Wprawdzie badania społeczne pokazują, iż całkiem sporo Polaków sprzeciwia się amerykańskiej hegemonii w świecie czy radykalnemu modelowi gospodarki zderegulowanej, jednak dyskurs publiczny wygląda inaczej. Główne media i tzw. „społeczne autorytety” przy każdej okazji wynoszą amerykański ideał pod niebiosa. Tym samym, konsekwentnie urabiają przekonanie, iż tylko pod politycznymi skrzydłami „wielkiego brata” i tylko według jego ekonomicznych wzorów możliwe jest zapewnienie Polsce dostatniej i bezpiecznej przyszłości. Słowem, w oczach elit i liderów opinii dobrze jest być po stronie jedynego dziś na świecie imperium i dobrze jest się od niego uczyć. Dziwnym trafem, nic lub prawie nic nie mówi się o tym, na jak kruchej — a jednocześnie krwawej — podstawie imperium to się dziś trzyma i jak rozpaczliwych środków używa by zachować swą imperialną fasadę.
Tragiczne zamachy z 11 września 2001 r. niewątpliwie wiele tu namieszały. Co prawda żądza wpływów i dominacji wielu powojennych rządów amerykańskich nie jest zjawiskiem nieznanym, jednak policzek wymierzony przez terrorystów amerykańskiej elicie polityczno-biznesowej obudził demony, które jakby na tę chwilę czekały. Właśnie słynna data 11.09.2001 jest punktem wyjścia ostatniej książki Michaela Moore’a, pt. Stary, co zrobiłeś z moim krajem (Dude, Where’s My Country?). Autor składa ją niejako w hołdzie ofiarom tych zamachów (jego współpracownik zginął w jednym z porwanych samolotów), szukając w postępowaniu swojego kraju jako światowego mocarstwa odpowiedzi na pytanie o przyczyny i moralne znaczenie terrorystycznego wstrząsu. Krytyczną tezę książki, mówiącą o antyobywatelskiej i antypokojowej krucjacie amerykańskich klas panujących w następstwie wydarzeń sprzed trzech i pół roku, dobrze oddają słowa autora: „Bush/Cheney/Ashcroft/Wall Street/Lista 500 w Fortune postrzegają powrześniową, pogrążoną w lękach Amerykę jako swoją szansę — pięć minut podarowane od losu za pośrednictwem terrorystów — na to, żeby przejąć wodze i wepchnąć Amerykę w gardła wszystkim tym, którzy w jakimkolwiek miejscu na świecie ośmielą się poddać w wątpliwość, kto tu jest najważniejszy”. Lecz hasło „wojna z terroryzmem” ujawnia prawdę, iż temu mocarstwu daleko do wymarzonej potęgi i harmonii.
Książka Moore’a ukazała się w Stanach Zjednoczonych przed rokiem, poprzedzając o kilka miesięcy i inspirując słynny Fahrenheit 9/11, film będący dokumentalną satyrą polityczną. Chociaż polski przekład książki ukazał się niedawno, warto sięgnąć po nią nie tylko dla odświeżenia argumentów przeciwko polityce Busha znanych z Fahrenheita, ale dla poznania szerszej wizji współczesnej Ameryki, prezentowanej z pozycji umiarkowanie lewicowego opozycjonisty. Już poprzednia, również wydana po polsku, książka Moore’a, Biali głupcy (Świat Książki, Warszawa 2003), opisująca początki urzędowania obecnego prezydenta USA, była przykładem bezlitosnej krytyki idiotyzmu i arogancji w polityce republikanów, zaś główne ostrze tej krytyki wymierzone było w konsensus elit „Ameryki korporacyjnej”. Moore kontynuuje te wątki w swej ostatniej książce.
Kluczowym obszarem krytykowanym przez Moore’a jest ten aspekt amerykańskiej polityki, który można by nazwać spektaklem histeryczno-cynicznym. Na „spektakl” ten, wyreżyserowany przez rządzące obecnie siły prawicowe, składa się przemoc uprawiana obecnie przez USA na Bliskim Wschodzie oraz represyjne ustawodawstwo w kraju. Autor omawia liczne przykłady nadużyć policji i sił bezpieczeństwa możliwych dzięki ustawie Patriot Act, ograniczającej szereg swobód obywatelskich po 11 września w celu rzekomego zapobieżenia działalności terrorystów. Przeciwstawia się rzeczywistości owych „Stanów Zastraszonych Ameryki”, określonej przez Dicka Cheneya jako „nowa normalność”.
