W sztuce Łukasińskiej bezrobotna absolwentka pedagogiki, Agata, poszukuje pracy i trafia kolejno do baru Stosunek, do Urzędu Pracy logicznie przemianowanego na Urząd bez Pracy, na kurs Sekretarek Boga, do europejskiej korporacji ubezpieczeniowej, na kurs feministycznego wyzwolenia i z powrotem do baru Stosunek, aby w ostatniej odsłonie zdecydować się na założenie własnej firmy. "Będzie z bidom, ale freedom", komentuje Matka bohaterki.
To ona zaprowadza córkę do baru Stosunek i namawia do podjęcia tam pracy. Bar ten prowadzi Twardy, archetyp biznesmena gangstera, a głównym kryterium otrzymania pracy są zgrabne nogi i jędrny biust do podawania drinków topless. Zmodernizowany patriarchalny Twardy nie domaga się daniny z ciała Agaty dla siebie. Seksualne molestowanie ubiera w nowomowę biznesową, efektywność i dobre zarządzanie. Potencjalna kandydatka na pracę musi mieć odpowiednie seksualne powaby żeby skutecznie przyczyniać się do zwiększania dochodów firmy. Agata protestuje, ale poddaje się sprawdzianowi przez oglądanie i macanie, po czym decyduje, że to nie dla niej, i wychodzi trzaskając drzwiami. Twardy krzyczy, że ona tu jeszcze wróci.
Skoro - na razie - ta opcja zatrudnienia odpada, bohaterka wybiera się do Urzędu (bez) Pracy. Urząd ten zajmuje się pracą o tyle o ile jest to cenne miejsce pracy dla urzędniczki, która nie traci żadnej okazji, żeby upokorzyć poszukującą pracy petentkę, a za swoją misję uważa nauczanie jej pokory i uległości i dopasowanie jej do panujących reguł. Opcja mówienia prawdy, że ofert pracy jest znacznie mniej od bezrobotnych odpada, więc Urzędniczka zachowuje się w pracy jak umie, autorytaryzm i zrzucanie winy na bezrobotnych to pierwsze rozwiązanie jakie się jej podpowiada dominująca kultura. Główną logiką, zgodnie z którą zorganizowany jest Urząd (bez) Pracy jest przestrzegania reguł postępowania wobec bezrobotnych. Reguł tych dostarcza Unia Europejska. To znajomość reguł, a nie pokorna prośba o jakąkolwiek pracę pozwoli bohaterce - na chwilę - wygrać z urzędniczką. Ale to dopiero w przedostatniej scenie, kiedy Agata już odczyta jak funkcjonuje system. Na razie, zamiast pracy, której nie ma, Urząd (bez) Pracy wysyła bohaterkę na kurs. (Jak wiadomo z neoliberalnych legend, problem bezrobocia nie bierze się z braku ofert pracy, ale stąd, że ludziom nie chce się pracować, albo dlatego że nie mają odpowiedniego wykształcenia. Czas bezrobotnych należy więc użytecznie zagospodarowywać na szkolenia, w tym także z prezentacji siebie jako towaru).
W scenie w Urzędzie (bez) Pracy pojawia się także chór Agat (które na zmianę odgrywają rolę członkiń chóru i Agaty). Chór wypada najlepiej, kiedy cynicznie ocenia i wzajemnie się wspiera, podpowiada, jakie reguły gry rządzą systemem i cynicznie się do nich się dopasowuje, macha CV, podsuwa Urzędniczce krzesło, ale bywa że także daje się uwieść pewnym nadziejom. Głównie są to nadzieje feministyczne. Spektakl nie opowiada śmiesznych historyjek o jednej osobie, Agacie, jak chce większość recenzentów, ale o tym, że my wszystkie jesteśmy Agatami.
Na kursie Sekretarek Boga odbywa się kolejny etap tresowania bezrobotnych Agat do posłuszeństwa. Tym razem nie chodzi o posłuszeństwo Urzędowi, ale o posłuszeństwa Bogu jako Szefowi i Szefowi jako Bogu. Szkolenie prowadzi zakonnica, która ze dyscyplinowanej pilnej myszki przeobraża się w dyscyplinującą dominatrix. - Od czego jest sekretarka? - wrzeszczy waląc linijką w pulpit. - Od służenia duszą i ciałem Panu - grzecznie recytują kursantki. Wykorzystując reguły gry kościoła przeciwko niemu samemu, nasza bohaterka reżyseruje feministyczne objawienie, wzlatuje do nieba wzywając do buntu wobec instytucji; jako anioł zręcznie fika w powietrzu zgrabnymi nogami stylizując się zarazem na figurę świętej i wampa. (To pewnie wymóg techniczny, żeby nie wyglądała jak uniesiony nad sceną wisielec) . Wezwanie do nieposłuszeństwa jest chwilowo skuteczne, szkolenie Sekretarek Boga się rozpada, za co rzecz jasna w Urzędzie (bez) Pracy tytułowa Agata dostaje punkty karne. Za to widzom dana jest szansa refleksji o wielu powiązaniach między władzą państwa, rynku i kościoła.
