Robson.

Filozofka już w tytule straszy nas, że Adrian Zandberg i Lewica to „gigantyczne oszustwo wyborcze”. Obawia się też własnych studentów, którzy pragną kolektywizmu i socjalizmu zamiast neoliberalnej rozkoszy, jaką jest wieczny wyścig szczurów na drodze do ekologicznej zagłady i życia bez emerytury. Jakie są jej argumenty? Wszystko zdaje się wisieć na zadziwiająco prostej argumentacji, że – jej zdaniem - żadna partia i w żadnym wypadku nie powinna zagłosować za jakąkolwiek zmianą proponowaną przez obóz rządzący. Socjalizm jest natomiast zły, ponieważ… Jest socjalizmem i nie wierzy w jej „demokrację liberalną”.

Pierwszy problem tkwi w tym, że demokracja to proces polityczny, który z zasady powinien być próbą dojścia do społecznego konsensusu w kluczowych dla społeczeństwa kwestiach. Jednorazowe wspólne głosowanie nijak nie równa się „gigantycznemu oszustwu wyborczemu”. To kłamstwo za którym kryje się słabo zakamuflowany atak polityczny, oparty zresztą głównie na wrogości klasowej w stosunku do interesu pracowniczego, który w określonych sytuacjach może łączyć ze sobą nawet bardzo różne politycznie ugrupowania. I nie ma w tym nic dziwnego. Bycie totalnym "anty-pisem" to przejaw wojny na górze, to totalna wojna elit rodem z myśli Pareto: tylko elity, których egzystencja jest całkowicie bezpieczną mogą iść na totalną wojnę z innymi elitami, które zagrażają jej władzy. To luksus dla wybranych - świat pracy posiada natomiast interesy. Konkretne interesy.

Dla zwolenników liberalizmu – jak dla samej Bielik-Robson – czymś przerażającym i najgorszym nie jest jednak wcale PiS, a socjalizm. I tego socjalizmu wprost obawia się autorka, której socjalizm nagminnie myli się zresztą z socjaldemokracją, bo postulatów dot. nacjonalizacji, czy uspołecznienia naprawdę w programie Lewicy nie ma. Ale czyż to nie znowu typowo prawicowe, zaściankowe lęki? Doszukiwanie się komunisty za każdym rogiem?

To głęboka izolacja i przesunięcie polskiej polityki na prawo sprawiły, że postulaty socjaldemokratyczne wydają się dziś niektórym programem partii komunistycznej. Ale nawet gdyby nim były, to co w związku z tym? Partie komunistyczne istnieją w każdym zakątku świata, a chorobliwy antykomunizm to właśnie jeden z fundamentów ideologicznych PiS-u, a więc rzekomo śmiertelnego wroga dla wszystkich oświeconych liberałów, którzy nagle nie mogą sobie poradzić nawet z umiarkowaną Lewicą, której program gospodarczy wyrażają na Zachodzie nawet liczne ugrupowania centrowe i chadeckie. Tymczasem to właśnie lewicowy antyneoliberalizm faktycznie obchodzi PiS z lewa i stwarza bardzo poważne zagrożenie dla tej partii. W tej chwili - jedyne poważne zagrożenie.

Liberałowie czują, że ich dni w Polsce, w roli głównej siły politycznej, powoli dobiegają już końca. Pojawia się bowiem kolejny przeciwnik, który obnaża nędzę polityczną tej formacji. I robi to wprost, bez narzucanego szacunku dla „Unii Demokratycznej” i „salonu III RP”, którym długo wydawało się, że są głosicielami wolności i dobroczyńcami całej Polski.

