I wszystko by się zgadzało, gdyby nie to, że ekonomia to nauka społeczna. A jako taka nie zawiera praw zawsze prawdziwych. Mało tego - można w niej znaleźć wiele praw, które znoszą się nawzajem. Można także znaleźć wiele sposobów zamiany wiedzy z niej pochodzącej na politykę gospodarczą. Nawet jeszcze nie to, że przypisuje się nauce społecznej status nauki ścisłej, byłoby najgorsze. To wskazywałoby po prostu na brak zrozumienia podstawowych w społecznym dyskursie różnic. Znacznie gorszy jest dogmatyzm, jaki się z tym wiąże. Nie tylko niekompetencja, ale niekompetencja połączona z przekonaniem o absolutnej racji jest cechą polskich, nie tylko liberalnych zresztą, polityków i ekspertów. Warto więc zwrócić uwagę na możliwość, konieczność nawet dyskusji i to, że ekonomia zmienia się i podlega krytyce. Warto także pokazać kilka przykładów bezwyjątkowego ponoć myślenia, które wcale nie są tak bezwyjątkowe.
Pierwszym, na który chcielibyśmy zwrócić uwagę, jest przekonanie, że obniżka płacy minimalnej musi przynieść korzyść gospodarce. Oczywiście wiodącym poglądem jest właśnie taki, że obniżka płac zmniejsza bezrobocie. Tyle, że to wcale nie jest takie oczywiste. U podstaw takiego myślenia o płacy minimalnej leży milczące założenie. Założenie, że jeśli pracownicy będą kosztowali mniej, przedsiębiorcy zatrudnią ich więcej. A byłoby to prawdą jedynie, gdyby przedsiębiorcy mieli sztywny fundusz płac. Gdyby wydawali na pracowników stałą sumę. Sensowniej i realniej przyjąć, że pracodawcy wydają na pracowników tyle, ile muszą. Jeżeli potrzebują 10 pracowników, to za pieniądze zaoszczędzone na obniżce płacy nie zatrudnią 11. Nie zatrudnią, bo to działanie nieprzynoszące skutku w postaci zysku. Przedsiębiorca nie jest mężem opatrznościowym myślącym o całej gospodarce. Myśli o swojej firmie. I dobrze, bo tak powinno być. Tyle, że interes przedsiębiorców to nie interes nas wszystkich i to trzeba brać pod uwagę. Zwłaszcza tworząc ład gospodarczy, który ma uzgadniać sprzeczne interesy. Coś takiego jak konflikt klasowy istnieje nadal, a w Polsce istnieje w ostrej, choć ukrytej, formie. Owszem, może się zdarzyć tak, że po obniżce płac pracodawca zastąpi nieco kapitału siłą roboczą, ale może się tak stać tylko do pewnego stopnia. Nie można zastąpić koparek łopatami. Zresztą, chyba nie chcemy żeby tak się stało.
Dyskurs związany z płacami sprowadza się do walki na dogmaty. Liberalizacja jest dobra – liberalizacja jest zła. O „usocjalnieniu” państwa mówić w zasadzie nie można, bo to ponoć „oszołomstwo”. Problemem jest to, że taki dyskurs nie znajduje odniesienia w rzeczywistości. Przystoi być może akademikom, ale nie praktykom i politykom. Dyskusja nie toczy się odnośnie poziomu 899 złotych brutto i sprawy obniżenia, zachowania lub podniesienia właśnie takiej kwoty - kwoty niższej od minimum socjalnego. Nie toczy się w odniesieniu do rzeczywistości, tylko w odniesieniu do abstrakcyjnego pojęcia płacy i w związku z tym jest pozbawiony wartości praktycznej. Nie jest oparty nawet o przykłady zagraniczne. Jedynie o bezrefleksyjnie adaptowaną teorię ekonomiczną, dość leciwą do tego. W takim myśleniu o problemach nie da się znaleźć rozwiązań, tak jak nie da się osiągnąć konsensu.
Podobnym przykładem jest panika jaką wywołała propozycja Andrzeja Leppera, który sugerował żeby obarczyć NBP odpowiedzialnością za wzrost gospodarczy oraz poziom zatrudnienia. Ponoć głupia, szkodliwa, nie znajdująca odniesienia w żadnym cywilizowanym kraju świata. Oświeceni komentatorzy, dla których już to, że coś powiedział Lepper jest dowodem na głupotę tezy, nie zauważają na ogół, że takimi właśnie zadaniami obarczony jest np. Bank Rezerwy Federalnej. No chyba, że USA to nie jest kraj cywilizowany/rozwinięty. Jednak patrząc na inne przykłady kiedy przeciwstawiają prężne Stany Zjednoczone, stetryczałej Unii (też zresztą bez oparcia w faktach), to właśnie Ameryka jest godna naśladowania. A skoro tak, to może warto rozważyć propozycję Leppera. Nawet jeśli to Lepper ją składa i nawet jeżeli ma zostać odrzucona.