Kolejny etap w poszukiwaniu pracy to nowoczesna, europejska firma ubezpieczeniowa, gdzie bohaterka trafia przez ogłoszenie z gazety. Tutaj pracodawca nie objawia się jako lokalny bydlak Twardy, ale jako bydlak elegancki, w garniturze od Armaniego, bez krawata, żeby zachować pozory luzu, zręcznie ulizany. Jego korporacyjną europejskość dodatkowo symbolizuje laptop, a sprawność i szybkość nowoczesnego biznesmena reprezentuje jazda po scenie w fotelu na kółkach. Firma poszukuje agentek do sprzedaży polis na życie, wymaga dyspozycyjności i podpisania zobowiązania, że przez pięć lat nie wyjdą za mąż i nie urodzą dziecka. O wysokości wynagrodzeniach nic się nie mówi. To nie jest istotny szczegół, skoro o jedno miejsce pracy konkuruje tyle innych Agat. Bydlak Elegancki pomiata petentkami o pracę zachowując przy tym pozory uprzejmości. Test przydatności nie wiąże się tu ze zdejmowaniem biustonosza, ale ze sprawnością w robieniu wody z mózgu potencjalnym klientkom i klientom. Agata dostaje napoczęte opakowanie gumy do żucia. Musi przekonać menedżera, iż potrafi je sprzedać. W tej scenie widać postęp Agaty w dopasowywaniu się do systemu. To już nie jest Agata, która mówi Nie albo z zaciśniętymi zębami odgrywa pokorę, wzywa do buntu czy trzaska drzwiami, ale Agata, która przy pomocy werbalnych umiejętności i grania seksualnymi insynuacjami wywołuje niepohamowane pragnienie napoczętej gumy do żucia u testującego ją menedżera. Ale ponieważ przekonuje Eleganckiego Bydlaka, że potrafi grać w tę grę lepiej od niego - to także tym razem nie dostaje pracy.
W tej sytuacji Agaty udają się na kurs feministycznego wyzwolenia. Z pozoru wydaje sie, że zaczyna się alternatywny repertuar, bo tutaj każda Agata odkrywa kobietę w sobie. Jestem kobietą, jestem Ewą - powtarzają za trenerką przebraną za tancerkę brzucha. tymczasem trenerka (utrzymana w w stylu new-age: "nie zmieniaj systemu, zmień siebie") coraz bardziej przypomina Zakonnicę z kursu dla Sekretarek Boga. Ćwiczenie składa się z trzech zaprogramowanych części, gdzie kursantki mają tylko jeden wybór: albo zrezygnować z kursu, albo biernie dostosować się do założeń trenerki. W dobrej wierze zostają. Po recytacji "Jestem Ewą, jestem kobietą" dostają polecenie szukania stereotypów. Rzecz jasna tę listę rozpoczyna matka polka, kolejna opcja to babo-chłop, słodka idiotka ...wszystkie zniewalające stereotypy są do odrzucenia. Tak wykreowaną pustkę wypełnić ma wolność kobiet i ich upełnomocnienie. Ratunek tylko tutaj - wskazuje na swój brzuch trenerka. W tym momencie młodzi przedstawiciele pariarchatu, którzy siedzą za nami w kolejnych rzędach zaczynają się zanosić głośnym rechotem. I tak już będzie do końca spektaklu. A ja i moja przyjaciółka zamieramy, bo przecież szargane są nasze feministyczne świętości... no i ten "wróg", który rechocze z feministycznego wyzwolenia za plecami. Ale to dopiero początek naszego stresu.
W części trzeciej ćwiczenia trenerka zleca kursantkom zaglądanie do waginy przy pomocy światełka (nawiązanie do słynnych "Monologów waginy..."). Po czym feministyczny trening się kończy, a pomocnik trenerki ku ich zaskoczeniu zbiera po 20 złotych od kursantki. Sesje są krótkie, trenerka śpieszy się wyzwalać kolejne kobiety na Kabatach. Następnego dnia gazeta publikuje intymne zdjęcia z treningu. Kiedy oburzona Agata oskarża trenerkę i pomocnika o zdradę, ten odpowiada, że zdjęcia to tylko wypełnienie zobowiązania wobec sponsora. Zarzuty są więc niesprawiedliwe. Mógł wybrać sponsora, który domagał się zdjęć z kobietami uprawiającymi ze sobą miłość. Kiedy pomocnik ucieka z kasą, Agata wzywa pogotowie do Trenerki, która wariuje, bo traci zarówno sens swojej misji wyzwalania kobiet jak i pieniądze.
