2008-01-30 13:03:28
"Księżniczki" Fernanda de Aranoa to historia dwóch prostytutek z różnych klas społecznych. Caye jest pochodzącą z klasy średniej dziewczyną na telefon, której sytuacja ekonomiczna jest stabilna i która poradziłaby sobie także w inny sposób. Zulema to emigrantka z Dominikany, prostytutka uliczna. Zarabia mniej od Caye i jest o wiele bardziej narażona na niebezpieczeństwa związane z wykonywaną pracą. W filmie godne uwagi jest świetne aktorstwo odtwórczyń głównych ról. Candela Pena i Micaela Nevarez z powodzeniem wcieliły się w pełne poczucia humoru dziewczyny, które przez reżysera ukazane zostały ciepło i ze zrozumieniem. Już na początku filmu zarysowane zostają wątki, które będą stanowiły jego treść. W kapitalnej scenie u fryzjera białe prostytutki narzekają na tańszą konkurencję z zagranicy. Caye przekonuje się o jej istnieniu gdy Zulema odbiera jej klienta. Jest wściekła, ale gniew jej przechodzi, kiedy rywalka okazuje się jej sąsiadką, w dodatku pobitą. Caye zabiera ją do szpitala i szybko się zaprzyjaźniają. Bardziej od tego trochę naciąganego nawiązania przyjaźni podoba mi się moment, gdy dziewczyny rozmawiają o tym, jakie hasła najbardziej podniecają klientów, po czym wykrzykują je na cały głos do kelnera, śmiejąc się beztrosko.
Jakub Majmurek:
Na pewno aktorstwo jest bardzo mocną stroną filmu. Postacie, przede wszystkim kobiece, bo z męskimi jest gorzej, są tu bardzo przekonujące, reżyserowi udało się stworzyć portret żeńskiej społeczności, który kojarzymy z filmami Almodovara. Przy czym jak zauważyłaś ta społeczność nie jest do końca jednorodna, kobiety, które z racji swojego zawodu są w jakiś sposób społecznie wykluczone same wpisują się w ideologię tego wykluczenia. Najlepsze w filmie są sceny gdy hiszpańskie prostytutki narzekają na zagraniczną konkurencję. Przyjmują wówczas patriarchalny język, za pomocą którego cynicznie i bez złudzeń porównują atrakcyjność swoich ciał i ciał konkurentek. Film jednak popada czasami w nie pasujący mi ton melodramatyczny, sentymentalny, zbyt wyraźnie stara się manipulować emocjami widza, jego współczuciem etc. Wolę bardziej „zimne” kino. Postacią, w której wątku skupia się melodramatyzm „Księżniczek” jest Zulema. To niezwykle szlachetna kobieta, pracuje na ulicy, gdyż nie ma pieniędzy na utrzymanie małego synka w Dominikanie. By nie martwić rodziny, okłamuje ją, że pracuje jako kelnerka w barze. W dodatku terroryzuje ją sadystyczny klient, który obiecując załatwić jej papiery umożliwiające legalny pobyt, bije ją, torturuje. Kiedy w końcu znajduje mężczyznę, w którym mogłaby się zakochać, okazuje się, że jest nosicielką wirusa HIV.
