Jaworski: Koniec rynku poddanych

[2008-02-05 06:57:57]

Od kilku miesięcy media prześcigają się w doniesieniach o niespotykanym od lat wzroście płac. I faktycznie, średnia krajowa poszybowała. Część Polaków, po latach zaciskania pasa, tłumnie ruszyła na zakupy. Nie cieszcie się jednak przedwcześnie – tak zwani eksperci przekonają Was, że nie ma z czego. Nie chodzi im jednak o to, że wzrósł odsetek osób zarabiających poniżej średniej, że większość nie zarabia nawet dwóch tysięcy złotych brutto, ani o to, że za szałem zakupów podąża zmora kredytu. Boli ich dokładnie to, że zarabiacie za dużo!

Pensje zagłady

W jednym ze styczniowych numerów "Przeglądu" Waldemar Kuczyński przekonuje w swym felietonie, że – o, paradoksie! – szybki wzrost płac utrwali polską nędzę. Autor, jeden z akuszerów polskiej transformacji rynkowej, powołuje się przy tym, rzecz jasna, na prawa ekonomii, przypominając niezorientowanym, że "są to prawa natury albo prawa boskie". Kuczyński, pomimo, iż jest ekspertem (a może właśnie z tego powodu?) myli się. Prawa ekonomii to nie prawa natury pochodzące od Boga, lecz reguły gospodarczych zachowań społeczeństw w określonych warunkach instytucjonalnych i ustrojowych. Najważniejsze jest jednak to, że samo przesłanie jest skrajną postacią tego, co od jakiegoś już czasu stanowi wspólny mianownik wielu komentarzy gospodarczych pojawiających się w prasie i mediach elektronicznych. Eksperci grzmią na alarm, że niekontrolowany wzrost płac doprowadzi do zapaści na tle inflacyjnym. Po tym, jak dwa miliony Polaków znalazło lepiej płatną pracę w innych krajach Unii, ci, którzy zostali, bezlitośnie cisną szefów w sprawie podwyżek. Pryncypałowie zaś – i to nowość w polskiej gospodarce – pokornie je rozdają. Po pracownikach sektora prywatnego do walki przystępuje budżetówka. Górnicy, lekarze, pielęgniarki, nauczyciele maszerują – eksperci wieszczą apokalipsę. Robią to jednak w sposób iście perfidny: maskując niedoskonałości rynków i mechanizmów kapitalistycznej akumulacji (w ich języku: wzrostu gospodarczego), wskazują jednocześnie winnych: ludzi pracy najemnej, chcących więcej zarabiać. Rzekome "żelazne prawa rynku" mają już niedługo dać nauczkę klasie pracującej, obracając ich sukces przeciwko nim samym, na dodatek to na nich ma spocząć odpowiedzialność za krach. Proletariusze wszystkich branż, wstydźcie się!

Nasze zyski, głupcze!

Zwyczajowa argumentacja skupia się na wykazaniu krótkowzroczności roszczeń płacowych. Statystyczny Kowalski zyska co prawda w krótkim okresie, powiadają eksperci, jednak na dłuższą metę presja inflacyjna zdławi gospodarkę, na czym stracą również rzesze szeregowych pracowników. Fundusze płac będą pęcznieć kosztem inwestycji, spadnie konkurencyjność i skurczy się perspektywa rozwoju rynków, więc przedsiębiorcy zmuszeni będą gonić za zyskiem podnosząc ceny – i nieszczęście gotowe. Pomińmy tu pytanie, dlaczego eksperci, z Balcerowiczem na czele, jako dogmatyczni monetaryści zalecają jednocześnie utrzymanie wysokich stóp procentowych, skoro niski ich poziom może sprzyjać inwestycjom, które zapewne poprawiłyby im humory.

Załóżmy, że czarny scenariusz się spełni i dojdzie do dotkliwego kryzysu, cykl reprodukcji polskiej gospodarki znajdzie się w głębokim dołku. Standardowa interpretacja obarczy w takiej sytuacji winą klasę pracującą, chociaż bezpośrednią przyczyną inflacyjnego wykolejenia będzie nacisk na poszukiwanie źródeł zysku. Neoliberalne myślenie o gospodarce opiera się jak wiadomo na aksjomacie, że swoboda realizacji własnych interesów przez przedsiębiorców nie powinna podlegać absolutnie żadnym rygorom, wręcz przeciwnie – staje się ona niejako obowiązkiem wobec wspólnoty gospodarczej, modelowo ufnej wobec swych przedsiębiorczych liderów. Jakiekolwiek sugestie, że w pewnych sytuacjach owczy pęd ku zyskom może mieć dysfunkcjonalny charakter, pozostają poza granicą wyobraźni ekspertów.

