Mit USA - „kraju nieograniczonych możliwości” wyjątkowo mocno zakorzenił się w potocznej świadomości, przy czym wiara weń najsilniejsza jest wśród samych Amerykanów. Tymczasem kolejne badania dowodzą, że możliwości awansu społecznego są w ojczyźnie nieokiełznanego kapitalizmu znacznie mniejsze niż w krajach prowadzących bardziej aktywną politykę społeczną.
Nowe dowody na poparcie tej tezy przynosi raport opracowany przez uczonych z London School of Economics (LSE) na zlecenie fundacji oświatowej Sutton Trust, opublikowany w kwietniu b.r. W opracowaniu tym, zatytułowanym „Mobilność międzypokoleniowa w społeczeństwach Europy i Ameryki Północnej” poddano analizie porównawczej stosowne dane z ośmiu krajów: Wielkiej Brytanii, Niemiec, Szwecji, Finlandii, Norwegii, Danii, USA oraz Kanady. Intencją naukowców było zbadanie, w jakim stopniu w społeczeństwach tych warunki bytowe rodziny decydują o szansach życiowych potomka. Innymi słowy - jakie jest prawdopodobieństwo, że dziecko z ubogiej rodziny wyrwie się z biedy i osiągnie wyższy status materialny niż jego rodzice?
W myśl rozpowszechnionego mitu, to właśnie USA - ojczyzna liberalnego kapitalizmu i „wolności gospodarczej” - jest tym krajem, w którym najłatwiej osobie z nizin społecznych osiągnięć materialny awans. Jednak statystyki pokazują, że jest zgoła inaczej. Wśród ośmiu państw poddanych analizie, USA uplasowały się na szarym końcu z najniższym wskaźnikiem społecznej mobilności, daleko w tyle za państwami skandynawskimi i Kanadą. Podobny co USA wynik osiągnęła zaś Wielka Brytania – kraj o najbardziej liberalnej gospodarce w Europie. „Nasze analizy wykazały – piszą w konkluzji autorzy raportu – że stopień międzypokoleniowej mobilności społecznej jest w USA i Wielkiej Brytanii znacznie niższy niż w Kanadzie i krajach skandynawskich oraz niższy niż w Niemczech.” Zasadniczy wniosek raportu da się streścić następująco: dziecko z ubogiej rodziny amerykańskiej ma w swoim dorosłym życiu dwukrotnie mniejsze szanse na wyrwanie się z biedy, niż jego rówieśnik z Norwegii, Danii, Szwecji czy Kanady.
Amerykański mit
Wyniki raportu LSE nie są bynajmniej zaskoczeniem – przeciwnie, wpisują się w całą serię podobnych opracowań. Ostatnio problem barier awansu społecznego w rzekomo mobilnym społeczeństwie amerykańskim dostrzegły nawet czołowe tamtejsze media, zazwyczaj ochoczo propagujące (a w każdym razie rzadko kwestionujące) optymistyczną ideologię „American dream”. W maju oba największe amerykańskie dzienniki – „The New York Times” i „The Wall Street Journal” - poświęciły tej problematyce odrębne cykle artykułów, dochodząc zresztą do podobnych wniosków.
„W dzisiejszej Ameryce skala mobilności społecznej, rozumianej jako ruch w górę i w dół społecznej drabiny – czytamy w komentarzu redakcyjnym „New York Timesa” z 31 maja - jest w rzeczywistości znacznie mniejsza, niż uważali ekonomiści i niż sądzi większość Amerykanów. Podziały klasowe wynikające z różnic ekonomicznych i społecznych nadal odgrywają w amerykańskim życiu społecznym bardzo istotną rolę. Co więcej, rola ta na przestrzeni ostatnich trzydziestu lat nie tylko nie zmniejszyła się, ale jeszcze wzrosła.” Mimo to wiara w „amerykański sen” ani trochę wśród Amerykanów nie osłabła. Dlaczego? „Na wyobraźnię wielu Amerykanów silnie oddziałują pojedyncze przykłady spektakularnych karier różnych miliarderów i gigantów biznesu, ucieleśniających mit self-made mana – pisze komentator NYT. - Ale przykłady te są mylące. Rzeczywistość jest bowiem zgoła inna”.
