Pietrzak: Krytycy, filmowcy i farmazony

[2006-11-25 10:17:06]

Polską krytykę filmową charakteryzuje intelektualny bezwład identyczny jak ten nękający polskich filmowców. Te dwie grupy, na co dzień nawzajem na siebie narzekające, a nawet drące koty, pod tym względem doskonale do siebie pasują.

Wiesław Stanowski, uważający się chyba za dziennikarza lewicowego, skoro pisał dla "Przeglądu" w tymże tygodniku opublikował swoje refleksje na temat kondycji polskiego kina, zatytułowane "Nałóg smutku" (nr 40, 8 października 2006). Zdaniem autora nasze kino od lat nastu "specjalizuje się w skrajnie ponurych filmach na tematy społeczne" które na dodatek zgłaszamy jako kandydatów do Oscara, jak to się właśnie stało ze Sławomira Fabickiego filmem "Z odzysku". Tymczasem powinniśmy, zdaniem autora, nie tylko przestać je zgłaszać do nagród, ale nawet kręcić, bo przecież aż tak źle u nas wcale nie jest. Zamiast "snuć ponure opowieści" ze zrujnowanego przez transformację Dolnego Śląska powinniśmy po amerykańsku każdy nasz filmowy poranek rozpoczynać od "Wstawaj i walcz!". Wtedy zaczniemy dostawać Oscary. Jeżeli taki mamy stan umysłów na lewicy, to nie ma się co dziwić, że do władzy doszli Kaczyńscy.

Kiedy Krzysztof Teodor Toeplitz napisał, że dość ma polskich "filmów ze zlewozmywaka", miał na myśli to, że polskie kino epatujące biedą zatrzymuje się na poziomie rejestracji banału, sklejaniu powierzchownych objawów biedy, którą wszyscy widzą na co dzień. Że nie proponuje żadnej głębszej analizy rzeczywistości społecznej, nie próbuje interpretować, ukazać kontekstu, mechanizmów, powodów, przyczyn, ani aspektów. Nie ma odwagi ani pomysłu na szerszą perspektywę i nie ma filmowego oddechu. Nie chodziło mu o to, że pokazuje biedę i panoszy smutek zamiast krzewienia optymizmu przez pokazywanie tętniącego bogactwem kraju i jego szczęśliwych, triumfujących w happy endzie mieszkańców.

Do najważniejszych teorii ideologii należą te autorstwa Althussera czytającego "Kapitał" wespół z Balibarem i Eagletona z "Ideology. An Introduction". Ideologia, jak wyjaśniają filozofowie, nie może się składać po prostu z kłamstw. Jej żywot byłby wtedy kruchy i krótki, a skuteczność znikoma. Tymczasem ideologia ma ważne dla klas panujących cele do spełnienia: zagwarantowanie długotrwałej reprodukcji porządku społecznego, który daje tym klasom pozycję dominującą. Ideologia musi tak pozszywać struktury symboliczne nadbudowane nad strukturą społeczną, by zmistyfikować rzeczywiste napięcia społeczne wynikające z walki klas i w ten sposób napięcia te zneutralizować. Gdyby po prostu od początku do końca kłamała, byłaby zbyt łatwa do obalenia. Miesza więc kłamstwa z prawdą, wybiera z rzeczywistości to, co chce zaakcentować, żeby coś innego nie przez przypadek przemilczeć i z tych przesunięć konstruuje obraz świata, który ma za zadanie utrzymywać społeczne status quo lub nawet eskalować nierówności. Mówiąc inaczej (Althusserem), na ideologię składają się wyobrażenia i reprezentacje, których funkcja użyteczna i społeczna góruje nad poznawczą.

Jest to właśnie przypadek rzekomej, jak to pan Stanowski określa, "specjalności naszego kina". Polskie kino pozornej wrażliwości społecznej wybiera tylko niektóre elementy z powierzchni rzeczywistości, której rażące antagonizmy ujawniają się w problemach bezrobocia, strukturalnej biedy i coraz gęstszej sieci różnego rodzaju wykluczeń. Zatrzymuje się tylko na powierzchni tych zjawisk. Umorusane dziecko, kamienica bez przyzwoitych warunków sanitarnych, bezrobotny, bezdomny, złomowisko. Skala zjawisk tego rodzaju nie pozwala bowiem na całkowite ich przemilczenie; powodowałoby ono w kulturze zbyt silny dysonans. Trzeba więc strategicznie stworzyć pozory, że przecież mówimy o tych sprawach. Chodzi jednak tylko o pozory. Żadnej głębszej analizy, żadnej poważnej demistyfikacji, żadnej odważnej interpretacji. Jak ognia unika się szerszej perspektywy, która nadałby tym strzępom jakiś szerszy kontekst a tym samym i sens.

