Z okazji Święta Niepodległości oddajmy cześć Umysłom Wyklętym
2013-11-11 12:59:43
Niniejszym oddaję hołd naszem wybitnem przywutcom prezydętom - trzem tenorom alternatywnego intelektu: Wałęsie, Kwaśniewskiemu i Komorowskiemu oraz Naszym Wybitnym Historykom, którym ktoś nadaje, cholera wie po co, stopnie naukowe, jakby historia była jakąś nauką. Pamięciowo opanować ileś tam faktów to i małpa potrafi, a te i tak interpretują zwycięzcy, co napawa mnie abominacją i odstręcza od świętowania z bandami tępej tłuszczy.
A nasza rodzina ma już nową, świecką tradycję obchodów SN i teraz zwyczajowo zasiądziemy przed telewizorem, żeby oglądać relację na żywo z zamieszek z okazji Święta Niepodległości, bo "Kevin sam w domu", będzie w następne święta.
Wesołych Świąt.
IMPESJE O 14 WRZEŚNIA Cz. II. Dać im dupy, czy mieć ich w dupie?
2013-09-21 15:25:37
Odpowiedź dla każdego związkowca wydaje się jasna. Jednak nie dla wybitnego przywódcy ciała pedagogicznego. Przywódca ów ofiaruje mianowicie to ciało rządowi. Ba, mam przykre wrażenie, że nim kupczy. Zachowania na granicy prostytucji i stręczycielstwa winny na napawać głębokim obrzydzeniem i spowodować natychmiastową reakcję. Moim zdaniem należy usiąść do rozmów z komisji trójstronnej. Tak jest. Albo w dwustronnej jeśli zatrudniciele to zbojkotują. Należałoby dokonać tylko jednej subtelnej zmiany. Absolutnie pominąć rząd Tuska, bo to już jego ostanie podrygi. Do komisji zaprosić przedstawicieli partii, które PO odsuną od władzy i wynegocjować z nimi jak najszybszą zmianę antypracowniczych ustaw niezwłocznie po objęciu władzy. Rząd Tuska w dupie mieć, bo po pierwsze - nie ma z kim gadać, a po drugie - jakoś ten czas przetrwamy, skoro przetrwaliśmy już 6 lat. Czas im się odgryźć za pogardę i ignorowanie nas, dokładnie tym samym.
Wiem - pomysł jest genialny. Macie to ode mnie za darmo, nawet nie chcę żeby się powoływać na moje autorstwo, chciałbym tylko to zobaczyć. Należy mi się chyba nieco satysfakcji?

IMPESJE O 14 WRZEŚNIA Cz. I. Brać przykład z Gazety Polskiej
2013-09-21 14:51:09

Lewicowy portal Lewica.pl powinien schować się ze wstydu, po tym jak prawicowa Gazeta Polska dała lekcję 11 tezy o Freubachu i zamiast tylko interpretować świat, wzięła udział w manifestacji związkowej po to żeby go zmienić. Czy doprawy tak ciężko było wymalować jakiś baner, zorganizować relacje na gorąco z protestów, zrobić 24 godzinny serwis z protestu i brać w nim udział w zorganizowanej grupie redakcji, sympatyków, współpracowników, zamiast obserwować wszystko z boku i tylko relacjonować. Gapol wjechał na manifestację z hukiem, w zorganizowanych grupach Klubów GP. Widać było, że to nie jest tylko gazeta, która coś tam relacjonuje. Jest to podmiot biorący aktywny udział w życiu publicznym, aktywnie oddziałujący na opinię publiczną i politykę. I mają rację, bo pseudoobiektywne, mądralowate, uprawiane w dystansie do społeczeństwa dziennikarstwo do nikogo dziś nie trafia. Kiedyś na kopalni wyprosiłem u związków OPZZetowskich, żeby wywiesiły na tablicach informację o portalu Lewica .pl. I wywiesiły. Trochę ludzi zapewne zaglądało na stronę. Dzisiaj nie widzę sensu namawiać do czytania, bo tego co dziś ludzi interesuje – materiałów o proteście jest dość mało i są zbyt „suche” . Czy naprawdę nie można by zorganizować w redakcji burzy mózgów i jak na lewicowców przystało zmieniać świat, a nie tylko o nim pisać. Chyba że mózgów brakuje, albo burzy się boją.
Dobry początek
2013-09-15 16:48:33