„Na przestrzeni ostatnich 35 lat poszerzyła się w Ameryce przepaść między biednymi a bogatymi, zaś szanse dziecka z ubogiej rodziny na awans do grona bogatych ani drgnęły” – wtóruje neoliberalny „The Wall Street Journal”. „Ameryka staje się społeczeństwem klasowym – martwią się za oceanem. I nie bez powodu. W ostatnich latach nierówności społeczne w USA wzrosły, zaś stopień mobilności społecznej być może nawet spadł” - to z kolei inna biblia neoliberałów, brytyjski tygodnik „The Economist”, z 11 czerwca.
Edukacja, głupku
Jakie czynniki odpowiadają za zaobserwowane różnice w stopniu społecznej mobilności? Autorzy raportu wskazują przede wszystkim na kwestie dostępu do edukacji. To właśnie wykształcenie jest w dzisiejszych czasach czynnikiem, który w największym stopniu determinuje szanse życiowe jednostki. Tymczasem możliwości zdobycia wyższego wykształcenia są w krajach takich jak USA czy Wielka Brytania silniej niż gdzie indziej uzależnione od sytuacji finansowej rodziny. Świetnie to obrazuje przekrój społeczny tych amerykańskich uniwersytetów, które dzięki rozmaitym formom pomocy finansowej teoretycznie zapewniają najszerszy dostęp zdolnym kandydatom z uboższych rodzin, premiując wiedzę, a nie wyłącznie zasobność portfela. Otóż okazuje się, że w uczelniach tych odsetek studentów z rodzin ubogich w ostatnich dwudziestu latach systematycznie spadał. Jak podaje „The Economist”, obecnie z dolnych 25 proc. społeczeństwa pod względem dochodów rekrutuje się zaledwie 3 proc. studentów tych uczelni, a z dolnych 50 proc. – zaledwie 10 proc. studentów. Z jednej strony, poziom nauki w prywatnych szkołach średnich jest zazwyczaj wyższy niż w publicznych; z drugiej, nawet pomiędzy szkołami publicznymi istnieją ogromne różnice w poziomie nauczania: ponieważ są one w dużej mierze finansowane z wpływów z podatku od nieruchomości, placówki zlokalizowane w bogatszych dzielnicach mają do dyspozycji znacznie więcej środków, niż te w rejonach biedniejszych. Oznacza to, że w rywalizacji o indeks uczniowie z biedniejszych rodzin stoją często na straconej pozycji. Jednocześnie wobec trudności finansowych większości stanów, czesne za naukę w stanowych college’ach – stwarzających dotąd najszersze możliwości zdobycia wyższego wykształcenia przez młodzież ze środowisk niezamożnych – w ostatnich latach znacznie wzrosło.
Podobnie mają się sprawy w Wielkiej Brytanii, co autorzy raportu LSE uznali za główny powód malejącej mobilności i niskiej pozycji tego kraju w rankingu. W przeciwieństwie do państw skandynawskich, w których państwowy system oświaty zapewnia wszystkim uczniom edukację na równym, wysokim poziomie, w USA i Wielkiej Brytanii szkoła istniejące nierówności utrwala i pogłębia.
Szansa w przedszkolu
Zresztą na rzeczywiste wyrównywanie szans często jest już na tym etapie za późno. Jak dowodzą autorzy wydanej w marcu br. nakładem brytyjskiego Instytutu ds. Badań nad Polityką Państwa pracy zbiorowej poświęconej społecznej mobilności pt. „Maintaining Momentum”, szanse życiowe dziecka są w znacznym stopniu determinowane jeszcze przed rozpoczęciem nauki w szkole, a decydujący jest tutaj okres od drugiego do czwartego roku życia. Jeśli w tym czasie nie otrzyma ono właściwego wsparcia rozwojowego w sferze poznawczej, emocjonalnej i społecznej, w latach późniejszych niewiele już można zrobić. To jest właśnie sytuacja większości dzieci dorastających w biedzie, pośród bezrobocia i beznadziei. Dzieci rodziców wykształconych i lepiej sytuowanych mają nad nimi już na starcie kolosalną przewagę pod względem posiadanego „kapitału kulturowego”. Kluczową rolę w wyrównywaniu szans odgrywa więc jakość i dostępność edukacji przedszkolnej.