Moore demaskuje również cały arsenał politycznych kłamstw, jakie legły u podstaw retoryki uzasadniającej interwencję zbrojną w Iraku oraz przekonanie o „stabilizacyjnym” charakterze obecności amerykańskich wojsk w tym kraju. W manipulacjach tych autor upatruje istotnego czynnika sukcesu prezydenta USA: „Być może przyczyną, dla której Bush nadal tkwi w Białym Domu, jest to, że udowodnił stare powiedzenie — jeśli wystarczająco często powtarza się jakieś kłamstwo, to prędzej czy później staje się ono prawdą”. Jednocześnie Moore ujawnia jak dalece sięga hipokryzja zwolenników wojny wśród obecnych elit, którzy nierzadko już w latach 80-tych byli wśród tych, którzy współpracowali politycznie lub gospodarczo z Irakiem Saddama Husajna. Podobnie rozprawia się z faktem utrzymywania przez Bushów bliskich kontaktów z saudyjskimi krewnymi Osamy bin Ladena. Tym, co skrywa się za zasłoną antyterrorystycznej polityki administracji Busha — przekonuje Moore — są naftowe interesy prezydenta i jego współpracowników. To dlatego podjęto działania przeciwko Irakowi oraz Afganistanowi, a nie np. Arabii Saudyjskiej, reżimowi wprawdzie niedemokratycznemu, ale za to zyskownie powiązanemu z klanem Bushów.
Innym istotnym obiektem krytyki Moore’a są pogłębiające się w Stanach Zjednoczonych nierówności społeczno-ekonomiczne. Autor nakreśla obraz wojny wielkich korporacji ze społeczeństwem i obala wyobrażenie, które uniemożliwia przeciwstawienie się władzy wielkiego kapitału: mit „od pucybuta do milionera”, czyli ślepą wiarę w możliwość odniesienia sukcesu w coraz bardziej rozwarstwionym społeczeństwie. Ujawnia też bezzasadność opartego na strachu przekonania, że „lepiej nie zadzierać z bogatymi, bo i ja mogę być bogaty”. Moore ukazuje iluzję tej wiary na przykładzie giełdy, do inwestowania w którą intensywnie przekonywano w ostatnich latach „zwykłych obywateli”, a na której skorzystali wyłącznie bogaci. Autor ostrzega przed systemem ograbiającym przeciętnie i małozarabiających Amerykanów z oszczędności i świadczeń socjalnych. Przykładem może być wykupywanie przez korporacje polis ubezpieczeniowych na życie wystawianych na pracowników niższego i średniego szczebla, ale podawanie firmy jako beneficjenta. Inną ilustracją wojny przeciwko klasie pracującej są plany ustawy pozwalającej firmom wpłacać mniejsze kwoty na fundusze emerytalne pracowników fizycznych, gdyż z racji niebezpiecznych warunków pracy, pracownicy mają marne szanse na dożycie do emerytury (poparły to niektóre związki zawodowe!). Moore surowo ocenia też obniżenie przez Busha podatków dla najbogatszych, a o przedstawicielach tej klasy pisze, iż nienawidzą demokracji, bo „czyni z nich skrajną mniejszość i stawia tym samym w niekorzystnym świetle”.
Michael Moore ma również do powiedzenia parę słów w kwestiach obyczajowych i światopoglądowych. Krytyków amerykańskiego konserwatyzmu może zaskakiwać silne przekonanie autora o powszechnym przywiązaniu Amerykanów do wartości liberalno-lewicowych, choć dostarcza on na to licznych sondażowych przykładów (w takich kwestiach jak chociażby poparcie dla aborcji, zgoda na powszechne i równe ubezpieczenie zdrowotne, równouprawnienie mniejszości seksualnych w miejscu pracy czy złagodzenie przepisów dotyczących karania drobnych przestępstw). Według Moore’a to dominująca obecnie retoryka konserwatywnej prawicy, dla której tubą są wielkie stacje telewizyjne, jak Fox News, stwarza konserwatywny obraz amerykańskiego społeczeństwa. Jednocześnie próbuje wyjaśnić wysokie notowania obecnego prezydenta faktem, iż w obliczu zagrożenia, jakie większość Amerykanów odczuła po 11 września, jest zrozumiałe, że chcą oni „podążać za swoim przywódcą — bez względu na to kto nim jest”.
Obrazowi kreowanemu przez konserwatystów Moore przeciwstawia wizję liberałów (w Stanach określenie to dotyczy lewicy socjaldemokratycznej). Światopoglądowe elementy tej wizji intrygująco nakreśla w jednym z rozdziałów, gdzie w iście postmodernistycznym stylu, wprowadza do dyskursu Boga, który odcina się od religijnej retoryki Busha i krytykuje jego przekonanie o swym boskim posłannictwie. „Bóg” przemawiający słowami Moore’a opowiada się za usunięciem religii ze szkół, mówi językiem zwolenniczek prawa do aborcji, potwierdza prawdziwość teorii ewolucji, sprzeciwia się obecności symboli religijnych w sferze publicznej („Zachowajcie swoje zakichane przekonania religijne dla siebie” — to 11. przykazanie wg Moore’a), potępia fanatyzm religijny (po równo obrywa się np. żydom i muzułmanom w kontekście konfliktu o „ziemię obiecaną”) oraz odrzuca mieszanie religii z patriotyzmem („koniec z bzdurami Boże, błogosław Amerykę„).