Protesty związkowe 11-14 września były wielkim sukcesem jeśli chodzi o frekwencję. Gdyby tylko stały się one początkiem jakiegoś procesu zmiany społecznej i politycznej, to śmiało można byłoby mówić o „Ruchu 11 Września” . Ocena całego protestu a przede wszystkim jego kulminacji - manifestacji z 14 września powinna być dokonana w kontekście pytania: „co dalej?”.
Zarówno bezkrytyczne uwielbienie ruchu związkowego za to, że w ogóle zorganizował taki protest jak i skrajny sceptycyzm wobec pewnej powściągliwości i zachowawczości związkowych struktur, nie dają szans na rzetelną ocenę i wnioski. Moim zdaniem zorganizowanie tego protestu było po prostu obowiązkiem central związkowych i tu nie miały one wyjścia, natomiast zachowawczość wynika z tego, że społeczeństwo polskie odwykło od walki o swoje prawa i nie jest gotowe na radykalne kroki związkowców. Centrale związkowe miały tego świadomość i należy się im uznanie za to, że w takich okolicznościach ich przekaz był mocny i wyrazisty n ile było to możliwe. Wyartykułowano przede wszystkim to, że mamy swoje prawa i nie powinniśmy się wstydzić walczyć o nie. Pojawiły się pewne elementy klasowej diagnozy społecznej, związki nie boją się mówić o konflikcie interesu kapitału i świata pracy (nie tylko najemnej). Można też wyrazić uznanie dla liderów związkowych za wyczucie z jakim prezentowali w mediach nasze racje. Mówili wreszcie naszym językiem, językiem świata pracy, a nie językiem narzucanym przez media i biznes. Krótko mówiąc nie „plątali się w zeznaniach”. Ta uczciwość „językowa” i konsekwencja przyniosła wymierne skutki. Publicyści oprócz zwyczajowego ubolewania nad utrudnieniami w Warszawie, przynajmniej mimochodem wspominali o naszych żądaniach i racjach.
Druga strona medalu jest taka, że trzeba zaczynać od zera. Przede wszystkim nauczyć się manifestować. Wracając z manifestacji doszliśmy w autokarze do wniosku, że największym błędem był nadmiar efektów dźwiękowych pozbawionych treści. Chodzi głownie o te nieszczęsne wuwuzele. Chórem stwierdziliśmy, że następnym razem należy zabrać kilka megafonów i wymyśleć treściwe i nośne hasła do skandowania. I najważniejsze: to się nie może tak skończyć, że przyjechali, potrąbili, wyjechali i popili. Cały protest był z konieczności nieco zachowawczy, co przyznawali liderzy związkowi, manifestacja dość, jakby to powiedzieć, mało treściwa; ale najważniejsze, że to się wreszcie wydarzyło i jest nadzieja, że coś zapoczątkuje. Może odrodzenie ruchu związkowego, a może strajk generalny jeśli będzie trzeba. Jest nadzieja, że tak będzie, bo wczoraj były takie rozmowy w autokarze: jak by to było jak byśmy zrobili taki strajk. Myślę, że nasz autokar nie był wczoraj jedynym, w którym w drodze powrotnej o tym rozmawiano. A dawno takich rozmów nie było. Zatem należy przyjąć, że protest będzie skuteczny jeśli coś zapoczątkuje. Zobaczymy co. Wtedy będzie czas na oceny.
CHYBA ZOSTANĘ NACJONALISTĄ
2013-06-02 21:07:14
Bywają momenty w historii, kiedy droga do wyzwolenia społecznego wiedzie przez nacjonalizm. Przynajmniej wydaje się że taka jest logiczna kolejność. Efekty bywały różnorakie, ale to już inna sprawa. Jak powiadają komentatorzy piłkarscy :”Zamiar był dobry tylko wykonanie gorsze” , kiedy piłka minimalnie mija chorągiewkę kończącą linię boiska.
Naprawdę szkoda już czasu na przywoływanie Ho Chi Minha, Fidela, Daszyńskiego, Gandhiego. Niechże ci czcigodni mężowie zdobią opasłe tomiska historii, a my mając na uwadze ich zdrowy nacjonalizm narodowo-wyzwoleńczy popatrzmy na teraźniejszość. Czy Polska jest krajem suwerennym i czy jako państwo nie utraciła/zrzekła się swoich funkcji, uprawnień i możliwości służenia społeczeństwu. I nie byłoby celowe roztrząsanie tego faktu przez pryzmat katastrofy smoleńskiej, która stałą się sztandarowym, i słusznie, przykładem kompletnej niemocy tego państwa, ani przez „ pryzmat wyjątkowo głupiej gloryfikacji „niepodległości i dumy narodowej” w postaci masowego, publicznego lepienia i pożerania orła z czekolady. Oba te fakty stawiają Polskę w karykaturalnym świetle. Warto się jednak przyjrzeć subtelniejszym, mniej spektakularnym kwestiom ap rzez to mniej eksponowanym i nieco ukrytym przed opinią publiczną.
Mam nieodparte wrażenie, że Tusk z ekipą, gdyby miał dziś najzacniejsze zamiary, mógłby co najwyżej wszystko wymodlić w pielgrzymce na klęczka do Częstochowy. A to dlatego, że nie ma biedaczysko nic do powiedzenia przed potęgą światowej finansjery, rynków i chgw czego jeszcze. Ba, nie ma nic do powiedzenia nawet na niwie krajowej, bo mu grupy interesów, korporacje urzędniczo prawnicze i nawet zwykli chłopcy z miasta mogą w buty nasrać.
Weźmy choćby OFE. Tego pasożyta należało się pozbyć już dawno. Tusk o tym wie. Jednak żeby ruszyć takiego giganta z międzynarodowym zapleczem finansowym i wpływami, trzeba mieć ciężkie działa a nie procę, bo ten numer tylko raz przeszedł i to w Biblii. Jedyne co zrobił to skubnął parę procent składek do ZUS ale musiał za to oddać kurę znoszącą złote jaja, czyli Lubelski Węgiel. A co ma biedak zrobić, jeśli zgodnie z neoliberalnym dogmatem państwo pozbyło się swoich instrumentów finansowych i wpływu na gospodarkę, jak wyprzedało banki. A inne instrumenty, którymi politycznie taka Rosja trzyma w szachu pół Europy? Konkretnie branże energetyczne.
Obraz niemocy, nędzy i rozpaczy „suwerennego” rządu to jest proszenie gigantów paliwowych, żeby nie podnosili cen OFE, żeby nie byli pazerni i nie brali maksymalnych, dopuszczalnych kosztów obsługi funduszu. Jeszcze trochę a pan premier poprosi gangsterów żeby byli mniej agresywni.
Wydaje się, że trzeba odzyskać państwo, żeby mieć jakiekolwiek instrumenty zmiany społecznej, bo w sytuacji kiedy „Niepodległą” trzyma za gardło finansowy spekulant lepiej nie błaźnić się proszeniem. Retoryka nacjonalistyczna jest tym bardziej uzasadniona, że posługując się nią Viktor Orban raz na zawsze pogonił friedmanowskich hochsztaplerów z OFE i zyskał jako taką kontrolę nad finansami państwa.
Oczywiście nie można pozwolić żeby nacjonalizm stał się domeną stadionowych pożytecznych idiotów. Jeśli ktoś miałby zamiar poważnie posłużyć się tą retoryką, to jedyny pożytek przyniesie powrót do oświeceniowego znaczenia tego określenia i ukierunkowanie na cel wyzwolenia narodowego i społecznego. I chętnie bym taką retorykę podjął.
ROK KOŃCA LEWICY
2012-12-30 19:21:13
Przepowiednia Majów o końcu świata sprawdziła się przynajmniej dla lewicy w Polsce. To już istotnie koniec świata, przynajmniej takiego w jakim ta nasza lewica żyła. Świata pełnego bezsensownych i nieprzemyślanych ruchów, nieistotnych i drugorzędnych problemów, braku pomysłów. W świecie polskiej lewicy nie widać było celu i horyzontu, który powinien wyznaczać jej działalność i to się musiało skończyć. Nie mam żadnych wątpliwości, że to już koniec i żadne napuszone zapowiedzi, wygłaszane na góra kilkudziesięciu osobowych pikietach, że jutro a najdalej za tydzień będą nas setki albo tysiące, nie odczarują nędzy w jaką popadliśmy. Bo tysiące to przychodzą na manifestacje organizowane czy współorganizowane przez prowadzonych na pasku Tuska, policji i mentorów pokroju Mikkego bandy pożytecznych dla władzy idiotów z ONR czy MW. Jak porówna się z nimi to co zostało z lewicy to wypadałoby liczyć na to, że Bóg istnieje i na gorące modły nawróconych lewicowców sprawi cud i uczyni lewicę a widząc, że jest dobra pobłogosławi jej i każe się rozmnażać i zaludniać ziemię. Tę ziemię.
Na dziś bilans jest, że pożal się (nomen omen) Boże. Zaczynając od komerchy i lewicy telewizyjnej to został Miller i jego firma SLD, w której uzyskał już władzę absolutną, bo skruszeni poddani po dziecinnym buncie ukorzyli się i oddali władzę prawowitemu panu. Może i z SLD będzie kiedyś dobry aparat wyborczy, ale na pewno nie lewica zdolna dokonać społecznej zmiany albo choćby nieznacznej reformy. Naiwniakom wierzącym w SLD życzę wiele cierpliwości i odporności na rozczarowania. „Wielka nadzieja czerwonych ludzi”, Słońce Biłgoraja, palący głupa Palikot jednoznacznie odciął się od lewicy, zresztą nikt w miarę rozsądny nie wierzył w tę lewicowość. Głosowania w sprawie emerytur i dzisiejsze hasła wygłaszane przez przedstawicieli ruchu imienia jego lidera jasno wykazały, że rację mieli sceptycy. Niestety życzeniowemu myśleniu ulegli nawet doświadczeni działacze i próbowali dostrzegać w RP coś czego tam z natury być nie mogło. Szczytem tej, chciałoby się wierzyć naiwności były ich występy na 1 Maja. Piotr Ikonowicz wprowadził na spęd palikociarni grupę działaczy KSS z czerwonymi flagami, a parę godzin po tym zdarzeniu Zbigniew Marcin Kowalewski z PPP usiłował na antenie TVP Info wykazać, że Ruch Palikota zawiera lewicowe pierwiastki. No i gdzie dzisiaj jest KSS i PPP? KSS nie potrafiła wyjść poza formułę stowarzyszenia obywatelskiego rozwiązującego ważne, ale mimo wszystko jednostkowe przypadki, a celem było przecież stworzenie ruchu politycznego. PPP jako partia nie istnieje i kolejny start w wyborach z wynikiem oscylującym w granicach 1 % tego nie zmieni. Nie ma co liczyć, że PPS dokona jakiegoś przełomu, bo jedyne co ma to historyczna tradycja. Po ostatnim kongresie cisza jak po śmierci organisty.
Nie trzeba szukać przyczyn w ideologicznych zawiłościach. Wystarczy popatrzeć na prozaiczne przyczyny upadku lewicy: krótkowzroczność, magiczne myślenie i zwykłe partactwo. Potwierdza się też stara prawda, że w polityce stanie w miejscu oznacza cofanie się. KSS miała w założeniu zajmować się doraźną pomocą ludziom pokrzywdzonym ekonomicznie, a potem na bazie tego dorobku stworzyć ruch społeczny, który sformułuje polityczne postulaty i przystąpi do politycznej walki o realizację idei sprawiedliwości społecznej. Było blisko. Był zjazd założycielski na który zjechało 80 osób, o ile pamiętam. I tutaj wszystko stanęło. Zabrakło kolejnego kroku, którym powinno być w odróżnieniu od KSS walczącej w sądach, zajęcie się problemami jawnego bezprawia w wymiarze sprawiedliwości, i zorientowanie się na współpracę ze związkami zawodowymi np. w sprawach emerytur, naturalnym następstwem musiało być włączenie problemów lokatorskich w zakres zainteresowań związków zawodowych i odwrotnie – spraw pracowniczych w działalność KSS. Takie próby podejmowaliśmy np. organizując skuteczny protest sprzątaczek na UMCS przeciw outsourcingowi, działaczki związku Solidarność 80 z UMCS wspomagały akcje lokatorskie, ale jak zwykle wszystko się rozlazło, bo zamiast skoncentrować się na dalszym integrowaniu naszych działań ugrzęźliśmy w sądach. Skończyło się regresem czyli poprzez zmianę ustawy o ochronie praw lokatorskich zabrano nam te narzędzia prawne , dzięki którym Kancelaria wygrywała większość spraw. Zresztą należało się z tym liczyć, że jeśli KSS będzie skuteczna i zasięg jej oddziaływań będzie się powiększał to nastąpi reakcja. Nawiązanie współpracy z Ruchem Palikota przesądziło o porażce KSS na drodze do stworzenia organizacji politycznej.
Podobnie PPP nie mogła się nigdy wyrwać z niszy. Zastanawiające, że od śmierci Daniela Podrzyckiego, głównym problemem PPP była lewicowa drobnica z Nową Lewicą na czele. Ta niezdrowa rywalizacja z obu stron była jedną z przyczyn rozpadu NL, kłótni między pojedynczymi grupkami i całkowitej marginalizacji PPP. Podbieranie działaczy innym organizacjom, niechęć do współpracy, niedopuszczanie do głosu przedstawicieli innych organizacji na wspólnych manifestacjach, próby zawłaszczania wszelkich działań na lewicy to po prostu agresywna polityka, której celem miała być hegemonia. Łudzono się zapewne w PPP, że zaplecze związku Sierpień 80 i stosunkowo niezłe jak na pozaparlamentarną lewicę możliwości finansowe, pozwolą zbudować partię wyborczą. Może i udałoby się, tylko że za szybko powstał tam aparat, który zbyt wcześnie sformalizował działalność partii zanim ją zbudowano. Zabiło to inicjatywę, a przez nadmierne formalności wszystko stało się ślamazarne. Do tego stopnia, że po biurach leżały (i pewnie leżą do dziś) nierozprowadzone Kuriery Związkowe. Tysiące egzemplarzy nie trafiły do pracowników. Lewica narzekająca na brak mediów nie może pozwolić sobie na marnowanie takiego skarbu jakim jest możliwość drukowania gazety związkowej. Zresztą Kurier Związkowy chwalony był kilkakrotnie w biuletynach innych związków zawodowych m.in. „Solidarności”, które w moim zakładzie rozprowadzano. Gdyby wiedzieli ile się tego dobra zmarnowało!
A co do mediów. Nieprzypadkowo zamieszczę ten tekst na blogu, bo przecież „polityka redakcyjna” jest taka, że trzeba czekać tygodniami, aż się przegłosuje teksty publicystyczne. Właśnie ta fałszywie rozumiana „demokracja redakcyjna” i diabli wiedzą czemu jakiś „obiektywizm” powoduje, że portal lewica jest permanentnie nieaktualny, nie reaguje na bieżące wydarzenia, jest po prostu rozlazły, ślamazarny i kapitulancki. Lewica naprawdę nie ma mediów, które mogłyby powalczyć o opinię publiczną przeciwko nachalnej prawackiej propagandzie, której przewodzi Platforma Obywatelska i hodowane przez nią ONR-y oraz podpuszczany i prowokowany PiS. Ale lewica.pl jest obiektywna. Tylko po co? Gdzie tu jest sens i cel? Zrozumiałby gdyby chodziło o kasę i reklamodawców, ale za wysokie progi. Czyli pozostaje cel, jakim jest oddziaływanie na opinię publiczną i walka polityczna. No ale wtedy nie ma co udawać obiektywizmu, tylko trzeba stanąć po jakiejś stronie. No a tak to nawet życia na tym portalu brak. A czy nie można byłoby np. objąć patronatu nad organizacją 1 Maja w Warszawie czy solidnie obsłużyć kongresu PPS, nagrać wideo z wystąpień, zaproponować taki właśnie patronat medialny.
Momentem kiedy lewica wykazała wszystkie te wady w mocno skondensowanej pigule – krótkowzroczność, brak wyczucia rzeczy istotnych, magiczne myślenie, koncentracja na pierdołach – był czas po wyborach parlamentarnych 2011 roku. Po porażce SLD i ostatecznej kompromitacji jego liderów należało „dorżnąć watahę”. Przynajmniej spróbować. Byłem zdania że należy szybko zebrać grupy lewicy pozaparlamentarnej na czele z PPP mającą zaplecze związkowe i organizacyjne, KSS dysponującą doświadczeniem i dorobkiem z zakresie polityki społecznej, resztkami Samoobrony, jako najbardziej radykalnego w ostatnim czasie ruchu sprzeciwu wobec liberalizmu i PPS, która udzieli „historycznego błogosławieństwa” i dysponuje nośnym znakiem firmowym, co miałoby ogromne znaczenie w mediach głównego nurtu. Oczywiście gdyby jeszcze lewica.pl zorganizowała pełna obsługę medialną, ściągnęła medialny mainstream, byłoby cudnie. Jakby nie wiedzieli redaktorzy lewicy.pl jak trafić do mainstreamowych mediów to bym poprosił Grześka Nowickiego, on nawet na zadupia ściągał Polsat i TVN, bo jakoś umie to robić. Organizując taki ruch polityczny należałoby ogłosić koniec eselowskiej lewicy, zamiar budowy lewicy opartej na dobrych, np. pepeesowskich tradycjach i zajmującej miejsce skompromitowanego SLD.
Niestety trzeźwe myślenie przegrało z obsesją na punkcie Palikota. Zamiast myśleć i poszukać szansy po upadku SLD i wypełnić to miejsce zaczęły się podchody pod RP. Pobiegła tam Piotr Ikonowicz, pertraktował Ziętek. Jak to się skończyło? Spytajcie ich i może jeszcze kilku co chodzą na spędy z panem Januszem. Ja już nie mam ochoty pytać i po raz kolejny słuchać, że nas jest garstka, ale mamy projekt i jurto będą nas tysiące.
Nasz Premier Tysiąclecia
2012-11-23 01:16:41
Nasz Premier Tysiąclecia
Piszę to bez ironii. Bo on to odmienił oblicze polityki. Tej polityki. On pokazał jak zdobyć i utrzymać władzę nie wypełniając jej żadną treścią, wartościami czy jakimkolwiek innym śmieciem kalającym czystość władzy jako wartości samej w sobie.
Ten facet imponuje mi nie od dziś. Jest jak podręcznikowy książę Machaivellego. Nie ma sztuczki, uniku, fortelu, którego Tusk nie zna. Jest mocny jak Związek Radziecki, pusty w środku i mocny na zewnątrz. Potrafi kiedy trzeba przyjąć postawę człowieka, który się kulom nie kłania, nie ugina się pod naciskami, a jednocześnie haratnie w gałę i w ogóle jest taki zwyczajny, swój chłop.
Oczywiście rządy Tuska to dalsza realizacja interesów klasy rządzącej i tylko emanacja rzeczywistej jej władzy, ale biorąc pod uwagę fakt, że poprzednie rządy nie były niczym innym i niczego innego nie robiły, oceniam rząd Tuska na ich tle pozytywnie. Brzmi to jak herezja, ale niezwłocznie i gorliwie się z niej wytłumaczę. Otóż rząd Tuska poczynił porównywalne szkody społeczne jak poprzednicy. Można się zastanawiać czy większe niż rząd Millera czy innego Belki. Na pewno nikt nie przebije tego co nawyprawiał Balcerowicz z Krzaklewskim pod szyldem rządu firmowanego przez tego figuranta Buzka. I tu dygresja. Pisząc te słowa musiałem na chwilę zatrzymać się żeby przypomnieć sobie nazwisko figuranta. Poważnie. A to taka teraz persona w PE. Wróćmy jednak do naszego bohatera. Premier Tysiąclecia zasłużył sobie na to miano, bo czas jego rządów w odróżnieniu od innych może nas czegoś nauczyć. Tusk pokazał, że mając gówno do powiedzenia można być przekonującym, że racjonalnie i ekonomicznie planując działania można być skutecznym małym nakładem sił, nie robiąc z siebie męczennika, nie paląc się jak pochodnia.
„Nasz lis takich głupstw nie robił”. Tusk jak rasowy napastnik nie napala się w sytuacji sam na sam z bramkarzem i nie wali na siłę. Wyczeka aż bramkarz się położy i spokojnie, jak Messi pośle do siatki pięknego loba. Kiedy trzeba odda piłkę lepiej ustawionemu koledze. Nie popełnia głupich fauli, nie stosuje prowokacji. Od tego ma defensorów, którzy mają to wliczone w grę że mogą łapać kartki. Donald nie może dać się wykluczyć z gry. Celowo używam tych futbolowych przenośni, bo za długo byłoby się rozwodzić kiedy i jak potrafił zagrać do Pawlaka, bo ten był na dogodniejszej pozycji w rozmowach ze związkowcami na temat emerytur, jak kartki łapała Mucha, Grabarczyk (czerwona, wyleciał z gry). Donaldinho ma czyste konto. Kiedy trzeba wyskakuje prowokator Niesiołowski, taki jak ów Materazzi, ten co sprowokował Zidanea w finale MŚ chamskimi odzywkami na temat jego żony i córki. Dla porównania – Kaczyński próbował i nie wyszło. Za prowokacje, na które Tusk nie zwraca uwagi, Kaczyński gotów jest wyzwać na ubitą ziemię. I żeby mój czcigodny imiennik pękł od wartości o jakich nieustannie mówi, to nic mu z nich kiedy narzędzi brak do wykonania.
Dlaczego w ogóle tak mnie wzięło na pochwały Tuska? Bo czas jego rządów jest przełomowy. Jest to pierwszy solidny polityk po 89 r. Ma plan, wizję ( wprawdzie tylko władzy , nie żadną tam społeczną) i wie czego chce. Przede wszystkim wie kim chce być i świadomie kreuje swoją osobę człowieka autentycznego. Jako pierwszy premier przyznaje sobie prawo do pomyłek i przyznaje się do nich publicznie, pokazuje że umie uwolnić się od paraliżujących „autorytetów”, „idoli”, „tabu” i „świętości” np. takich jak niesławny Balcerowicz. Tusk jest zbyt mądry, żeby straszyć społeczeństwo upiorami. Stąd te pochwały.
Tusk dał wielką lekcję polityki a nie wydaje mi się żeby było czymś wstydliwym się uczyć od wroga. Przede wszystkim wnioski mam następujące:
Lekcją negatywną by to, że Tusk pokazał co to jest idealna postpolityka (czyli polityka bez polityki) . Ale pokazał także, że jak się do polityki zabierać to tak żeby wykonać swój plan, a nie fajerwerki w szlachetnym uniesieniu albo co gorsza jako zwykły pozer. Pokazał, że trzeba być autentycznym i nie rżnąć męża stanu. Nawet jeśli to tylko opracowana postawa. A może wystarczy być autentycznym tak po prostu.
Bezpośrednim impulsem, który skłonił mnie do podzielenia się tymi wnioskami była ta afera z zamachowcem. Wprawdzie uważam to za polityczny błąd Tuska, że tak to zorganizował, ale widać po tej aferze, że są to rządy przełomu. Tusk chciał wypróbować w Polsce strategię władzy stosowaną na skutecznie na co dzień w USA – zarządzanie strachem. Wiadomo po co. Terroryści dybią na nasz kraj a wy mi tu o jedzeniu . Akcja ta była jednak źle przygotowana. Wprawdzie głupich nie brak, ale to wszystko się tak kupy nie trzyma, że już i media przestały o tym gadać. Przede wszystkim było to tak niespójne, że nawet nie wiem czy taki facet istnieje ponieważ błąd podstawowy popełniono w polityce informacyjnej. Gdyby był taki człowiek co zbierał trotyl i miał jakiś zamiar, to zwinięto by go po cichu, żeby nie prowokować innych chętnych do podobnych akcji. Po drugie tylko kretyn, albo wariat ogłasza takie rzeczy w necie. Czyli że nie mógł to być poważny zamiar. Po trzecie czy nie przesadzili z tymi 4 tonami?
Mimo wszystko próba była śmiała i prawie się udało. Do tego stopnia, że Kaczyński i inni też nagle podczepili się i zaczęli rozpaczać, że na nich też dybią. Pierwsze koty za płoty. Znając skuteczność Tuska następnym razem się uda.
Tusk rzucił rękawicę
2011-11-22 11:36:15
Tusk skończył z polityką miłości. Zrobił się twardy. Expose skierował do rynków finansowych i rzucił wyzwanie całemu społeczeństwu. Wie, że nie ma na niego przeciwnika. Jak brat Rotgier z Krzyżaków toczył wzrokiem po Sali sejmowej czy „jest li taki śmiałek, który podejmie rękawicę?” Na brata Rotgiera znalazł się lepszy wyczynowiec, na Tuska na razie nie widać.

W odpowiedzi na expose usłyszałem jedynie cienkie popiskiwania i skomlenia. A obiecywałeś! A miało być dobrze! Poprzemy cie ale bądź delikatny. A Tusk jak prawdziwy macho wali w pysk.
Kiedy PiS usiłował oponować swoimi postulatami Tusk Kaczyńskiemu przyłożył kibolami i Kaczyński wyszedł obrażony. Bardzo delikatny ten Kaczyński. Za każdym razem będzie wychodził? A może położy się i będzie wierzgał, albo tupał? Czym Tuskowi zagrozi, skoro sam osłabia własną partię? Wyrzuca ludzi charyzmatycznych, którzy PiS nadawali charakter a zostawia wokół siebie przydupasów. Może obrazi Tuska tak żeby się Tusk rozpłakał? Może mu naskoczyć , bo Tusk ma skórę jak nosorożec. SLD odpowiedziało na expose językiem SLD. Można to pominąć. Jedynie Palikot chyba trafił w czuły punkt, wskazując na konieczność opodatkowania transakcji kapitałowych. Coś tam na sali zabuczało. Ale czy Ruch Palikota będzie na tyle tward,y żeby wziąć solidny oręż, ponieść rękawicę i stanąć z Tuskiem na Sąd Boży. Na razie stosuje uniki typu „za, a nawet przeciw”.

Cały sens twardego expose Tuska sprowadza się do tego, że trzeba ciąć i zaciskać pasa. Żeby nie było wątpliwości – docisnąć i przystrzyc chudopachołków. To jest wyzwanie dla całego społeczeństwa, którego przedstawicielami ośmielają się nazywać „partie socjalne”, związki zawodowe i stowarzyszenia. Podnieść rękawicę to znaczy zakwestionować autorytatywne stwierdzenia o jedynym możliwym programie gospodarczym, jaki miałby uratować kraj przed kryzysem. Nie bać się wykazania błędu w założeniach, a co za tym idzie we wnioskach praktycznych. Wykazać błędne dane metodologiczne w analizie procesów ekonomicznych, z których wprost wynikają błędy faktograficzne. Jest tego sporo. Można je znaleźć nawet przy założeniu, że Tusk działa z czystych pobudek i nie jest kierowany przez grono „ekspertów”, doskonale zdających sobie sprawę z natury kryzysu, który nie jest niczym innym jak przegrupowaniem kapitału.