Jeśli państwom skandynawskim udało się w większym niż gdzie indziej stopniu ograniczyć zjawisko dziedziczenia statusu społecznego i zapewnić względną równość startu dzieciom z ubogich środowisk - dowodzi znany duński badacz polityki społecznej Gosta Esping-Andersen w pracy zatytułowanej „Dziedziczenie statusu społecznego a polityka równych szans” - to było to możliwe właśnie dzięki stworzeniu wysokiej jakości publicznych form opieki nad dzieckiem. W krajach skandynawskich na żłobki i przedszkola przeznacza się aż 2,4 proc. PKB, co pozwala zapewnić szeroką dostępność i bardzo wysoki poziom opieki (połowa personelu posiada wyższe kierunkowe wykształcenie). Dla porównania, w Wielkiej Brytanii wydatki na publiczne formy opieki nad dzieckiem stanowią zaledwie 0,3 proc. PKB. Z różnych form opieki korzysta więc zaledwie 65 proc. ubogich rodzin, za to aż 95 proc. rodzin dobrze sytuowanych. Jeszcze gorzej pod tym względem wygląda oczywiście sytuacja w USA, co przyczynia się walnie do utrwalania dziedziczonych nierówności. „Skuteczna strategia wyrównywania szans – piszą uczeni z LSE – musi zatem uwzględniać działania podejmowane już w najwcześniejszej fazie życia dziecka.”
Arystokracja pieniądza
Wydaje się jednak, że we wszystkich tych wyjaśnieniach pomija się sedno sprawy, koncentrując się na „drzewach” ze szkodą dla „lasu”. Otóż jeśli spojrzeć jeszcze raz na sporządzony przez uczonych z LSE ranking krajów według stopnia mobilności społecznej, to okaże się, że jest to niemal dokładne odwzorowanie rankingów OECD według rozwarstwienia dochodów. Zatem im większa przepaść między bogatymi i biednymi, tym mniejsze możliwości awansu społecznego. Różnice w dostępie do edukacji to po prostu jeden z przejawów ogólniejszego zjawiska - podobnie jak np. różnice w dostępie do opieki zdrowotnej. Widać to na przykładzie Wielkiej Brytanii: nawet pomimo znaczących inwestycji w edukację i służbę zdrowia dokonanych przez rząd Blaira, decyzja o utrzymaniu przeforsowanych wcześniej przez konserwatystów obniżek podatków dla najbogatszych skutkowała w ostatnich latach rosnącymi rozpiętościami dochodowymi i postępującym skostnieniem struktury społecznej. „Obecnie jest już oczywiste – pisze czołowa komentatorka społeczna brytyjskiego „Guardiana”, Polly Toynbee, w felietonie opublikowanym 24 czerwca - że bez zwiększenia płacy minimalnej i podniesienia podatków płaconych przez najbogatszych, bez zmniejszenia rozpiętości dochodowych do poziomu bliższego krajom skandynawskim, dalsze wymierne postępy w zwalczaniu ubóstwa wśród dzieci [w Wielkiej Brytanii w biedzie żyje ich aż 3,5 mln, czyli co trzecie dziecko - przyp. aut.] są mrzonką.”