Innym bardzo częstym błędem jest łączenie porządku biurokratycznego, a więc ilości przepisów, koncesji itd... z kwestią praw pracowniczych lub wysokości podatków. Takie łączenie jest bardzo częste mimo, że w oczywisty sposób są to rozdzielne porządki. Można, i trzeba, ograniczyć liczbę głupich świstków, koncesji i przepisów utrudniających życie, jednak metodą na to nie jest zmiana wysokości podatków. Metodą jest zmiana procedur biurokratycznych. Tak samo jak metodą na usprawnienie biurokracji nie jest zmniejszanie liczby urzędników. Jest nią odciążenie urzędników i nas wszystkich, przez likwidację głupich przepisów. Mimo, że są to rozdzielne porządki możemy dowiedzieć się, że istnieje całkowicie pewna zależność pomiędzy obniżeniem podatków lub ograniczeniem urlopów a prostotą reguł. Skąd ona się bierze i dlaczego nie można tych reguł uprościć nie ograniczając prawa do urlopu niestety nie można się już dowiedzieć. Tak jest... bo jest. A z pewnikami się nie dyskutuje.
Często może dziwić także pomieszanie porządków. Poziom makro próbuje się tłumaczyć poziomem mikro. Owszem obniżenie płacy minimalnej, likwidacja inspekcji pracy i stałych umów o pracę jest na rękę sporej części, zwłaszcza nieuczciwych, pracodawców. Jednak to co jest dobre dla jednej firmy, nie musi być dobre dla całej gospodarki. Może, ale nie musi. A w tym wypadku raczej nie jest. Nie da się tłumaczyć zjawisk makroekonomicznych i makrosocjologicznych przykładem właściciela supermarketu. Właściciel supermarketu to tylko jeden z elementów układanki, który trzeba brać pod uwagę.
Polska jest krajem liberalnym. Jeżeli nie prawnie to faktycznie. Poziom podatków jest stosunkowo niski. Przepisy prawa pracy nie dość, że niezbyt restrykcyjne to powszechnie łamane. Natomiast jest też krajem nadmiernie zbiurokratyzowanym, i nie chodzi tutaj o wielkość administracji, ale o marnowanie jej i przede wszystkim naszych zasobów. Z tym zgadzamy się chyba wszyscy. Tylko, że to nie jest kwestia systemu społecznego czy politycznego, to jest kwestia patologii, czego także zdają się nie zauważać liberalni komentatorzy. I to nie jest patologia państwa nadmiernie socjalnego. To jest patologia państwa nie dofinansowanego.
Jedna z najbardziej irytujących mantr, jakie można usłyszeć, mówi o charakterze narodowym Polaków. Ponoć powszechnie wiadomo, że Polacy są leniwi i nie szanują pracy. Są dwie wersje co do pochodzenia takiego charakteru: albo zawsze tacy byliśmy, albo skrzywił nas PRL. Jesteśmy: oszustami, złodziejami, nie chce nam się pracować, mamy roszczeniowe postawy, nie jesteśmy świadomi prawd, które już dawno na zachodzie są obiegowe. Takie wyobrażenie o polskim etosie pracy lub jego braku nie znajduje także oparcia w badaniach socjologicznych. Prof. Henryk Domański przeprowadzając badania etosu pracy Polaków skonstruował typ idealny. Typ zgodny z etyką protestancką rodem z dzieł Maxa Webera. Polakom wiele nie brakło, by wpisać się w ten właśnie typ idealny. Zresztą bardziej dotykalnym przykładem jest praca Polaków za granicą. Gdy są godnie opłacani, pracują doskonale. A, że w Polsce efektywność pracy jest niższa niż na Zachodzie? Mnie nie dziwi, że wytwarzamy mniej „euro na godzinę” pracy niż np. Niemcy.
Bierności Polaków przeczy także bardzo duży odsetek małych firm. To często tylko sposób na przetrwanie, jednak na pewno nie oznaka bezradności. Ucichły ostatnio głosy o braku mobilności polskiej siły roboczej, która ponoć trzyma się jednego miejsca, choćby gdzieś była praca. Ucichły, bo mnóstwo Polaków wyjechało do pracy za granicę. Prawdopodobnie dlatego, ze tam ta praca była, w dodatku dobrze opłacana. Poza tym też warto się zastanowić nad tym, czy powinno być tak, że za pracą trzeba migrować.
Najłatwiej jest zrzucić wszelki społeczny opór i niezadowolenie na karb zacofania. Każdego obrońcę liberalizmu uczynić jednocześnie obrońcą cywilizacji, choćby był tylko niedouczonym studentem. Najłatwiej powiedzieć jesteś albo liberałem, albo idiotą. Tylko, że to nie prawda. I nie chodzi o roszczenie do bezwarunkowej racji. Chodzi o istnienie równoprawnego i nawiązującego do rzeczywistości dyskursu, który uwzględnia realnie istniejący konflikt interesów. Tylko w takim dyskursie można znaleźć dobre rozwiązania.
Na podziwianym Zachodzie nie ma jednomyślności. O sprawiedliwości społecznej piszą książki nawet liberałowie, choćby John Rawls czy Guy Sorman. Są Amerykanie, jak Rifkin, którzy podziwiają european dream. W wielu krajach znajdujemy rozwiązania, które ponoć nie mają prawa działać. Ale w rodzimym dyskursie obowiązuje zasada, że jak fakty nie odpowiadają liberalnej doktrynie, tym gorzej dla faktów. W ten sposób mimo tradycji bogatych w ciekawe i oryginalne rozwiązania stajemy się myślowym i organizacyjnym zaściankiem bez szans na znalezienie rozwiązań dla naszych problemów.
Tomasz Borejza
Szczepan Stachura