„Naród” wyparł z języka politycznego i medialnego „społeczeństwo”. Nie jesteśmy już ludźmi, obywatelami, lecz Polakami i Polkami. Polką jest samotna matka, która się wstydzi, bo nie może zapewnić dziecku najbardziej podstawowych rzeczy, i Leszek Balcerowicz, który oponuje, żeby jej dać przyzwoity zasiłek, piętnując takie żądanie jako „postawę roszczeniową”. Jesteśmy jednym narodem i to doskonale kamufluje konflikt interesów między elitą władzy i pieniądza a ludem, czyli zubożałą większością polskiego społeczeństwa.
A jednak nie umiem się wyprzeć tego całego bagażu tradycji, historii i wspólnej kultury. Cieszę się, kiedy Kamil Stoch skacze najdalej. I kiedy potem grają w Soczi Mazurek Dąbrowskiego. Mam w sercu moją Polskę, której nie muszę się wstydzić, jak Zaolzia i tajnych więzień CIA. To Polska antysemity Kolbego, który oddał życie za kogoś innego. Polska Korczaka, który kochał dzieci bardziej niż siebie samego i nie był katolikiem, i Żyda Tuwima, który stworzył jedne z najpiękniejszych kart naszej poezji. Pamiętam czasy, kiedy na Zachodzie noszono koszulki z napisem: „To fascynujące być Polakiem”, bo miliony robotników upomniało się o swoje prawa do zrzeszania w związki zawodowe. Jestem Polakiem, jak mój zmarły przyjaciel Jacek Kaczmarski, który śpiewał: „Narody, narody, po diabła narody”, mimo że na obczyźnie dosłownie usychał z tęsknoty. I jak inny przyjaciel, Jacek Linde, lekarz, który wyemigrował do Izraela, ale zanim to uczynił napisał artykuł pod tytułem „Jeśli nie ludowa to czyja?”, kiedy nazwę PRL zamieniono na RP.
Zanim zostaliśmy jankeskimi najemnikami wysługującymi się żandarmowi świata w Afganistanie i Iraku, walczyliśmy na całym świecie za wolność „naszą i waszą”, bo droga do naszej wolności wiodła przez wyzwolenie innych. I do dziś na Haiti żyją ludzie o niebieskich oczach i polskich nazwiskach. Potomkowie żołnierzy ekspedycji karnej Napoleona, którzy przeszli na stronę zbuntowanych niewolników.
Moja Polska jest zadziorna, obcesowa i odważna jak Tadeusz Boy-Żeleński. Bystra i buntownicza jak Antoni Słonimski. Umie się z siebie śmiać kulturalnie, jak w kabarecie Przybory i Wasowskiego w piosence „Już czas na sen”: „I niech ci się przyśnią pogodni zamożni Polacy. Że luźnym zdążają tramwajem, wytworną konfekcją okryci, i darzą uśmiechem się wzajem, i wszyscy do czysta wymyci, i wszyscy uczciwi od rana od morza po góry, aż hen.”
I kiedy mi ją prywatyzują, komercjalizują i pogrążają w wolnorynkowym schamieniu, oglądam czarno-białe programy archiwalne TVP, w których jeszcze jesteśmy wszyscy razem, chodzimy do kina, do teatru i na dancingi. Podczas jednego z licznych protestów stary robotnik budowlany był przepędzany ze swoją flagą z kąta w kąt, gdyż tu był teren spółki, tam kolei, a tam jeszcze inny prywatny. W końcu Henio zadał zniecierpliwiony bardzo istotne pytanie: „To gdzie jest ta Polska wreszcie?”.
Jest na każdej blokadzie eksmisji, na ulicy Rewolucji 1905 roku w Łodzi, gdzie dzieci chodzą do szkoły bez śniadania, jest na manifestacjach związkowych. Polska schroniła się w szeregach tych nielicznych organizacji społecznych, które wspierają biednych imigrantów, którzy tu trafiają z powodu represji lub po prostu biedy. I w piosence Kazika, który wykrzyczał: „Coście skurwysyny uczynili z tą krainą?”. Warunkiem mojego patriotyzmu jest internacjonalizm i humanizm. Ojczyzna nie potrzebuje fanatyków tylko ludzi mądrych i dobrych. A tacy nigdy nie sięgną po Zaolzie, po korzyści własne kosztem innych. Nie sprzedadzą praw człowieka za 15 milionów dolarów obcemu mocarstwu.
„Jestem Polakiem, bo tak mi się podoba” - powiedział Julian Tuwim, który w Polsce międzywojennej nie miał lekko. I miał rację - to jest wybór. I to bardzo trudny wybór.
Piotr Ikonowicz
Tekst pochodzi z profilu Ruchu Sprawiedliwości Społecznej (RSS) na Facebooku. Wcześniej został opublikowany również w tygodniku "Fakty i Mity".