Współcześni apologeci Kuklińskiego powtarzają, że uchronił on świat przed III wojną światową, że przekazywał Amerykanom informacje, żeby chronić Polskę.
Reżyser filmu „Jack Strong” Władysław Pasikowski tłumaczy, że Kukliński przekonał Amerykanów, żeby broniąc się przed atakiem Sowietów, ograniczyli się do użycia samolotów, czołgów, karabinów, ludzi i bagnetów. „Dla nas, cywili, to rodzaj gdybań rodem z s.f. Dla niego to mogło się ziścić każdego dnia. Liczył ofiary nuklearnego ataku i wyszło mu 25 mln, więc postanowił powiedzieć »nie«”. Fani Kuklińskiego zapewniają też, że wykradł największe tajemnice Układu Warszawskiego, obnażył przed Amerykanami polski i rosyjski potencjał wojenny. Zbigniew Brzeziński w jednym z wywiadów mówił: „Kiedy płk Kukliński, mający dostęp do najbardziej tajnych planów operacyjnych Układu Warszawskiego, zorientował się, że po nagłym ataku na kraje zachodnie drugi rzut wojsk Układu Warszawskiego będzie przechodził przez Polskę – co spowodować musi atomową reakcję NATO, a tym samym niewyobrażalny dramat dla jego ojczyzny – zdecydował się, iż trzeba temu w jakiś sposób zapobiec”.
Te słowa brzmią wzniośle, ale wystarczy zastanowić się nad nimi, żeby się zorientować, że niewiele mają wspólnego z rzeczywistością.
Po pierwsze, Kukliński nie miał dostępu do „najbardziej tajnych planów operacyjnych układu Warszawskiego”, nie mógł więc ich przekazać. Nawet polscy generałowie nie mieli do nich dostępu. Wiedzieli tylko, jakie zadania otrzyma polska armia na wypadek konfliktu zbrojnego z Zachodem, więcej Rosjanie im nie przekazywali. I nie ma co się dziwić – tak samo nie znali najtajniejszych planów ZSRR, z którym Polska była w sojuszu w ramach Układu Warszawskiego, jak dzisiejsi polscy generałowie (nie mówiąc o pułkownikach) nie znają najtajniejszych planów wojskowych USA, z którymi jesteśmy w sojuszu w ramach NATO.
Po drugie, buńczucznie brzmią zapewnienia, że Kukliński uchronił świat przed III wojną światową, że otworzył amerykańskim generałom oczy. Bo niby dlaczego miał uchronić? Trudno przecież zakładać, że mógł kształtować politykę obronną Stanów Zjednoczonych. Że okazał się bardziej wpływowy niż dziesiątki amerykańskich generałów, analityków i setki szpiegów. Tę politykę kształtowały inne przesłanki i inaczej była realizowana.
Polska w perspektywie Ameryki była krajem drugorzędnym. O tyle ważnym, o ile zaburzenia w niej osłabiały Układ Warszawski. Dlatego tym bardziej zaskakująco brzmią słowa Brzezińskiego o „przenikliwości” Kuklińskiego. Przecież rzut oka na mapę wystarczy, żeby wiedzieć, że w wypadku konfliktu Wschód-Zachód wojska obu stron będą musiały się przemieszczać przez terytorium Polski. Na nasz kraj zatem zostaną skierowane rakiety z głowicami jądrowymi. Bylibyśmy pierwszą ofiarą konfliktu. To wiedział w PRL każdy porucznik, Kukliński nie odkrywał tu Ameryki.
Nie zmienił więc amerykańskich planów, za to pomógł w ich doprecyzowaniu. Ponieważ wiedział, gdzie w warunkach wojny będą się znajdowały polskie jednostki i stanowiska dowodzenia, jak przemieszczane będą oddziały – pomagał w typowaniu celów do ataku jądrowego.
