Za sprawą masowych demonstracji poparcia dla mieszkańców Gazy w europejskich stolicach i wielkich miastach kolejny raz objawił się kluczowy problem: ogromna większość lewicy, w tym także komunistów, popiera mieszkańców Gazy w walce z agresją izraelską, odmawia jednakże poparcia dla jej wyrazów politycznych takich jak Hamas w Palestynie czy Hezbollah w Libanie.
Lewica nie tylko odmawia ich poparcia, lecz je potępia i walczy z nimi. Poparcie dla mieszkańców Gazy ma miejsce wyłącznie na poziomie humanitarnym, nie zaś na poziomie politycznym.
Lewica bierze nade wszystko pod uwagę poparcie, udzielane Hamasowi i Hezbollahowi przez masy arabskie, rzadko zaś interesuje ją to, że jasną i agresywną pobudką Izraela jest zniszczenie tych ruchów oporu. Nie będzie przesadą stwierdzenie, że z politycznego punktu widzenia owo mniej czy bardziej otwarcie wyrażane pragnienie lewicy wpisuje się w linię rządu izraelskiego, który pragnie zniweczyć ludowe poparcie dla Hamasu i Hezbollahu.
To problem nie tylko Bliskiego Wschodu, lecz również stolic europejskich, gdyż gros obecnych demonstracji w Brukseli, Londynie i Paryżu to nade wszystko demonstracje ludzi z Afryki Północnej czy – jak w przypadku Londynu – muzułmanów z Azji południowej.
Reakcja lewicy na te wydarzenia jest niezwykle symptomatyczna. Podam kilka z wielu przykładów. Francuska strona internetowa Res Publica zaraz po masowej demonstracji 3 stycznia w Paryżu ogłasza w nagłówku artykułu: "Nie damy się wpędzić w pułapkę islamistom z Hamasu, Islamskiego Dżihadu i Hezbollahu!" W artykule czytamy: "Paru aktywistów lewicy i radykalnej lewicy (przybyłych bardzo nielicznie) dosłownie utonęło w tłumie, którego zapatrywania pozostają kamieniem obrazy dla ducha francuskiego ruchu republikańskiego i lewicy dwudziestego pierwszego stulecia. Ponad 90 proc. demonstrantów wyznawało antysekularny, antyrepublikański światopogląd fundamentalistyczny i komunitarystyczny, oparty o zderzenie cywilizacji. Opowiadali się za relatywizmem kulturowym, którego szkodliwe tendencje dobrze dały się poznać szczególnie w Anglii".
Res Publica nie jest marksistowska ani komunistyczna, lecz również na marksistowskich stronach internetowych bardzo ciężko byłoby znaleźć choćby cień dobrego słowa o Hamasie. Owszem, można znaleźć takie sformułowania: "Cokolwiek by nie myśleć o Hamasie, jedno nie podlega dyskusji: naród palestyński demokratycznie zadecydował o tym, że Hamas będzie rządzić Gazą, w przeprowadzonych pod międzynarodowym nadzorem wyborach". Jeśli jednak zagłębić się, co też "myślimy o Hamasie", to zarówno na stronie Francuskiej Partii Komunistycznej jak i Belgijskiej Partii Pracy znajdziemy artykuł pt. "Jak Izrael posadził Hamas w siodle". Niewiele się tu dowiemy poza tym, że Hamas cieszył się poparciem Izraela, Stanów Zjednoczonych i Unii Europejskiej. Zaznaczam, że chodzi o artykuł umieszczony w internecie 2 stycznia, gdy już tydzień trwały izraelskie bombardowania, a następnego dnia miała nastąpić ofensywa lądowa, której deklarowanym celem było zniszczenie Hamasu.
Wrócę jeszcze do Res Publiki, gdyż tamtejszy artykuł dobrze oddaje ogólny stosunek lewicy nie tylko wobec palestyńskiego ruchu oporu, lecz również arabskiej i muzułmańskiej obecności w Europie. "Lewica i radykalna lewica" przybyła nader nielicznie – to tu najciekawsze. Po takim wyznaniu można by oczekiwać jakiejś samokrytycznej analizy przyczyn takiego braku mobilizacji w obliczu rzezi Palestyńczyków. Lecz nic z tego, akt oskarżenia wystawiono jedynie demonstrantom (90 proc. wszystkich uczestników protestów), którzy to mieli prowadzić "wojnę cywilizacji".