Nie ma w tym nic zaskakującego. Oficjalna propaganda lubuje się w sławieniu dynamiki i „nieograniczonych możliwości” stwarzanych jakoby przez gospodarkę kapitalistyczną, w której o sukcesie decyduje rzekomo jedynie przemyślność i zapobiegliwość jednostki, a nie – jak w feudalizmie – dziedziczny przywilej. Ale jest to oczywisty mit – w kapitalizmie bogaci mają bowiem nieograniczone możliwości, by swoim dzieciom sukces życiowy po prostu kupić. Dlatego – by powrócić do sytuacji w USA - ogromna obniżka podatków dla najbogatszych przeforsowana przed kilku laty przez Busha (a także planowana likwidacja podatku spadkowego) stanowi kolejny krok ku umocnieniu bynajmniej nie „wolności”, ale – arystokracji pieniądza. Im bardziej „wolny” kapitalizm, tym bardziej równość szans – rzeczywista wolność ekonomiczna jednostki – staje się fikcją.
Jak jest w Polsce
A gdzie w tym wszystkim jest Polska? Brak tu niestety stosownych danych porównawczych, jednak kilka znanych faktów pozwala na pewne ogólne wnioski w tym względzie. Po 1989 roku, wraz pojawieniem się w Polsce gett biedy, pojawiło się też - nieistniejące w PRL - zjawisko biedy dziecięcej. Z badań Wielisławy Warzywody-Kruszyńskiej i Jolanty Grotowskiej-Leder wynika, że w biedzie żyje w Polsce co czwarte dziecko, przy czym w niektórych województwach odsetek ten sięga nawet 40 proc. Tymczasem państwo świadomie wycofało się z odpowiedzialności za system edukacji przedszkolnej, rezygnując tym samym z najważniejszego instrumentu wyrównywania szans. Jak podaje E. Zaborska w pracy „Edukacja przedszkolna w Polsce – szanse i zagrożenia”, wydanej przed dwoma laty przez Instytut Spraw Publicznych, obecnie z opieki przedszkolnej korzysta w Polsce zaledwie ok. 33 proc. dzieci 4-letnich i 43 proc. 5-letnich. Są to przy tym w zdecydowanej większości dzieci z rodzin miejskich i lepiej sytuowanych, podczas gdy dzieci wiejskie (a także dzieci z wcale licznych miejskich skupisk biedy), najbardziej potrzebujące tego rodzaju bodźców rozwojowych, które zapewnia przedszkole, są ich pozbawione. W efekcie coraz wyraźniej rysuje się przepaść edukacyjna między bogatymi i biednymi, co ostatnio unaoczniły wyniki nowej matury. Dzieci mniej zamożnych i słabiej wykształconych rodziców trafiają najczęściej do szkół słabszych, z gorszym poziomem nauczania i słabszą kadrą. O ile w ogóle nie przerwą nauki już na poziomie gimnazjum i szczęśliwie przebrną przez maturę - to bezpłatne studia na czołowych uczelniach państwowych pozostają dla większości z nich nieosiągalne, a jedynym wyjściem są płatne a kiepskie uczelnie prywatne.
Jednocześnie rozpiętości dochodowe i majątkowe, już i tak w Polsce większe niż przeciętna w UE (m.in. płaca minimalna na śmiesznie niskim poziomie), jeszcze gwałtownie wzrosną po wprowadzeniu zapowiadanej przez PO i PiS reformy systemu podatkowego, zakładającej likwidację górnej stawki podatku dla najbogatszych.
Wbrew zatem oficjalnej propagandzie, mówiącej o trwającym w kapitalistycznej Polsce „boomie edukacyjnym” i otwierających się ogromnych możliwościach społecznego awansu, można dziś w kraju zaobserwować oznaki czegoś wręcz przeciwnego: kostnienia struktury społecznej. Wygląda na to, że również w dziedzinie społecznej mobilności Polska kroczy dziś drogą wskazaną przez ojczyznę kapitalizmu.
Związek pomiędzy statusem materialnym rodziny a szansami życiowymi dziecka – współczynnik korelacji międzypokoleniowej
Norwegia 0,13
Dania 0,14
Kanada 0,14
Szwecja 0,14
Finlandia 0,14
Niemcy 0,17
Wielka Brytania 0,27
Stany Zjednoczone 0,28
Źródło: Sutton Trust
Roman Matela
Artykuł pochodzi z miesięcznika "Nowy Robotnik".