Polski obóz liberalny jest tymczasem głównym odpowiedzialnym za całą katastrofę transformacji z milionami bezrobotnych, milionami emigrantów i z prywatyzacyjną zbrodnią, która dotknęła praktycznie wszystkie sektory krajowej gospodarki. Jest też bezpośrednio odpowiedzialny za polską biedę, nędzę i ubóstwo, a nawet niedożywienie wśród polskich dzieci, którym „szczaw i mirabelki” jakoś nie wystarczały. Kontekst, który w tym wypadku należy rozumieć to kontekst wynikający z badań społecznych i faktów. Jeśli przez całe lata rządzące, liberalne elity właściwie zakazywały podnoszenia płacy minimalnej i Jacek Rostowski straszył, że taka wyższa płaca będzie katastrofą dla gospodarki, a tymczasem pierwsze co robi następny rząd to wprowadzenie tych zmian od ręki: to dowód na to, że mieliśmy do czynienia z kompletnie antyempatyczną i antypracowniczą dyktaturą klasową kapitału i najbogatszych. Nigdy nie było gwarantującej wolności „demokracji liberalnej”.

Zresztą nawet w słowniku samej Agaty Bielik-Robson, której filozoficzny zmysł dopuszcza przecież przebłyski prawdy, twór ten bardziej już nie istnieje niż istnieje. To piękny Rycerz Nieistniejący. Historyczna plajta drogi liberalnej jest widoczna, jak na dłoni, zwłaszcza kiedy jej główna obrończyni pisze wpierw, że "globalny kapitalizm jest koszmarem", a potem – ze starego przyzwyczajenia - próbuje jednak bronić tego systemu twierdząc dość komicznie, że "sprzyjał demokracji liberalnej". Rzekomo przed latami 80-tymi.

Ciekawe w którym momencie przed latami 80-tymi panował ten cud demokratycznego, liberalnego kapitalizmu?

Czy „demokracją liberalną” były XIX-wieczne getta i obozy wyzysku dla robotników i ich dzieci? Czy „demokracją liberalną” był koszmar obu wojen światowych, których źródłem były sprzeczności między państwami kapitalistycznymi? Czy „demokracją liberalną” był ogólnoświatowy imperializm, który doprowadził do wybuchu wojen na każdym kontynencie, a przez wyścig zbrojeń o mało nie doprowadził do zagłady całej planety? I gdzie, po której ze stron, była „demokracja liberalna” w czasie wojny wietnamskiej?

Istnieją bardzo uzasadnione obawy, że to, co dobre i co Agata Bielik-Robson chce przypisać „demokracji liberalnej” to socjaldemokratyczne, zachodnie państwa dobrobytu, które też narodziły się tylko i wyłącznie w odpowiedzi na wysokie standardy socjalne państw Bloku Socjalistycznego. Bo wyścig socjalny był zainicjowany przez socjalistyczną rewolucję. Nie jest tak, że kapitalizm wynalazł prawa pracy bez walk robotniczych, bez robotniczej krwi i bez rewolucji, które skokowo i błyskawicznie zmieniały zasady życia dla świata pracy. To mit.

I dlaczego - w sposób totalnie rasistowski - nasza autorka straszy też współczesną Azją? To przecież, „demokratycznie-liberalna”, zachodnia produkcja prowadzi nas do katastrofy klimatycznej i to zachodnia produkcja wygenerowała sprzeczności, które doprowadziły do milionów ofiar na całej planecie. Hegemonia Stanów Zjednoczonych i ich sojuszników jest dla świata dużo bardziej niszczycielska niż odbudowa gospodarcza Chin, która dokonała się zresztą tylko w przeciągu ostatnich dwóch dekad. Ten ukryty rasizm kulturowy i olbrzymie poczucie wyższości wynikające z bycia mitycznie-świętym „Zachodem” to czysty imperializm, schowany tylko trochę za rzekomą troską. Ale to nie przejdzie. Tak, jak nie przejdą już gwałty za kurtyną milczenia.

Cudowna „demokracja liberalna” wspierana przez kapitalizm nigdy natomiast nie istniała. Był tylko globalny system kapitalistycznej opresji z rzadkimi, imperialistycznymi enklawami bogactwa dla wybranych i kosztem wyzyskiwania Globalnego Południa. I to właśnie ten system jest też głównym czynnikiem prowadzącym nas do kapitalistycznej zagłady całej planety.