W tym momencie nie mogę już nie wspomnieć o figurze infantylnej Matki. Od Agaty rozmowy z nią rozpoczyna się przedstawienie, a każdy kolejny etap poszukiwań o pracę jest podsumowywany przez rozmowę córki z matką. Infantylność matki a zarazem jej wpasowanie w nowy rynkowy porządek podkreślają jej gadżety, jazda na wrotkach i discman. Ale stare przeboje, których słucha i noszony przez nią fartuch przypominają o czasach PRLu. Matka jest matką samotną. Pracuje, ale zarabia za mało, żeby mogły z tego przeżyć. - Zostałyśmy porzucone przez niegodziwca. - Nie wygaduj na ojca - krzyczy Agata. Porzucone czy nie, są rodziną. Po scenie z Mityngiem Świadomej Waginy Matka zbiera porzucone majtki i wszystkie wyrzuca, z wyjątkiem majtek jej własnej córki. "Mój domek, moja córcia" - jest w niej taki odruch, żeby tego bronić. Inne młode kobiety jej nie obchodzą, to są czyjeś inne córki... Kiedy widzi w gazecie zdjęcia z Mityngu odnosi krzywdę do siebie i traktuje córkę instrumentalnie. - Do pracy będę chyba szła kanałami, wstyd się ludziom pokazać na oczy. Ale Matka także się troszczy o przetrwanie (oddaje pod zastaw co tylko ma wartość z domowego dobytku). Z troski o córkę wynikają także skądinąd zgubne dla Agaty starania, żeby ją dopasować do panującego porządku. Świat jest jaki jest. Matka tego nie kwestionuje. Lepiej nie krytykować. Po co Agacie ten bunt przeciwko kościołowi, traci przez to szanse na zdobycie pracy. Pracy nie ma, trzeba ją zdobyć, cóż tam kilka klepnięć po tyłku, lepiej żeby Agata wzięła pracę w Stosunku niż gdyby miała umrzeć z głodu... Przy tym jest w ich relacji wzajemna czułość. Aby nie było jeszcze gorzej, ratują się śmiechem... - Podobno po takim treningu seks przyjemniejszy...
Niemniej rynek, państwo, kościół, matka, feminizm czy alternatywne kultury wpisują Agatę w relacje władzy, gdzie stosunek sił jest radykalnie asymetryczny. Po stronie Agaty jest jej Matka, autorka scenariusza i chór siostrzanych alter ego, są to jednak równocześnie jej konkurentki w staraniach o zdobycie pracy. W tym nierównym układzie sił "bronią" Agaty jest zrozumienie tego jak system funkcjonuje, aby móc go rozgrywać przeciwko niemu samemu. Tutaj chór cynicznych Agat jest bardzo pomocny...
Uzbrojona w nowe doświadczenia Agata wraca do Urzędu Pracy, gdzie przy pomocy chóru swoich alter ego udaje się jej zręcznie i na moment odwrócić hierarchię władzy. Podważanie pozycji aroganckiej urzędniczki staje się możliwe nie dlatego, że z perwersyjną lubością i poczuciem misji zawodowej upokarza bezrobotne kobiety, ale przez ujawnienie, że nie przestrzega jakiegoś technicznego detalu zapisanego w unijnych regułach. Zagrożona utratą swojej pracy urzędniczka najpierw apeluje do kobiecej solidarności, a potem daje Agacie skierowanie do Stosunku. Z powodu długów właściciela bar został w międzyczasie przejęty przez przedsiębiorcę, który zamierza nadać mu kompletnie inną tożsamość. Do tej pracy ma predyspozycje Agata, która już tyle razy przećwiczyła zmienianie siebie, aby się dostosować do rynku pracy. Nowy potencjalny pracodawca nie przyjmuje jej w gabinecie czy w miejscu przyszłej pracy, ale w ambiance luksusowego klubu gejowskiego. O swoich wymaganiach informuje w trakcie masażu i układania fryzury. Agata i jej alter ego muszą mu nadskakiwać i doświadczają kolejnego upokorzenia. W końcu Alternatywny Brutal łaskawie się zgadza, żeby Agata przyniosła mu koncepcję przemiany tożsamości Stosunku. Agata zamienia bar polskich macho w klub dla gejów. Następnego dnia w barze bierze odwet na wszystkich. Postanawia pracować na własny rachunek. Nie jest to opcja, która daje finansowe bezpieczeństwo, 30 proc. nowozakładanych firm bankrutuje, nie wiadomo, jak będzie się układał popyt na jej usługi. Możliwe, że aby zdobywać i utrzymać klientów będzie musiała przełknąć niejedną żabę. Nie jest to nowe wyzwolenie, efekt emancypacyjnych aspiracji kobiet (jak chce Magdalena Środa), ale tylko taka ścieżka jaka jest otwarta w ramach tego co tu i teraz...