Maksymalizowanie korzyści przez ludzi pracy – to już co innego. Tu eksperci są zgodni w diagnozie: to inflacyjne wyboje na drodze do dobrobytu, wskazane do przeskoczenia lub ominięcia. Popytowa strona gospodarki nigdy zapewne nie przykuje uwagi neoliberałów, kojarząc im się jedynie z inflacją. Stąd określenia: nieodpowiedzialność, krótkowzroczność, egoizm, na opisanie rosnących żądań pracowniczych. Egoizm pracodawców jawi się zatem jako "dobry", "oświecony", pełniący rolę życiodajnej siły, podczas gdy egoizm pracowników pozostaje egoizmem bezprzymiotnikowym, czyli pospolitą chciwością, elementem destrukcyjnym. W ujęciu tym gospodarka funkcjonuje w oparciu o wyjątkowe cnoty ludzi biznesu, o ile mogą one wziąć górę nad ekonomicznym nieokrzesaniem tych, którzy pobierają u nich pensje. Dlatego też Milton Friedman pozwolił sobie na opinię, że nawet gdyby rynki okazały się nieefektywne, on nadal pozostałby ich zwolennikiem ze względu na cechy, jakie kształtują w ludziach.

Prawa rynku, czyli czyje?

Sęk w tym, że interpretacja ta, ugruntowana w klimacie "terapii szokowej" lat dziewięćdziesiątych, a dzisiaj funkcjonująca jako obiegowa mądrość, stoi w sprzeczności z teorią będącą podstawą ufności, jaką ekonomiści pokładają w rynkach. Zakłada się mianowicie, że wszyscy uczestnicy rynku są w równym stopniu racjonalni, zaś efektywność nieskrępowanej wymiany rynkowej, prowadzącej podobno do powszechnego dobrobytu, jest pochodną dążących do równowagi "ślepych" sił podaży i popytu. Egoizm każdej ze stron, jak u Adama Smitha, jest oświecony. Racjonalność jest tu właściwością systemu jako całości, niezależną od intencji i zdolności poszczególnych jednostek ludzkich, mającą zaś swe źródło w ubocznych efektach ich wzajemnych oddziaływań. Pracownicy są w tym ujęciu podmiotami gospodarczymi z założenia równorzędnymi wobec pracodawców, nie sposób więc twierdzić, że interes jednej z tych grup stanowi siłę napędową gospodarki, zaś interes drugiej to zagrażające równowadze "roszczenia". Nie można, ponieważ działanie rynku ma u źródła splot tych interesów. Trudno spodziewać się, by eksperci podkreślający "świętość" praw ekonomii mieli czelność lekceważyć tę bazę teoretyczną. Jeżeli jednak apelują o umiar w żądaniach płacowych, wydają się sugerować, że aby prawa rynku były respektowane, czyjaś racjonalność powinna zostać "udoskonalona". Raz więc mówią o prawach rynku, pojmowanych właśnie na wzór praw przyrody, jako o regule dotyczącej faktów; by zaraz potem potraktować je jako prawa normatywne, które należy świadomie przestrzegać w imię wierności określonym wartościom, tzn. efektywności, konkurencyjności i wzrostowi PKB. Zakłada się oczywiście, że na ich straży stoją raczej przedsiębiorcy niż pracownicy, do nich więc powinna należeć inicjatywa, a zatem i pierwszeństwo w dysponowaniu zyskiem. Eksperci, którzy wzorem Kuczyńskiego jednoznacznie uznają prawa rynku za twarde prawa natury i nic więcej, nie mają wyjścia - muszą podkreślać, że o ile mamy cieszyć się dobrobytem, musimy uznać podział na lepszych i gorszych.

Mieszanie dwu wspomnianych znaczeń prawa – tego, co jest, z tym, co być powinno, oznacza więcej niż, wydawałoby się, intelektualną niefrasobliwość. Utożsamienie praw przyrody z prawami jako imperatywami wystąpiło niegdyś w postaci osobliwej mody w pewnej miejmy nadzieję zamierzchłej już epoce. Był to epizod zwany eugeniką, który znalazł swój najohydniejszy wyraz w działalności "naukowej" doktora Mengele (nie mylić z Mirosławem G.!). Dzisiaj obserwujemy trwający od kilkunastu lat powrót tego sposobu myślenia, funkcjonującego jako mniej lub bardziej efektywna inżynieria społeczna, uprawiana przez elity transformacji za pośrednictwem głównych mediów. Widać to znakomicie w licznych wypowiedziach prasowych Leszka Balcerowicza, dla którego pierwszoplanowym przedmiotem troski są prawa rynku. O prawach człowieka pewnie gdzieś kiedyś słyszał, ale nie zapamiętał.