KSz:
Zulema, mimo obiecującej początkowej prezentacji postaci, to rola stereotypowa. To księżniczka na wygnaniu, czyste dobro, zbrukana niewinność wzbudzająca męskie pożądanie. Jej piękne ciało zaznaje wszelkiego zła: jest bita, ma kiepskie warunki życia, okazuje się chora. Mimo to jest "dziwką o złotym sercu", w życiu by nikogo nie skrzywdziła. Ma dziecko, bez niego bowiem musiałaby zarabiać sama na siebie, co do świętej by nie pasowało! Gdy dowiaduje się o wirusie natychmiast zaprzestaje pracy i zrywa kiełkujący romans, podczas gdy ciekawsze by było, gdyby je właśnie kontynuowała, niekoniecznie ze szlachetnych pobudek. O wiele bardziej interesująca pod tym względem okazuje się Caye – choć sam podział, w którym dziewczyna z wyższej klasy społecznej ma odpowiednią do niej ciekawszą osobowość na pewno nie liczy się reżyserowi na plus. Jak wspomniałam, nie wisi nad nią przymus ekonomiczny. Można przypuszczać, że coś w prostytucji ją pociąga; jest to albo satysfakcja seksualna, albo rozwiązanie pozaseksualnych problemów; może być zresztą i jedno i drugie. Ten wątek nie został dostatecznie rozwinięty, a szkoda. Widzimy tylko, że Caye ma wielką potrzebę ujawnienia się – pewnie dlatego, że pochodzi z rodziny, w której wiele opiera się na przemilczeniu. Z drugiej strony, w dość męczących filozoficznych monologach wyraża tęsknotę za „normalnym” chłopakiem, który przychodziłby po nią do pracy. Poznaje takiego chłopaka, lecz ich związkowi uporczywie staje na przeszkodzie jej profesja. Otóż przebywając z nim, nieprawdopodobnie często napotyka dawnych klientów. Jedna scena jest zagadkowa – dawny klient idzie za Caye do toalety i oferuje dużą sumę za szybki seks. Dziewczyna z płaczem spełnia jego prośbę, choć trudno dostrzec, by była pod przymusem; mężczyzna nie grozi przemocą ani nie dysponuje władzą a ona wcześniej doskonale dawała sobie radę w negocjacjach z klientami. Caye wyraźnie pragnie w tej scenie ujawnienia przed swoim chłopakiem.
JM:
Nie ukrywam, że ta scena jest jedną z najciekawszych i najmniej jednoznacznych w filmie i mam z nią pewien kłopot. Nie wiemy czemu Caye para się swoim zawodem, mówi, że to tylko chwilowe zajęcie, zbiera pieniądze na operację powiększenia piersi, potem zresztą całą sumę oddaje Zulemie. Jej „normalny” związek, który realizować powinien jej głośno artykułowane pragnienia nie daje jej satysfakcji, Caye wydaje się w nim być dość obojętna, apatyczna. Może rzeczywiście jest nową wersją bunuelowskiej Severine Serizy z „Piękności dnia”. Tam mieliśmy historię znudzonej, zamożnej mieszczki, która by móc realizować swoje seksualne pragnienia, stłumione przez społeczeństwo, pracuje jako luksusowa prostytutka. Z tym, że jej marzenia miały jawnie masochistyczny charakter. U Caye nie jest to takie proste. Z jednej strony jej relacja z klientem w toalecie, o której mówiłaś, ma zdecydowanie masochistyczny wymiar. Z drugiej strony, w pierwszej scenie filmu widzimy, że to ona sprawuje kontrolę nad klientami, prostytucja jest dla niej w jakiś sposób wyzwalająca. Przy czym częścią jej pragnień jest chyba to, że chce zostać zdemaskowana jako prostytutka, dlatego w ostatniej scenie prosi matkę, by odebrała telefon, wiedząc, że prawdopodobnie jest on od klienta. W przypadku Zulemy mamy jasność, do takiej pracy zmuszają ją czynniki ekonomiczne, nie wiemy co zmusza Caye. „Piękność dnia” wychodziła od dychotomii Matki-Dziwki, w której zamknięta była kobiecość w ówczesnej kulturze, dziś, przynajmniej w Hiszpani Zapatero, ta prosta dychotomia chyba została jakoś przepracowana?
KSz:
A może wcale nie? Dlaczego zakładać, że dzisiaj kobiety – nawet w Hiszpanii - są całkiem wolne i społeczeństwo nie dyktuje im żadnych ról? Skądinąd, trudno się dziwić, że narzeczony Caye nie wystarcza jej. To postać wyjątkowo bezbarwna, mężczyzna będący ilustracją standardowych marzeń o stabilizacji a nie odrębnym charakterem. Jeszcze bardziej schematyczny jest klient, który obiecuje załatwić Zulemie papiery stałego pobytu. Stanowi czyste zło, nie dość że zmusza ją do seksu, to jeszcze bije, poniża itd. Można powiedzieć, że reżyser się nie wysilił w budowaniu męskich postaci.
