Co się stało z naszą klasą? Wersja sto któraś
2010-10-17 16:43:52
Gdzie są te masy, od których marszu drżał buk? Gdzie ludzie z żelaza? Gdzie awangarda światowej rewolucji? Gdzie etos, klasy robotniczej? Mojej klasy?

Kiedy czytam dyskusję radykalnych działaczy lewicowych, którzy odwołują się do proletariatu, wskazują na nas, jako klasę, która jest w stanie dokonać rewolucyjnej zmiany, mam wrażenie, że mówią oni o micie dawnego bohatera. Robi mi się wtedy podwójnie przykro. Po pierwsze dlatego, że czuję się jak relikt. Po drugie – głęboko w sercu mam robotniczy etos i żal, że sami robotnicy tak łatwo wyrzekli się tego etosu. I po raz sto któryś zadaję to symboliczne pytanie o czasy, w których uczyłem się robotniczego etosu, widziałem na własne oczy jak klasa robotnicza, zjednoczona, ma szansę zmienić świat? Co się stało z naszą klasą?

Ciągle wierzę, że przyjdzie czas, kiedy robotnicy powstaną z kolan i jak Marsylczycy w czasach Wielkiej Rewolucji Francuskiej, jak marynarze z Kronsztadu w 1917, nadejdą na wezwanie wielkiego ruchu społecznego, by wesprzeć go w walce o prawdziwą wolność, równość i braterstwo. W walce o demokrację i sprawiedliwość społeczną. O to, co banki, korporacje, klasa menadżerów i media chcą zastąpić jedynie słusznym prawem, prawem rynku, co spowoduje, że może nawet Konstytucja będzie niepotrzebna i wystarczy Kodeks spółek handlowych, żeby uregulować całe życie społeczne. Wierzę, bo to dziś wydaje się niedorzeczne.

Dlaczego uważam za niedorzeczne coś, co wielu jeszcze lewicowców uważa za dogmat? Ba, wiara moja wyda się im herezją, bo liczę na przyłączenie robotników do ruchu a nie odwrotnie. Dlatego tak, że na własne oczy widzę erozję klasy robotniczej. Zarówno jej fizyczne zanikanie, jak i, mówiąc brutalnie, jej upośledzoną świadomość można porównać do zdeformowanej istoty ludzkiej, która bywa nawet pożyteczna, bo umie wykonywać pewne zapomniane już proste czynności, których nikt inny nie chce robić i o tyle ma prawo do życia w społeczeństwie. Do czasu kiedy nie wymyśli się technicznych rozwiązań, które zastąpią pracę tego człowieka, a samego upośledzonego wyśle się na margines, do przytułku czyli na łaskawy chleb.

To co tutaj piszę to nie jest obserwacja, to moja codzienność. Klasyczny proletariat, to dzisiaj wyspy w morzu chaotycznie poruszających się elementarnych cząstek społeczeństwa. Wyspą, bo sam nie stanowi określonego bytu, sam jest chaosem. Znam takie duże zakłady pracy, w których robotnicy mają płace pozwalające na w miarę normalne życie, bez głodu i chłodu. Gdzie poziom uzwiązkowienia przekracza 50%, jest zaplecze socjalne i ludzkie warunki pracy, przestrzegany jest czas pracy i przepisy bhp. Sam w takim zakładzie pracuję. W kopalni Bogdanka. Pracuję na przeróbce i zarabiam 2700 netto. Czyli jak na Lubelszczyznę pan całą gębą. A są jeszcze lepsi. Górnik ścianowy ze świętami potrafi wyciągnąć 6500 zł. Mamy związki zawodowe, dofinansowania wczasów. Teraz proszę sobie szanowni Towarzysze wyobraźcie, że tacy górnicy pójdą pod urząd i zaczną atakować urzędników krwiopijców, którzy nawet połowy tego nie zarobią. Górnicy są przekonani, że złapali Boga za nogi i nic im nie może się złego stać, kupują samochody, budują domy jednorodzinne, bo jak jeszcze żona pracuje to robią się burżua. Na kopalni, pracuje także prawdziwy proletariat. Ludzie ze spółek zewnętrznych. Ci za tę samą robotę ze świętami zarobią maksymalnie 3 tys. Nie mają związku, socjalnego, barbórki. Górnicy z LW Bogdanka niespecjalnie się nimi przejmują. Tłumaczenia, że pozwalanie na takie traktowanie kolegów ze spółek to sprzedawanie własnych miejsc pracy nie działa. Tym poczucia solidarności wzbudzić nie sposób. Ba, twierdzę, że istnienie „gorszych” pracowników na kopalni daje górnikom poczucie przynależności do wyższej kasty, wzmacnia ich samoocenę. Zrobiłem kiedyś taką ankietę na kopalni, a pytanie było o to, do jakiej klasy zaliczają się górnicy. Dałem do wyboru dwa kryteria: finansowe i rodzaj wykonywanej pracy. Ponad połowa wybrała finansowe i zaliczyła się do klasy średniej.

