Dariusz Zalega: Od kolonializmu do etnopolityki

[2010-07-03 10:33:23]

Pół wieku po Roku Afryki


12 listopada 1956, Akra. Młody Kwame Nkrumah, ledwo co mianowany premierem Ghany szykującej się do niepodległości, przemawia przed Zgromadzeniem Narodowym: – Sposób w jaki pokierujemy krajem, kiedy będziemy niepodlegli, będzie miał znaczenie nie tylko dla Ghany, ale dla całej Afryki.

Wtedy jednak wszystko wydawało się możliwe. Afryka wychodziła w ekspresowym tempie z kolonializmu – tylko w 1960 r. aż 17 państw, głównie byłych kolonii francuskich, otrzymało niepodległość.

Pół wieku później, niewiele zostało z początkowego optymizmu. Bieda, zadłużenie, autorytarne rządy, wojny naznaczyły te lata.

Kongo


Przedsmak losu wolnej Afryki dało Kongo belgijskie. Niegdyś prywatne imperium króla Leopolda II, którego bogactwo zbudowano na morzu kongijskiej krwi. 35-letni Patrice Lumumba, idealista, jeden z niewielu wykształconych Kongijczyków, przejął stery wolnego kraju. Nie był rewolucjonistą. Jego Kongijski Ruch Narodowy (Mouvement National Congolais) opierał się na Deklaracji Praw Człowieka Narodów Zjednoczonych. Kamieniem węgielnym myśli Lumumby był panafrykanizm, idea niezależnej wspólnoty wszystkich mieszkańców Afryki, o czym mówił wprost: "Afryka nie będzie naprawdę wolna i niepodległa, dopóki jakakolwiek część kontynentu zostanie pod obcą dominacją". Głosił: "Dla nas niepodległość polityczna nic nie znaczy, jeśli nie idzie w parze z rozwojem ekonomicznym i nie bazuje na satysfakcjonowaniu potrzeb człowieka", co konkretnie miało oznaczać: "reinwestycje na miejscu wszystkich dochodów realizowanych przez przedsiębiorstwa, przyspieszenie industrializacji, przyznanie przez państwo kongijskie licznych świadczeń obywatelom, przyznanie pożyczek klasie średniej, organizację nauczania obowiązkowego i bezpłatnego na wszystkich poziomach, wypłacanie przyzwoitych zarobków robotnikom". Czyli coś, na co było stać Kongo – bogate w zasoby mineralne. Problem w tym, że godziło to w interesy zachodnich koncernów, czerpiących krocie z kopalń w kongijskiej prowincji Katanga.

Wybuchają rozruchy, interweniuje armia belgijska, a Katanga proklamuje niepodległość, przy niemal jawnym poparciu Belgii (król Baudouin pozdrawia "narodowości" Konga, które "zachowały przyjaźń dla Belgii"). 17 stycznia 1961 r. Lumumba zostaje zamordowany. Wkrótce, na niemal 4 dekady, władzę przejmie marszałek Mobutu, przyjaciel Zachodu i Międzynarodowego Funduszu Walutowego, zwykły złodziej, który pozostawi kraj w ruinie. A jego obalenie w 1997 r. stanie się, niestety, początkiem krwawej wojny, z udziałem wielu sąsiednich państw, która pochłonęła miliony istnień ludzkich. Sen o afrykańskiej jedności prysł.

Jean-Paul Sartre: "Zamordowany Lumumba przestał być osobą, by stać się całą Afryką z jej wolą zjednoczeniową, mnożeniem się reżimów społecznych i politycznych, z jej kłótniami, z jej siłą i bezsilnością, a on nie był, ani nie mógł być bohaterem panafrykanizmu, był jego męczennikiem".

Od kolonializmu przez zależność do etnopolityki


Dziedzictwo kolonializmu stało się przekleństwem Afryki. Obecnie w wielu kręgach zachodnich trwa próba rehabilitacji okresu kolonialnego, liczonego długością wybudowanych linii kolejowych, pomijająca spowodowane nim koszty społeczne – na wielu płaszczyznach – i właśnie owo dziedzictwo.