W trakcie wszystkich demonstracji, w których brałam udział w Brukseli, prosiłam uczestników o przetłumaczenie skandowanych po arabsku haseł, co zawsze z przyjemnością czynili. Wiele z nich wyrażało poparcie dla palestyńskiego ruchu oporu oraz potępienie dla rządów arabskich (szczególnie dla Mubaraka, prezydenta Egiptu), dla zbrodni izraelskich, oraz dla głuchej ciszy ze strony społeczności międzynarodowej, jak też współudziału Unii Europejskiej. Uważam je wszystkie za hasła polityczne, jak najbardziej przystające do sytuacji. Jasne jednak, że znajdą się ludzie, którzy wyrobią sobie opinię, gdy tylko usłyszą "Allah-u-akbar". Nieraz dla zirytowania lewicy wystarczy już samo to, że skanduje się hasła po arabsku. I tak komitet organizacyjny spotkania 11 stycznia miał obiekcje co do tego, jakich języków używać. Czy jednak nie moglibyśmy po prostu rozkolportować tłumaczeń tych haseł? To mógłby być pierwszy krok ku wzajemnemu zrozumieniu. Gdy w 1973 r. protestowaliśmy przeciwko wspartemu przez USA puczowi wojskowemu Pinocheta w Chile, nikt nie ośmieliłby się powiedzieć latynoamerykańskim demonstrantom: "Wznoście hasła po francusku!" By poprowadzić walkę, wszyscy nauczyliśmy się haseł po hiszpańsku i nikt nie czuł się urażony.
Problem właśnie w tym, czemu lewica i radykalna lewica tak słabo się zmobilizowały. Powiedzmy wprost: czy lewica i radykalna lewica pozostają jeszcze zdolne zmobilizować się na rzecz tych spraw? Istnienie problemu jest oczywiste co najmniej od czasu inwazji Izraela na Liban latem 2006 r. Zacytuję tu antysyjonistycznego Izraelczyka, przebywającego na uchodźstwie w Londynie, muzyka jazzowego Gilada Atzmona, który już sześć miesięcy przed inwazją stwierdził: "Od dłuższego czasu pozostaje jasnym, że ideologia lewicy miota się w poszukiwaniu balansu na polu bitwy Zachodu i Bliskiego Wschodu. Wzorce tak zwanego »zderzenia cywilizacji« jasno określają to, że każdy »racjonalny« i »ateistyczny« działacz lewicowy skazany jest na pozostawanie bliżej Donalda Rumsfelda niż muzułmanina".
Trudno postawić tę sprawę jaśniej.
Chciałabym pokrótce odnieść się do dwóch problemów, oznaczających dosłowny paraliż, gdy mowa o poparciu lewicy dla palestyńskiego, libańskiego, czy szerzej arabskiego i muzułmańskiego ruchu oporu. Problemy te to religia i terroryzm.
Lewica a religia
Marksistowska i niemarksistowska lewica, zakłopotana sentymentami religijnymi ludzi ze środowisk imigranckich, bezustannie przypomina słynne stwierdzenie Marksa o religii jako "opium ludu". Uważają, że to wszystko, co należy powiedzieć. Lecz lepiej byłoby przypomnieć pełniejszy cytat z Marksa, wraz z całym kontekstem. Nie zamierzam w ten sposób kryć się za autorytetem, mam natomiast nadzieję, że pobudzi to do myślenia tych, których obecny obraz świata jest nader uproszczony.