Szpiegowska robota
O to zresztą go pytano. W 1974 r., po spotkaniu z agentami CIA w Kopenhadze, Agencja przygotowała dla niego przesyłkę, do której dołączono „listę ogólnych sfer zainteresowań”. Na tę listę składały się rosyjskie instrukcje, rozkazy, dyrektywy kierowane do sił zbrojnych Polski i państw UW, komentarze dotyczące ćwiczeń, informacje i dokumenty na temat nowego uzbrojenia, plany wojenne UW, w tym polskie tajne i ściśle tajne dokumenty dotyczące planów wojennych. Szczegółowo pytano o dyslokację jednostek wojskowych, liczbę żołnierzy, dane dotyczące gotowości bojowej, nadzór nad składami broni jądrowej, budżet wojskowy, koszty uzbrojenia, artykuły z tajnych czasopism wojskowych. O przeciwlotniczy zestaw rakietowy ziemia-powietrze, a także o poligon rakietowy w radzieckim Aszułuku. Bzdurą są więc opinie, że Kukliński rozmawiał z Amerykanami jak równy z równym. Tak nie było, „zadaniowano” go jak każdego agenta.
Poza tym przekazywał CIA materiały, które przechodziły przez jego biurko w Zarządzie Operacyjnym w Sztabie Generalnym. Jakie? Gen. Franciszek Puchała w książce „Szpieg CIA w polskim Sztabie Generalnym” próbuje określić, do jakich materiałów Kukliński miał dostęp, czyli co mógł przekazać CIA. Z tej analizy wynika, że dał Amerykanom m.in. kilkusetstronicowe, niejawne „Protokoły rozwoju Sił Zbrojnych PRL wydzielanych na czas wojny w skład Zjednoczonych Sił Zbrojnych Układu Warszawskiego” na te lata wraz z załącznikami.
Dokumenty te zawierały stan liczebny Wojska Polskiego oraz stany jego uzbrojenia i zapasów (rakiet, bomb, materiałów pędnych, smarów itp.), wielkość uzbrojenia przewidzianego do zakupu od krajowego przemysłu zbrojeniowego lub w ramach importu, a także podstawowe dane dotyczące przygotowania terytorium Polski jako części teatru działań wojennych.
Przekazując CIA informacje o ćwiczeniach szczebla operacyjno-strategicznego, Kukliński przybliżał znajomość planów obronnych PRL i planów operacyjnych Wojska Polskiego, a także zasady prowadzenia operacji armijnych i frontowych podobnych we wszystkich armiach państw stron Układu Warszawskiego, twierdzi gen. Puchała. „Mógł także znać lokalizację stanowisk kierowania państwem i dowodzenia siłami zbrojnymi, rejonów ześrodkowania wojsk, lotnisk wojskowych i cywilnych, obiektów komunikacji samochodowej i kolejowej, przepraw na szerokich przeszkodach wodnych, rejonów przeładunkowych, a także składów rakiet, bomb, amunicji, paliw i innych podobnych obiektów”, wyjaśnia generał.
Rzekoma wiedza pułkownika o „planach wojennych” Związku Radzieckiego pochodziła m.in. z literatury przedmiotu dostępnej w Sztabie Generalnym WP oraz z analizy ćwiczeń strategiczno-operacyjnych o charakterze sojuszniczym. W jego oddziale opracowywano projekty wielu dyrektyw i rozkazów ministra obrony narodowej oraz zarządzeń i rozkazów szefa Sztabu Generalnego. Tam też znajdowały się materiały z odpraw i narad dotyczących analizy dyscypliny i stanu moralno-politycznego wojska oraz gospodarowania środkami budżetowymi MON.
Dysponował także materiałami opracowywanymi na posiedzenia organów kolegialnych Układu Warszawskiego oraz sporządzanymi po takich posiedzeniach (protokoły, notatki robocze itp.). Wśród nich były projekty i wygłoszone wersje wystąpień I sekretarza KC PZPR, ministra obrony narodowej, szefa Sztabu Generalnego i innych wiceministrów.