Nie można skutecznie przeciwstawiać się koalicji rządzącej uznając jej podstawy programowe! Albo formułując abstrakcyjne postulaty. Trzeba przede wszystkim wykazać jej błąd w diagnozie przyczyn kryzysu, z którym rząd chce podobno walczyć. Rząd przyjął mianowicie założenie, że przyczyną kryzysu jest rozpasany i próżniaczy styl życia społeczeństwa i tak walka z kryzysem zamienia się w walkę z ze społeczeństwem. Umyka w tym wszystkim podstawowa prawda, że przyczyną kryzysu są rynki finansowe, spekulacja i ostra gra na giełdzie. Przecież każdy wie, że technologie i potencjał wytwórczy dają dziś niemal nieograniczone możliwości zaspokajania podstawowych potrzeb. Błąd tkwi w systemach finansowych, nigdzie indziej. Dobrze to kiedyś wyraził premier Szwecji, Goran Persson. Dziennikarzom zaniepokojonym spadkami na giełdzie, na pytanie o stan gospodarki odpowiedział, że gospodarka ma się dobrze, to tylko giełda ma problem. A czy ktoś się pokusił kiedyś o zliczenie bilansu wartości dodanej do wartości produkcji? Przecież z ostatnich kryzysów jasno wynika, że przyczyną nie jest nadpodaż jak to bywało 50 i więcej lat temu. Spekulacje finansowe są niczym innym niż obrotem wartością dodaną. Skoro wywołuje to kryzys, to musi istnieć jakaś krytyczna wartość dodana. Warto tez pamiętać, że największe dochody już od kilku lat osiągają firmy konsultingowe. One nie robią nic innego tylko generują wartość dodaną. Żeby to jeszcze było jeszcze cos nowego! Ale gdzie tam. Już w l. 50 Kenneth Galbright dokonał dokładnej analizy tego systemu w książce „New State Of Industry”. Kto nie wierzy niech sprawdzi rankingi zysków firm z ostatnich lat.

Tusk ma spore szanse przeprowadzić to co zapowiedział. Choćby podnoszenie wieku emerytalnego. Nie było właściwie żadnego zdecydowanego stanowiska przeciwnego, które dałoby szanse na skuteczne potargowanie się z rządem. Palikot poparł wprost. PiS i SLD wprawdzie są przeciw, ale argumentacja o wzroście bezrobocia i niesprawiedliwości jest zbyt słaba, bo co to rząd obchodzi. Akurat w sprawie systemu emerytalnego Tusk ma ten atut, że fakty przemawiają za nim. System emerytalny jest bardzo słaby i wzrasta średnia wieku emerytów . Kryzys nie kryzys, coś z tym kiedyś trzeba będzie zrobić. Ale dlaczego przyjmować jak zwykle takie twarde, nieludzkie i agresywne założenia? Czy zawsze efektem muszą być wyrzeczenia i straty ludności? To jest patologia i przypomina rodzinę, w której panuje autorytaryzm i przemoc. Zimny chów i zakaz bycia szczęśliwym.
Można założyć, że podniesienie wieku emerytalnego będzie dobre dla budżetu i pracowników. Nie oznacza to jednak poparcia dla projektu Tuska. Trzeba postawić odpowiednie warunki. To znaczy, że podniesienie wieku emerytalnego jest dopuszczalne przy zachowaniu pewnych warunków. Takich, w których praca zawodowa nie będzie wykańczać pracowników, lecz jak każda aktywność życiowa utrzymywać będzie ludzi w lepszej kondycji niż bezczynność. To się wiąże z tygodniowym i dniówkowym czasem pracy. Z danych OECD wynika, że pracownicy w Polsce w 2009 roku pracowali średnio 2000 godzin w roku. W Europie odpowiednio 1288 w Holandii do 1777 w Grecji. Niech średnia europejska wyniesie 1500 godzin rocznie. Wychodzi więc na to, że w ciągu statystycznego okresu składkowego wynoszącego ok. 40 lat Polak przepracuje o 10 lat więcej niż jego kolega z innych krajów Europy! Tu musi więc paść żelazny argument, że wiek emerytalny musi być powiązany ściśle z regulacją czasu pracy. Krótko mówiąc ze skróceniem dniówki roboczej i precyzyjniejszym egzekwowaniem przepisów o normach czasu pracy. Hasło już dawno podrzuciłem: „Dłużej ale krócej”. Oczywiście zachowana tu będzie zasada sprawiedliwości społecznej, nawet nie społecznej, zwykłej matematycznej. Na ratowanie budżetu złożymy się my – pracodawcy i pracobiorcy – zatrudniciele.

Trzeba zwalczać fałszywe dane przekazywane w mediach społeczeństwu. Np. takie, że mamy najniższy wiek emerytalny. Gówno prawda. W UE jest to wiek od 60 – do 65 r.ż. lub odpowiedni staż, który we Francji wynosi 35 lub 37 lat ( nie pamiętam dokładnie). Nigdzie indziej jak w relatywnie liberalnej Wielkiej Brytanii wiek emerytalny wynosi właśnie 60 lat. Brytyjczycy go podnoszą bo muszą, ale stopniowo i bez zrywów. Docelowo ma wynosić 65 lat. Podobno mamy najmłodszych emerytów i rencistów. I to jest kolejne nadużycie. Nawet niech to będzie prawda, to nie można abstrahować od realiów. A są one takie, że Polacy żyją średnio73 - 75 lat (ma rozbieżne dane) to jest o 5 lat krócej w stosunku do krajów UE, ba, nawet o 3 lata krócej niż na Kubie. Stan zdrowia naszego społeczeństwa tez pozostawia wiele do życzenia, więc jest wielu rencistów. Skoro ludzie mają pracować dłużej, to wypadałoby stworzyć do tego warunki i wydłużenie wieku emerytalnego MUSI te warunki zawierać w pakiecie.

Jednym z takich warunków jest stan służby zdrowia. Cytuję za miesięcznikiem Izby Lekarskiej w Lublinie: „Według najnowszego raportu Organizacji Współpracy Gospodarczej i Rozwoju (OECD) – „OECD Health Data 2009”, wydatki na ochronę zdrowia w Polsce są jednymi z najniższych wśród 30 państw członkowskich. Średnia długość życia Polaków jest o ponad 3,5 roku krótsza od średniej długości życia w innych krajach OECD, zaś śmiertelność noworodków o 22% wyższa! Polska znajduje się również na szarym końcu pod względem zasobności w kadrę medyczną. W krajach OECD średnia liczba lekarzy jest prawie o 40% wyższa, zaś praktykujących pielęgniarek mamy o niemal 50% mniej! (…)Pod względem nominalnego Produktu Krajowego Brutto (PKB) oszacowanego w 2008 roku na 567,4 mld dolarów, nasz kraj znalazł się w gronie 25 największych gospodarek świata, zajmując nie najgorsze, 18. Miejsce(…)Według najnowszego raportu OECD całkowite wydatki na ochronę zdrowia w Polsce w 2007 roku, stawiają nasz kraj na jednym z ostatnich miejsc (trzecim od końca) wśród wszystkich krajów OECD (…)na środki farmaceutyczne wydajemy statystycznie o ponad 7% więcej wartości PKB niż wynosi średnia dla krajów OECD. „ Żeby nie przedłużać. Mało lekarzy i małe nakłady to niski poziom profilaktyki. To czego nie wydano na tym etapie wydajemy na farmakologię, która jest zwykle zbyt późna i mniej skuteczna. Za to zarabiają koncerny farmaceutyczne.

Jak to się wszystko pięknie wiąże jedno z drugim. Nie trzeba być wybitnym myślicielem. Wystarczy realizm, jakaś polityczna wizja, dostrzeganie zjawisk społecznych w ich związkach przyczynowo skutkowych i nieuciekanie w abstrakcje. Czy znajdzie się ktoś, kto zamiast pieprzyc na okrągło podejmie rękawicę rzuconą przez Tuska? Czy partie i centrale związkowe są jeszcze w stanie podjąć skuteczne działania, formułując własne warunki własnym językiem, bez głupich obaw, że zostaną oskarżone o marksizm, za to co jest zwykłym socjalem? Na razie Tusk robi, co chce bo nie ma przeciwnika. Jedyne czego może się dziś obawiać to noża w plecy od Schetyny. Słabych przeciwników ma na oku. Sprawdził ich swoim expose.





Prawa,prawa,prawa...
2011-11-15 09:03:03
Nie musisz dużo myśleć. Ważne żebyś wierzył. Świat jest taki jak być powinien. Wszystko ma swoje miejsce. Siła wyższa , nieważne jak ją pojmujesz: bóg, natura, prawa ekonomii, to wszystko ustala ład i harmonię. Jesteś odpowiedzialny sam za siebie. W tym ładzie musisz się odnaleźć. Jeśli ci się nie uda, to znaczy, że jesteś nieudolny, musisz ciężej pracować nad sobą, żeby dostosować się do przykazań, naturalnego ładu społecznego i praw rynku.

Prawicowy światopogląd jest prosty, łatwy i przyjemny. Nie masz ciągłych wątpliwości, nie analizujesz bez przerwy. Wiesz, że muszą być bogaci i biedni. Bogaci są bardziej pracowici, zdolniejsi i silniejsi, a biedni bardziej leniwi, mniej zdolni i słabsi. Naturalna koleją rzeczy są zatem rządy tych lepszych. Jeśli czasem cos wzbudzi twoje wątpliwości: że jakiś kapitalista dorobił się w miesiąc majątku, że władza trafiła w ręce niekwestionowanego idioty i bumelanta, to przecież można to tak łatwo wytłumaczyć. Przecież każdy wie jakie są ich prawdziwe, niepolskie nazwiska. Oczywiste jest też, że jeśli są jakieś patologie w biznesie to dlatego, że zakłócano naturalny ład ekonomiczny. Wolną przedsiębiorczość dręczono podatkami, wprowadzano bezsensowne przepisy psujące rynek, takie jak kodeks pracy, płacę minimalną, akcyzy, koncesje, i inne regulacje tego, co przecież samo się idealnie reguluje. Niewidzialną, wszechmocną i nieomylną rękę rynku.

Jeśli usiłujesz kwestionować ten ład, jesteś zwykłym nieudacznikiem, który nie może zaakceptować, że są od ciebie lepsi. Spójrz na nas. Nie marudzimy. Akceptujemy to, bo nie chcemy być takimi łajzami jak ty. To świat dla ludzi mocnych. W rękach i w głowie. Chcemy być jak oni.

Lewactwo się z nas śmieje, że to objaw sadomasochizmu, albo że to tylko taka atrybucja, jak to oni nazywają. Ma to niby znaczyć, że lgniemy do silniejszych, do bogatszych, do elit bo identyfikując się z nimi czujemy się lepsi. Usiłujemy przyjąć trochę ich atrybutów. Na przykład, że zwykły gołodupiec głosząc liberalne hasła może poczuć się przedsiębiorcą. Co prawda niepraktykującym, bez przedsiębiorstwa, ale zawsze może takowe założyć. Te niedołęgi są doprawdy irytujące. Ale wszyscy znają ich prawdziwe pochodzenie.

Czepi się nas lewak taki jeden z drugim, że wierzymy we własność prywatną, że jest to najlepsza forma własności, święte i nienaruszalne prawo. Zwykli ludzie krzyczą, że ich oszukano i prywatyzacja przyniosła im same straty. Dlaczego? Bo to zła prywatyzacja była. Złodziejska. Wyprzedaż majątku narodowego obcemu kapitałowi była. A myśmy lepiej chcieli, w polskie ręce. Politycy wsadzili łapy i popsuli rynek. To tez coś tłumaczy. Ale program jest słuszny.

A właściwie dlaczego nazywają nas ciemnogrodem? Przecież my tylko operujemy faktami, powołujemy się na wiarygodne ustalenia Amerykańskich Naukowców. Faktem jest zatem, że homoseksualizm jest chorobą i można go leczyć. Amerykańscy Naukowcy bardzo skutecznie to robią. Potrafią też obalić ewolucjonizm, udowodnić, że od antykoncepcji kobietom rosną wąsy, a od podania ręki można zarazić się hivem. Nawet ustalili, że kobiety mają mniejsze mózgi, co byłoby zgodne z odkryciem kazachstańskiego naukowca państwowego i radykalnie zmienia spojrzenie na prawa i edukację kobiet. Posłuchajcie naszego Januszka herbu Muszka. On wie. Złe kobiety go kiedyś chyba skrzywdziły, może dominowały, może spowodowały jakieś zaburzenia życia erotycznego. A to przez to, że są głupie i złośliwe. I dziś Januszek musi napinać swoje chuderlawe ciało, udowadniać i podkreślać męskość, być za niczym nieskrepowanym rynkiem, który promuje silniejszego.

Trzeba być pragmatykiem, trochę socjopatą. Ludzie nie rozumieją podstawowych praw naturalnych, ekonomicznych odkrytych przez Amerykańskich Naukowców. Nie rozumieją, bo są za głupi. Elity są od tego, żeby przekonać, powiedzieć niech uwierzą w nowe szaty cesarza, niech nie będą jak te dzieci wołające: „ król jest nagi”. Dzieci są głupie i słabe. Trzeba je bić. Mądry dorosły musi wiedzieć, że lepiej być mądrym i silnym niż głupim i słabym. Jeśli uwierzysz w odkrycia Amerykańskich Naukowców, będziesz równie mądry jak my. Lepszy od hołoty.

"Prawdopodobnie będziemy musieli cię rozstrzelać – powiedział były starszy szeregowy Wintergreen
- Jak to „będziemy” ? – krzyknął zaskoczony Yossarian – Co to znaczy „będziemy” Od kiedy jestes po ich stronie?
- Mam być po twojej stronie, kiedy cię będą rozstrzeliwać ?- odparł Wintergreen."
(J. Heller Paragraf 22)
Mądry człowiek z tego Wintergreena.

Po chamsku - bez dumy i wstydu
2011-11-12 12:45:24
Jako cham, taki jak ten z powieści Kruczkowskiego, nie czuję dumy, że jestem Polakiem. Nie czuję wstydu, niczego nie czuję. Nie dociera do mnie pojęcie” interesu narodowego”. Jest mi absolutnie wszystko jedno, kto będzie mnie wyzyskiwał i mną pomiatał. Obecnie wyzyskuje mnie kapitał podobno polski. Nie polepsza to mojego samopoczucia, że nie jest koreański. Jak za peerelu tak i teraz mam gówno do powiedzenia. Głos chama nie dotrze nigdy do opinii publicznej. Kiedy zaatakuje mnie ktoś bezpośrednio za to, że jestem Polakiem, przyjmę postawę zdrowo nacjonalistyczną i postaram się wroga unicestwić. Ale to już nie byłaby moja wina, tylko głupka, który z przynależności narodowej czyni pretekst do ataku, lub kapitału, który cynicznie wykorzystuje narodowe antagonizmy. Tyle wynika dla mnie z faktu mojej narodowości.

Nie jestem dumny z bycia Polakiem, bo jest to zupełnie ode mnie niezależne. Przypadek sprawił że urodziłem się tutaj a nie gdzie indziej. Mogłem co prawda trafić gorzej. Do USA albo do Somalii. Ale nie da się ukryć, że można i lepiej np. do Kanady czy Norwegii, a jak ktoś lubi ciepło, do Australii. Rozumiem, że ktoś jest dumny, że zbudował dom, posadził drzewo i spłodził dzieci. Że skończył szkołę czy studia. Coś stworzył. Ale co to za satysfakcja, że ślepy los rzuca nami gdzie chce? Wystarczy tylko pomyśleć, że w nocy z 8 na 9 listopada, w odległości 330 tys. kilometrów od nas, przeleciało rozwiązanie wszystkich problemów Ziemi. Asteroid. Jakby przypieprzył, to nie byłoby czasu poczuć dumy, że się jest Ziemianinem. Niewykluczone, że są lepsze miejsca we wszechświecie gdzie asteroidy nie fruwają. Póki co, siedzimy tutaj i nie bardzo możemy się ruszyć.


