2013-02-22 15:35:50
No i stało się. Lewacki rząd Donalda Tuska, znany ze swojej antypolskiej polityki i nieustającej nagonki na Kościół, zdradził rewolucyjne ideały i dał dupy czarnym. Pogarszająca się sytuacja na rynku pracy niejako zmusiła go do wyciągnięciom ręki po sojusznika, który ma gasić rewolucyjne nastroje społeczne, które gotują się z dnia na dzień.
Po prawie roku rozmów przedstawiciele rządu i episkopatu wypracowali roboczy kompromis: Fundusz Kościelny zostanie zastąpiony dobrowolnym odpisem 0,5 proc. podatku dochodowego na rzecz Kościołów i związków wyznaniowych. Przy czym słowo kompromis ma dla mnie pejoratywne znaczenie. Jak to w Polsce. Zyska bowiem, jak zwykle, Kościół, który sprytnie rozegrał ministranta Boniego i całą rządową ekipę.
Obecnie Fundusz Kościelny wynosi 94 miliony złotych i z tej puli wychodzą środki dla wszystkich oficjalnie działających w Polsce związków wyznaniowych. Dla Kościoła katolickiego zatem przypada jakieś 90 milionów. Wpływy z tytułu asygnaty podatkowej będą – nawet jeśli płacić będzie tylko mniejsza część podatników – prawdopodobnie wyraźnie wyższe. W tej chwili wpływy do budżetu z podatku dochodowego od osób fizycznych to 45,7 miliarda złotych. A zatem 0,5% z tej kwoty to ponad 228 milionów złotych. Zakładając, że z możliwości odpisu podatkowego na rzecz Kościoła katolickiego skorzysta, powiedzmy, 45 procent podatników – i tak Kościół otrzyma kwotę wyraźnie wyższą, niż otrzymuje obecnie z Funduszu Kościelnego. Projekt zakłada także, że przez najbliższe trzy lata państwo będzie wyrównywało Kościołowi różnicę pomiędzy kwotą, którą otrzymywał z Funduszu, a tą, którą będzie uzyskiwał z odpisów. Bardzo sprytne! Nikt nie powiedział przecież, że te trzy lata nie mogą zostać wydłużone, jeśli tylko Kościół zacznie drzeć ryja, powiedzmy przed wyborami, to Donald znowu klęknie. Rozmowy między rządem a Episkopatem są przecież zawsze tajne, kto wie, co kolejny rząd, obawiam się, że równie platformiany, może zhandlować? Nie mam też wątpliwości, że Kościół ma skuteczne narzędzia do egzekwowania dobrowolnego skądinąd odpisu. Nie dasz pół procenta na Bozię? Pochowamy Cię pod supermarketem i tego typu szantaże, która można mnożyć.
Kościoły i związki wyznaniowe, nie płacą w praktyce podatków bezpośrednich. Dochody z tacy, nie podlegają opodatkowaniu, kler nie ma więc obowiązku się z tego rozliczać. Nie płacą również podatku od spadku i darowizn, podobnie od czynności cywilno-prawnych. To wielka czarna dziura. Czarna dosłownie. Kościół nie płaci również podatku od spadków i darowizn przekazanych na niegospodarną działalność statusową. Najlepszym jednak sprawdzam, byłoby wprowadzenie podatku kościelnego, jaki obowiązuje np. w Niemczech. Wówczas to okazałoby się tak naprawdę, ile mamy w Polsce katolików, ale obawiam się, że ich liczba gwałtownie by wówczas zmalała.
Zapowiada się wielka agitacja podczas corocznych kolęd. Sam jestem ciekaw, jak spiszą się owieczki i przede wszystkim sami pasterze.
Po prawie roku rozmów przedstawiciele rządu i episkopatu wypracowali roboczy kompromis: Fundusz Kościelny zostanie zastąpiony dobrowolnym odpisem 0,5 proc. podatku dochodowego na rzecz Kościołów i związków wyznaniowych. Przy czym słowo kompromis ma dla mnie pejoratywne znaczenie. Jak to w Polsce. Zyska bowiem, jak zwykle, Kościół, który sprytnie rozegrał ministranta Boniego i całą rządową ekipę.
Obecnie Fundusz Kościelny wynosi 94 miliony złotych i z tej puli wychodzą środki dla wszystkich oficjalnie działających w Polsce związków wyznaniowych. Dla Kościoła katolickiego zatem przypada jakieś 90 milionów. Wpływy z tytułu asygnaty podatkowej będą – nawet jeśli płacić będzie tylko mniejsza część podatników – prawdopodobnie wyraźnie wyższe. W tej chwili wpływy do budżetu z podatku dochodowego od osób fizycznych to 45,7 miliarda złotych. A zatem 0,5% z tej kwoty to ponad 228 milionów złotych. Zakładając, że z możliwości odpisu podatkowego na rzecz Kościoła katolickiego skorzysta, powiedzmy, 45 procent podatników – i tak Kościół otrzyma kwotę wyraźnie wyższą, niż otrzymuje obecnie z Funduszu Kościelnego. Projekt zakłada także, że przez najbliższe trzy lata państwo będzie wyrównywało Kościołowi różnicę pomiędzy kwotą, którą otrzymywał z Funduszu, a tą, którą będzie uzyskiwał z odpisów. Bardzo sprytne! Nikt nie powiedział przecież, że te trzy lata nie mogą zostać wydłużone, jeśli tylko Kościół zacznie drzeć ryja, powiedzmy przed wyborami, to Donald znowu klęknie. Rozmowy między rządem a Episkopatem są przecież zawsze tajne, kto wie, co kolejny rząd, obawiam się, że równie platformiany, może zhandlować? Nie mam też wątpliwości, że Kościół ma skuteczne narzędzia do egzekwowania dobrowolnego skądinąd odpisu. Nie dasz pół procenta na Bozię? Pochowamy Cię pod supermarketem i tego typu szantaże, która można mnożyć.
Kościoły i związki wyznaniowe, nie płacą w praktyce podatków bezpośrednich. Dochody z tacy, nie podlegają opodatkowaniu, kler nie ma więc obowiązku się z tego rozliczać. Nie płacą również podatku od spadku i darowizn, podobnie od czynności cywilno-prawnych. To wielka czarna dziura. Czarna dosłownie. Kościół nie płaci również podatku od spadków i darowizn przekazanych na niegospodarną działalność statusową. Najlepszym jednak sprawdzam, byłoby wprowadzenie podatku kościelnego, jaki obowiązuje np. w Niemczech. Wówczas to okazałoby się tak naprawdę, ile mamy w Polsce katolików, ale obawiam się, że ich liczba gwałtownie by wówczas zmalała.
Zapowiada się wielka agitacja podczas corocznych kolęd. Sam jestem ciekaw, jak spiszą się owieczki i przede wszystkim sami pasterze.