Te wybrane z powierzchni zjawisk społecznych elementy tasuje się na kilka urzędowych sposobów. 1. Estetyzuje się do granicy, za którą następuje rozbrojenie etycznego ciężaru problemu. Tak właśnie Dorota Kędzierzawska, wprawnym okiem operatora Artura Reinharta, delektuje się promieniami słońca ślizgającymi się po krawędzi brudnego nocnika na drewnianej podłodze w filmie "Nic". 2. Dąży się do konkluzji, że bohater(ka) w decyzującej mierze sam(a) odpowiada za swój smutny los, bo okoliczności społeczne, choć niesprzyjające, dawały jednak co i rusz jakieś szanse ("Cześć Tereska"). 3. Kanalizuje się napięcia wynikające ze społecznych antagonizmów tak, by wyraziły się w artykulacji integrystycznej. Tu pojawia się szereg filmów o tym, jak Polska, wiecznie dziewica, symbolizowana często, choć nie zawsze, przez prowincję, pada ofiarą lubieżnego Zachodu, który może przybrać postać handlarza narkotyków, zdemoralizowanego kosmopolity z wielkiego miasta, niedobrych bogatych rodziców, itp. ("Zmruż oczy", "Torowisko", "Przystań", "Szczęśliwy człowiek", "Panna Nikt"). 4. Dokonuje się apologii biedy a nawet skrajnej nędzy jako stanu moralnie doskonałego ("Edi" to najbardziej ekstremalny przykład). 5. Ukazuje się wszystko w kategoriach jakiegoś fatum czy przeznaczenia, w miejsce krytyki społecznej ("Edi", "Szczęśliwy człowiek").

Jest jeszcze jeden aspekt tych ideologicznych mistyfikacji, wspólny wszystkim pięciu strategiom. Arcybiskup Życiński, pseudohumanista w typowym dla polskiego Kościoła katolickiego stylu, potrzebował kilkunastu lat, by zauważyć, że w sieciach super- i hipermarketów w Polsce panuje niewolnictwo. Zauważył to w końcu, dziwnym zbiegiem okoliczności, na kilka tygodni przed serią dużych manifestacji osób homoseksualnych domagających się przyznania im pełnych praw. Nagła wrażliwość księdza arcybiskupa na los pracownic Biedronki miała wyraźnie na celu skuteczniejsze wykluczenie kogoś innego i była temu całkowicie instrumentalnie podporządkowana. Ksiądz arcybiskup z właściwym sobie nabzdyczeniem zauważył z niedoścignionych moralnych wyżyn swego współczucia, że nie żadni tam homoseksualiści, tylko kasjerki i inni pracownicy są w Polsce naprawdę dyskryminowani. Współczucie hierarchii kościelnej dla wyzyskiwanego proletariatu nie trwało długo, nie było też brzemienne w skutki. Udajemy, że się pochylamy nad maluczkimi, żeby razem z nimi tym skuteczniej dokonać innych wykluczeń. Potem i maluczkich wyrzucimy do kosza. O to samo między innymi chodzi w "solidarnej" retoryce PiS i polskim kinie pozornej wrażliwości społecznej, które w ogóle nie dostrzega wielowymiarowości problemu wykluczenia. Że wykluczenie ekonomiczne krzyżuje się z innymi formami wykluczenia - tych co się modlą do niewłaściwego Boga, albo, o zgrozo, nie modlą się wcale; tych, co nie kochają papieża; tych, co chodzą do łóżka nie z tymi, co powinni; tych co usunęły ciążę, albo chciałyby jedynie mieć do tego prawo, itd. Inne niż ekonomiczne wymiary wykluczenia są polskiemu kinu niemal doskonale obce, co demaskuje hipokryzję twórców "wrażliwych społecznie". Do wyjątków należą chyba tylko "Żurek" i "Krugerandy".

Tak więc polskie kino nie ma żadnych zdolności obserwacji krytycznej. Ma natomiast spore zdolności w wytwarzaniu i reprodukowaniu ideologii.

Podobnie jak polskie kino, również i krytykę nadwiślańską cechuje wielce umiarkowana funkcja poznawcza, nad którą górują funkcje związane z użytecznością społeczną (służebne wobec reprodukcji społecznego stanu rzeczy). Ma więc ona charakter czysto ideologiczny. Jedni krytycy zachwycają się prowincjonalnym urokiem "Zmruż oczy" i smętnym realizmem "Moich pieczonych kurczaków". Inni, jak ów Wiesław Stanowski, nie mogą zdzierżyć przesadnego smęcenia i defetyzmu, czego źródła widzą w nadmiernym (!) zainteresowaniu problemami społecznymi i losem tych, których "kapitalistyczna wirówka" odcedziła gdzieś w kąt. Ratunek widzą natomiast w naśladowaniu hurraoptymizmu właściwego kinu amerykańskiemu. To może nas wtedy uznają w końcu i dadzą wreszcie Oscara.