Władza białych w systemie kolonialnym opierała się zazwyczaj na lokalnych strukturach tradycyjnych, stanowiących jej pas transmisyjny do mieszkańców kolonii, segregacji między społecznością białą i kolorową, a w końcu na autorytaryzmie, przesiąkniętym paternalizmem.

Te metody rządzenia przejęły ekipy przywódcze nowych państw. Autorytaryzm tłumiący wszystkie przejawy aktywizacji społecznej, poza okresowymi spędami przy okazji wieców na cześć przywódcy, stał się cechą charakterystyczną większości państw kontynentu.

Po euforii niepodległości, która – jak się okazało – nie załatwiała od ręki wszystkich problemów, elity polityczne musiały znaleźć nowy sposób legitymizacji swej władzy. Najprostszym wyjściem było wykorzystanie polityki podziałów plemiennych, które i tak przesiąkały elity. Koszmarnych przykładów tej etnopolityki dostarczyły wojny w Biafrze, Sierra Leone, Rwandzie, Burundi, długo by wymieniać.

Zresztą nawet jednolitość etniczna nie chroniła państw od rozpadu, o czym świadczy przykład Somalii, najbardziej homogenicznego pod tym względem kraju Afryki, w którym jednak silniejsze okazały się więzi klanowe.

Etnopolityka nie była wyłącznie wymysłem nowych elit. Jej korzenie sięgały kolonialnych podziałów granic od linijki, faworyzowania przez kolonizatorów jednych grup etnicznych kosztem innych, a wreszcie już postkolonialnej instrumentalizacji tych konfliktów przez zachodnie potęgi, koncerny, jak i afrykańskich sąsiadów. Tak było w Biafrze, Kongo, Czadzie, Angoli, Somalii...

Nieprzypadkowo także do największych zbrodni dokonanych w imię etnopolityki doszło po tym, gdy wiele państw afrykańskich straciło suwerenność gospodarczą na rzecz zachodnich instytucji finansowych, co oznaczało m.in. drastyczną redukcję wydatków przeznaczonych na szkolnictwo czy służbę zdrowia, dotychczas zapewnianych przez państwo. W tej sytuacji państwo kojarzyło się już tylko z grabieżcą, ściągającym daniny, a nie zapewniającym nic w zamian. Oparcie się na bardziej trwałych więzach plemiennych czy religijnych wydawało się pewniejszą alternatywą.

Angola


Jesień 1975 r., Luanda. Na ulicach stolicy portugalskiej kolonii toczą się walki o to, kto przejmie władzę w całej Angoli przed oficjalnym dniem ogłoszenia niepodległości – 11 listopada. W obliczu konkurencyjnych ruchów, opartych na strukturach plemiennych (FNLA i UNITA), Ludowy Ruch Wyzwolenia Angoli (MPLA) jawi się jako najbardziej postępowy, przywiązany do wizji ogólnopaństwowej. Kluczowe dla sukcesu MPLA, którego dotychczasowe próby walki partyzanckiej przyniosły marne wyniki, okazało się zdobycie poparcia w miastach ze strony podero popular – oddolnego ruchu mieszkańców slumsów, museków, robotników, lumpenproletariatu. Jego przeciwników wsparły regularne wojska zairskie, a przede wszystkim południowoafrykańskie, mógł jednak liczyć na wsparcie Kubańczyków.

Jednak gdy tylko udało się doprowadzić do niepodległości, członków komitetów podero popular zaczęto represjonować, a strajki MPLA określiła jako "broń imperialistów".

Tymczasem wojna ogarnęła Angolę na najbliższe 20 lat, a partyzantka UNITA, która wyrosła na najważniejszego przeciwnika MPLA, zdobyła poważne wsparcie Stanów Zjednoczonych – zgodnie z zimnowojenną logiką.