Janusz Onyszkiewicz w 1992 r., gdy był ministrem obrony, tak mówił o działalności Kuklińskiego: „Płk Kukliński nie miał – bo nie mógł mieć – dostępu do generalnych planów operacyjnych całego Układu Warszawskiego, a jedynie dojście do pewnej ich części, która dotyczyła zaangażowania naszych Sił Zbrojnych. W związku z tym wydał niejako plany operacyjne Wojska Polskiego. Jaki byłby tego efekt, można łatwo się domyślić. To nasze siły stałyby się głównym przedmiotem ataku”.
Była jeszcze jedna szpiegowska specjalność Kuklińskiego. Otóż sporządzał on charakterystyki osobowe polskich generałów i oficerów z centralnych i operacyjnych szczebli dowodzenia, m.in. w 1983 r., będąc już w Ameryce, przygotował obszerną charakterystykę gen. Wojciecha Jaruzelskiego.
I to chyba mu wychodziło najlepiej. Od połowy lat 80., zwłaszcza od czasów Gorbaczowa, możemy obserwować w działaniach amerykańskich zmianę postępowania wobec gen. Jaruzelskiego. Jej apogeum przypada na lipiec 1989 r., kiedy do Polski na dwa dni przyjechał prezydent George Bush i w bezpośrednich rozmowach namawiał Jaruzelskiego, żeby zechciał kandydować na stanowisko prezydenta Polski.
Stan wojenny
Z 40 tys. stron raportów Kuklińskiego CIA odtajniła ledwie część. Są one o tyle interesujące, że dotyczą okresu przed wprowadzeniem stanu wojennego. W tym czasie Kukliński mocno się uaktywnił, przesyłając do Langley informacje głównie o charakterze politycznym. „W okresie przygotowań stanu wojennego to ja ich zarżnąłem na śmierć, bo im kazałem być w gotowości na co dzień”, zeznawał w 1997 r.
Raporty są o tyle interesujące, że pokazują Polskę widzianą ze Sztabu Generalnego, oczami najwyższych rangą oficerów. Z tych raportów wynika m.in., że Kukliński informował, iż na początku stycznia 1981 r. przedstawiciel Naczelnego Dowództwa Zjednoczonych Sił Zbrojnych UW w Polsce gen. armii Afanasij Fiedorowicz Szczegłow skrytykował obecne kierownictwo MON (czyli generałów Jaruzelskiego i Siwickiego) za bierną postawę wobec polskiej „kontrrewolucji” i dociekał, co zamierza ono z tą sytuacją zrobić. Opierając się na swoich rozległych kontaktach w polskim dowództwie wojskowym, informator oceniał, że pomimo radzieckiego poparcia dla obecnego przywództwa partyjno-rządowego i ekipy ministra obrony Jaruzelskiego w wojsku Rosjanie starają się zainstalować nową, proradziecką ekipę zdolną nie tylko powstrzymać, ale wręcz odwrócić trwający w Polsce proces demokratyzacji.
Z kolei w raporcie z 24 czerwca 1981 r. Kukliński informował, że ZSRR podejmuje intensywne przygotowania do interwencji wojskowej. I że podczas ćwiczeń dowódczo-sztabowych Sojuz-81 oraz po ich zakończeniu Rosjanie rozmieścili na terytorium Polski nowe instalacje wojskowe, głównie o charakterze komunikacyjnym, bez wiedzy i bez uprzedniej zgody polskiego rządu. Tymczasem Sztab Generalny WP nie miał informacji o nowych oddziałach radzieckich w Polsce ani o żadnych dużych ćwiczeniach ZSZ Układu Warszawskiego, które miałyby odbywać się w Polsce w najbliższym czasie.
Kukliński donosił też o nastrojach w MON i w Sztabie Generalnym. W jego opinii „wiodąca kadra ministerstwa ocenia polityczne osiągnięcia Jaruzelskiego zdecydowanie negatywnie. Krytykuje się go za kunktatorstwo, brak zdecydowania, idealizm oraz patrzenie na świat przez pryzmat własnych oczekiwań, w oderwaniu od rzeczywistości”. Donosił, że w MON często słyszy się zarzut, że Jaruzelski zmarnował okazję naprawienia wielu spraw z pomocą wojska. „Mimo to ma on kredyt zaufania dzięki umiejętnemu lawirowaniu pomiędzy Sowietami i »Solidarnością«”.