A gdyby Agaty chciały utorować dla siebie jakieś inne ścieżki i lepsze, a przynajmniej nie tak poniżające warunki do życia - czego im do tego potrzeba? Trudno im zarzucić naiwność, młode kobiety nie wierzą w neoliberalne legendy o wolnym rynku, który podniesie wszystkie łódki, kelnerki przerobi na milionerki, jeśli tylko będą chciały... Ale muszą ułożyć sobie życie, strategie oporu i przetrwania w takim kontekście jaki jest. Niemal każda scena zawiera odwołania do feministycznego wyzwolenia, nawet jeśli ten feminizm jaki jest zdradza kobiety, wypełniając przy tym swoje kufry. Krytyka feministycznego wyzwolenia, jaką serwuje spektakl jest dość bolesna. Ze spektaklu wyszłyśmy w lekkim szoku. A jednak czy w tej krytyce nie ma nic na rzeczy?
Feministyczne NGOs, jak zresztą wszystkie NGOs zorganizowane są jak firmy (prezeska, zarząd, etc.) i konkurują o projekty oraz dopasowują swoją działalność do kryteriów kwalifikowalności i wymagań fundatorów. Ponieważ organizacje i ich zarządy chcą przetrwać, co jest logiką ich istnienia, nikt ich nie zakładał po to, żeby się rozwiązały, muszą robić to na co są pieniądze. W takim urynkowionym kontekście prawie nikt nie czuje się odpowiedzialny za budowanie feminizmu jako krytyki i ruchu społecznego, chyba że chodzi o doraźne polityczne mobilizacje jak np. w kampanii wyborczej, ale przeważnie na tym niestety się kończy. Ten dominujący i upowszechniony feminizm (bo istnieją także organizacje i osoby, które mówią innym głosem) nie ma krytycznego intelektualnego zaplecza, nie mówi o relacjach władzy, o patriarchacie, o przyczynach ucisku kobiet, nie problematyzuje kategorii kobiety i różnic między kobietami, bo wielorakie naciski na dopasowanie do dostępnych funduszy i neoliberalnego reżimu prawdy mają miejsce także w środowiskach akademickich. Także uniwersytet funkcjonuje zgodnie z logiką przedsiębiorstwa. Nie mamy żadnych teorii ucisku kobiet, mamy za to teorię stereotypu, oraz liczenie po zewnętrznych cechach płciowych, ile kobiet i ilu mężczyzn jest w firmach czy w parlamencie, a statystyczne nierówności wyjaśnia się przy pomocy stereotypu. To stereotyp nas zniewala... Ta prościutka teoria odpolitycznia feminizm. Sztuka "Agata szuka pracy" skutecznie wyśmiewa redukcję feminizmu do tropienia stereotypów.
Skoro nie ma feministycznej krytyki systemu relacji władzy, stosunków ekonomicznych ani krytyki języka i komunikacji, feministyczna praktyka przestaje odnosić się do zmiany systemu – popada natomiast w zajmowanie się tylko tym, co wolno, działa na kobiety, aby zmieniły siebie. Jeśli zaś odnosi się do podziału pracy, to tylko między matką i ojcem dziecka, co świetnie dopasowuje kobiety do roli wydajnej matko-pracowniczki. A przy okazji robi się na tym kasę. Można mieć ciastko i je zjeść, można być jednocześnie feministką i grzeczną neoliberalną dziewczynką, przyuczając kobiety jak szukać pracy, której nie ma. Można pragnienia solidarności realizować przez charytatywne gesty i reaktywne moralne oburzenia na jednostkowe przypadki, albo odnosić się do tych czy innych kategorii z XIX wieku, wygodnie nie zauważając przy tym, że żyjemy dzisiaj w innym świecie. Spektakl "Agata szuka pracy" daje bardziej skomplikowany obraz relacji władzy i warunków życia młodych kobiet - obraz, jakiego dotychczas brakowało w tekstach feministycznych. Spektakl teatru Metka wskazuje, że na marginesach głownonurtowego wolnorynkowego feminizmu zaczynają się już pojawiać nowe głosy.
"Agata szuka pracy", scenariusz Dana Łukasińska (2005), reżyseria Aneta Muczyń i Dominik Wendołowski, Teatr Metka w Białołęckim Ośrodku Kultury, ul. van Gogha 1, Warszawa. Najbliższe przedstawienie: 8 czerwca 2008.
Ewa Charkiewicz
Recenzja ukazała się na stronie Think Tanku Feministycznego (www.ekologiasztuka.pl/think.tank.feministyczny).