Po upadku bloku wschodniego, przywódcy MPLA zerwali z oficjalnie deklarowanym "marksizmem-leninizmem". W obliczu wyniszczającej wojny, atomizacji społecznej, reżim popadał w coraz większą korupcję, a jego ewolucja przypominała ewolucję wielu elit partii promoskiewskich nie tylko w Afryce, łącznie z przejściem na pozycje proamerykańskie. Warto przy tym podkreślić, że zmiana sztandaru nie oznaczała realnej demokratyzacji państwa.

Afrykanie sięgają po wolność


Afryka nie czekała biernie na niepodległość. Jej historia jest naznaczona zrywami antykolonialnymi. Gdy Europa świętowała zwycięstwo nad III Rzeszą, w maju 1945 r. wojska francuskie krwawo stłumiło powstanie Algierczyków w Setif (8-20 tys. ofiar). To doświadczenia z antypartyzanckiej wojny w Algierii, francuscy specjaliści przekazywali później reżimom w Ameryce Południowej.

Na sytuację ruchów powstańczych wpływ miał kontekst jaki tworzyła zimna wojna – każdy ruch partyzancki od razu klasyfikowano: nasz, czy nie nasz. Przy dominacji w Afryce wpływów zachodnich, z góry za każdym ruchem wyzwoleńczym wietrzono moskiewski spisek. Długo by wyliczać zamachy stanu, zabójstwa polityków, czy bezpośrednie interwencje zbrojne mające związek z tą obsesją.

Bo to była jednak obsesja. Zaangażowanie Kremla w Afryce, zwłaszcza subsaharyjskiej, osiągnęło swój szczyt dopiero po zdobyciu niepodległości przez Angolę, a przede wszystkim po rewolucji w Etiopii (która była sceną największego mostu powietrznego w wykonaniu armii radzieckiej, w czasie ataku Somalii – również deklarującej się zresztą jako socjalistyczna). Poza tym okresem, tak skala pomocy radzieckiej, jak i jej efektywność były dość ograniczone.

Na tym tle pozytywnie wybijało się zaangażowanie kubańskie w Afryce, dalekie od dostosowania się do polityki Moskwy (partyzantka w Gwinei Bissau, operacja Carlotta w Angoli), a przy tym skupione nie tylko na pomocy wojskowej.

Dochodziło jednak do paradoksów zimnej wojny, gdy komandosi RPA atakowali pola naftowe zachodnich koncernów na terenie "socjalistycznej" Angoli, które chronili żołnierze kubańscy. Albo, gdy ostatnim wsparciem krwawego reżimu Mengistu w Etiopii byli doradcy NRD, których państwo się rozsypywało, i izraelscy komandosi.

Burkina Faso


15 października 1987 r. Ouagadogou. W zamachu ginie Tomas Sankara, lider rewolucji w jednym z najbiedniejszych państw świata – Górnej Wolcie, którą przemianował na Burkinę Faso (kraj Prawych Ludzi), a w dodatku jeden z najbardziej oryginalnych polityków – wizjonerów Afryki.

Do władzy doszedł latem 1983 r., gdy po próbie aresztowania go na rozkaz Paryża, cały kraj stanął w jego obronie. Mimo lewicowego sztafażu nie ma zamiaru przyłączyć się do grona proradzieckich państw Afryki. Dziennikarzom w Moskwie miał powiedzieć: "Wasza rewolucja wiele zawdzięcza zimie, ale u nas nie ma zim", a też publicznie skrytykował skandalicznie niską pomoc ZSRR dla głodującego Sahelu.

Szedł inną drogą. Z ironią pisano o Sankarze, że "jego wola łamie prawa ekonomii". Rzucił ambitne hasło "gospodarki ludowej", która oparłaby się – w kraju nie mającym zbyt wielu atutów gospodarczych – narzucanym sąsiadom planom dostosowania strukturalnego MFW. Zlikwidowano import dóbr luksusowych, wprowadzono oszczędności budżetowe (każdy urzędnik miał prawo tylko do 3 długopisów w roku), nielicznym przedsiębiorstwom narzucono koordynację wewnątrz branż oraz obowiązek finansowania projektów socjalnych. Jako tako udało się zrównoważyć budżet, bez uciekania się do zachodnich pożyczek, przy równoczesnych ambitnych planach socjalnych (zwiększono o połowę poziom skolaryzacji). Ale główny nacisk położono na aktywizowanie społeczeństwa – uruchomiono radio Entrez-Parlez, do którego każdy mógł wejść i powiedzieć, co chce.