W tym czasie Kukliński pracował już w zespole przygotowującym stan wojenny. Po ucieczce mógł więc przedstawić Amerykanom niemal wszystkie jego niuanse. Harmonogram działań, podział ról między MON a MSW.
A dlaczego, mając taką wiedzę, nie ostrzegł „Solidarności”? To naiwne pytanie – „Solidarność” była dla niego ciałem obcym. Mówił zresztą w wywiadzie dla „Kultury” w 1987 r., że jego uprzedzenie „nie mogło w najmniejszym stopniu udaremnić lub opóźnić wprowadzenia planów w życie”. Jeśli „Solidarność” uwierzyłaby w jego ostrzeżenie, niemal na pewno doszłoby „do natychmiastowego ogłoszenia strajku generalnego, a w konsekwencji do zorganizowanego oporu w setkach fabryk, zakładów pracy i uczelni”. Do zdławienia oporu ludności sił polskich mogłoby nie wystarczyć i na pewno „do akcji wkroczyłyby również pozostające w strategicznych rezerwach dywizje radzieckie, a nawet czeskie i niemieckie”. A „w wypadku wprowadzenia do działań sił radzieckich nastąpiłaby nie tylko rzeź, ale z całą pewnością także deportacja, taka sama, jaka miała miejsce po stłumieniu powstania węgierskiego w 1956 r.”.
Potwierdził to w 1994 r., dodając: „Kto z tego podnieconego towarzystwa chciałby ze mną rozmawiać?”.
Mitologia CIA
Skąd więc zachwyty nad Kuklińskim? Opowieści, że niemal w pojedynkę zmienił losy świata? Prawdopodobnie złożyło się na to kilka elementów. Na pewno był człowiekiem mającym dar przekonywania. A jako sztabowiec umiał konstruować hipotetyczne scenariusze. Mógł tym uwieść Brzezińskiego, choć trudno uwierzyć, że zachwycił gen. Williama Odoma, szefa wywiadu wojskowego USA. Odom mówił, że płk Kukliński wyszkolił amerykańskie dowództwo. Że w tajnych pomieszczeniach Pentagonu miał mu opowiadać (pytanie, jak, skoro nie znał angielskiego), w jaki sposób Rosjanie chcą zaatakować Zachód. Dzięki temu Amerykanie zrozumieli, że są nieprzygotowani na zmasowany atak wojsk Układu Warszawskiego i opracowali całkiem nowe plany obronne Europy Zachodniej i Stanów Zjednoczonych. To znaczy – zrewidowali swoją mapę celów uderzeniowych. Na terenie Polski oczywiście. Cele uderzeń jądrowych wskazane przez Kuklińskiego zdjęto z map NATO dopiero w 1990 r.
Poza tym zwróćmy uwagę, że Kukliński, opowiadając o groźnym, czającym się do skoku ZSRR, odpowiadał na zapotrzebowanie amerykańskich generałów na wroga, przeciwko któremu trzeba się zbroić. Właśnie czegoś takiego potrzebowali – najpierw, dlatego że w latach 70. było odprężenie i groźba wojny nuklearnej się oddalała, a potem, dlatego że administracja Reagana postawiła na nowy etap wyścigu zbrojeń, więc warto było mieć na tę okoliczność przekonujące argumenty.
Nie można wykluczyć i tego, że Kukliński, opowiadając o wszechpotężnym ZSRR, celowo Amerykanów dezinformował. Oni zresztą też prowadzili operację dezinformowania Kremla – wmawiając Moskwie, że są gotowi do konfrontacji i na nią zdecydowani. Najlepiej podsumowują to słowa Ronalda Reagana: „Nikt nie chce użycia bomby atomowej. Lecz wróg powinien co noc kłaść się spać w przekonaniu, że możemy jej użyć”.
