2011-06-19 22:26:51
Ela – działaczka KSS z Lublina pracuje we Włoszech, jako opiekunka starszego, schorowanego człowieka. Jest w pracy 24 godziny na dobę. Do naszego biura na Oratoryjnej dzwoni często i słychać po jej głosie, że wcale nie jest wyczerpana czy przemęczona. Ona sama mówi, że jest na wakacjach, bo nie ma większej harówy i nic bardziej nie męczy jak życie bezrobotnego. I to nie jest żaden paradoks, bo trzeba wziąć pod uwagę, że w istocie bezrobotny to nie taki, który nic nie robi, tylko taki, który nie ma stabilnego źródła zaspokojenia podstawowych potrzeb. Nie jest to też jakaś prywatna filozofia Eli. Wszystkim nam w KSS opowiadała jak to wygląda i należy jej wierzyć, bo jest osobą bardzo pracowitą i aktywną i wie co mówi.
Przebywanie na bezrobociu i życie z zasiłków z pomocy społecznej wymaga bycia dyspozycyjnym, niesłychanego nakładu starań, chodzenia, dorabiania i kombinowania. Czyli jak to w pracy. Praca polega na graniu społecznej roli ofiary losu, którą kreuje polski system zabezpieczenia społecznego uzależniając od siebie ludzi utwierdzając ich w wykluczeniu, zamiast pomagać włączać się aktywnie w życie społeczne. I nie polega to na tym jak głosi prymitywny, liberalny slogan, ze jak ludzie dostają pieniądze za darmo to się uzależniają i nie chcą pracować. Podwójna bzdura – jakie pieniądze i jakie za darmo. Walka o te parę groszy i nędzne świadczenia trwa przez cały czas i kosztuje więcej zdrowia niż dwunastogodzinna dniówka.
Po pierwsze należy wziąć pod uwagę, że podopieczny pomocy społecznej, którym staje się każdy bezrobotny po utracie prawa do zasiłku musi być do ciągłej dyspozycji pracownika socjalnego. Pracownik taki przeprowadza wywiady środowiskowe, wzywa podopiecznego do siebie co jakiś czas, wymaga wykonywania pewnych czynności formalnych po to by sprawdzić czy biedak prawidłowo korzysta z pańskich pieniędzy, które, proszę Czytelnika o wybaczenie za ten obrzydliwy, wypominkowy, wytarty cytat, „przecież idą z naszych podatków”. Nie jest to na pewno wymysł pracownika socjalnego, on tak musi robić, bo tak prawdopodobnie działa system, żeby naznaczone role społeczne były zachowane, to z kolei pozwala zachować status quo. Ludzie pozbawiani godności nie są skłonni do buntu i żądania zmian. Innego wytłumaczenia nie znajduję.
Po drugie dzień wypełniają starania o zapewnienie opału, odebranie jedzenia z banku żywności, załatwianie darmowych obiadów w szkole, wizyta w PUP. Czasami łapie się robotę przy sprzątaniu, albo tam gdzie od ręki zapłacą. Żyje się z dnia na dzień.
Czemu oni nie szukają pracy? – zapyta ktoś zdziwiony. A dla tego, że nie ma czasu. A nawet jak znajdzie czas i pójdzie do pracy to wypłatę dostanie za miesiąc, a dzieci nie będą miesiąc czekać na jedzenie. Trzeba kombinować na dziś i jutro. To jest potrzask. Szczególnie dla osób samotnie wychowujących dzieci.
Żeby było śmieszniej i straszniej to bezrobotni i wykluczeni na jawie robią to, co w swoich szalonych snach widzą tacy Balcerowicze, Korwinowie – Mikke czy Winieccy. Pokazują prawdziwe podstawy przedsiębiorczości. W poszukiwaniu zarobku, jak pionierzy wchodzą w dziewiczy biznes segregacji i recyklingu odpadów. Tam gdzie nikt inny się nie zapuszcza organizują rynek, kiedy trzeba, jak pierwsi biznesmeni stawiają czoło przyrodzie. Bez biurokracji, interwencji państwa, podatków i odgórnych regulacji. Wygrywają najszybsi, najwytrwalsi i najodporniejsi. Przeszukując śmietniki. To nie jest szyderstwo, to nazywanie po imieniu tego, co wolnorynkowi fundamentaliści ubierają w okrągłe frazesy, żeby nie wystraszyć wolnym rynkiem ludzi. A na śmietnikach jest prawdziwy wolny rynek. Trzeba wstać o 4 rano, żeby coś wartościowego znaleźć, coś, co da się sprzedać na złomie albo przerobić. To nie robota dla śpiochów. Tez nie dla tchórzy. Kto się boi szczurów niech nie zaczyna. Kto nie ma serca do walki, niech śpi dalej. Ci którzy pierwsi wchodzą na śmietnik solidnymi pałkami walą w kontenery żeby przepłoszyć dziką zwierzynę – szczury, miejskie koty, na osiedlu Bobrowniki w Łęcznej także lisy, które przyłażą z nadwieprzańskiego lasu. Objuczeni zdobyczami, z wielkim wysiłkiem na wózkach i rowerach taszczą to wszystko na skupy. Inni z kolei walczą o możliwość prawdziwego wolnego rynku. Przy warszawskim metrze na rogu Marszałkowskiej i Jerozolimskich kilku gości sprzedawało jakieś kwiatki. Ładne, naturalne, rwane na łąkach gdzieś pod miastem i pachnące, nie tak bezwonne jak szklarniowe. Oni walczą na co dzień ze strażą miejską o przestrzeń do handlu. Na widok samochodu straży czy ochrony metra wykonują nieprawdopodobne manewry, uciekając z naręczami kwiatów w wiaderkach z wodą, nie uszkadzając przy tym ani płatka.
Uprzedzam zarzut. Wielu z tych ludzi, wcale nie koniecznie większość, o których mowa, kiedy zdobędzie pieniądze wydaj,e je na alkohol w różnych postaciach, to wypisane jest całą paletą barw na ich twarzach. Ale jestem przekonany że 9 na 10 wymądrzających się i szydzących z alkoholizmu tych ludzi, mając podobne perspektywy życiowe, postąpiłoby podobnie. Zapicie się na śmierć jest dla niektórych mile oczekiwanym końcem, o czym zapewniał mnie…no powiedzmy pan X.
Dużo by pisać – mam materiał reportażowy, tylko zdjęć brak, reportaż bez zdjęć jest niepełny. Nie mam zgody na zdjęcia. Bez takiej zgody tych zdjęć nie zrobię. Dlaczego? Proszę popatrzeć na zdjęcie do tekstu i napis na kontenerze. To obraz naszego bezdusznego społeczeństwa i pogardy dla słabszych, dlatego żadnych zdjęć bez zgody bohaterów reportażu nie zrobię. Jest to ich święte prawo prywatności. I tak powinni robić dziennikarze. Jak chcą fotografować „okazy” niech fotografują błaznów z najwyższych stołków.
Spotykam się co jakiś czas z moimi znajomymi, ludźmi ciężkiej pracy ze śmietników i może się dogadamy i pozwolą mi zrobić zdjęcia. Bez ich zgody nigdy ich nie sfotografuję, bo to moi towarzysze i koledzy, pracują fizycznie, jak ja w kopalni, a pewnie nawet ciężej i mają z tego o wiele mniej.