Sankara był niestrudzony i pełen pomysłów – walczył z pustynnieniem ziemi, o emancypację kobiet, tanie mieszkania, przeciwko ucieczce ze wsi nabijającej slumsy miast. Nie wszystkie reformy się powiodły, ale w ciągu 4 lat osiągnął więcej niż wiele innych bogatszych państw Afryki.

Na szczycie OJA 29 lipca 1987 r. wzywał do stworzenia afrykańskiego frontu przeciwko spłacie długu zagranicznego: "Nie możemy spłacać długu, bo nie mamy czym płacić, bo nie jesteśmy za niego odpowiedzialni. (...) Jeśli Burkina Faso sama odmówi spłaty długu, nie będę tu już na kolejnej konferencji". Zginął dwa i pół miesiąca później.

Zbrodnie długu


Dług stał się prawdziwym przekleństwem Afryki. Nowe państwa afrykańskie korzystały z tanich kredytów (napędzanych napływem petrodolarów), jak wiele innych krajów Południa. Tak jak inne, często trwoniono je na niepotrzebne megaprojekty, zbrojenia, czy też te środki lądowały na kontach skorumpowanych polityków w zachodnich bankach. Gdy jednak wybuchł kryzys długu na początku lat 80., w roli strażaka-piromana pojawiły się Międzynarodowy Fundusz Walutowy i Bank Światowy ze swoimi programami dostosowania strukturalnego. Zalecenia wszędzie były takie same: likwidacja subwencji dla produktów pierwszej potrzeby, drastyczna redukcja wydatków publicznych, prywatyzacja przedsiębiorstw i liberalizacja rynków. Skutki też wszędzie były takie same: utrata suwerenności gospodarczej, galopujący wzrost nędzy, nierówności społecznych i... pełniejsze sejfy zachodnich wierzycieli. Zachodnie banki bardzo skwapliwie doiły afrykańskie kraje, choć gdy same były w potrzebie prosiły swe rządy o publiczną pomoc, którą piętnowały w Afryce. Gdyby choć minimalna części kwoty, przeznaczonej na pomoc dla nich w czasie ostatniego kryzysu, poszła na likwidację zadłużenia Afryki, uratowano by miliony jej mieszkańców, zapewniono dostęp do szkoły, wody zdatnej do picia, służby zdrowia. Stworzono by podstawy do budowy demokracji.

RPA


Kwiecień 1994 r. Tłumy świętują na ulicach Południowej Afryki. Afrykański Kongres Narodowy (ANC) zdecydowanie wygrał pierwsze wolne wybory w RPA, definitywnie grzebiąc historię apartheidu. Po trwających kilka lat negocjacjach z rządzącą "białą" Partią Narodową, udało się wywalczyć demokrację. Tyle, że równocześnie kierownictwo ANC zgodziło się na faktyczne porzucenie wszelkich socjalnych zasad zapisanych w kongresowej Karcie Wolności i pozostawienie władzy gospodarczej w ręku dotychczasowych elit, do których dokooptowano tylko czarnych nowobogackich. "The Wall Street Journal" pisał, że "Mandela w ostatnich dniach brzmiał bardziej jak Margaret Thatcher niż jak socjalistyczny rewolucjonista, za którego go uważano".

Mediatyzacja postaci Nelsona Mandeli przysłoniła fakt, że do zmian doszło pod wpływem czynników geopolitycznych (upadek Bloku Wschodniego, wycofanie się RPA z Namibii po bitwie pod Cuito Cuanavale), ale też pod presją ruchu masowego, w którym centralną rolę odgrywał ruch robotniczy.