Dzień 11 listopada stał się niestety takim dniem, kiedy zaczyna się licytacja na „polskość”. Zawsze myślałem, że chodzi tu o świętowanie wyzwolenia spod ucisku narodowego, niepodległości, która dała nawet nam, chamom, szanse na nowe życie. Zmarnowanej bo zmarnowanej. Ale ta niepodległość miała być prawdziwa, ludowa i demokratyczna. Walczyli o nią robotnicy i chłopi, socjaliści i ludowcy. Nagle okazuje się, że twórcą niepodległości był Dmowski. W jego imieniu maszerują ludzie, którymi ten człowiek gardził. Łebki z blokowisk, zwyczajny plebs nafaszerowany poczuciem „dumy narodowej”. Na ich czele przywódcy ONR i MW, którzy głoszą hasła o naturalnej nierówności ludzi, o rządach silnych nad słabymi. Wśród wodzirejów jest Janusz Korwin Mikke, który pod przykrywką „wolnościowca” głosi faszystowskie hasła o kulcie siły, segregacji niepełnosprawnych, odebraniu praw obywatelskich kobietom, chwali państwo policyjne oraz metody Pinocheta i Jaruzelskiego.

Media będą się podniecać wyczynami chuliganów, którzy dołączyli do marszu, wyrwali kilka płytek chodnikowych i spalili dwa samochody. Nie zadadzą sobie trudu, żeby zdemaskować prawdziwe, dzisiejsze oblicze faszyzmu. A nie jest to hailowanie ogolonych na łyso łebków. Ich nikt nie bierze na poważnie. Niebezpieczni są ci, którzy nawołują do wzięcia za mordę związków zawodowych, ograniczenia demokracji dla „zbyt głupich by ja pojąć” . Niebezpieczni są tacy ludzie jak ci, których zaproszono dwa tygodnie temu do programu w TVP 1 – „Pytanie na śniadanie”. Było dwoje młodych, jak się określili, „pracodawców”. Opowiadali, że pracodawca powinien być socjopatą, umieć manipulować i wykorzystywać. Mówili jak to robić na miękko i z uśmiechem. Dzisiejszy faszyzm ma kulturalną twarz studenta. Słyszałem od córki, jak na zajęciach, w dyskusji, pewien student powiedział, że bieda na świecie jest potrzebna, bo dzięki niej dobrze funkcjonuje gospodarka oparta na wyzysku. Że musi istnieć Trzeci Świat. Powiedział to w sposób wartościujący, uzasadniający pozytywnie biedę, żeby nie było wątpliwości. Połowa grupy go poparła.

To tacy ludzie potrafią wykorzystać masy, lecząc ich kompleksy i tęsknotę do bycia kimś hasłami dumy narodowej, wyższości rasy, czy jakiejś elitarnej odrębności. To tego należy się bać. Bo znamienne jest, że na marsze narodowców przychodzą tysiące, a na demonstracje związkowe, kiedy związki zawodowe są słabe i w głębokiej defensywie, o wiele mniej.

Lewica i prawica na mój chłopski rozum
2011-11-09 13:29:56
Ruch Palikota ogłosił, że podział na lewicę i prawicę jest archaizmem. I bardzo dobrze, że to ogłosił, bo jakkolwiek nie ma racji, to wsadził kij w mrowisko i ktoś, kto się z deklaracją Ruchu nie zgadza, oponując będzie musiał wskazać na istotne różnice. Podział na lewicę i prawicę nie jest archaiczny i nigdy nie będzie. To technokracja partyj władzy zatarła ten podział. Celowo użyłem archaizmu „partyj”, żeby jasno określić że mam na myśli kilka partii. Faktycznie, jak się weźmie pierwszą z brzegu to ani to pies ani wydra. Kiedyś Leszek Miller, pytany przez dziennikarzy o wyznaczniki lewicowości, powiedział, że najważniejszym z nich jest pragmatyzm. Jak się to weźmie pod uwagę, to nic dziwnego, że przedstawiciele Ruchu Palikota wyciągają takie wnioski. Wnioski z teatru cieni, jakim jest uprawianie polityki w demokracji przedstawicielskiej. W żadnym razie nie z rzeczywistych zjawisk społecznych, z ich dynamiki, struktur, napięć, konfliktów itd.

Lewica różni się od prawicy jak pies od jeża. Lewica jest postępowa, a prawica konserwatywna, przy czym postęp oznacza takie zmiany, które poprawią funkcjonowanie społeczeństwa, tak żeby jednostka miała zapewnione bezpieczeństwo materialne i uwolniona od konieczności nieustannej walki o przetrwanie mogła realizować swoje typowo ludzkie potrzeby. Konserwatyzm jest natomiast uznaniem panującego ładu, który można jedynie modyfikować. Lewica jest za równością wszystkich ludzi, przy uwzględnieniu ich różnic indywidualnych, prawica na podstawie różnic indywidualnych wywodzi, naturalną ich zdaniem, nierówność. Jarosław Tomasiewicz bardzo zgrabnie sformułował w swojej książce o nurtach politycznych (wybaczcie, tytułu nie pamiętam) takie antynomie definiujące lewicę i prawicę: postęp - tradycja i równość – nierówność. Jest to sposób powszechnie stosowany w typologiach nauk społecznych, warto go również zastosować w typologiach partii politycznych, o ile takie istnieją. Jeśli nie – należy je stworzyć. Bardzo ciekawe co by nam wyszło, jakbyśmy umieszczali jakąś partię na osi liczbowej, stanowiącej kontinuum od konserwatyzmu do postępu. Ile z partii zahaczyłoby o zero?

Na kilka pytań trzeba odpowiedzieć. Niestety wcale nie prostych, jak by to sugerowało pierwsze wrażenie. Na przykład: czy podatek liniowy jest postępowy? Czy podatek progresywny nie narusza zasady równości? I co odpowiecie? Że nie, bo nie. Ja odpowiem, że progresywny jest bardziej sprawiedliwy niż liniowy, bo jeśli kapitał dostaje od państwa więcej niż zwykły obywatel, to niech więcej płaci. Nie będę tu szczegółowo uzasadniał bo to i referatu mało, żeby opisać jak państwo pasa swoich pupili na zielonych pastwiskach ulg, ułatwień, partnerstw publiczno prywatnych, ochrony własności. Powiem więcej: jako pracodawca żądam, żeby moja praca służyła zyskowi nie tylko jednej osoby, ale żeby społeczeństwo coś z tego miało. Żeby z mojej pracy utrzymywać przedszkola, szkoły, szpitale, bezrobotnych. Niech moja praca posłuży czemuś bardziej pożytecznemu niż pozłacane klamki w pałacach biznesmenów. Zwłaszcza że wiele z tych zbytków jest w złym guście i razi moje poczucie estetyki.

Od jakiegoś czasu usiłuje się wmówić społeczeństwu, że twierdzenie o takich samych żołądkach jest błędne. I tu się propagandziści haniebnie mylą. Zapytajcie lekarzy. Żołądki mamy niestety takie same. Drobne różnice w budowie i trybie życia warunkują jedynie zapotrzebowanie kaloryczne. Zarówno niedożywienie jak i nadmierne obżarstwo powodują choroby. Podobnie z innymi potrzebami materialnymi. Jak ktoś ma za mało, to myśli tylko jak zarobić żeby przetrwać, jak ktoś ma za dużo, to koncentruje się żeby mieć więcej. Jedna i druga postawa stawia poza nawiasem społeczeństwa.

Ruch Palikota ma ambicje ustanawiać nową jakość w polityce, a ochoczo przyjmuje język i zasady gry teatru cieni. Przyjął całkowicie bezsensowny podział na lewicę socjalną i światopoglądową. Tak jakby program socjalny nie był światopoglądem, czyli rozwijając ten skrót poglądem na to, jak ma być urządzony świat. To czym on kurwa jest? Działem teorii liczb zespolonych? Jak już z kolei zaczynają gadać o religii, związkach partnerskich czy takich tam, to już dostają drugiej prędkości kosmicznej i odlatują. Nie tylko palikotowcy, cała tzw. „obyczajówka”.Tak jakby religia istniał poza systemem społeczno ekonomicznym. Po co te żale, że kościół się miesza do polityki? Niech się miesza. Ma prawo jak każda inna instytucja społeczna. Jak się chce kler wypowiadać, niech się wypowiada. Są obywatelami erpetrójki, to im wolno. Skoro się boicie, że ludzie ich słuchają, a nie was, to dajcie ludziom poczucie własnej siły politycznej i przynależności. Na razie większość należy jednak do Kościoła katolickiego i to jedyna ich przynależność. Żeby jednak ludzie zaczęli przynależeć, stawać się politykami, działaczami czy związkowcami, a nie elektoratem, trzeba stworzyć pewne warunki, albo przynajmniej przyjąć zdecydowany kierunek działania na coś, co pozwoli poczuć się pewniej, pozbyć się strachu, poczucia beznadziejności, uwierzyć, że o swoje można i trzeba powalczyć. To już niestety jest socjalizm, partycypacja, krok w stronę społeczeństwa obywatelskiego, które, jak się dobrze przyjrzeć, jest cholernie podobne do komunizmu. Mówię o komunizmie jako pewnej idei, której nie wymyślił żaden Stalin. Nawet nie Marks. Zresztą jak zwał tak zwał, wiadomo o co chodzi. I jak tu oddzielać „światopogląd” od tych materialnych spraw, które nie zasługują na tę nazwę, zdaniem tych typologów dzielących lewicę na socjalna i światopoglądową.

Pozwolę sobie na dygresję w kwestii krzyża w Sejmie. Zostawcie go. Walka na symbole zawsze przynosiła sporo emocji, a niewiele pożytku. Tak to już było w historii, że im więcej władza nawieszała symboli, nastawiała pomników, tym więcej ich następcy mieli uciechy z ich niszczenia. Niestety zginęło w tych zawieruchach wiele dzieł sztuki i sporo straciła historia. W muzeum symboli komunizmu w Kozłówce pod Lubartowem stoi wiele prawdziwych dzieł sztuki. Resztę szlag trafił po 1989 roku. Mniejsza o treść, pod względem formalnym są one unikatami. Jestem przekonany, że po latach wrócą na wystawy.

Podsumuję krótko i jak się rzekło w tytule, po chłopsku. Partie może już i nie są lewicowe czy prawicowe. Jest ważniejszy, istotniejszy i rzeczywisty podział. W dwóch zdaniach. Świat dzieli się na lewicę i prawicę. Lewica to ci, którzy walczą o wyzwolenie z ucisku, prawica ci, którzy tego ucisku bronią .
Kogo to obchodzi?
2011-11-04 13:52:25
Kogo obchodzą nużące wykłady na szkoleniach bhp? Ile można słuchać o podstawowych zasadach pracy przy maszynie, zabezpieczeniach elektrycznych na czas remontu, skoro i tak w robocie nie ma na to czasu. Nie ma prawa być przestojów. Popsuło się? Zrób tak żeby było dobrze, ale nie zatrzymuj produkcji. W razie wypadku behapowiec napisze „niezachowanie ostrożności i niezgodne z technologią oraz zasadami bhp wykonywanie czynności przez pracownika. Nie dziwnego że na szkoleniach ludzie drzemią, a instruktorzy z bezdenną tęsknotą w oczach szukają na sali słuchacza. Po co słuchać o czymś czego się nie stosuje. Jest luz od roboty to trzeba odpocząć.

Na salach wykładów bhp senność, w fabrykach partyzantka jak zwykle. Rejwach się robi jak coś tragicznego się stanie. Kogoś wkręci w maszynę, albo gaz w kopalni wybuchnie. Wtedy wszyscy przypominają sobie, że ktoś kiedyś wymyślił zasady bhp. Po wybuchu w Halembie wiele było deklaracji, że zrobi się wreszcie porządek z łamaniem przepisów na kopalniach. Na tym się skończyło gdy media temat wyeksploatowały. Wystarczy popytać górników. Zaniżanie temperatury, wyczynowe urabianie ścian i chodników –szybciej, dalej, mocniej, jak na olimpiadzie. Wykonywanie remontów w czasie ruchu urządzeń albo na urządzeniach niezabezpieczonych elektrycznie poprzez wyjęcie bezpieczników z obwodu siłowego. Nie zabezpieczają bo mija sporo czasu zanim przyjdzie elektryk i wyciągnie beemy. Jest to powszechna praktyka wielu zakładów. Mówią o tym pracownicy cukrowni, ba, nawet gorzelni. Jeden z nich uszczelniał pompę na ruchu. O tym co się dzieje na budowach szkoda gadać.

Zmierzam do tego, że przepisy bhp traktowane są jak jakiś teoretyczny wymysł. Przedsiębiorcy za czasów rządów Millera czuli okazję i naciskali żeby je zliberalizować. Wiedzieli czym kura wodę pije. Niestety nie wie tego lewica i związki zawodowe, i dość powierzchownie podchodzi do tematu bhp. Pierwszym błędem jest ahistoryczne i nieekonomiczne podejście do przepisów bezpieczeństwa pracy. Jak wszystkim wiadomo, a może i nie, w walce klasy robotniczej, bezpieczeństwo i higiena pracy były jednymi z pierwszoplanowych postulatów. Przepisów dziś obowiązujących nikt nie wymyślał na siłę. One się wzięły z tego, że ludzie nie chcieli ginąć i tracić zdrowia przy pracy. Wcale tak łatwo kapitaliści nie ustępowali, bo to wiązało się z dodatkowymi kosztami na wdrażanie zabezpieczeń, koniecznością zatrzymania maszyny do remontu, co też kosztowało „straty”, jakie przynosi maszyna niewykorzystana, itd. Na ten aspekt przepisów bhp zwracano dotychczas zbyt mało uwagi, eksponując przede wszystkim skutki zdrowotne. Oczywiście skutki te są najważniejsze, jednak umiejscowienie bhp w realiach historyczno ekonomicznych daje pełny ogląd i zrozumienie barier, na jakie trafiamy usiłując wdrażać czy wymóc wdrożenie zasad bezpieczeństwa w proces pracy.

Wiąże się z tym dość ściśle zagadnienie czasu pracy. Wiadomo, że skutki społeczne i zdrowotne nadmiernego czasu pracy są fatalne. Ale przecież czas pracy to czysta ekonomia i o tym akurat wszyscy wiedzą. Nie wystarczy jednak oburzenie i pokrzykiwanie na wyzysk. Nie wystarczą tez przepisy, taka czy inna ustawa. Oficjalnie mamy 8 godzinny dzień pracy, określoną, dopuszczalna liczbę nadgodzin, tachografy i inne unormowania. Mimo to czas pracy jest notorycznie przekraczany. Trzeba tu dokonać poważnej analizy zjawiska. Poznać sposoby obchodzenia przepisów i wychwycić ekonomiczne uwarunkowania, które wymuszają nadludziach godzenie się na długą pracę. Nie chodzi tylko o przymus pracy wymuszany zwolnieniem i bezrobociem. To dość prymitywne i znane narzędzie, łatwe do wychwycenia przez Inspekcję Pracy, jeśli ta ma wolę rzetelnej kontroli. Są jednak sposoby subtelne takie jak np.: zakładanie firmy w firmie, żeby pracownik pracował jak zwykle i tam gdzie zwykle, ale na papierze gdzie indziej. Są to także tak skonstruowane fundusze płac, które zarobek rozbijają na dni wolne od pracy i to, co pracownik mógłby zarobić w czarne dniówki, musi dorabiać w soboty i niedziele. Tu akurat przydałaby się regulacja ustawowa, taka jaka obowiązuje w krajach UE, m.in. w Niemczech. Porozumienia płacowe podpisuje się tam tylko odnośnie tygodniowego wymiaru czasu pracy. Nadgodziny regulowane są całkiem osobno. We Francji pracownik może indywidualnie negocjować stawkę nadgodzin.