Ora et labora

Mówiąc więc o prawach rynku, eksperci martwią się przede wszystkim o prawa kapitału do wyciskania siódmych potów z pracowników za śmiechu warte wynagrodzenia. Żądania płacowe zostają zdyskredytowane jako niebezpieczna dla porządku gospodarczego "roszczeniowość". Nie postawią tej tezy otwarcie, wiedzą bowiem, że apetyty płacowe rosną właśnie w wyniku działania rynku, który w obliczu największej od kilkudziesięciu lat emigracji przechylił się w stronę pracobiorcy. Nie można jednak oprzeć się wrażeniu, że w myśl przesądów przenikających polską kulturę myślenia o gospodarce, pomyślność kapitalizmu jest kwestią posłuszeństwa ludzi pracy najemnej wobec klasy posiadaczy. Był to wątek dość bezceremonialnie podnoszony u zarania transformacji, kiedy to wszelkie protesty robotnicze były przez elity polityczne karcone jako brak lojalności, a Donald Tusk, wówczas lider KLD, rozważał zastosowanie w Polsce "wolnorynkowego autorytaryzmu". Jak zauważa David Ost w "Klęsce Solidarności", jakiekolwiek spontaniczne przejawy niezadowolenia z kierunku przemian, zostały potraktowane jako nieprawomocne, były bowiem niezgodne z linią środowisk eksperckich. Jednocześnie język wypowiedzi takich patronów polskich przemian demokratycznych (tak określało się poddanie życia społecznego "przewodniej sile" kapitału i logice rynku!), jak Adam Michnik, uległ przesunięciu od retoryki wolnościowej, bliskiej duchem Kuroniowi, ku retoryce posłuszeństwa. Dziś można dowiedzieć się od Michnika, że "kiedy masa zaczyna działać sama przez się, czyni to w jeden tylko sposób, bo innego nie zna: linczuje". Ta wizja rynku, za którą faktycznie opowiadają się "ojcowie założyciele", jest dość odległa od umiarkowanie egalitarnej wizji Adama Smitha. Wzorowy rynek, o ile ma pozostać w równowadze, musi być rynkiem panów i poddanych. Korporacyjni panowie podbijają lub zbijają ceny, podkręcają wydajność, uelastyczniają czas pracy, dbają by poddani nie otrzymali za dużo pieniędzy, bo mogą je źle wydać. Poddani są posłuszni i pracują w pokorze, bo wiedzą, że panowie są bliżej źródła sacrum: praw rynku. I kierat się kręci.

Teraz my!

Jeżeli wskutek rozpędzonych płac polski kapitalizm czeka poślizg i dachowanie, co właśnie dokonuje się na giełdzie, nie będzie to jednak wina czynnika ludzkiego, a porażka rynku, który - zapewne ku rozczarowaniu dogmatyków – zaplącze się we własne nogi. Gdy efektywność samego rynku zostaje zakwestionowana, nie pomogą żadne eksperckie zaklęcia, nawet te posuwające się do żonglowania dwuznacznością. Ludzie przestali już dawać wiarę formułkom podkreślającym pierwszeństwo interesów kapitału nad ich własnymi potrzebami, dążeniami i marzeniami. Rynek poddanych odszedł do lamusa, a wraz z nim przekonanie, że nie można żądać więcej niż to, co się ma z łaski szefa. Polacy na Wyspach, wbrew tezie Tuska, uczą się nie tylko liberalizmu gospodarczego, ale również korzystania z siły ruchu pracowniczego i działalności w związkach zawodowych. Być może faktycznie gospodarka zaliczy wywrotkę. Nie będzie stanowić to jednak problemu nie do przejścia. Poprawna alokacja zasobów naturalnych, czasu pracy, zdolności twórczych nie wymaga oddawania się pod rozkazy tych, którzy posiadają własnościowe środki do rozkazywania. Ich interes nie jest żadnym światłem w tunelu. Podźwigniemy wszystko razem, bez udziału ekspertów, kapitalistów, panów, nie obawiając się tym razem rzeczywistej transformacji demokratycznej.

Paweł Jaworski


Autor jest działaczem Pracowniczej Demokracji.


drukuj poleć znajomym poprzedni tekst następny tekst zobacz komentarze


lewica.pl w telefonie

Czytaj nasze teksty za pośrednictwem aplikacji LewicaPL dla Androida:



Warszawska Socjalistyczna Grupa Dyskusyjno-Czytelnicza
Warszawa, Jazdów 5A/4, część na górze
od 25.10.2024, co tydzień o 17 w piątek
Fotograf szuka pracy (Krk małopolska)
Kraków
Socialists/communists in Krakow?
Krakow
Poszukuję
Partia lewicowa na symulatorze politycznym
Discord
Teraz
Historia Czerwona
Discord Sejm RP
Polska
Teraz
Szukam książki
Poszukuję książek
"PPS dlaczego się nie udało" - kupię!!!
Lca

Więcej ogłoszeń...


24 listopada:

1957 - Zmarł Diego Rivera, meksykański malarz, komunista, mąż Fridy Kahlo.

1984 - Powstało Ogólnopolskie Porozumienie Związków Zawodowych (OPZZ).

2000 - Kazuo Shii został liderem Japońskiej Partii Komunistycznej.

2017 - Sooronbaj Dżeenbekow (SDPK) objął stanowiso prezydenta Kirgistanu.


?
Lewica.pl na Facebooku