Jeszcze rok temu zakład był państwowy. Dziś już nie jest, bo w 100% stał się spółka giełdową. Nikt nie kiwnął palcem w obronie kopalni. Górnicy nie byli zainteresowani, bezpieczeństwem miejsc pracy, gwarancją pakietu kontrolnego Skarbu Państwa i innych kluczowych dla pracowników rozwiązań. Najwięcej emocji wzbudziły: cena akcji pracowniczych i wysokość premii prywatyzacyjnej. Już kilka tygodni przed wypłatami premii i odbiorem akcji, przed kopalnia stanęły stanowiska dealerów Seata i Volkswagena, na których prezentowano nowe modele wozów.
Jeden z marksistowskich publicystów, jestem przekonany, że jak najbardziej szczery i ideowy, miał mi kiedyś za złe, że ja sam nie stanąłem w obronie kopalni. Odpisałem mu mniej więcej to samo – z kim? Wówczas on zaproponował mi, żebym zorganizował spotkanie z pracownikami, a on już ich przekona. Propozycja była mniej więcej tego typu: ja mam przeprowadzić piłkę przez całe boisko, ograć bramkarza i podać mu na piąty metr a on już resztę wykona. Proste? Zorganizować górników na spotkanie to znaczy mniej więcej to samo, co stworzyć ruch albo radykalny związek. Nikt inny nie przyjdzie bo w domu ma Cyfrę Plus.

Na UMCS prowadziłem protest sprzątaczek. Same kobiety, żadna klasyczna klasa robotnicza, praca usługowa. Te fantastyczne, odważne działaczki należące do najmniejszego związku w zakładzie – Solidarność 80 – odważnie z determinacją zablokowały zwolnienia i wprowadzenie firmy outsourcingowej. Mało tego w mig łapały hasła i argumenty przeciw outsourcingowi jako zjawisku. Doskonale są zorientowane w mechanizmach rynku pracy. To jest dzisiejszy proletariat.

Ci, którzy 10 lat temu zakładali pierwsze firmy stolarki okiennej w moim miasteczku, wierzyli w wolny rynek. Dziś pracują w spółeczkach przykopalnianych, bo kiedy jak pionierzy zdobyli i zorganizowali rynek, weszły duże firmy i dumpingiem cenowym wykończyły „MiSiów”. Czy te MiSie (małe i średnie firmy), byłe i obecne to przypadkiem nie potencjalna baza lewicy. Ci, których znam, klną już w żywe kamienie kapitalizm, znają jego mechanizmy koncentracji, ale nie mają do kogo się zwrócić, bo nikt od tej strony tego nie przedstawia. Żadna siła polityczna. Czy odpędzanie od siebie wytwórców, dobrej wiejskiej kiełbasy, jedynej na rynku, od której nie puchnie wątroba, robionej w gospodarstwach rodzinnych, ma sens tylko dlatego, że nie są „klasą robotniczą”. Często są to ludzie bardziej radykalni w sferze socjalnej od całych kopalń. Jeden Zenek Golonko, przedsiębiorca z Hajnówki, ma więcej rewolucyjnego zapału niż załoga Bogdanki razem.

Zaciskając zęby i pośladki, z nostalgią wspominam etos klasy robotniczej, ale chcę zmiany i dlatego nie będę odczyniał seansów okultystycznych z wywoływaniem duchów przeszłości, bo to nie jest marksizm. Chcę „z żywymi naprzód iść” i z nimi zmienić świat, bo tylko żywi są w stanie dokonać rewolucji. Bo prawdziwy proletariusz to taki facet jak Einstein, który, choć nie robotnik, miał jedne spodnie i wierzył w to co robi?
Wierząc mimo wszystko w przebudzenie mojej klasy nie chcę mi się już więcej pytać, co się z nią stało?



poprzedninastępny komentarze