"Religia jest ogólną teorią tego świata, [...] jego logiką w popularnej formie, jego spirytualistycznym point d` honneur, jego entuzjazmem, jego sankcją moralną, jego uroczystym dopełnieniem, jego ogólną racją bytu i pocieszeniem. [...] Walka przeciw tej religii jest więc pośrednio walką przeciw owemu światu, którego duchowym aromatem jest religia. Nędza religijna jest jednocześnie wyrazem rzeczywistej nędzy i protestem przeciw nędzy rzeczywistej. Religia jest westchnieniem uciśnionego stworzenia, sercem nieczułego świata, jest duszą bezdusznych stosunków. Religia jest opium ludu".[1]
Choć jestem i zawsze byłam ateistką, trudno mi dziwić się wzrostowi sentymentów religijnych. W dzisiejszym świecie większość polityków, włącznie z lewicowymi, zazwyczaj jedynie wykazuje swą indolencję w starciu z problemem. W żaden sposób nie stawiają czoła potędze wojskowej USA, nie robią nic bądź robią bardzo niewiele przeciwko spekulacjom finansowym i logice zysku, wpędzającym miliardy ludzi na Ziemi w nędzę, głód i śmierć. I to albo z powodu "niewidzialnej ręki rynku", albo też "boskiej interwencji": czym to się różni od religii? Jedyna różnica w tym, że teoria "niewidzialnej ręki rynku" odmawia ludziom prawa do walki o sprawiedliwość społeczną i gospodarczą, podczas gdy "boska interwencja" pomaga utrzymywać status quo. Cokolwiek nam się wydaje, nie możemy pogardzać milionami pielęgnujących religijny sentyment ludzi, jednocześnie pragnąc się z nimi sprzymierzyć.
Lewica czyni dokładnie to, o co oskarża islamistów: analizuje sytuację wyłącznie w kategoriach religijnych. Nie chce dostrzec w religijnej ekspresji "protestu przeciw nędzy", jak też przeciw imperializmowi, kolonializmowi i neokolonializmowi. Odcina się tak od potężnej części mas. Najlepiej oddał to Gilad Atzmon: "Zamiast narzucać innym swe wierzenia, nauczmy się lepiej rozumieć, w co wierzą inni". Jeśli dalej będziemy tego odmawiać, to tym samym dalej będziemy drzeć szaty nad religijnymi sentymentami mas, i nie zdołamy podjąć wraz z nimi walki o pokój, samostanowienie oraz sprawiedliwość społeczną i gospodarczą.
Co więcej, islam spotkał zupełnie inny los niż chrześcijaństwo. Nigdy nie widziałam, by lewica wahała się z okazaniem solidarności biskupom latynoamerykańskim, zwolennikom teologii wyzwolenia, walce z imperializmem jankeskim w latach 70. czy też walce katolików irlandzkich z imperializmem brytyjskim. Nie słyszałam o jakiejkolwiek lewicowej krytyce Martina Luthera Kinga za odwołania do Biblii, które w latach 60. okazały się potężnym czynnikiem mobilizacyjnym dla pozbawionych praw politycznych, ekonomicznych i społecznych mas Czarnych Amerykanów. To, że lewica w tak dyskryminacyjny sposób systematycznie traktuje muzułmanów jako bez wyjątku podejrzanych o chęć narzucenia nam prawa szariackiego, da się wyjaśnić tylko tym, że kolonializm zapuścił głębokie korzenie w naszej świadomości. Nie zapomnimy, że komuniści, tacy jak Komunistyczna Partia Belgii (KPB), wychwalali dobrodziejstwa kolonizacji, które z entuzjazmem rozprzestrzeniali misjonarze chrześcijańscy. I tak w programie KPB z 1948 r., napisanym tuż po tym, jak partia wyszła właśnie z okresu bohaterskich zmagań z okupacją nazistowską, miała do powiedzenia coś takiego o Kongu Belgijskim: "a) ustanowienie jednej jednostki gospodarczej Belgia-Kongo; b) rozwój handlu z kolonią i wykorzystanie jej narodowych zasobów; c) nacjonalizacja bogactw naturalnych i trustów w Kongo; d) rozwój klasy białych kolonistów i klasy rzemieślników; e) stopniowe przyznawanie czarnej ludności praw demokratycznych i wolności".
Przy takiej edukacji politycznej robotników przez KPB nie dziwota, że ci nieomal nie protestowali, gdy zamordowano Patrice’a Lumumbę, Pierre’a Mulele i wielu innych afrykańskich przywódców antyimperialistycznych. Przecież "nasza" chrześcijańska cywilizacja jest cywilizowana, któżby zaprzeczył... Prawa demokratyczne i wolności można zaś nadawać masom w Trzecim Świecie jedynie stopniowo, są przecież zbyt barbarzyńskie, by zrobiły z nich dobry użytek.