Jeśli ma powstać solidny lewicowy program, nieważne dla kogo, musi powstać pełny raport na temat bhp z uwzględnieniem wszelkich aspektów zagadnienia, zarówno medycznych jak i historyczno ekonomicznych. To da lewicy narzędzie walki o prawa pracownicze. Wcale nie należałoby się dziwić jeśli, okazałoby się, że przy uwzględnieniu przepisów bhp zatrudnienie musiałoby tu i ówdzie wzrosnąć. Wzrosłoby natomiast na pewno, jeśli normy czasu pracy byłyby przestrzegane.

Ja wiem, że są ważniejsze sprawy na głowie. Ukrzyżowania, odkrzyżowania, wywołujące mrowienie w lędźwiach dysputy obyczajowe. Ale w sprawach podstawowych dla lewicy i pracowników najemnych tj. w sprawie czasu pracy i bhp aż się prosi o zorganizowanie dużej konferencji , debaty, czy czegoś w tym rodzaju z przygotowanymi analizami, pomysłami rozwiązań, zwieńczonej stosownym raportem końcowym. O ile sala nie będzie drzemać.

Strajk - to mało zabawne
2011-11-03 15:19:03
W Świdniku trwa duży strajk. Można powiedzieć wzorcowy. 80 % załogi zakładów lotniczych przerwało pracę. Ludzie wreszcie podnieśli się z kolan, są zdeterminowani, dobrze zorganizowani i zdyscyplinowani. Organizowane są pikiety. W mediach jak zwykle oszczędnie na ten temat. Jedynie lokalne media lubelskie informują, bo nie mają wyjścia. Ale co to lewicę obchodzi? Ma ważniejsze problemy.

Palikot. Zbawi nas czy wykupi? Ponad setka komentarzy na Lewica.pl Kochać go czy nienawidzić? Druga setka. A w Świdniku trwa strajk. Cztery komentarze.

A trochę dystansu i trzeźwego spojrzenia nie łaska? Nie da się rzeczowo? A skąd. To by nie było takie fajne, to nie podnieca. Jakiekolwiek rzeczowe podejście wyprowadziłoby nas na manowce spraw pracowniczych, ubóstwa, problemów rolników. To nudne i takie przyziemne. Palikot walczący z krzyżem to news. Sprawa Zakładów Tłuszczowych w Bodaczowie, które do dziś nie wypłaciły rolnikom pieniędzy za rzepak to nuda. A tam zaangażował się Palikot! Polecam redakcji Lewica.pl poszperanie w sprawie. Tam działy się swego czasu ciekawe rzeczy przy prywatyzacji , sądy lubelskie wyczyniały cuda na kiju, żeby zamknąć usta dziennikarzom. Była naczelna Tygodnika Chełmskiego do dziś spłaca 100 tys. zł. „odszkodowania za naruszenie dóbr osobistych” panów właścicieli z Bodaczowa. Rzecz jasna, stowarzyszenia dziennikarzy nawet nie kiwnęły palcem. A prosiliśmy o pomoc kogo się dało. Teraz kiedy podobno Palikot występuje po stronie oszukanych rolników, należałoby wykorzystać jego możliwości. Może udałoby się przy okazji zbadać, jak prywatyzowano zakłady i jak skrzywdzono dziennikarkę. Zakładów nikt nie odzyska, ale dziennikarce można pomóc.

W Świdniku trwa strajk. Na lewica.pl tylko jeden news, a tam codziennie coś się dzieje. Informacje mam od kolegi, który w Świdniku pracuje. Media ogólnopolskie milczą, w tym Lewica.pl. Na Lewica.pl przez jakiś czas tematem przewodnim będzie marsz patridiotów, czy czegoś takiego co ma chodzić po ulicach 11 listopada. Będzie fajna zabawa, przepychanki, media, sensacja. Tamci też nie mają niczego lepszego do roboty.

W Świdniku trwa strajk. Ale kto by miał czas o nim myśleć. Zaczynam wierzyć w zbiorową obsesję tych środowisk lewicowych, które mogą coś medialnie zdziałać. Oni mają na punkcie religii, Palikota, narodowców i szczania na stojąco obsesję nie mniejszą niż pisowska prawica na punkcie Smoleńska. Strajk jest mało ciekawy, w kraju, w którym robotnika sprowadzono do roli mówiącego narzędzia, dodatku do maszyny. Gdzie powszechna uległość i brak jakiegokolwiek oporu przeciw wyzyskowi jest normą. Z taką klasa robotniczą nie można się dobrze bawić, bo jej zwisa kalafiorem czy w sejmie będzie krzyż, czy można ćpać to czy co innego, czy związki jednopłciowe będzie się zawierać w Urzędzie Stanu Cywilnego czy gdzie indziej.

Nie mogę zrozumieć, skąd takie zainteresowanie religią w środowisku deklarującym się jako świeckie. Może obrazili się na bozię albo ksiądz był wredny. Może chcą żeby kościół był lepszy. Mnie, jako ateistę w ogóle nie obchodzi czy kościół będzie lepszy czy gorszy. Po prostu się z nim nie kontaktuję. Do symboli religijnych podchodzę ze spokojem jak do wizerunków Temidy na sądach, które swego czasu też były religijne. Jeśli chodzi o trawę czy inne narkotyki to uważam, że żadne zmiany w prawie nie zmienią tego, że i tak 99% naszych rodaków umierających z nadużycia, zapija się alkoholem. Co do swobód obyczajowych jestem za. Jeśli Sejm uchwali, że można się parzyć na środku skrzyżowania to uprzejmie proszę. O ile nie będzie to blokowało ruchu. Jeśli nie to nie będę płakał. Co seksistowskich aspektów pozycji przy oddawaniu moczu to uważam, że jest to prywatna sprawa każdego obywatela. Jeśli można na cokolwiek zwrócić uwagę w tej sprawie to chyba tylko na to, żeby nie robić tego w pozycji stojącej pod wiatr.

Są to rzeczy zaiste zajmujące i wielce potrzebne. Baw się lewico bo ja już nie umiem, bo ludzie wokół są tacy szarzy. Chcą żreć, pracować i mieszkać bezpiecznie. Tak mnie zarazili swoim myśleniem, że sam uznałem te sprawy za ważne. Po południu znowu zadzwonię do kolegi popytać jak im idzie. Bo tam u nich, w Świdniku trwa strajk.
Co mi Panie dasz?
2011-10-28 10:27:12
„Co mi Panie dasz, w ten niepewny czas,
Jakie słowa ukołyszą moja duszę moja przyszłość
Na tę resztę lat”
***
Co prawda nie lubię Bajmu i debilnych miejscami tekstów, ale ten pasuje jako motto.
***
Wygląda na to, że Janusz Palikot zastąpił Jarosława Kaczyńskiego na stanowisku dobrego Pana. Dużo obiecał i rozbudził nadzieję. Kilka duszyczek ukołysał. Nie żadnym tam „jutrem bez obaw”, takim „nie lękajcie się” w eseldowskiej wersji. Jawnie rzucił wyzwanie innym partiom i określił swoje miejsce po stronie społecznej. Zagubieni antyklerykałowie i sieroty po socjalnym programie PiS, jakże różne środowiska, ujrzały w Palikocie mesjasza lewicy, którym zresztą sam się ogłosił. Ba. Na starcie ma większe poparcie niż Jezus z Nazaretu. I jak na razie konsekwentnie trzyma się tego, co głosił. Jeszcze sejm się nie zebrał, a już robi to, co obiecał antyklerykałom, występuje z wnioskiem o zdjęcie krzyża. Przed wyborami zadeklarował budowę państwa społecznego, zadeklarował jakiś tam program socjalny i zgodnie z tym blokuje eksmisje, zapowiada projekt ustawy ograniczającej licytację mieszkań służących zaspokojeniu potrzeb mieszkaniowych. Sprzyja mu sytuacja zewnętrzna. Upadek SLD, zanik socjalnego nurtu w PiS. Właściwie to SLD w sferze socjalnej już dawno przestało odgrywać jakąkolwiek rolę. Dlatego twierdzę, że jeśli Palikot zajmie czyjeś miejsce w nurcie zdrowego populizmu, to będzie to miejsce Jarosława Kaczyńskiego. Różnica będzie tylko taka, że Kaczyński jest katolicko – narodowy, a Palikot nie. Nie ma wątpliwości, że kwestie bytowe zwyciężą, a społeczeństwo Polskie wcale nie jest takie przywiązane do Kościoła, żeby w imię obrony religii odrzucać nadzieje na lepsze warunki materialne. To wszystko może przynieść całkiem spore poparcie w przyszłości.

Kiedyś jednak przyjdzie taki moment, że trzeba będzie jasno określić, czym jest Ruch Palikota i przyjąć zasady działania normalnej partii parlamentarnej, odwołującej się do jakiejś części społeczeństwa czy interesu społecznego. Można oczywiście tego nie robić, nie określać się i pływać jak SLD, aż do utonięcia. Można nietrafnie zdefiniować interes społeczny i tak jak PiS występować w imieniu wszystkich Polaków, czyli niczyim, zapominając jednocześnie o tych, którzy w 2005 roku związali z PiS swoje nadzieje na państwo socjalne i sprawiedliwe, co PiS nawet przez jakiś czas realizował. Można jak PO zwracać się konsekwentnie do elektoratu w miarę sobie radzącego, rozbudzać w nim poczucie własnej wartości, od czasu do czasu puścić oko do uboższych nieco i sukces pewny.

Nie dysponuję badaniami potwierdzającymi moją wstępną tezę, ale nie piszę tu tekstu naukowego. Zwyczajnie słucham co ludzie gadają. A gadają to ci, którzy wcześniej wiązali swoje oczekiwania z PiS. Mówią dokładnie to, że PiS zapomniał o biednych, to co potwierdza zresztą oficjalnie przedstawiciel tej partii - Tadeusz Cymański. Widzą w Palikocie nowego dobrego wujka. To mówią moi koledzy z roboty, klienci, działacze i przyjaciele Kancelarii Sprawiedliwości Społecznej z Lublina, Łęcznej i okolic. Tutaj zawsze głosowano na PiS.

Ruch Palikota ma poważne zadanie. Musi zmierzyć się ze społeczna sytuacją, w której elektorat mówi: „ załatw”. To jest pokusa dla każdej partii. Ponieważ ludzie się do partii nie garną, konkurencja do władz partyjnych i politycznych jest nieduża i taki działacz może się ustawić wygodnie. Jeśli RP ma zamiar wprowadzić nową jakość w polityce, to musi postawić na inkluzję czyli włączanie obywateli w działania polityczne. Załatwiactwo może zapewnić fajne dwie kadencje w sejmie, jak wszystko się będzie udawać, lub rozpad ruchu jak się nie uda. Wszystko zależy od faktycznej motywacji RP. Jeśli motywy są politycznie uczciwe, to zacznie się z tego robić partia, która nigdy nie okrzepnie i nie zablokuje dopływu nowych członków, wręcz będzie ten napływ stymulować.

