Z pewnością nie jest to przejaw demoralizacji. Prawda jest wręcz odwrotna. Dzisiejsze dzieci godzą się niemal na wszystko, gdyż są w przeważającej części nienaturalnie posłuszne, karne, uległe i bezwolne. Współczesne dzieci nawet nie mają zamiaru na serio przeciwstawić się rodzicom i innym dorosłym. Dzieci myślą to samo, co rodzice, wyznają te same wartości i mają te same cele życiowe: założenie rodziny, zarabianie pieniędzy i karierę w dużej firmie. Zjawisko to z niemałym zdumieniem odkryli niedawno socjolodzy (w Polsce najpierw Barbara Fatyga) – sami przecież w większości ukształtowani w epoce nasilonego konfliktu pokoleń, gdy młodym ludziom marzyły się rewolucje i lepszy świat. Dzisiejsze dzieci dobrze wiedzą, że to szkodliwe mrzonki, rozumieją także, że konflikty z dorosłymi ani trochę im się nie opłacają. To konformiści. W kapitalizmie czują się jak ryby w wodzie i ani im w głowie kwestionować jego dogmaty, o których naucza telewizja. Kupują to, co wskażą im reklamodawcy, podziwiają tych, których każe się im podziwiać, i wybierają zalecany przez media styl życia. Jak nikt przyczyniają się do wzrostu produktu narodowego.
Rzecz jasna istnieje mała – zadziwiająco mała – grupa nonkonformistów, dzieci mniej grzecznych, a czasem nawet wchodzących w konflikt z prawem. Według policyjnych statystyk, w grupie wiekowej od 13 do 17 lat jest ich około 1,5 do 2%, a w grupie poniżej 13 roku życia – podobno szczególnie zagrożonej demoralizacją – poniżej procenta. Ze względu na tę grupkę minister oświaty chce zakazać przebywania poza domem po godzinie dziesiątej wieczorem 99% dzieci, które dotąd pozostają w nim zupełnie dobrowolnie, co rzecz jasna szczególnie niepokoi miłującego porządek polityka. Odtąd będą siedzieć w domu przymusowo, choć wyniki badań wskazują niemal jednoznacznie, że młodociani kryminaliści i zwykłe łobuziaki grasują zwykle nie w nocy, ale w godzinach popołudniowych, zaraz po lekcjach. O tej samej porze dzieci padają najczęściej ofiarą przestępstw dokonywanych przez dorosłych.
Przestępczość wśród młodzieży rzeczywiście wzrosła w pierwszej połowie lat dziewięćdziesiątych, ale w zdecydowanie mniejszym stopniu niż wśród dorosłych, a przecież nikt nie proponuje, by tym ostatnim zakazać wychodzenia z domu lub z pracy w godzinach największego zagrożenia przestępczością. Zakaz ma objąć Bogu ducha winnych młodocianych, choć od początku obecnej dekady obserwuje się niewielki, ale wyraźny spadek przestępczości w tej grupie wiekowej, a przestępczość nieletnich jest w Polsce w ogóle niewielka w porównaniu z większością krajów europejskich.
Wszystko, co powiedziano wyżej, nie oznacza, że sytuacja nie może się poprawić, a przestępczość i agresja wśród młodych ludzi nie może być mniejsza niż dotąd. Może i powinna. Tego zbożnego celu nie osiągnie się jednak metodami państwa policyjnego. Wiemy to z całą pewnością z doświadczeń własnych i z doświadczeń innych krajów, które mają w tej dziedzinie pewne sukcesy. Z tych samych doświadczeń, a także z dorobku nauk społecznych czerpać możemy pomysły działań, które nie są po prostu ekspresją dominujących postaw i autorytarnych charakterów. Oto, w największym skrócie, kilka z nich, o których w Polsce słyszymy zastanawiająco rzadko.