Głównym przesłaniem książki Stary, co zrobiłeś z moim krajem?, podobnie jak filmu Fahrenheit 9/11, było zmierzenie się z dominacją republikanów i skłonienie milionów amerykańskich obywateli do zapobieżenia reelekcji George’a Busha w wyborach 2004 r. Ostatni rozdział zatytułowany wprost „Usuwanie Busha i inne wiosenne porządki”, wyraża tę myśl otwarcie: „Przed narodem nie stoi obecnie chyba wyzwanie większe niż pokonanie George’a Busha w wyborach w 2004 roku. On i jego administracja doprowadzą kraj do upadku. Jeszcze cztery lata tego obłędu, a Kanada nie będzie się już wydawała tak zimna. Cztery lata? Ja nie wytrzymam nawet czterech minut”. Moore dokonuje przeglądu osób znanych publicznie mogących według niego wystartować w wyborach prezydenckich przeciwko Bushowi. Podsuwa także listę działań i argumentów mających przyczynić się do zmiany świadomości zwłaszcza niezdecydowanych lub nie do końca przekonanych zwolenników Partii Republikańskiej. Idzie jednak nie tylko o sam sukces wyborczy, ale o realizowanie pomysłów, które pomogą „na nowo pobudzić u ludzi aktywność społeczną”.
Jak wiadomo, publicystyczno-artystyczne zabiegi Michaela Moore’a nie pomogły powstrzymać ponownego wyboru Busha na lokatora Białego Domu. Jednak prezentowana wizja Ameryki i propozycje uczynienia z niej kraju bardziej przyjaznego światu są warte docenienia. To prawda, że występując z pozycji „przeciętnego amerykańskiego patrioty” Moore idealizuje nieco swoich rodaków i „amerykański styl życia”. Jego retoryka nie jest też konsekwentnie lewicowa. Szereg argumentów podnoszonych przeciwko prawicy mieści się w ramach konserwatywnej hegemonii (np. wskazywanie na osobiste korzyści przedsiębiorców wynikające z rozwiązań socjalnych, czy ustępstwa w pewnych kwestiach ekologicznych, np. praw zwierząt). Jednak wiele aspektów życia społecznego swego kraju ocenia bardzo surowo. Krytyka ta bywa tak mocna, że nie dziwi mnie, iż wielu polskich wyznawców konserwatywnego mitu Ameryki, nie odnajduje obiektu swego podziwu u Moore’a. Ten kulturowy fenomen wyjaśniał kilka lat temu na łamach Przeglądu Polonijnego (nr 3/1999) Hans-Christian Trepte tak pisząc o postkomunistycznej Polsce i innych krajach Europy Środkowo-Wschodniej: „(...) występujące po dziś dzień poczucie marginalizacji w sferze politycznych i kulturalnych zainteresowań Zachodu i Ameryki przyczyniło się w dużej mierze do tego, że mit Ameryki w postaci produktu dystansu w dalszym ciągu egzystuje w świadomości społecznej i w opisach literackich jako kraj wolności i nieograniczonych możliwości, a także jako symbol materialnego dobrobytu. Przy tym ten wyimaginowany luksus, ta wielkość i niepowtarzalność Ameyki polegają na tym, że kraju takiego de facto nie ma. W rzeczywistości istnieją tylko wyobrażenia o nim, jako o krainie marzeń (...)”.
Być może najbardziej przekonująca demitologizacja Ameryki pochodzi od krytycznego dokumentalisty amerykańskiego, który zdaje się ostrzegać nas przed pozorami stwarzanymi przez ideologów „neoliberalnego raju”. Ten raj okazuje się być kurczącym się ekskluzywnym klubem, którego istnieniu coraz bardziej potrzebne są krew i pot milionów tych, którzy nigdy nie zostaną tam zaproszeni. Przeciwko temu protestuje dziś na świecie rosnący w siłę ruch sprzeciwu wobec militaryzmu i neoliberalnej globalizacji, w której kluczową rolę odgrywają interesy „Ameryki korporacyjnej”. Moore widzi w walce o globalną sprawiedliwość sposób na powstrzymanie przemocy i terroryzmu: „Prawdziwy pokój może zapanować tylko wtedy, gdy zapewnimy wszystkim ludziom — i tutaj, i na całym świecie — możliwość zaspokajania podstawowych potrzeb, dzięki czemu będą mogli marzyć o lepszym życiu. Powinniśmy im przynajmniej obiecać, że nie będziemy ich dłużej z tych marzeń okradać”. Zarówno Michael Moore, jak i postępowa część amerykańskiego społeczeństwa z pewnością należą do najważniejszych podmiotów tego nowego globalnego ruchu.
Michael Moore, Stary, co zrobiłeś z moim krajem?, tłum. Dorota Kaczor i Witold Kurylak, Wydawnictwo Sonia Draga, Katowice 2004, ss. 261. Internetowa strona autora książki: www.michaelmoore.com
Marcin Starnawski