W konsekwencji jednak zawłaszczenie przez PiS języka socjalnego oznaczało właściwie eliminację z debaty publicznej postulatów egalitarnych. Propozycje ekonomiczne PiS-u w rzeczywistości bowiem nie są socjalne, a tylko odrobinę mniej neoliberalne od postulatów PO. Pozornie lewicowa retoryka rządu służy zaś nie tyle walce z ubóstwem i nierównościami społecznymi, co raczej umocnieniu tradycyjnych, hierarchicznych zależności i zawłaszczeniu państwa.
W Parlamencie Europejskim PiS jest członkiem frakcji „Unia na Rzecz Narodów”, sytuującej się na prawo od chadeckiej Europejskiej Partii Ludowej. Należą do niej między innymi włoscy neofaszyści (Sojusz Narodowy) czy antyimigrancka Duńska Partia Ludowa. Partie współtworzące UnRN mają zróżnicowane programy społeczno-ekonomiczne, ale spaja je sceptycyzm względem dalszej integracji Unii Europejskiej. Zazwyczaj łączą one niechęć do internacjonalizmu z poparciem dla elit gospodarczych swoich własnych krajów. Nie może więc dziwić, że w swoim pierwszym wystąpieniu w PE reprezentujący PiS i zarazem UnRN europoseł Michał Kamiński powołał się na Margaret Thatcher i Ronalda Reagana. Jest to o tyle istotne, że słynna anglosaska para łączyła niechęć do większości instytucji międzynarodowych z silnym poparciem udzielanym rodzimemu kapitałowi.
W swoim expose premier Kazimierz Marcinkiewicz wskazał na główne cele rządu i zarazem przedstawił diagnozę, która stała się punktem wyjścia późniejszych działań Rady Ministrów. „Najistotniejszym elementem programu rządu jest naprawa państwa. Polskie państwo jest zepsute w dwojakim sensie. Zepsute na podobieństwo mechanizmu, który nie wypełnia należycie funkcji, dla których został stworzony. I zepsute moralnie. W takich warunkach sprawowanie władzy nie może być skuteczne. Polacy nie mogą darzyć instytucji takiego państwa szacunkiem i zaufaniem. Nie mogą tym bardziej, ponieważ państwo zepsute i słabe ma zły wpływ na gospodarkę i na społeczeństwo. Korupcja, oprócz publicznego zgorszenia, psuje mechanizmy rynku. Niska sprawność organów ścigania i wymiaru sprawiedliwości obniża bezpieczeństwo obrotu gospodarczego.” A zatem rząd dąży po pierwsze do obrony mechanizmów rynkowych, a po drugie do wzmocnienia porządku publicznego pod hasłem odnowy moralnej. Podobnie jak u Thatcher i Reagana retoryka prorynkowa i moralna uzupełniają się. Dobre państwo ma pilnować wolnego obrotu gospodarczego i restrykcyjnego ładu publicznego. W oparciu o te właśnie priorytety nowy rząd stworzył swój program.
W kampanii wyborczej PiS obiecywał wprowadzenie dwóch głównych rozwiązań w polityce gospodarczej: zmianę systemu podatkowego i rozwój budownictwa mieszkaniowego. Pierwszy projekt był przedstawiany jako alternatywa wobec popieranego przez PO podatku liniowego i broniąc go PiS odwoływał się do postulatów sprawiedliwości społecznej. Drugi miał zainicjować nową politykę państwa na rynku pracy i zakładał, że poprzez inwestycje w mieszkalnictwo społeczne rząd stworzy w krótkim czasie setki tysięcy nowych miejsc pracy. Niestety jednak obydwa pomysły nagłaśniane w kampanii wyborczej zostały radykalnie zmodyfikowane i podporządkowane zgoła innym celom od deklarowanych.