W latach 80. Afryka apartheidu wydawała się być w stanie agonii. Powtarzające się strajki, niemal powstańcze ruchy w townships, fronda czarnego mieszczaństwa, mobilizacje ruchu studenckiego. Odrodzony po porażkach z lat 40. i 50. ruch związkowy tworzył bazę oporu wobec apartheidu, ale był też nosicielem projektu przyszłości (w 1982 r. kongres centrali związkowej COSATU rozważał możliwość utworzenia niezależnej "partii pracowników"). W 10 lat później związkowcy stali się ministrami w pierwszym rządzie ANC, w żaden sposób nie wpływając na kierunek neoliberalnych przemian.

Ostatecznie, tak jak w przypadku 21 postulatów polskiej "Solidarności", Karta Wolności trafiła do muzeum, a jej zapisy wyrzucono na śmietnik historii. Stopa bezrobocia w RPA wzrosła dwukrotnie, o połowę zwiększyła się liczba osób mieszkających w slumsach. Ale w statystkach RPA urosło na mocarstwo – dla swych elit.

Oligarchiczna twarz demokratyzacji


Demontaż systemu apartheidu stał się symbolem demokratyzacji Afryki w latach 90. Spektrum Republiki Południowej Afryki przez całe dekady ciążyło nad polityką państw, świadomością działaczy, a nawet gospodarką Afryki.

Demokratyzacja państw afrykańskich nie wypleniła jednak wirusa oligarchii. Okazało się, że sama formalna demokratyzacja – wprowadzenie wielopartyjności, wyborów, nie wystarczy, by społeczeństwo mogło się poczuć gospodarzem we własnym kraju. Z podobnym zjawiskiem mamy zresztą do czynienia nie tylko w Afryce. Co gorsze, neoliberalna demokratyzacja – połączona z prywatyzacją i antysocjalnymi reformami, tylko sprzyjała rozwojowi krwawych waśni etnicznych, bierności społeczeństw, dalszemu korumpowaniu elit. Poszerzony margines wolności obywatelskich wciąż nie chroni przed zniknięciami, aresztami, zamykaniem opozycyjnych mediów.

Afryka XXI w.


Produkt Krajowy Brutto państw Afryki subsaharyjskiej stanowi tylko 1% światowego PKB, jej udział w światowym handlu – 2% (8% w latach 90.). Bez afrykańskich bogactw naturalnych światowa gospodarka miałaby jednak trudności, żeby sobie poradzić. A i portfele akcjonariuszy wielkich koncernów byłyby chudsze. Wartość samych złóż miedzi i kobaltu w kongijskiej Katandze, które przejął za grosze amerykański koncern Phelps Dodge, sięga 100 mld dol.!

Na przełomie XX i XXI w., Afryka stała się ponownie strategicznym celem dla kapitalistycznych potęg. Co więcej, kontynentem już mocno podporządkowanym neoliberalnym zasadom, biorąc pod uwagę choćby fakt, że aż 31 państw afrykańskich obniżyło podatki dla firm. Na Afryce można zarobić – jak zawsze.

Koniec zimnej wojny doprowadził do nowego rozdania kart w tym regionie świata. Stare potęgi kolonialne – Wielka Brytania i Francja – są wypierane przez wpływy amerykańskie, które jednak zawsze były mocne, tak polityczne, jak i ekonomiczne. Dzięki hasłom "walki z terroryzmem" Amerykanie są już wojskowo obecni w Kenii, krajach Sahelu, na naftowych wybrzeżach Zatoki Gwinejskiej. Amerykańskie wsparcie umożliwiło inwazję Etiopii na Somalię, rządzoną przez Unię Trybunałów Islamskich (2006 r.). Gra toczy się m.in. o ropę – zwłaszcza w Zatoce Gwinejskiej oraz w Rogu Afryki i Sudanie, gdzie Amerykanie konkurują z firmami europejskimi i chińskimi.