Dlaczego Kukliński miał straszyć Amerykanów moskiewskim zagrożeniem? Można wyliczyć dwa powody. Pierwszy – gdyż realizował operację „Kukłowod”. Drugi – po prostu chciał w oczach gospodarzy podkreślić swoją ważność.
To na pewno mu się udało. Czy dlatego trafił do grona tych, którym CIA zbudowała legendę? Że oto polski patriota, w trosce o ojczyznę, za darmo oczywiście, zdecydował się szpiegować dla Amerykanów?
Warto skonfrontować legendę Kuklińskiego z legendą bliźniaczych szpiegów – Olega Pieńkowskiego i Piotra Popowa. Obaj sami zgłosili się do Amerykanów. Obaj z pobudek, nazwijmy to, patriotycznych. Pieńkowski miał pisać tak: „Zwraca się do Was Wasz wielki przyjaciel, który już teraz stał się Waszym żołnierzem-bojownikiem o prawdę, ideały prawdziwie wolnego świata i demokrację dla człowieka, którym Wasz (a teraz i mój) prezydent, rząd i naród poświęcają tak wiele sił. (…) Proszę wierzyć w szczerość moich myśli i pragnienie bycia Wam przydatnym”.
Obaj byli oddani współpracy, zaprzyjaźnili się z oficerami prowadzącymi i z zaangażowaniem wykonywali swoją pracę. Trudno nie widzieć w tym wszystkim jednej sztancy.
Ale taki mit budują chyba wszystkie wywiady świata – wmawiając obywatelom, a przede wszystkim decydentom, że ich praca jest nie tylko tajemnicza, ale również szlachetna i niesłychanie pożyteczna.
Golem kultury masowej
Ta sztanca, nachalnie dydaktyczna, znakomicie sprawdza się w kulturze masowej. Masowy odbiorca potrzebuje bohatera i wcale mu nie przeszkadza, że niewiele ma on wspólnego z pierwowzorem. Tu musi być walka dobra ze złem, musi być zagrożenie, emocje i happy end. Takich „bohaterów” we współczesnym kinie są dziesiątki.
Niech przykładem będzie drobiazg – ewakuacja Kuklińskiego wraz z rodziną z Polski. Według jego relacji, uciekł w ostatniej chwili, gdyż kontrwywiad dosłownie deptał mu po piętach, pod jego domem była obserwacja. Tymczasem, jak się okazuje, ta ucieczka kompletnie wszystkich zaskoczyła, w Sztabie Generalnym zorientowano się dopiero po kilku dniach.
Kłopot pojawia się więc wtedy, gdy mylimy rzeczywistość z narysowaną legendą. Przestrzegał przed tym Jan Karski, legendarny kurier i emisariusz polskiego Państwa Podziemnego. W roku 1998 w wywiadzie dla „Przeglądu Tygodniowego” mówił: „Kultura masowa zafałszowała tak wiele pojęć, że zaczynamy się gubić. Książki i filmy sensacyjne każą nam wierzyć, że życie szpiega pełne jest romantyzmu, bohaterstwa, przygody. Tymczasem życie codzienne szpiega nie ma nic wspólnego z kolorowymi przygodami Jamesa Bonda. Życie szpiega to ciągłe kłamstwa, oszustwa, podglądanie, podsłuchiwanie, szantaż, kradzież. To także codzienny strach. Niepodległość odzyskaliśmy nie dlatego, że Kukliński przekazywał tajne plany Paktu Warszawskiego Stanom Zjednoczonym”.
Robert Walenciak
Dziękuję gen. Franciszkowi Puchale, autorowi książki „Szpieg CIA w polskim Sztabie Generalnym”, która na dniach ma się pojawić w księgarniach, za pomoc w przygotowywaniu materiału.
Artykuł ukazał się w tygodniku "Przegląd".