Rozwiązania podatkowe rządu zostały podzielone na dwa etapy. Zręby pierwszego kilka tygodni temu przedstawiła minister finansów Zyta Gilowska. Zgodnie z jej propozycjami miałyby zostać odmrożone progi podatkowe, kwota wolna od podatku i koszty uzyskania przychodów. Według tych planów kwota wolna miałaby wynieść ok. 3 tys. zł, pierwszy próg podatkowy podwyższono by do 39,3 tys. zł, a drugi do 78,6 tys. zł. Oznaczałoby to, że mniej osób płaciłoby wyższe podatki. Co jednak kluczowe, w propozycjach ministerstwa wolne od podatków mają być spadki i darowizny. Podatek od spadków, w Polsce i tak bardzo niski, stanowi nawet w opinii większości liberalnych ekonomistów obciążenie uzasadnione tak społecznie, jak i ekonomicznie. Dziedziczenie wielkich majątków bez jakiejkolwiek ingerencji państwa byłoby krokiem ku feudalizacji społeczeństwa i jasnym sygnałem, że rządowi obca jest nawet elementarnie pojmowana solidarność społeczna. Jak przyznała sama Gilowska, w rezultacie planowanych reform podatkowych dochody budżetu państwa spadłyby o około 12 mld zł. Biorąc pod uwagę fakt, że rząd nie chce zwiększać deficytu budżetowego, będzie to oznaczało radykalne cięcia w wydatkach. Polski budżet jest zaś tak skonstruowany, że większość wydatków pełni funkcje redystrybucyjne i znaczne cięcia budżetowe właściwie muszą oznaczać pogorszenie sytuacji najbiedniejszych. Za realizację rządowych pomysłów ktoś przecież musi zapłacić i z pewnością nie będą to spadkobiercy właścicieli wielkich majątków.
W drugim etapie (ale być może wszystkie propozycje wejdą w życie już w 2007 r.) rząd chce wprowadzić dwie stawki podatku PIT – 18 i 32% oraz obniżyć CIT do 18%. Będzie to oznaczać znaczną obniżkę podatków dla najbogatszych podatników i symboliczną dla najbiedniejszych. Osoby płacące dzisiaj 40% zyskają średnio 10 tys. zł rocznie, te płacące 30% ok. 1,9 tys. zł, a podatnicy płacący najniższą stawkę ok. 400 zł. Innymi słowy nastąpi dalsze zmniejszenie progresji podatkowej i tym samym wzrost rozwarstwienia dochodowego. Oczywiście w konsekwencji jeszcze bardziej spadną przychody do budżetu państwa, co wymusi kolejne cięcia. W praktyce nowy system podatkowy oznaczać będzie wprowadzenie podatku prawie liniowego, ponieważ stawkę 32% płaciłoby mniej niż 1% podatników. CIT jest zaś podatkiem, który płacą jedynie bogaci podatnicy i dlatego jego obniżka będzie korzystna również wyłącznie dla bogatych podatników. W sumie realizacja propozycji podatkowych rządu to potężny transfer z dołu do góry – biedna większość złoży się, aby bogaci mogli stać się jeszcze bogatsi.
Kompletną klęska okazały się przedwyborcze obietnice rządu co do rozwoju budownictwa mieszkaniowego. Zamiast 3 milionów mieszkań w ciągu 8 lat, rząd przedstawił projekt, który pozwoli na budowę dodatkowych 350 tys. mieszkań w 6 lat. Zgodnie z pierwotnym projektem nowe mieszkania miały powstawać w mieszkalnictwie społecznym. Tymczasem obecna propozycja zakłada, że budżet państwa będzie jedynie spłacał połowę odsetek od kredytów zaciągniętych na budowę domu lub kupno nowego mieszkania przez osoby prywatne. Na kredyty mieszkaniowe oczywiście stać wyłącznie osoby względnie zamożne, więc projekt obejmie jedynie bogatszą część społeczeństwa. Rząd planuje wydać na ten cel 4 mld zł w ciągu 4 najbliższych lat, co oczywiście będzie kolejnym, obok reformy podatkowej, bodźcem do cięć socjalnych. Zarazem z czysto ekonomicznego punktu widzenia projekt może doprowadzić do podwyżki cen na rynku nieruchomości, natomiast biedna większość nie będzie miała z niego żadnego pożytku.
Rząd więc zrezygnował z walki z bezrobociem poprzez inwestycje publiczne w tanie budownictwo. Co gorsza, od zaprzysiężenia nowego rządu ilość bezrobotnych wzrosła już o ponad 100 tys., a ekipa Kazimierza Marcinkiewicza nie złożyła ani jednej ustawy, mającej na celu stworzenie nowych miejsc pracy. Obecny rząd, podobnie zresztą jak i poprzedni, uzależnia poziom bezrobocia od wzrostu PKB, a nie od interwencji państwa i programów zwiększających zatrudnienie. Na dodatek próbuje on oszukiwać opinię publiczną. Ze sprawozdania z działań Rady Ministrów w ciągu pierwszych 100 dni można się dowiedzieć, że „Komisja Trójstronna pozytywnie oceniła zamierzenia rządu walki z bezrobociem”. Tymczasem przedstawiciele strony związkowej twierdzą, że w czasie jedynego spotkania Komisji, jakie miało miejsce w tej kadencji parlamentu, kwestie związane z bezrobociem w ogóle nie były poruszane.