Poglądom wyrażanym przez Agatę Bielik-Robson, która wyjątkowo wyklętą i marginalizowaną postacią nigdy nie była, można w pewien sposób współczuć. Można też z nimi na swój sposób sympatyzować (jak z każdą przegraną sprawą, która już odchodzi)… Gdyby nie fakt, że złożyły się one na triumf nacjonalizmu i skrajnej prawicy, którą przez całe lata „demokracja liberalna” bardzo silnie faworyzowała i finansowała w obawie przed powrotem lewicy i socjalizmu. Homofobia, antykobiecy klerykalizm, polityka historyczna rodem z IPN-u, czy proamerykański i totalnie bezkrytyczny militaryzm – to wszystko wyhodowano przy zgodzie i na pieniądzach od „umiarkowanego centrum”. PiS to tylko dziecko zgody ideowej i historycznej, która zapanowała pomiędzy środowiskiem Bielik-Robson, a środowiskiem braci Kaczyńskich. Ból "demokratów" płynie natomiast stąd, że ich propozycja gospodarcza okazała się gorsza i jeszcze bardziej szkodliwa niż to, co do zaoferowania okazało się mieć Prawo i Sprawiedliwość.

Jeśli PiS-owski rząd jest rządem zombie, to jakim rządem mógłby być ponowny rząd takich liberałów? Kto byłby jego społeczną bazą jeśli polski pracownik jest już reprezentowany przez inne ugrupowania, a nawet polscy przedsiębiorcy dobrze się już czują w ramionach PiS-owskiego neoliberalizmu z pseudosocjalnymi właściwościami? Gdzie są te żywe tkanki, które poprą restaurację Balcerowicza, być może w duecie z Konfederacją?

Nędza ideowa polskiego liberalizmu wyraża się też politycznie. Liberalni kandydaci na prezydenta? Obnosząca się dworkiem Małgorzata Kidawa-Błońska, która obraża lewicę i nie ma nic do zaoferowania. Szymon Hołownia, który jest tak postępowy, że aż głosowałby za skrajnie prawicowym projektem dot. prawa aborcyjnego. I Jacek Jaśkowiak z łapanki, dla podtrzymania wrażenia demokracji wewnętrznej… Ale może to i tak cud, że po raz kolejny nie startuje duchowy przywódca tej formacji, Lech Wałęsa? Bo długi czas to właśnie on reprezentował ów "salon", który mając pełną kontrolę nad państwem/akademią/kapitałem i to przez blisko trzy dekady jakoś nie wygenerował nawet umiarkowanie przyzwoitych i wyedukowanych liderów.

Ten wyraźny kryzys ideowy, chaos i pomieszanie polskiego (neo)liberalizmu wynikają stąd, że formacja ta nie ma już historycznie nic do zaoferowania. Klasowo przegrała walkę o reprezentowanie polskich przedsiębiorców ze skuteczniejszym w tym wymiarze PiS-em. Z kolei klasa pracująca zawsze była dla liberałów wrogiem lub przynajmniej tym niebezpiecznym pacjentem, którego ciągle należało trzymać w kaftanie bezpieczeństwa elastyczności, biedy i lekkiego głodu. Świat pracy i jego myślenie sprawami codziennymi to zresztą dla liberałów ciemnogród, z którym nigdy nie będą mieli szczerego porozumienia. Nie da się gardzić ludem i wierzyć, że ten nie zauważy. Nie da się wygrać twierdząc, że śmieciówki i niskie płace to element troski o polską demokrację.

Kto więc pozostał liberałom?

„Obrońcy praworządności”, którzy walczą z PiS-em, bo jest PiS-em?

Osoby, które będą twierdzić, że gwałciciel nie przynależy do kultury gwałtu?

To trochę za mało na realne marzenia o powrocie do władzy.

Natomiast moment na testament jest bardzo odpowiedni. Bo, jak pisał Antonio Gramsci: prawdziwy kryzys jest wtedy, kiedy stare umiera, a nowe nie może się jeszcze narodzić.

Tymczasem nowe już tu jest.


poprzedninastępny komentarze