Bo też amerykańskim i europejskim wpływom wyrósł groźny przeciwnik – Chiny. Chińczykom udało się zdobyć spory kapitał sympatii Afrykanów, m.in. dzięki dostępności na rynku tanich produktów chińskich. Obrońców zachodniego porządku przeraża jednak przede wszystkim nowy model wymiany, możliwy nawet w ramach stosunków kapitalistycznych, określany przez władze chińskie jako "wspólny rozwój". I rzeczywiście w dziedzinie pomocy, preferencyjnych kredytów, anulowania długów, otwarcia swojego rynku, wsparcia dla afrykańskiego rolnictwa, służby zdrowia i szkolnictwa, Chiny (państwo i przedsiębiorstwa) już udowodniły, że w krótkim czasie są o wiele bardziej hojne i skuteczne, niż zachodnie potęgi. Dowodem na skuteczność chińskiej polityki była obecność aż 48 szefów państw afrykańskich na Szczycie Afryka-Chiny, który odbył się w listopadzie 2006 r. w Pekinie, gdy tylko 12 pofatygowało się 2 tygodnie później do Brukseli na "Europejskie Dni Rozwoju".

Co więcej, Chiny nie ingerują w sprawy wewnętrzne państw, co sprzyja oligarchom afrykańskim, wobec których zachodnim potęgom nie wypada już być tak pobłażliwymi, jak dawniej.

W cieniu geopolityki i politycznych przetasowań jest także Afryka, która walczy przeciwko neoliberalnemu neokolonializmowi. Od działaczy sprzeciwiających się prywatyzacji w Afryce Południowej po organizatorów Forum Społecznego Nigru, poprzez rolników państw Sahelu, pracowników Gacilienne (filia Yves Rocher) w Burkina Faso, radykalnych działaczy w Suazi, zmuszonych do walki w podziemiu, dzielne kobiety z Woman of Zimbabwe Arise, związkowców z Union of Kenya Civil Servants, kongijskich studentów z ruchu na rzecz anulowania długu...

Afryka nie potrzebuje litości. Wystarczy sprawiedliwość.

Dariusz Zalega


Tekst ukazał się w miesięczniku "Le Monde Diplomatique - edycja polska".

drukuj poleć znajomym poprzedni tekst następny tekst zobacz komentarze


lewica.pl w telefonie

Czytaj nasze teksty za pośrednictwem aplikacji LewicaPL dla Androida:



Warszawska Socjalistyczna Grupa Dyskusyjno-Czytelnicza
Warszawa, Jazdów 5A/4, część na górze
od 25.10.2024, co tydzień o 17 w piątek
Fotograf szuka pracy (Krk małopolska)
Kraków
Socialists/communists in Krakow?
Krakow
Poszukuję
Partia lewicowa na symulatorze politycznym
Discord
Teraz
Historia Czerwona
Discord Sejm RP
Polska
Teraz
Szukam książki
Poszukuję książek
"PPS dlaczego się nie udało" - kupię!!!
Lca

Więcej ogłoszeń...


22 listopada:

1819 - W Nuneaton urodziła się George Eliot, właśc. Mary Ann Evans, angielska pisarka należąca do czołowych twórczyń epoki wiktoriańskiej.

1869 - W Paryżu urodził się André Gide, pisarz francuski. Autor m.in. "Lochów Watykanu". Laureat Nagrody Nobla w 1947 r.

1908 - W Łodzi urodził się Szymon Charnam pseud. Szajek, czołowy działacz Komunistycznego Związku Młodzieży Polskiej. Zastrzelony podczas przemówienia do robotników fabryki Bidermana.

1942 - W Radomiu grupa wypadowa GL dokonała akcji odwetowej na niemieckie kino Apollo.

1944 - Grupa bojowa Armii Ludowej okręgu Bielsko wykoleiła pociąg towarowy na stacji w Gliwicach.

1967 - Rada Bezpieczeństwa ONZ przyjęła rezolucję wzywającą Izrael do wycofania się z okupowanych ziem palestyńskich.

2006 - W Warszawie zmarł Lucjan Motyka, działacz OMTUR i PPS.


?
Lewica.pl na Facebooku