Przedstawiciele obecnego rządu deklarowali też, że jednym z ich priorytetowych celów będzie walka z ubóstwem i wykluczeniem społecznym. Nowa ekipa, mimo częstych deklaracji o „solidarności” i pomocy najbiedniejszym, nie robi jednak prawie nic, aby poprawić sytuację ubogiej większości polskiego społeczeństwa. Co gorsza planowane są działania, które mogą jeszcze pogorszyć aktualny stan. Płaca minimalna w Polsce należy do najniższych w Unii Europejskiej. Obecnie wynosi 899 zł brutto, czyli 650 zł netto. Zgodnie z wytycznymi Międzynarodowej Organizacji Pracy powinna ona stanowić co najmniej 50% średniego wynagrodzenia. Tymczasem w Polsce płaca minimalna jest relatywnie coraz niższa i w ostatnich latach oscyluje wokół poziomu 35%. Zdaniem ekspertów rządowych jest ona jednak i tak w pewnych regionach za wysoka. Od kilku tygodni Ministerstwo Pracy i Polityki Społecznej pracuje nad projektem zróżnicowania płacy minimalnej w zależności od regionu. Wstępna propozycja dopuszcza obniżenie jej w najbiedniejszych częściach Polski o 30% w porównaniu do płacy minimalnej ustalanej centralnie. Oznacza to, że w najuboższych województwach tysiące ludzi będzie zarabiało na cały etat nieco ponad 450 zł netto. Jest to też krok ku dalszej marginalizacji tych obszarów i zarazem dowód, że rząd nie ma nic wspólnego z realizacją postulatów solidarności społecznej nawet odnośnie różnic regionalnych. Warto w tym kontekście też zaznaczyć, że zgodnie ze znowelizowanym Kodeksem Pracy płaca minimalna nie dotyczy pracowników, którzy stosunek pracy nawiązali po raz pierwszy. Pracodawcy mogą przez pierwszy rok płacić im 80%, a przez drugi – 90% płacy minimalnej. Jednocześnie eksperci Ministerstwa zastanawiają się nad obniżeniem zasiłku dla bezrobotnych – oczywiście w skali całego kraju. Jeżeli ma znacząco spaść płaca minimalna, to w opinii ekspertów rządowych i zasiłek (który otrzymuje i tak już mniej niż 15% bezrobotnych) musi być niższy. Podstawowy zasiłek dla bezrobotnych wynosi obecnie 467 zł netto, a dla osób pracujących poniżej 5 lat tylko 382 zł. Jeżeli Ministerstwo obniży zasiłek o 30%, to jego najniższa stawka spadnie poniżej 300 zł.
Nowy rząd nie tylko nie podjął żadnych działań, mających na celu zmniejszenie skali bezrobocia czy masowego ubóstwa. Zrezygnował on nawet z analiz tych kwestii. Deklarowana w kampanii wyborczej walka ze zbędnymi urzędami skończyła się jedynie likwidacją dwóch instytucji badawczych – Rządowego Centrum Studiów Strategicznych oraz Rady Społecznej przy Prezesie Rady Ministrów. Pierwsza miała na celu strategiczne planowanie i przedstawianie raportów na temat stanu gospodarki, druga poszukiwała metod walki z ubóstwem i wykluczeniem społecznym. Rząd jednak uznał, że znacznie ważniejsze dla losów państwa jest np. dofinansowanie Świątyni Opatrzności Bożej, na którą przeznaczono więcej pieniędzy niż na obydwie jednostki badawcze razem wzięte.
Wbrew obietnicom rząd również nie stworzył chociażby zarysu całościowej polityki społecznej. Za swój największy sukces i dowód troski o dobrobyt całego społeczeństwa premier podaje wprowadzenie becikowego. Tymczasem jest to zasiłek bardzo niewielki i jednorazowy. Becikowe, w zamyśle autorów ustawy, mające zwiększyć dzietność w Polsce, nie daje bezpieczeństwa finansowego osobom chcącym mieć dzieci i jest niewielkim ułamkiem kosztów związanych z wychowywaniem potomstwa. Z drugiej strony rząd nie podjął żadnych działań na rzecz dzielenia obowiązków rodzicielskich między ojca i matkę, ani nie zabiega o wsparcie aktywizacji zawodowej kobiet.
Wreszcie, mimo coraz bardziej ograniczonego dostępu do opieki medycznej, rząd i na tym obszarze zapowiada zmiany niekorzystne dla większości społeczeństwa. Ministerstwo Zdrowia planuje bowiem wprowadzenie bardzo wąskiej listy świadczeń gwarantowanych, które byłyby opłacane ze składki zdrowotnej. Świadczenia spoza tej listy stałyby się płatne. Jako uzupełnienie tej reformy Ministerstwo zapowiada wprowadzenie prywatnych ubezpieczeń zdrowotnych. W konsekwencji setki tysięcy Polaków utraciłoby dostęp do wielu świadczeń medycznych, a ich jakość życia uległaby dalszemu pogorszeniu.