Ze sprawozdania VIII Kongresu ONZ poświęconego prewencji przestępczości, w tym przestępczości wśród młodzieży, dowiadujemy się, że główną jej przyczyną jest bieda i wykluczenie. W młodych ludziach z ubogich rodzin, obserwujących swoich rówieśników zajeżdżających do szkoły limuzynami, szastającymi pieniędzmi, wyjeżdżającymi na zagraniczne wycieczki itp., itd., musi się rodzić agresja. Jeśli nie kierują jej na bogatszych kolegów, to wyładowują ją na innych, czasem jeszcze biedniejszych lub słabszych.
Skrajnych nierówności majątkowych nie ukryje się pod mundurkiem ani w żaden inny sposób. Jedynym sposobem na zmniejszenie powstającej w ten sposób agresji jest rzeczywiste zmniejszenie przepaści majątkowej – ograniczenie biedy i przeciwdziałanie propagandzie sukcesu finansowego jako głównego źródła poczucia wartości. To trudne, ale możliwe. Łatwo się o tym przekonać na przykładzie krajów bardziej egalitarnych.
Skuteczne przeciwdziałanie przestępczości młodzieży, tak jak w przypadku każdego innego problemu, nie może opierać się na wyssanych z palca teoriach – musi odnosić się do rzeczywistych badań. Jak już wspomnieliśmy wyżej, wbrew temu, w co wierzy minister edukacji, do większości napadów, kradzieży i chuligańskich wybryków popełnianych przez osoby nieletnie dochodzi w godzinach popołudniowych, gdy młodzi ludzie pozostawieni są sami sobie.
Odkrycie tego faktu już w latach dziewięćdziesiątych spowodowało, że w wielu miastach amerykańskich, w których wprowadzono dawniej godzinę policyjną dla młodzieży, zaniechano jej egzekwowania. Stworzono za to rozbudowaną sieć instytucji opiekuńczo-kulturalnych, wolnościowych i atrakcyjnych, wyposażonych w komputery, filmoteki i instrumenty muzyczne.
Zdaniem wielu specjalistów to właśnie działalności tych placówek, w których wielu młodych ludzi chętnie spędzało popołudnia, przypisać należy spadek przestępczości wśród nowojorskiej młodzieży. W Polsce – jakżeby inaczej – wierzy się raczej w nasilenie policyjnych represji.
Nie bez winy jest także system oświaty. Szkoły średnie, a zwłaszcza licea, jawią się części młodzieży raczej jako przechowalnia niż miejsce, gdzie naprawdę można się czegoś nauczyć. Szkoły, gdzie dorastający młodzi ludzie traktowani są jak dzieci, są źródłem frustracji, która rodzi agresję i petryfikuje infantylne postawy. Czy do programów nauczania w liceach – zamiast powtarzania w rozszerzonej formie tego, czego naucza się w szkole podstawowej i w gimnazjum – nie lepiej byłoby wprowadzić podstaw dyscyplin akademickich: medycyny, psychologii, socjologii, prawa, filozofii i innych?
Potraktowani niemal jak ludzie dorośli uczniowie, a przynajmniej pewna ich część, faktycznie szybciej staliby się dorośli. Zyskaliby także poczucie sensu, motywację do nauki i bardziej racjonalną podstawę wyboru kierunku studiów, które rozpoczynaliby z niemałą już wiedzą z wybranej dziedziny.
No i wreszcie sprawa religii, nie do pominięcia na łamach Bez Dogmatu. Wiara religijna jest w dzisiejszej Polsce nadal dość powszechna, ale słaba i płytka. Prawie nikt w życiu prywatnym nie kieruje się już wskazaniami moralnymi Kościoła. Co do tego trudno mieć wątpliwości. Jednocześnie religia w dalszym ciągu traktowana jest jako jedyne źródło wartości i jedyne uzasadnienie moralności. Taka pedagogika nie może być skuteczna!
Powinien to rozumieć nawet minister edukacji. Może zresztą rozumie? Ale przecież, jako się rzekło, w całej tej kampanii chodzi tylko o pretekst, żeby jeszcze bardziej „dokręcić śrubę”. A do tego religia, taka jaka jest naprawdę, nadaje się najlepiej.
Andrzej Dominczak
Tekst pochodzi z kwartalnika "Bez Dogmatu".