A tak na marginesie, wraz z określeniem politycznym RP powinien zmienić nazwę, bo Palikot trochę głupio będzie wyglądać jako inkarnacja marszałka Piłsudskiego w roli patrona.
Najmniejszy wymiar kary czyli wyborczy sukces SLD
2011-10-25 11:27:36
Po wyczynach Sojuszu Lewicy Demokratycznej w ostatnich latach, sytuujących tę partię w szeregach ugrupowań skrajnie neoliberalnych, wynik jaki osiągnęła w wyborach jest najniższym z możliwych wymiarem politycznej kary. Kary, na którą zasłużyła za nieuprawnione powoływanie się na lewicowe wartości i szermowanie nimi. Działacze SLD zamiast rozpaczać, jak podczas wieczoru wyborczego, powinni pić szampana i cieszyć się, że znów im się upiekło i utrzymali się na powierzchni, czyli nie zniknęli z parlamentu, co byłoby właściwą zapłatą za lata kompromitacji i zaciemniania lewicowej myśli politycznej i lewicowych wartości.
Lista przewinień SLD ma wieloletnia historię. Pomijając już pezetpeerowski rodowód partii i jej skuteczne blokowanie odbudowy autentycznej lewicy odwołującej, się do etosu Polskiej Partii Socjalistycznej, uzbierało się tego dużo w czasach III RP. I nie chodzi tu nawet o afery i skandale, ale o podejmowane, wprawdzie zgodnie z prawem, działania polityczne mające jawnie antypracowniczy, a czasami antyhumanitarny charakter. Wystarczy, żeby partia ta została raz na zawsze odrzucona przez tych, którzy powinni być podmiotem i suwerenem wszelkich ugrupowań określających się jako socjalne - przez ludzi pracy, wykluczonych, biednych.
Nie trzeba sięgać daleko w przeszłość i dłużej rozwodzić się nad niesławna ustawą o najmie lokali z 1996 roku, autorstwa Barbary Blidy, która to ustawa wprowadziła eksmisje na bruk i była przyczyną wielu ludzkich tragedii. Wystarczy też tylko napomknąć o „uelastycznianiu” kodeksu pracy i zamiarach wprowadzania podatku liniowego przez prorynkowego neofitę, prominentnego aparatczyka byłej PZPR – Leszka Millera. O tym zdają się dziś zapominać działacze SLD otaczając Barbarę Blidę nimbem świętości męczeńskiej z rąk barbarzyńskiego PiS i kreując, skompromitowanego w „aferze Rywina”, Millera na męża stanu, który wprowadził Polskę do Unii Europejskiej, tak jakby bez Millera mieli Polski nie przyjąć. Tylko ostatnie trzy lata pokazują, że mimo wymiany twarzy liderów na młodsze i ładniejsze, wredna gęba partii władzy za wszelka cenę, odziedziczona po PZPR pozostała.
Warto nieco dokładniej przyjrzeć się postawie SLD w procesie legislacji nowego prawa o wcześniejszych emeryturach pod koniec 2008 roku i nowelizacji prawa lokatorskiego przyjętego na ostatnim posiedzeniu parlamentu, kiedy to posłowie odkręcając już tabliczki z nazwiskami, pod osłoną nocy przegłosowali w istocie przywrócenie eksmisji na bruk. W dwu kluczowych dla lewicy dziedzinach, rzec można będących podstawa i istotą ruchu lewicowego, posłowie SLD zajęli stanowiska.Skrajnie odmienne od lewicowego punktu widzenia.
Projekt ograniczenia praw emerytalnych, wniesiony do parlamentu w 2008 roku, przewidywał wyłączenie części zawodów z wykazu prac w szczególnych warunkach bądź w szczególnym charakterze oraz podniesienie wieku emerytalnego o pięć lat. Pracownicy zatrudnieni po 2008 roku zostali pozbawieni całkowicie prawa do wcześniejszej emerytury. Tzw. konsultacje społeczne ze strona związkową były zaledwie fasadowe, gdyż strona rządowa unikała jak ognia szerszych i rzeczowych debat, a stanowiska związków zawodowych ignorowała. Zasadnicze postulaty zgłaszane przez związki zawodowe, takie jak weryfikacja stanowisk pracy na podstawie kryteriów medycznych i ergonomicznych oraz dotrzymanie umowy społecznej i respektowania praw nabytych w stosunku do pracowników, którzy podjęli pracę wiele lat temu nie doczekały się żadnej konkretnej odpowiedzi. Odpowiedzią była jedynie medialna propaganda rządu i centrów biznesu, ustawa służy zniesieniu „nienależnych przywilejów” kasjerkom na kolei i ratowaniu systemu emerytalnego. Słowem nie wspomniano, kto odpowiada za fatalny stan tego systemu i dlaczego tylko pracownicy mają ponosić koszty jego ratowania a nie można na przykład rozłożyć ich nieco na biznes. Do jednego wora wrzucono te nieszczęsne kasjerki, pokazywane w telewizjach do znudzenia, razem z maszynistami, których praca wymaga szczególnych dyspozycji psychofizycznych, przeróbkarzami kopalin stałych zagrożonych pylicą i głuchotą, spawaczami w mróz i deszcz wiszącymi na linach przy spawaniu kadłubów okrętów czy lakiernikami wdychającymi toksyczne opary. Pominięto całkowicie aspekt pracy w ruchu ciągłym czy zmianowym, który ma istotny wpływ na sprawność psychofizyczną, rozstrój i degradację organizmu. Tym wszystkim nie przejęło się SLD i wstrzymało się od głosu w głosowaniu nad ustawą, żeby tylko nie glosować jak PiS. Natomiast otwarcie skandalicznie posłowie Sojuszu zachowali się odrzucając, ramie w ramię z PO, weto prezydenta Lecha Kaczyńskiego. Kosztem zdrowia i życia tysięcy pracowników Sojusz głosował tak tylko po to by nie popierać prezydenta z powodów czysto, jakby to rzec, sentymentalnych.
Posłowie SLD poparli na ostatnim posiedzeniu Sejmu nowelizacje Ustawy o ochronie praw lokatorów. Ustawa ta, mimo że niedoskonała, uchwalona zostało po orzeczeniu Trybunału Konstytucyjnego z dn. 2001 roku o niezgodności z konstytucją eksmisji na bruk. Zgodnie z tą ustawą 9art.14 ust.4) sąd orzekając o eksmisji był zobligowany do przyznania uprawnienia do lokalu socjalnego osobom niepełnosprawnym, obłożnie chorym, kobietom w ciąży i małoletnim. Nowelizacja poważnie osłabia pozycje lokatora i jego ochronę przed eksmisją. Dokonując jednocześnie zmian w Kodeksie postępowania cywilnego posłowie uchwalili takie prawo, według którego droga do bezdomności będzie szybka i krótka z przystankiem w noclegowniach. Można być idealista i wierzyć w intencje czynienia sprawiedliwości przez niezawiły jej wymiar, ale takie osoby potrzebują realnego poczucia bezpieczeństwa, które nie będzie dopiero „rozpatrywane” przez, mimo wszystko, jednak omylnych sędziów i komorników. Oby tylko jeszcze omylnych... O ile wiadomo zasada niezawisłości sądu istnieje, ale o dogmatu o nieomylności sądu jeszcze nie uchwalono. A obawy przed eksmisjami na bruk osób najsłabszych są całkiem uzasadnione, ponieważ nawet w czasie obowiązywania ustawy dochodziło do przypadków naginania prawa. Działacze organizacji lokatorskich dysponują obszernym materiałem na ten temat. Wielokrotnie interweniowali w takich przypadkach. W większości skutecznie, chociaż w kilku sprawach doszło do naruszenia przepisów i eksmitowano ludzi na bruk. W Mińsku Mazowieckim komornik wyeksmitował człowieka chorego na raka w stanie agonalnym. Nic nie dały prośby lekarza i tłumaczenia, że choremu zostały już tylko dni i godziny życia. Następnego dnia po eksmisji człowiek ten zmarł w szpitalu. Komornik postanowił go ukarać dodatkowym cierpieniem.
Posłowie SLD oczywiście o takich sprawach nie maja pojęcia. W kampanii wyborczej posłowie SLD byli ‘odpytywani (film i notka na: http://lewica.pl/?id=25321) przez działaczy kancelarii Sprawiedliwości Społecznej, dlaczego głosowali za ustawą. Ryszard Kalisz odpowiedział, że nie wiedzieli, za czym głosują i miał wyraźne pretensje do działaczy KSS, że nie dostał od działaczy kancelarii instrukcji, jak głosować. Sprowadził tym samym sytuacje do absurdu. Wynika z niej, że to KSS zachowała się podle i z jej winy przeprowadzono nowelizację prawa lokatorskiego. Nie poinstruowali klubu SLD przed głosowaniem, nie rozdali posłom ustawy, nie wykonali pracy legislacyjnej w komisji. No kto to miał za nich zrobić? Posłowie SLD? Prawnik Kalisz? Skąd miał wiedzieć, co oznaczają zapisy w ustawie? Śmieszności tłumaczeniom SLD dodaje fakt, ze byli zapraszani na konferencje organizacji lokatorskich organizowane z sejmie i oprócz Marka Balickiego żaden się nie pofatygował. Na tej samej konferencji posłowie SLD przyznali się, że nie mają pojęcia, jakie są kryteria dochodowe do uzyskania pomocy społecznej.
Partia lewicowa podpisująca porozumienie z organizacja ludzi biznesu (BCC). Cóż, są pewnie i księża ateiści, ale oni nie przyznają się do tego otwarcie. Można się tez domyślać, że panowie z SLD nie znają żadnego robotnika, skoro przychodzą pod bramy zakładów obrażać ich „pochylaniem się nad ludem” i dawaniem jabłuszek, a następnego dnia łaszą się do PO i przebierają nogami do koalicji.
Czy to jeszcze jest głupota czy już zdrada? Ani to ani to. To partia władzy, której aktyw rekrutuje się z urzędników różnego szczebla. W dodatku jak się podpisuje umowy wyborcze z finansjera trzeba głosować tak jak finansjera oczekuje. W świetle opinii prof. Andrzeja Zybertowicza, który w TVP Info (13 października) stwierdził, że parlament to teatr cieni a przesunięcia polityczne są tylko odzwierciedleniem interesów prawdziwych graczy: kapitału i służb specjalnych, taka postawa SLD jest w pełni zrozumiała. Wobec czego nie można oczekiwać od partii, które są politycznymi wykonawcami tego zaplecza nagłej zmiany frontu. Zdecydowane opowiedzenie się po stronie np. ludzi pracy najemnej oznacza ryzyko polityczne. Można zyskać więcej głosów, ale również można wszystko stracić. Bezpieczniej wziąć co swoje kreując się na reprezentantów wszystkich Polaków, czyli faktycznie nikogo poza tymi, którzy kraj właściwie kupili. Kogo reprezentuje partia można poznać po tym, komu przynoszą korzyść popierane przez nią ustawy, twierdzi prof. Krzysztof Rybiński. Jest to dość banalna, ale skuteczna metoda stosowana przez amerykańskie nauki społeczne(raport w Internecie ) Analiza głosowań SLD doprowadzić może tylko do wniosku, że wszystko można o tej partii powiedzieć, ale nie to, że jest lewicowa. Zatem kielichy w dłoń towarzysze – jeszcze raz się udało.
Epilog, czyli powrót Millera
19 października 2011 roku widzowie zobaczyli w telewizjach pełną zawziętości twarz byłego sekretarza PZPR, byłego premiera i lidera SLD - Leszka Millera, który cedził przez zaciśnięte usta słowa triumfu po wybraniu go po sześcioletniej banicji na szefa klubu. Zapowiadał zmiany, które z powrotem uczynią z SLD sprawną maszynę do przejmowania władzy. Jego wygrana potwierdza tylko to, co wyżej napisano. Aparat Sojuszu potrzebuje wodza skutecznego, który da władzę i stanowiska. Mniejsza o idee i kierunek polityczny. Jak będzie trzeba, to się pogra trochę wrażliwością społeczną, a po osiągnięciu celu postawi z powrotem na zimny pragmatyzm. Wszystko to jest na pozór banalną oczywistością. Tylko jakoś społeczeństwo o tym nie wie i pozwala na zaśmiecanie polityki przez pseudopartie – nie tylko SLD. Może za mało się takie rzeczy przypomina?
Nie ma balu bez metalu
2011-10-05 11:22:11
Pieprzyć wybory, trzeba sie od tego szitu oderwać. Machnąłem taki tekst o Nergalu i całym zamieszaniu wokół niego, bo zasadniczo nie kumam o co jest to darcie szat. Muzyk posłużył się tanim chwytem reklamowym jakim jest podarcie książki świętej dla wierzących, a już media wściku dupy dostali (regionalizm), że szatanista. A taki z niego satanista jak i ze mnie (chociaż postać dumnego i potępionego szatana buntownika z "Raju utraconego" Miltona jest mi bliska). Ja w baśnie nie wierzę ale lubię poczytać. Tanie chwyty są czasem w porządku bo np. Norwegowie z kapel blackmetalowych wybrali drogę na poważnie i poskutkowało to zgonami, spaleniem 60 zabytkowych kościołów i wyrokami dla wykonawców do maksymalnej kary 21 lat więzienia. Nieważne. Tekst próbowałem sprzedać do gazet ale był chyba za słaby, a jak mam bloga to hulaj dusza i cienizna pójdzie:

"Wróć Nergalu do metalu

Zdaje się, że główni aktorzy skandalu związanego z zatrudnieniem zawodowego gitarzysty, wokalisty i satanisty Darskiego w TVP zapomnieli, że metal to nie festiwal w Opolu, a Nergal to nie Połomski. A może jeszcze sobie wyobrażają, że żyjemy w cywilizowanym kraju, gdzie nie ma krucjat i cenzury, a w bajki o rogatym diable mało kto wierzy?!!!
Zabawne, w jak silne podniecenie wprawiono gawiedź. Uśmiać się można ze śmiechu jak pszczoła, patrząc na niesłychane zaskoczenie i oburzenie głównych aktorów widowiska, czy jak kto woli autorów skandalu. Wiedzieli w co pchają łapska. Darski (pseudonim Nergal jest tu nie na miejscu bo dotyczy jego twórczości, a tu występuje jako celebryta) – że ta forma sztuki, która uprawia i jej otoczka, w mediach głównego nurtu Polsce nie przejdzie, telewizja publiczna wiedziała kto zacz ów Darski i czym się para, niejaki Nowak Ryszard reprezentujący „obrońców wiary” – że pchaniem się z cenzurą w dość ograniczony krąg sztuki podziemnej zrobi z siebie idiotę, bo tam cenzura nie sięga. Przejrzyjcie w Empikach „branżowe” periodyki metali. Nowak jest wdzięcznym tematem wszelkich żartów i cała metalowa wiara zamiast się go bać, leje z gościa do rozpuku. Bo metal, moi mili funkcjonuje na specyficznych zasadach. Istnieje poza mainstreamem i tylko dzięki wiernym maniakom. Większość kapel nie utrzymuje się tylko z muzyki, którą tworzy. Pracują zwykle zarobkowo, przeważnie w branży muzycznej, ale nie tylko. To jest podziemie podziemia, nieosiągalne dla cenzorów wszelkiej maści. Nieliczni, najwybitniejsi weterani sceny w tym Behemoth mogą pozwolić sobie na utrzymywanie się tylko z działalności zespołu. Nergal znany jest w środowisku z perfekcjonizmu w muzyce ale i z perfekcjonizmu w marketingu i promocji zespołu, a sam Behemoth w USA jest potęgą na scenie metalowej. I to gwarantuje niezależność i możliwość nieliczenia się z cenzurą. Jedyna represją nałożoną na Nergala za podarcie Biblii na koncercie, mógł być tylko wyrok skazujący za obrazę uczuć religijnych. Należy przyjąć z zadowoleniem, że takowy nie zapadł. Nie dlatego żeby były obawy, że go zamkną, bo wyrok za to mógłby być tylko niewielki i w zawiasach, nie dlatego też, że mógłby dostać grzywnę, bo na biednego nie trafiło. Wyrok za obrazę uczuć religijnych to byłby prawdziwy krok wstecz o pięć wieków!!! Paweł Jasienica przytacza pewną, wielce dziś na czasie, historię z Lublina. Otóż „W 1564 roku stanął przed sadem sejmowym w Lublinie młodu arianin, Erazm Otwinowski, który podczas procesji w Lublinie wyrwał księdzu monstrancję (a więc w doktrynie kościelnej sakrament, który jest realnym ciałem Chrystusa, czyli w hierarchii sacrum stopi najwyżej!!! - przyp. aut.) i podeptał ją. Bronił oskarżonego Mikołaj Rej; - Otwinowski winien zapłacić z zniszczoną kosztowność a jeśli Pan Bóg uważa się za obrażonego, to niech sam sobie wymierza sprawiedliwość wywodził i przekonał posłów(…) Prymas Jakub Uchański wcale się wypadkiem lubelskim nie przejął”
Żeby lepiej zorientować się w istocie skandalu z Darskim roli głównej, kilka historii i faktów ze świata metalu jest się przyda, a dobrze też mieć jakiś racjonalny, własny pogląd na całe zjawisko death metalu, satanizmu i czego tam jeszcze. Niestety z popularnych mediów dostać można ledwie dyletancka papkę.
Młodzież w wieku +40 pamięta, że kolebką metalu jest Birmingham. Stamtąd pochodzą absolutni klasycy: Black Sabbath i Judas Priest - te dwa zespoły zdefiniowały podstawy heavy metalu. Już 1968 roku Ozzy Osbourne swoim obłąkanym głosem wyśpiewywał teksty o śmierci, potępieniu, szatanie i okultyzmie. Parę lat później Rob Halford zainicjował sceniczny image macho - skóry, ćwieki, gwoździe itp. Również w Birmingham narodził się kolejny ekstremalny nurt w muzyce – death metal i grind core. Głowna gałęzią gospodarki tej ponad milionowej metropolii był przemysł samochodowy, miały tam fabryki Jaguar i Land Rover, w wyniku czego Birmingham „stało się miastem klasy robotniczej, na której nader wyraźnie odcisnęły swe bolesne piętno rządy konserwatywnego gabinetu Margaret Thatcher. Brak praw pracowniczych i ograniczenia w sektorze usług społecznych były jednymi z problemów, które nie pozostały bez wpływu na rodziny punk rocka …” jednak nie tylko punk rock „…ale i bardziej hałaśliwe dźwięki okazały się narzędziem społecznego i politycznego sprzeciwu srodze rozczarowanej angielskie młodzieży. Rychło gwałtowniejsza druga fala punka, uosabiana przez anarchistyczne grupy takie jak Crass, The Exploited i Discharge rozpoczęła uwalnianie nagromadzonej wściekłości…” – pisze dziennikarz muzyczny Albert Mudrian w książce „Wybierając śmierć. Niewiarygodna historia death metalu i grind core'a”. Ale to było za mało, wkurwiona młódź w drugiej połowie lat 80, postanowiła grać jeszcze szybciej i ciężej, wyładować jeszcze więcej gniewu. Punk to było za mało. Trzeba było sięgnąć po ciężar metalu, punkowy gniew i podkręcić szybkość. Musiało być brutalnie i ekstremalnie. Ta pierwsza fala death metalu i grindu miała ciekawy sposób na popularyzację swoich dokonań. Nazywało się to tape – trading. Kapele nagrywały marnej jakości kasety demo na Grundigu wujka i rozsyłały to innym kapelom i fanom pocztą. Goście kopiujący i wysyłający te kasety nazywali siebie „wytwórnią i menagerem”. Taka pierwszą wytwórnią była Earache. To profesjonalizująca się z wolna Earache skonsolidowała scenę i ostatecznie zdefiniowała gatunek muzyczny. Ten ekstremalny rodzaj muzyki, plującej na wszelkie świętości, rząd, kapitalizm i religię promowała jednakowoż brytyjska stacja publiczna - BBC mianowicie. Nieżyjący już legendarny dziennikarz muzyczny John Peel był ojcem chrzestnym tej muzycznej ekstremy. Do legendy przeszło już jak zauroczony genialną prowokacją muzyczną Napalm Death puszczał 60 razy jednego dnia ich kawałek „You Suffer”, a mógł i więcej bo utwór trwa … nieco ponad sekundę. Wcześniej, na początku lat 80 BBC rejestrowała koncerty jawnie satanistycznego Venom – praojców black metalu. W konserwatywnej Anglii przeszły teksty nawołujące do demolki systemu, makabryczne opowieści o ekshumacjach celem konsumpcji, negujące religię na wszelkie możliwe sposoby, bajki o szatanie itp. Nikt Peela z roboty nie wypieprzył, a arcybiskup Canterbury nie wystosował anatemy. No cóż, Angole są pewnie tak przezorni, że nie tylko noszą parasol przy pogodzie, ale tez rejestrują wszelkie przejawy twórczości w swoim kraju. A nuż się okaże kiedyś, że to jakieś dobro kulturowe. Ale tak czy owak, metal zawsze funkcjonował najlepiej w podziemiu, na uboczu i poza oficjalnym nurtem.
W małym, jedenastotysięcznym miasteczku Donzdorf w powiecie Göppingen w Badenii-Wittenbergii w Niemczech działa największa obecnie metalowa wytwórnia płytowa. Jej fenomen polega na tym, że jest to firma wtopiona w lokalna społeczność. Pracują tam sami miejscowi, wokół wytwórni powstała taka społeczna więź, która w Niemczech nazywa się Gemeinschaft. Telewizja Planete jakiś czas temu wyemitowała film o tym miasteczku i wytwórni. Dwa ujęcia oddaja tamten klimat. Na pierwszym widać jak w lokalnej knajpie długowłose „szatany” siedzą i gaworzą z miejscowymi chłopami przy piwku. A zjeżdża ich się tu pełno z całego świata. Na drugim pracownik firmy mówi, że takie małe miasteczka mają najlepszy klimat dla metalu, z dala od blichtru i wyścigu szczurów. A mówi prawdę bo z kolei najlepszy i największy festiwal metalowy na świecie odbywa się już od 20 lat we wsi Wacken w Szlezwik-Holsztynie. Imprezę co roku otwiera występ lokalnej orkiestry strażackiej. Iw tym ma przewagę ten festiwal na przystankiem Woodstock, że nikt tam nie wygłupi się jak Owsiak i nie zaprosi żadnego indywiduum pokroju Balcerowicza, uosabiającego najgorsze cechy znienawidzonego systemu, finansjery, guru japiszonów, czy innego buca udającego autorytet.
Metal jest dla maniaków. Dopóki pozostanie w tej niszy, dopóty będzie miał ten niepowtarzalny klimat i charakter. Wszelkie próby zdobycia popularności na siłę przez kapele metalowe kończyły się taka sromotą, jak choćby wypociny w stylu country and western sztandarowej niegdyś Metalliki. I każdego metalowca sromota ta dosięgnie, bo fani metalu są mało tolerancyjni dla komerchy. Może i nie są intelektualistami, ale popkultura w tym środowisku jest obciachem. Większości metali zwisa gilem jak biegunka Rysia z Klanu, czy Nergal dorabia w TV, dopóki Behemoth nie zacznie grać pastorałek. Większość z nas nie liczy na obecność metalu w TVP, bo go tam nie będzie. Tak jak nie ma i będzie tam jazzu, muzyki klasycznej, ligi polskiej, dobrych dokumentów, filmów na przyzwoitym poziomie w porze dla normalnych ludzi, a nie lunatyków i upiorów. I w ogóle niczego nie będzie. Bo TVP realizuje misję poprzez „Kocham cie Polsko” tańce celebrytów ze zwierzętami i takie tam odpustowo jarmarczne rozrywki.
To po cholerę im Nergal? Śmiem twierdzić, że potrzebny był im w charakterze oswojonego dzikusa, żeby kawalerowie i panienki z dobrych mieszczańskich domów mogli sobie z mrowieniem w lędźwiach i podbrzuszach popatrzeć, a nobliwe matrony wyczekiwać w modlitwie, aż ten bluźnierca, niewątpliwie uleczony przez Boga z ciężkiej choroby, ukorzy się i rewokuje, czyli wedle kościelnej terminologii odwoła herezje i wróci na łono kościoła. A Darski okazję wykorzystał i z właściwą sobie pedantycznością zadbał o finansową stronę tego cyrku i tak ustalił kontrakt, że odszkodowanie za zerwanie kontraktu naraziłoby TVP na duże straty. Ostatecznie ściśnie kasę i wróci do grania metalu dla tego samego wąskiego kręgu fanów, bo popularność celebryty raczej sprzedaży płyt nie zwiększy.
W sumie to metal i historia na tym nie ucierpią ale póki co ludek boży można diabłem postraszyć, to się straszy. Chyba rację miał Anton La Vey pisząc, że szatan jest najlepszym przyjacielem Kościoła bo dzięki niemu kościół robi interesy już od 2000 lat. Przynajmniej w Polsce to działa.