Braki w polityce gospodarczej i socjalnej są z nadwyżką kompensowane przez ofensywę na obszarze polityki bezpieczeństwa. Rada Ministrów planuje stworzenie szeregu instytucji, mających na celu „uporządkowanie państwa”. Nie może więc dziwić, że pierwsze pozycje w Pakcie Stabilizacyjnym nie zajmują postulaty socjalne, lecz plany rozbudowy aparatu porządku publicznego. Na początek rząd chce powołać Centralne Biuro Antykorupcyjne oraz Komisję Prawdy i Sprawiedliwości. Zakres kompetencji tych organów nie został określony, jednak przesłanie władz jest jasne. Nowa ekipa dąży do monopolizacji władzy – i to tak politycznej, jak i symbolicznej. Stąd też ofensywa na obszarze edukacji (Narodowy Instytut Wychowania), dążenie do przejęcia mediów (Narodowy Ośrodek Monitoringu Mediów) czy postulaty radykalnej lustracji (przyznanie większych kompetencji Instytutowi Pamięci Narodowej).
Bieda i wykluczenie setek tysięcy obywateli sprzyja anomii i prowadzi do wzrostu patologii społecznych. Rząd jednak nie zamierza walczyć z przyczynami tych zjawisk, a jedynie zwiększać sankcje karne nawet za drobne wykroczenia, czyli w konsekwencji kryminalizować ubóstwo. Temu ma służyć jedno z najbardziej rozreklamowanych przedsięwzięć nowej ekipy, a mianowicie zmiany w prawie karnym. W sprawozdaniu z pierwszych 100 dni rząd deklaruje, że podjął działania na rzecz zwiększenia ilości policjantów na ulicach i zaostrzenia kar dla przestępców. Ministerstwo Sprawiedliwości planuje też znacznie zwiększyć ilość więźniów, mimo że Europejski Komitet ds. Zapobiegania Torturom i Nieludzkiemu lub Poniżającemu Traktowaniu od wielu lat upomina Polskę za przeludnienie w celach. Według kodeksu karnego wykonawczego na jednego więźnia powinny przypadać 3 m kw. (w większości krajów UE norma wynosi od 5 do 12 m kw. na skazanego). Aby zachować ten standard, należałoby ograniczyć ilość więźniów do 70 tys. osób. Tymczasem jest ich już prawie 90 tys. Coraz częściej świetlice są zamieniane na cele, a więźniowie mają bardzo ograniczone możliwości poruszania się. W konsekwencji pogarszających się warunków życia w więzieniach liczba przypadków znęcania się nad współwięźniami wzrosła w 2005 r. (w porównaniu z 2004) o jedną czwartą, ciężkich pobić było więcej o 90 proc., a samouszkodzeń o 20 proc. Minister Ziobro jednak nie zwraca uwagi na te zjawiska, podobnie jak i na fakt, że wzrost liczby więźniów w żaden dający się zbadać sposób nie koreluje ze spadkiem przestępczości. Tysiące nowych więźniów, zazwyczaj wywodzących się z klas niższych, mają stanowić dowód skuteczności aparatu ścigania. Dlatego Ziobro w ciągu 3,5 roku planuje stworzyć dodatkowe 17 tys. miejsc za kratkami. Ministerstwo wysunęło też niespotykany w Europie pomysł budowy więzień prywatnych. Łącznie realizacja tych planów ma szacunkowo kosztować budżet państwa około 1,9 mld zł. Tymczasem na tak lansowane becikowe rząd chce wydać w roku bieżącym mniej niż 500 mln zł, a na pomoc niedojadającym dzieciom 550 mln.
Rząd, wbrew obietnicom, kontynuuje, często w zradykalizowanej wersji, politykę swoich poprzedników. Nie przedstawił on prawie żadnych propozycji zmniejszenia skali ubóstwa i bezrobocia, a główną formą jego walki z wykluczeniami społecznymi jest zamykanie biednych i bezdomnych do przepełnionych więzień. Pod szyldem solidarności i sprawiedliwości społecznej nowa władza umacnia istniejące stosunki dominacji, nadając im na dodatek sankcję moralną.
Piotr Szumlewicz
Tekst - w skróconej wersji - ukazał się w miesięczniku "Le Monde Diplomatique".