Takie samo rozumowanie polityczne w kolonialnym stylu leży u podstaw tego, że lewica zdaje się dziś żałować swego poparcia dla demokratycznych wyborów w Palestynie, tego, że nie przyjęła polityki stopniowego nadawania praw Palestyńczykom, odkąd większość z nich zagłosowała na Hamas. Więcej, opłakuje się fakt, że "OWP musiała przeprowadzić wybory parlamentarne w 2006 r., w okresie, gdy wszystko wskazywało na wyborcze zwycięstwo Hamasu". Taką informację znaleźć można na stronach Francuskiej Partii Komunistycznej i belgijskiej PVDA.
Gdybyśmy przestali hołdować ślepym uprzedzeniom i spojrzeli inaczej na religijne sentymenty ludzi, to pewnie "nauczylibyśmy się rozumieć", czemu to masy arabskie i muzułmańskie, demonstrujące dziś na rzecz wolnej Palestyny, krzyczą "Precz z Mubarakiem!", i jednocześnie wykrzykują z namaszczeniem nazwisko Cháveza, chrześcijańskiego przywódcy latynoamerykańskiego. Czy nie widać tu jasno, że masy arabskie i muzułmańskie nie kształtują swych wyborów w oparciu o religię, lecz o stosunek przywódców do imperializmu północnoamerykańskiego i syjonistycznego?
Czy lewica nie odzyska choćby części poparcia tych ludzi – niegdyś źródła jej siły – jeśli określi problem w takich kategoriach?
Lewica a terroryzm
Kolejną przyczyną paraliżu lewicy w walce antyimperialistycznej jest strach przed byciem utożsamionym z terroryzmem.
11 lutego 2009 r. przewodniczący niemieckiej Izby Reprezentantów Walter Momper, przewodnicząca grupy parlamentarnej Die Grüne (Zieloni) Franziska Eichstädt-Bohlig, lider Die Linke Klaus Lederer i inne osobistości znalazły się w Berlinie pośród 3000 uczestników demonstracji poparcia dla Izraela, przeprowadzonej pod hasłem "Dość terroru Hamasu". Należy pamiętać, że wiele osób w Europie uważa Die Linke za nową, wiarygodną, alternatywną lewicę, która świeci przykładem dla innych.
Historia kolonizacji i dekolonizacji pozostaje w całości historią zrabowanej przez siłę wojskową ziemi oraz historią jej odzyskania za pomocą siły. Żadna potęga kolonialna – ani w Algierii, ani w Wietnamie, ani na Kubie, ani w RPA, ani w Kongo, ani też w Palestynie – nie zrezygnowała z dominacji za sprawą samych tylko negocjacji czy dialogu politycznego.
Dla Gilada Atzmona ("Życie na pożyczony czas na zagrabionej ziemi") właśnie ten kontekst stanowi o prawdziwym znaczeniu ostrzału rakietowego, dokonywanego przez Hamas i inne organizacje palestyńskiego ruchu oporu: "Ten tydzień przyniósł nam wszystkim nowe nauki o możliwościach, jakie dają Hamasowi jego rakiety. Przez dłuższy czas Hamas zachowywał ewidentną powściągliwość wobec Izraela. Powstrzymywał się przed eskalacją konfliktu na cały południowy Izrael. Zrozumiałem, że Kassamy, które z rzadka lądowały w Sderot i Aszkelonie, stanowiły jedynie wiadomość przesłaną przez uwięzionych Palestyńczyków. Po pierwsze, to wiadomość w sprawie zagrabionej ziemi, domów, pól uprawnych i sadów: »Nie zapomnimy o naszej ukochanej ziemi, wciąż tu jesteśmy i walczymy z wami, i powrócimy, raczej prędzej niż później, zaczniemy od miejsca, w którym skończyliśmy.« Lecz to również jasne przesłanie dla Izraelczyków. »Wy, tam w Sderot, Aszkelonie, Aszdodzie, Tel Awiwie i Hajfie, żyjecie dziś na zagrabionej nam ziemi, czy to dotarło do was, czy nie. Lepiej pakujcie walizki, gdyż wasz czas nadchodzi, wyczerpaliście naszą cierpliwość. My, naród palestyński, nie mamy już nic do stracenia«."