Takie rozumowanie wynika z jednej strony z ogromnej niewiedzy. Co prawda czasami Oscara za najlepszy film obcojęzyczny uzyskują filmy bardziej amerykańskie od amerykańskich (np. holenderski "Charakter" przed laty), nie jest to jednak w najmniejszym stopniu reguła, o czym świadczą Oscary i nominacje Almodovara, Michałkowa, Svěraka, Sallesa, Chena Kaige, Zhanga Yimou, by sięgnąć tylko do przykładów z okresu mojego świadomego życia kinofilskiego. Nie tylko dlatego, że niekoniecznie u obcych szuka się tego samego, co się samemu robi, czasem wręcz przeciwnie. Także i z takiej prozaicznej przyczyny, że w tej akurat kategorii głosują, zwłaszcza na etapie nominacji, w większości nie-Amerykanie. Z drugiej strony rozumowanie takich krytyków ma charakter ideologicznej mistyfikacji i przypomina zachowanie naszych rządzących, podekscytowanych potęgą Ameryki i wysyłających wojska jak nie do Iraku, to do Afganistanu, myśląc, że w ten sposób zbudujemy i zademonstrujemy swoją potęgę i znaczenie, podczas gdy w istocie kompromitujemy się i ośmieszamy, demonstrując całemu światu co najwyżej swoje kompleksy. Krytycy tacy jak Stanowski chcieliby kina będącego doskonałym ekwiwalentem takiej polityki.

Całkowicie ideologiczny, zmistyfikowany charakter tekstu Stanowskiego ujawnia puenta jego artykułu, będąca w doskonale żadnym związku ze wszystkim, co ją poprzedza. Autor sypie nam przykładami polskich twórców, którzy byli najbliżej Oscara. Wymienia wśród nich Preisnera, którego muzyka to tygiel, z którego ludzie pod każdą szerokością geograficzną mogą coś dla siebie wyciągnąć. Jaki to ma związek z tematem, i jak by się to miało przełożyć na to, jakie filmy kręcić mają nasi reżyserzy i jakie mamy zgłaszać do Oscara, zgadnąć jest doprawdy trudno. Na dodatek Stanowski przegapia całkowicie, że z polskich reżyserów najbliżej do Oscara dolecieli ostatnio dwaj twórcy: Tomasz Bagiński i Sławomir Fabicki właśnie (za "Męską sprawę"), ten sam, którego film zgłosiliśmy w tym roku do Oscara, co skłoniło Stanowskiego do omawianych wynurzeń. Ślepa plamka na oku krytyka? Nikt obecnie z polskich fabularzystów nie ma większych szans na Oscara niż Fabicki, który już swym studenckim krótkim metrażem się o niego otarł i może by go dostał, gdyby mu Komitet Kinematografii dał choć trochę pieniędzy na promocję w kampanii oscarowej. Farmazony o Preisnerze są tu jak pięść do oka.

Jarosław Pietrzak


drukuj poleć znajomym poprzedni tekst następny tekst zobacz komentarze


lewica.pl w telefonie

Czytaj nasze teksty za pośrednictwem aplikacji LewicaPL dla Androida:



Warszawska Socjalistyczna Grupa Dyskusyjno-Czytelnicza
Warszawa, Jazdów 5A/4, część na górze
od 25.10.2024, co tydzień o 17 w piątek
Fotograf szuka pracy (Krk małopolska)
Kraków
Socialists/communists in Krakow?
Krakow
Poszukuję
Partia lewicowa na symulatorze politycznym
Discord
Teraz
Historia Czerwona
Discord Sejm RP
Polska
Teraz
Szukam książki
Poszukuję książek
"PPS dlaczego się nie udało" - kupię!!!
Lca

Więcej ogłoszeń...


23 listopada:

1831 - Szwajcarski pastor Alexandre Vinet w swym artykule na łamach "Le Semeur" użył terminu "socialisme".

1883 - Urodził się José Clemente Orozco, meksykański malarz, autor murali i litograf.

1906 - Grupa stanowiąca mniejszość na IX zjeździe PPS utworzyła PPS Frakcję Rewolucyjną.

1918 - Dekret o 8-godzinnym dniu pracy i 46-godzinnym tygodniu pracy.

1924 - Urodził się Aleksander Małachowski, działacz Unii Pracy. W latach 1993-97 wicemarszałek Sejmu RP, 1997-2003 prezes PCK.

1930 - II tura wyborów parlamentarnych w sanacyjnej Polsce. Mimo unieważnienia 11 list Centrolewu uzyskał on 17% poparcia.

1937 - Urodził się Karol Modzelewski, historyk, lewicowy działacz polityczny.

1995 - Benjamin Mkapa z lewicowej Partii Rewolucji (CCM) został prezydentem Tanzanii.

2002 - Zmarł John Rawls, amerykański filozof polityczny, jeden z najbardziej wpływowych myślicieli XX wieku.


?
Lewica.pl na Facebooku