Z dedykacją dla elektoratu
2011-10-04 12:28:57
Przepraszam czytelników za przypominanie własnych tekstów, ale nie mogę się oprzeć żeby jeszcze raz polecić pewną książkę w sam raz pasującą na okres przed tzw. wyborami.
Ta recenzja jest w stosownym dziale na tym portalu, ale dla wygody, żeby nie szukać nie ograniczam się do linkowania tylko skopiuję tutaj:

"Jarosław Niemiec: Bunt mas według Saramago
[2010-03-13 12:22:45]

Dlaczego "Miasto białych kart" przetłumaczono na polski dopiero po 5 latach? Dlaczego książka nie miała promocji takiej, jaką mają zwykle książki noblistów, bo patronatu medialnego nie objęła ani "Polityka", ani "Wprost", ani "Gazeta Wyborcz"a? Dlaczego nie wykryto sprawy zabójstw Kennedych? Bo to wszystko obnaża mechanizmy władzy.

"Miasto białych kart" jest pierwszą powieścią Jose Saramago o tak wyraźnym charakterze ideologicznym i politycznym. Co prawda już "Rok śmierci Richardo Reissa" nosi znamiona powieści politycznej, ale ten polityczny charakter polega na rozliczaniu salazarowskiej przeszłości Portugalii, co nie jest niczym nadzwyczajnym w literaturze światowej, bo literatura każdego narodu ma w swoim dorobku takie dzieła, co sprawia, że owe dzieła polityczne, są polityczne jedynie w znaczeniu historycznym. Bo do bolesnej przeszłości się po prostu, nawet mimo woli, wraca. Ponadto "Rok śmierci Richardo Reissa" nie jest książką udaną. Nazwisko autora obiecywało więcej.

"Miasto białych kart" tę obietnicę spełniło z nawiązką. Jest to powieść kompletna, w której objawia się cały kunszt i światopogląd autora. Zawiera wszystko to co czyni dorobek Jose Saramago niepowtarzalnym. Moralitet, groteskę, przewrotny humor i ostrą satyrę. Do tego thrillerowe napięcie i typową dla kryminału tajemnicę. Zawiera elementy utopii, o wiele bardziej prawdopodobnej niż utopie klasyczne i antyutopii, o wiele łatwiejszej do wyobrażenia niż "Nowy wspaniały świat", "Pianola" czy sławny "Rok 1984" Czy jest też manifestem politycznym? Jest czymś więcej. Nie może być ostrzeżeniem dla wyobcowanej władzy, bo taka władza, zgodnie z własną logiką przesłania powieści nie może zrozumieć, a to przesłanie jest jak wrzask dziecka z baśni Andersena: "Król jest nagi". Nagość czyni bezbronnym, Saramago obnażając władzę mówi: "macie ich wystawionych do strzału". To więcej niż manifest polityczny. To wskazanie drogi buntu.

Historia nie jest zbyt skomplikowana, a mimo wszystko tajemnicza. W pewnym mieście wyborcy wrzucili do urn białe głosy. Na kandydatów głosowało zaledwie 17 procent wyborców. Władze opuszczają miasto, żeby ukarać nieposłusznych wyborców. Prezydent, premier i parlament wiedzą już, że ich władza utraciła wszelką legitymizację, nie wynika już z woli ludu, bo lud odrzucił ja w całości. Zamach na demokratyczne instytucje – brzmi diagnoza rządu. Wyborcy mają wprawdzie prawo wrzucić do urny głos, w którym nie głosują na nikogo, ale nie można nadużywać swoich praw – mówi prawicowy prezydent – gdybyśmy dokładnie i dosłownie trzymali się prawa, nie dałoby się rządzić, prawo należy traktować jako wskazówkę, a nie sztywne zasady. Do władz przyłączają się zgodnie media. Należy opuścić miasto, ogłosić stan oblężenia i przeprowadzić dochodzenie – brzmi stanowisko resortów siłowych – jeśli miasto zostanie bez władzy, zapanuje chaos, bezprawie i zbuntowani na kolanach poproszą nas o powrót. Tymczasem w mieście spokój, ludzie sami się organizują i pilnują porządku, dochodzenie służb specjalnych i prowokacje władzy w postaci zamachów bombowych i plądrowania domów wykazują tylko tyle, że przekonanie władzy o jej niezbędności jest tylko jej własnym przekonaniem i nie ma pokrycia w rzeczywistości. Władza jest potrzebna sama sobie. To wywołuje jej wściekłość i bezsilność.

Pomysły na metody rodem z totalitarnych reżimów. Podsłuchy, agentów, prowokacje.

Ale czy to jest typowe tylko dla totalitaryzmu? Czy może jednak prawdą jest to co pisze Saramago, co kiedyś streścił Kult w piosence : "Rząd oficjalny – ustrój totalitarny"? A w dodatku wyobcowany i potrzebny tylko sobie i swoim kolegom. I ta zasiana wątpliwość, czy wybierając jak zwykle "mniejsze zło" spośród obcych nam ideowo i mających swoje własne, inne niż nasze interesy, tworzących "klasę polityczną w sobie i dla siebie", nie dokarmiamy pasożyta. Po lekturze "Miasta białych kart" będzie o czym pomyśleć. Czy zwykła karta wyborcza może zostać czerwoną kartką dla władzy? Może trzeba kiedyś sprawdzić?

Jose Saramago, "Miasto białych kart", tłum. Wojciech Charchalis, Rebis 2009, s. 352.

Nie głosuję w adiotele to i 9 X też nie zamierzam
2011-10-03 19:44:24
W żadnych konkursach adiotele czy innych esemesowych nie głosuję. Nie obchodzą mnie tańce gwiazd ze zwierzętami, wybieranie idoli dla ludu, czy konkursy na maksymalnych głupków w reality show. Organizatorzy tych konkursów obiecują wprawdzie oszałamiające nagrody, tylko jestem na tyle wrednym typem, że nie wierzę w ich szczere intencje i podejrzewam, że chcą tylko wyrwać kasę za esemesy . Z podobnego powodu nie pójdę na głosowanie do parlamentu 9 października. Podejrzewam, ba, jestem pewien, że mój głos jest im potrzebny, niezależnie na kogo oddałbym go, żeby legitymizować „klasę polityczną” – jak sami siebie nazywają przedstawiciele korporacji władzy i administracji publicznej.

O żadnym akcie demokratycznym w postaci wyborów nie ma mowy w sytuacji, kiedy – jak słusznie zauważył Zbigniew Hołdys- dwóch facetów ustala miejsca na listach w całym kraju i decyduje o tym kto znajdzie się na „miejscach biorących”. Do tego dochodzi struktura i liczebność partii. Są to korporacje kilku lub kilkunastotysięczne w porywach, składające się głównie z urzędników i radnych różnego szczebla oraz zawodowych dyrektorów. Jak chce się ktoś przekonać, to niech spyta Janusza Palikota, ile osób na Lubelszczyźnie należało za jego czasu do PO. Otóż jego” spis powszechny„ wykazał 300 dusz w, bądź co bądź, największej partii. Inny przykład - z mojego miasteczka. W organizacji gminnej w Gminie Łęczna w SLD w 2002 roku było 100 osób. Dziś jest kilka, nawet nie 10. Były biura innych partii, dziś nie ma nic. Zostali tylko ci co pełnią funkcje korporacyjne w administracji Podstawową zasadą w tych korporacjach jest lojalność i posłuszeństwo, bo to zapewnia pracę i małą, lokalną, ale bezpieczną karierę urzędniczą. A to wiele w kraju gdzie godziwie opłacanej pracy bez niczyjej łaski jest jak na lekarstwo. W ten sposób partie kierowane są od góry – to nie partia kreuje liderów, ale liderzy partię. Kandydat wobec tego nie jest wyłaniany przez ogół członków partii lecz namaszczany, co w prosty sposób implikuje jego „nierozliczalność” i brak kontroli społecznej.

Ale to zjawisko trwające już parę ładnych lat, był czas przywyknąć. Czarę mojej goryczy przelało zanikanie polityki w tym castingu do parlamentu. Zero deklaracji politycznych, eksponowanie wątków pobocznych pod przykrywką „konkretności” i na deser perełki bezmyślności. Kiedy tak to obserwuję to przypomina mi się fragment ze słynnej powieści groteskowej J. Hellera „Paragraf 22”. Otóż pułkownik rozkazał swojemu kapelanowi wymyśleć jakąś adekwatną modlitwę dla eskadr przed wyruszeniem na bombardowanie pozycji wroga. Kazał mu przy tym unikać odwołań do nieba, zbawienia i Boga, żeby nie przychodziły im do głowy myśli o śmierci. „Przykro mi panie pułkowniku – odrzekł kapelan – wszystkie modlitwy jakie znam przynajmniej mimochodem wspominają o Bogu.” To co nie udało się kapelanowi udało się niektórym partiom w Polsce. Przy okazji „wyborów” politycznych nawet mimochodem nie wspominają o polityce. Najlepsze wyniki maja tu PO, SLD i PSL. Nieźle wypada PiS. Wprawdzie prezes parę razy nieopatrznie wspomniał o polityce, ale szybko się poprawiał.

W moim rankingu na czele są hasła. To prawdziwe perełki pustosłowia.
1. PO ostrzega: Polska w budowie – rozsądny człowiek zakłada kask ochronny, bo na budowie cegła spaść może na łeb i gumiaki, bo zwykle na budowach jest breja pod nogami.
2. SLD wróży: Jutro bez obaw – drzyjcie prezenterzy telewizji ezoterycznych, już niedługo zastąpią was Napieralski, Wziątek, Wenderlich; mistrzowie pustosłowia wiec się zwykle nie mylą
3. PiS twierdzi że Polacy zasługują na więcej – Wszyscy czy jacyś konkretni? Np. Kulczyk, Krauze i inni finansiści na pewno, bo ciągle w mediach płaczą jak im źle i państwo ich uciska podatkami. Czy ci którzy w mediach nie płaczą bo ich tam nikt nie wpuści też na więcej zasługują? Może skoro nie płaczą i nie słychać ich to może nie trzeba im więcej?
4. Człowiek jest najważniejszy - obwieścił PSL - po wyborach mają podać nazwisko tego człowieka.

Zakochałem się też w wyczynach indywidualnych kandydatów:
1. „Lubelszczyzna ponad wszystko” – kiedy zobaczyłem ten bilbord jadąc autobusem przez Lublin omal nie wybiłem oka stojącemu pasażerowi, nagle prostując rękę w geście rzymskiego salutu. To bilbord kandydatki z PO – zapomniałem jak się ta pani nazywa. Bilbord wisi na rogu al. Unii Lubelskiej i ul. Zamojskiej
2. „Mam program dla przedsiębiorców i dla ludzi” – głosi kandydat SLD, dawny etatowy PZPR a dziś przedsiębiorca z Łęcznej – Tałęda Julian
3. Lubię to – deklaruje kandydatka Glijer na bilbordzie. - Ja tez to lubię ale wstydzę się to ogłaszać miastu i światu na bilbordach.