JM:
Niestety nie, motyw sadysty torturującego Zulemę jest tego najjaskrawszym przykładem. Przy czym, co ciekawe, w świecie „Księżniczek” jedyni mężczyźni, z jakimi stykają się te kobiety to albo ich klienci albo partnerzy. Świat prostytucji został tu przedstawiony w zupełnie wyidealizowany sposób, nie ma sutenerów zmuszających dziewczyny do pracy, zabierających ich pieniądze, nie ma handlu żywym towarem, mafii… Przypomina to wizję prostytucji w „Platformie” Houellebecqa, gdzie te zjawiska w ogóle nie istnieją i gdzie gdyby nie sfanatyzowani islamiści, globalna seksturystyka byłaby doskonałym rozwiązaniem problemów pierwszego (niedobory libidalnej satysfakcji) i trzeciego (niedobory pieniędzy i dóbr konsumpcyjnych) świata.
KSz:
Taki sposób ukazywania prostytucji jest obecnie popularny, ponieważ sprzyja widzeniu jej pracownic może nie tyle jako wolnych podmiotów sprzedających swoje usługi na rynku - bo w postmodernizmie nie istnieje coś takiego jak stabilny podmiot - ale jako osób wykonujących w przygodnym świecie przygodne, często satysfakcjonujące zajęcia. W wizji tej nie ma mowy o wyzysku, o handlu ludźmi, o ekonomicznym przymusie, wreszcie o patriarchacie, czyli sutenerach i innych mężczyznach czerpiących zyski z handlu kobiecym ciałem; także zyski symboliczne. Jest to wygodna, prosta wizja zastępująca refleksję nad złożonym problemem.
JM:
Dlatego ta wizja jest ideologiczna, służy ona utrzymywaniu złudzeń ważnych dla późnego kapitalizmu. Nie można dostrzegać np. niewolniczej pracy (choćby w przemyśle erotycznym) na której opiera się jego funkcjonowanie, czy też zadawać pytań, dlaczego prostytucja jest w ogóle potrzebna w społeczeństwie. Na drugim biegunie ukazywania tego problemu we współczesnej kulturze mamy takie filmy jak „Lilja 4ever” Lukasa Moodysona, czy bardzo łopatologiczny polski film „Masz na imię Justine”. Mamy w nich historię młodych dziewczyn z Europy Wschodniej (w pierwszym Rosjanki, w drugim Polki) porwanych do domów publicznych odpowiednio w Finlandii i Niemczech, gdzie są bite, gwałcone, całkowicie zniewolone. Filmy te są na pewno mocnym oskarżeniem zjawiska prostytucji, patologii, jakie mu towarzyszą, z tym, że w ogóle nie wyjaśniają społecznych mechanizmów, które tworzą zapotrzebowanie, tego, jaką strukturalną funkcję pełni ono we współczesnej kulturze bogatej Europy. Moodyson zbliża się trochę do tego w swoim innym filmie „Strzał w serce”, opowieści o grupie Szwedów kręcących amatorskie filmy porno, pełne różnych perwersji, defekowania na aktorki i tym podobnych. Jedna z młodych kobiet, która w tym bierze udział i jest szczególnie upokarzana, w pewnym momencie nie wytrzymuje i odchodzi. Ale za chwile wraca, mówi, że na zewnątrz jest nuda nie do wytrzymania, tu jest też okropnie, ale ona nie ma i tak nic lepszego do roboty. I Caye w jakiś sposób jest z nią „spokrewniona”. Ale w „Księżniczkach” raczej trudno doszukiwać się głębszych cywilizacyjnych diagnoz. Jest to bowiem przede wszystkim swoista almodovarowska bajka o przyjaźni dwóch kobiet pracujących na ulicy - zabawna, ciepła i mądra, nawet jeśli czasem grzęznąca w kliszach i melodramatyzmie.
KSz:
Moim zdaniem od Almodovara różni "Księżniczki" podejmowanie nieobecnych u niego problemów etycznych. Niestety, podejmowanie w dość nieskładny i mało przekonujący sposób. Przez to film jest przegadany jak monologi Caye – całkowite przeciwieństwo jej dowcipnych rozmów z koleżankami czy przyjaciółką.
JM:
Zgadzam się, że film jest słabszy od Almodovara, który to samo postmodernistyczne spojrzenie na współczesną Hiszpanię wygrywa sprawniej i konsekwentniej, u niego spójna estetyka sama stanowi przekonującą etykę. Tu reżyser nie mógł się zdecydować, co szkodzi filmowi. Mimo wszystko to nie jest złe kino, na pewno kino ambitne.