Europejska lewica nie potrafi pojąć tego, co pojął izraelski Żyd – podtrzymuje za to, że "nie da się bronić" konieczności odbicia siłą tego, co zrabowano siłą.
Po 11 września 2001 r. użycie siły w walce antykolonialnej i antyimperialistycznej podpada pod kategorię terroryzmu i tyle – nad tym się już nawet nie dyskutuje. Jednak warto przypomnieć, że Stany Zjednoczone wpisały Hamas na listę "zagranicznych organizacji terrorystycznych" w 1995 r., a więc siedem lat przed zamachami na World Trade Center! W styczniu tamtego roku USA sporządziły "listę wyszczególnionych organizacji terrorystycznych", umieszczając na niej Hamas i inne radykalne palestyńskie organizacje wyzwoleńcze.
Po 11 września oraz ogłoszeniu przez administrację Busha "światowej wojny z terroryzmem" olbrzymia część lewicy zachodniej skapitulowała w tej kwestii. Rozpanoszył się strach przed otrzymaniem etykietki "terrorysty" bądź "sympatyka terrorystów". Takie zachowanie lewicy nie jest tylko problemem politycznym czy ideologicznym – okazuje się też praktyczną konsekwencją "światowej wojny z terroryzmem". Dokument Rady Europy z 13 czerwca 2002 r., dotyczący "zwalczania terroryzmu", wraz z załącznikiem w postaci listy organizacji terrorystycznych, zerżniętej żywcem z północnoamerykańskiej, stał się częścią europejskiej legislacji, pozwalając sądom na skazywanie osób podejrzanych o popieranie terroryzmu. Podczas wiecu antywojennego w Londynie policja zatrzymała osoby sprzedające wydawnictwa z marksistowską analizą Hamasu, zaś te ostatnie skonfiskowano. Innymi słowy, sama próba poinformowania ludzi o tym, jaki jest program polityczny Hamasu i Hezbollahu, staje się nielegalnym przedsięwzięciem. Atmosfera polityczna sprzyja zastraszeniu ludzi, w związku z czym dystansują się oni od tych ruchów oporu i bezwarunkowo je potępiają.
Pozwolę sobie zakończyć, czyniąc małą sugestię: stwórzmy apel o usunięcie Hamasu z listy organizacji terrorystycznych. Równocześnie musimy zadbać, by nie trafił na nią Hezbollah. Przynajmniej to możemy uczynić, by wesprzeć palestyński, libański i arabski ruch oporu. Oto minimalny warunek demokratyczny poparcia dla ruchu oporu, jak też kluczowy warunek polityczny, aby lewica zyskała szansę na bycie usłyszaną przez masy antyimperialistyczne.
Jestem doskonale świadoma, że ze swoimi opiniami politycznymi sytuuję się na mniejszości wśród lewicy, w szczególności wśród europejskich komunistów. Głęboko mnie to martwi, i to nie ze względów osobistych, gdyż jestem tylko jedną pośród wielu bojowniczek i bojowników, lecz przez wzgląd na los ideału komunistycznego, oznaczającego koniec wyzysku człowieka przez człowieka, gdyż walka o to może się powieść tylko poprzez obalenie imperialistycznego, kolonialnego i neokolonialnego systemu.
Przypis:
[1] Karol Marks, "Przyczynek do krytyki heglowskiej filozofii prawa", http://www.marxists.org/polski/marks-engels/1843/krytyka-hegel-fil-prawa.htm
Nadine Rosa-Rosso
tłumaczenie: Paweł Michał Bartolik
Nadine Rosa-Rosso wygłosiła tę mowę na Międzynarodowym Forum Na Rzecz Ruchu Oporu, Antyimperializmu, Solidarności Między Narodami i Alternatyw, które odbyło się w dniach 16-18 stycznia br. w Bejrucie. Niedługo potem wzięła aktywny udział w rozprzestrzenianiu apelu do przyszłych deputowanych do Parlamentu Europejskiego o wykreślenie Hamasu z listy organizacji terrorystycznych. Polskie tłumaczenie tekstu ukazało się na stronie Internacjonalista (www.internacjonalista.pl).