Zabawne to wszystko, ale żeby zaraz głosować. Nie będę dokarmiał pasożytów z reality show. To niszczy telewizję. Nasze głosy potrzebne są pasożytom z „klasy politycznej”. To niszczy demokrację. Pasożyt żyje tyle ile jego żywiciel – elektorat. Jeśli zaniknie elektorat zginą pasożyty. Elektorat musi zostać zastąpiony społeczeństwem – ono jest na pasożyty odporniejsze.

O co walczyłem i jak rozbiłem łeb
2011-07-05 19:03:09

Jest to mój ostatni wpis na blogu. Więcej nie mam nic do powiedzenia. Jeśli idzie o działalność polityczną, to zrobiłem tyle na ile byłem w stanie. Więcej zwyczajnie nie dam rady, nie mam kompetencji i siły. Życzliwym komentatorom dziękuję, nieżyczliwym też, bo ubawiliście mnie setnie - swego czasu dysponowałem sporym zapasem autoironii. Pracownikom resortu, robiącym w dywersji na portalu życzę awansów i POWIEŚCIE SIĘ.
Muszę przyznać, że zostałem znokdaunowany przez system społeczno ekonomiczny. Niestety harówka na trzy zmiany, plus soboty i niedziele robią z człowieka warzywo. Działalność polityczna i społeczna wymaga czasu i energii, a tę wysysa ze mnie Matrix. Żadna to przenośnia, ten film to pieprzony dokument fabularyzowany, bezlitosny real. Może za ambitne miałem zamiary, w czasach kiedy tylko jednostki próbują się buntować. Pewnie, że 100 lat temu robotnicy mieli gorzej, ale byli klasą walczącą, dziś jest tylko nieświadoma masa ludzka, w która jednostki zbuntowane tłamsi, w obawie przed gniewem Pana, żeby Pan nie ukarał wszystkich za brak porządku w stadzie. W obecnej sytuacji mogę się dalej szarpać, aż do utraty pracy i popadnięcia w skrajną nędzę, albo rzucić to wszystko i udać się na wewnętrzną emigrację. Poddać się działaniu ratującego przed szaleństwem mechanizmu psychicznego wyparcia, nieprzyjmowania do wiadomości bolesnej prawdy. W skrajnych przypadkach mechanizm ten przeradza się w konwersję i tak np. stwierdzono przypadki ślepnięcia ludzi, którzy nie chcieli widzieć jakichś okropności. Mam zbyt słabe nerwy, żeby bez reakcji znosić skurwysyństwo kapitalizmu. Wolę pozostać głuchy i ślepy, to akurat w przenośni.
Społeczne otoczenie Lubelszczyzny ma specyficzny charakter. Jest tu bardzo popularne i szeroko stosowane, znienawidzone przeze mnie porzekadło: „Jeśli wlazłeś między wrony, musisz krakać jak i one”. Przyznam, że zbyt wiele wysiłku kosztuje poruszanie się w tym nieprzyjaznym stadzie. W sytuacjach trudnych jakich miałem ostatnio wiele, tzw. znajomi, których prawdopodobnie nie będę miał przyjemności poznawać na ulicy, jak i szeroko rozumiana „rodzina”, oni wszyscy odwrócili się dupą i poszli w swoją stronę. O cwaniactwie „kolegów” z pracy nie wspomnę, bardzo namawiali mnie, żebym założył związek zawodowy. Kiedy próbowałem zebrać grupę inicjatywną i zarejestrować ten fakt, żeby mieć podkładkę do sądu, w razie zwolnienia, to chętnych zabrakło. Zaproponowano mi, żebym rzucił ulotki i dał namiar na KSS i tam organizował związek. To już lepiej, żeby mi od razu poszukali innej roboty albo sznura, jakby się robota nie znalazła, bo od razu dyrekcja będzie wiedziała kogo należy zneutralizować. Niestety „zła” sława KSS już dotarła na Bogdankę. I choć jestem raczej zwierzęciem stadnym, w samotności też nieźle sobie radzę.
Przez ostanie pół roku miałem same trudności, rozpadła mi się rodzina, popadłem w finansowe tarapaty, zacząłem chorować. Teraz jest szansa, żebym stanął na nogi, poukładał sobie życie rodzinne i mam zamiar to zrobić. Nie jestem cierpiętnikiem poświęcającym się dla ludzkości. Nie na tym rewolucja polega.
Rozpisałem się o cierpieniach starego Niemca, a tymczasem chcę zwrócić uwagę na to o co walczyłem i na czym poległem. Zawsze uważałem, że media po 89 roku zupełnie przestały dopuszczać do głosu świat pracy. To wymagało i wymaga zdecydowanych działań, ze strony lewicy, czego również nie zauważyłem, zauważyłem natomiast zamykanie się środowisk lewicy w enklawach intelektualnych. Nie mówię nawet o SLD i jego organach, bo to oczywiste. Mam na myśli takie środowiska jak wcześniej KiP, a obecnie Krytyka Polityczna, nawet elitaryzmem straszy prawdopodobnie Lewica.pl, bo jakoś „zwykli ludzie”, którym reklamuję ten portal do czytania, niespecjalnie tu zaglądają, mam wrażenie, że czują, że ktoś do nich mówi ex cathedra. Najgorsze jest to, że kilkakrotnie spotkałem się z pogardliwymi opiniami o potencjalnej funkcji politycznej robotników i „lumpenproletariatu”, jak to określano. Usłyszałem takie opinie, że budowanie partii z takich ludzi jest ryzykowne, żebyśmy nie musieli się potem za nich wstydzić – uważały osoby, mające się za bardziej gramotne. A dziś jest przecież taki ważne, żeby odzyskać przestrzeń medialną (ileż konferencji środowisk lewicowych temu poświęcono) i publiczną (też parę konferencji zrobiono). Co z tego wynika? Że drepczemy w miejscu, bo ci co mogą i mają środki nie chcą wejść w środek konfliktu społecznego i stanąć po określonej stronie, a ci którzy próbują walczyć są pozbawieni dostępu do opinii publicznej. Kreowanie obiektywnego dziennikarstwa przez lewicowe media jest skrajną kapitulacją. TVN i inne liberalne gadzinówki przynajmniej nie udają. Nie udaje też Rydzyk i Radio Maryja, za „chwalenie” których otrzymałem napomnienie od redakcji. Wprawdzie czytanie ze zrozumieniem wyklucza takie wnioski, że to była pochwała, ale niech tam.
Jak nie ma dojścia do opinii publicznej, jak nie poszerzy się trochę ram demokracji i wolności osobistej to jest klapa i budowanie ruchu rewolucyjnego od razu nie może się udać. Stąd te „reformistyczne” postulaty, które artykułowałem. Pisałem i o konieczności walki o minimalny dochód gwarantowany – czyli wyrwanie części siły roboczej z mechanizmu rynkowego, który nie czyni wolnym, bynajmniej. O konieczności zakazu komercyjnych kampanii wyborczych – wtedy poznalibyśmy prawdziwą siłę partii politycznych, którym po odebraniu jedynego środka prowadzenia kampanii pozostałoby tak niewiele do powiedzenia. A dodać należy taki postulat jak finansowanie partii w stosunku do jej liczebności, a nie objętych mandatów – wyszłyby ciekawe rzeczy. Postulaty o wolnej przestrzeni medialnej dla mediów społecznych to już oczywistość demokratyczna. Bo jak ktoś mówi, że trzeba zacząć rewolucję i opanować telewizję, to ja się pierwszy zgłaszam, ale nie spodziewam się wielkiej ilości ochotników.
Oczywiście krytykowano KSS, w tym mnie za charytatywę. Ale zapominano często, że charytatywa wynika z litości. Moja działalność w KSS wynikała z identyfikacji. Ślepy los rzucił mnie na do roboty na kopalnię, a nie na śmietnik, czy PUP na wiecznego poszukiwacza pracy. Miałem szczęście. Ale jestem towarzyszem zarówno pracujących jak i rezerwowej armii pracy. Tych, których nędza tworzy tanią siłę roboczą i tym samym oni biernie uczestniczą w stosunkach pracy i kreują rynek pracy. Trzeba się zastanowić z jakiej perspektywy patrzą krytykanci. Czy przypadkiem nie jest to perspektywa, z której trzeba się pochylać? To z tej perspektywy powstaje litość, której żadna z osób, w których imieniu występowała KSS, na pewno sobie nie życzy.
I na koniec posumuję o co rozbiłem łeb. Rozbiłem o to, że nie starczyło sił i kompetencji, system pracy i działalność powodowały, że zabrakło czasu na naukę i dokształcanie, że o kasie nie wspomnę a więc brak mi już inwencji i pomysłów. A otoczenie. Spróbujcie kiedyś się wychylić. Tonąc usłyszycie jak się śmieje.

Lepszy Rydz niż dziennikarskie nic
2011-06-30 21:21:42
Tadeusz Rydzyk to straszny człowiek – grzmią media, międzynarodowy skandal – Ministerstwo Głupich Kroków w Polityce Zagranicznej, podłość, skandal i hucpa – jak zwykle orzekł kulturalny Muchołap. To jest nieodpowiedzialność, awanturnictwo i ten…tego… narażanie na szwank – orzekły autorytety. W pierwszej chwili pomyślałem, że Tadeusz Rydzyk na czele dywizji babć i dziadków pod watykańską flagą zaatakował i przejął telewizję publiczną. Alem się rozczarował jak włączyłem. Wszystko na swoim miejscu. Lis, Smoktunowicz, Tusk, Balcerowicz. Gwiazdy tańczą ze zwierzętami. Doktor Lubicz jest, Rysio z klanu w nerwowej delirce. Okazało się, że obywatel erpetrójki Tadeusz Rydzyk ośmielił się powiedzieć, że w Polsce jest totalitaryzm i powiedział coś, że Polską o 39 roku nie rządzili polscy partioci. No chyba nie o tych patriotów poszło. Ojciec Dyrektor co tydzień gada o mniejszościach narodowych i nikt nie robi histerii. Cosik mi się zdaje, że to o ten totalitaryzm poszło.
Czyżby coś w tym było, skoro czynniki państwowe wpadły w furię? Mniemam, że tak, bo choć do fanów o. Rydzyka nie należę, to czasem jego media pozytywnie mnie zaskakują. Tm razem zaskoczył mnie in plus on sam. Podpisuję się pod jego twierdzeniem, że w erpetrójce jest totalitaryzm. Oczywiście nie jakiś brutalny rezim, ale aksamitny – medialny. Polega to na tym, że słyszalny jest tylko jeden nurt opiniotwórczy – oczywiście konserwatywno liberalny. Przez gęste sito medialnej cenzury, nawet mysz się nie prześlizgnie, a jak nawet to jest tak zmarnowana, że nawet nie ugryzie tego sera, który jej pod pysk podsuną.
Dzisiaj w wywiadzie w Naszym Dzienniku o. Rydzyk rozwija wątek. Żaden z niego mówca i teoretyk, więc poszło dość nieudolnie. I o kibicach się zaplątał na koniec. Tadeusz Rydzyk jest przede wszystkim genialnym organizatorem i ma świetne wyczucie społecznych zjawisk. Siłą jego mediów jest idealnie dobrany target i właściwe formatowanie programów pod tym kątem. Mało tego, on umie wyjść naprzeciw społecznym potrzebom. A potrzeba jest taka, że rzesze starszych i samotnych ludzi, w kraju gdzie rządzi siła, młodość, przebojowość i cwaniactwo, rozpaczliwie szukają kogoś, kto może i nie pomoże, ale zauważy ich samych i ich problemy, wysłucha i nie przewie debilnym „Kończ Miecia, nie mamy czasu…. Erefeefeeee…”. Dlatego głos o. Rydzyka wart jest zauważenia i mimo dość dużego dystansu do jego poglądów staję po jego stronie i dorzucę do pieca gdzie ten, wcielony diabeł, zdaniem tych poprawnisiów politycznych, pali.
Totalitaryzm nie musi objawiać się łagrami i ludobójstwem. „Nowy wspaniały świat” – to pierwsza definicja totalitaryzmu sformułowana przez Huxleya i do dziś najlepsza. Trochę wtórna koncepcyjnie w stosunku do Huxleya, ale świetna artystycznie „Pianola” Vonnenguta – definicję tę rozwija. Czyż udałby się jakikolwiek totalitaryzm bez technokracji? Czy to nie modernizm był nurtem, którego podstawą było przekonanie, że społeczeństwo można zorganizować technologicznie, na wzór systemu fabrycznego? Czy Trocki, a potem Hitler nie ulegli tej iluzji i nie wysyłali inżynierów do USA, żeby ci uczyli się organizacji fabrycznej opartej na teoriach Forda i Taylora? Dodam tylko ten znany fakt na marginesie, że Lenin miał alergię na modernizm. Może wiedział czym to pachnie. Zresztą całe to szaleństwo świetnie zobrazował Charlie Chaplin w filmie pod znamiennym tytułem „Nowy wspaniały świat”!
Stwierdzenie, że w Polsce jest totalitaryzm, może i przesadzone, jest bardzo potrzebną prowokacją do myślenia, więc czynniki robiły co się dało, żeby dyskusję zamknąć i uniknąć niewygodnych tematów. Stąd nota dyplomatyczna, nawoływanie do zignorowania wypowiedzi duchownego, próby zagadania tematu. A pomówić jest o czym. Np. jaki jest stan podstawowych o instytucji demokratycznych: wolnych wyborów, wolności słowa i praw człowieka. Otóż jest taki, że mniej niż połowa obywateli wybiera polityków zakwalifikowanych do wyborów przez mniej niż promil obywateli erpetrójki, które to kwalifikacje i tak zatwierdza czterech ludzi, kasa na bilbordy i płatne reklamy, a także układy z korporacjami medialnymi mają znaczenie decydujące. Ci zawodowi politycy forsują ideę profesjonalnej klasy politycznej i układne media wciskają to ludziom w głowy. Jeśli idzie o wolność słowa, to uprzejmie proszę, każdy może się wypowiedzieć u cioci na imieninach, jeśli chce publicznie to niech stanie na ulicy i gada. Nikt go nie zamknie. Po prostu zostanie uznany za wariata. Do mediów głos świata pracy nie dotrze, a przez media nie przejdzie. W zakładach pracy lepiej się nie odzywać, bo utrata pracy bardziej dziś przeraża niż kiedyś pała zomowca. Chcesz mieć głos - kup telewizję. Co do praw człowieka to się je respektuje wybiórczo, omijając te najważniejsze – socjalne, których zapewnienie powoduje, że człowiek na kolanach nie musi żebrać o chleb i mając swoją godność jest w stanie żądać pełnego poszanowania swojego człowieczeństwa.
Jak ma zresztą być, kiedy Monika Olejnik, która w każdym programie prezentuje nowe obuwie tłumaczy tym, co noszą te same buty piąty rok, że mają być mniej roszczeniowi. Jak się nie bać totalitaryzmu, kiedy wyśmiewanego w peerelowskich filmach personalnego, zastąpił nieludzki Menadżer od Spraw Nieludzkich …przepraszam Zasobów Ludzkich. Pan personalny - mniej totalitarny. A zawłaszczanie przestrzeni publicznej - słupy pana Obsta? (takie moje prywatne hasło określające to zjawisko, kto czytał poprzedni wpis wie o co chodzi).
Dlatego bronię Tadeusza Rydzyka, odważnego człowieka, który mimo swojego politycznego prymitywizmu nie bał się powiedzieć tego co zakneblowani zwitkami banknotów dużej wartości, bardziej rozgarnięci dziennikarze.