Czytam recenzję „Głęboko w gardle” Bartosza Machalicy i co widzę? „Ten wątek z pewnością może być bardzo emocjonalnie przyjęty przez wiele osób zaangażowanych w ruchy lewicowe i feministyczne.” Być może niezamierzenie, ale jednak publicznie, Machalica użył argumentu funkcjonującego jako stary, wypróbowany, acz dotychczas nie stępiony toporek na nowe ruchy społeczne: emocjonalność. W powyższym kontekście emocjonalność oznacza oczywiście brak racjonalności, ta ostatnia natomiast zapewnia dystans i chłodne spojrzenie będące podstawą obiektywnego osądu, punkt widzenia z zasady obcy ludziom zaangażowanym, a jednocześnie najbardziej ceniony. Kobietom w dodatku obcy podwójnie, bo, jak powszechnie wiadomo, a w Polsce to, co powszechnie wiadomo, staje się prawem nie tylko niepisanym(patrz: wyrok poznańskiego sądu zrównujący, za ogółem, pedofilię z homoseksualizmem), mężczyzna jest od spraw rozumu, kobieta zaś od uczuć. Nie przypadkiem niepohamowane emocje eliminujące trzeźwość spojrzenia przypisuje się najczęściej feministkom. To, co zaangażowane jest emocjonalne, a to, co emocjonalne – niepoważne.
Zarówno film „Głęboko w gardle”, jak i recenzję Machalicy oglądam i czytam na sposób niezwykle emocjonalny, zamieszany we wszelkie, jak nazywa je autor recenzji, „kontrowersje” i „delikatne kwestie”. Z feministyczną i reakcyjną furią zatem, zapewniającą mi, przy udziale płci, którą podzielam z bohaterką filmu „Głębokie gardło”, pełnowartościowy subiektywizm i absolutny brak dystansu odpowiadam, co następuje: Nie jest prawdą, jakoby rewolucja seksualna była okresem, „kiedy to Amerykanie i Amerykanki przestali bać się otwarcie mówić o swoich potrzebach erotycznych”. Nie kwestionuję tutaj zasadności mówienia o rewolucji seksualnej, ta ostatnia jednak dokonała się na starym gruncie męskiej dominacji. To nie porno, które wybuchło w tamtych latach i przez autorów filmu „Głęboko w gardle” ukazane zostało jako Westerplatte wolności, uprzedmiotowiło kobietę. Porno skorzystało z tego, co w kulturze było, jest i oby sczezło, bo tym, którzy ochoczo wieszczyli seksualne wyzwolenie, dopóki nie ruszyła Druga Fala feminizmu, nie było spieszno zastanowić się nad kwestią seksizmu jako jednego z głównych filarów wyzysku, dyskryminacji i opresji.
Władza nie przestała iść w parze z seksualną podmiotowością, obszaru tej ostatniej zaś chłopcy – rewolucjoniści nie mieli zamiaru ani opuszczać, ani zdekonstruować, ani tym bardziej się ciut posunąć. Przeciwnie: odkąd uznano, jakoby monogamia, wierność, seksualna wstrzemięźliwość była przejawem obyczajowego konserwatyzmu i politycznego ucisku, kobiety musiały zacząć udowadniać, ze są wyzwolone do seksu. Tzw. wolny seks stał się przywilejem mężczyzn i przymusem kobiet, biletem wstępu do gron postępowych. Genderowie role się nie zmieniły, po prostu poszerzono rynek seksualny, towar stał się jawnie wymienny, można go było mieć w kilku egzemplarzach, a nie w jednym. Robin Morgan, najpierw działaczka Nowej Lewicy w USA, potem jedna z pierwszych feministek, które ośmieliły się krytykować swoich światłych kolegów za seksizm i rażące nadużycia względem kobiet, pisze: „W ruchu na rzecz praw obywatelskich, a potem w ruchu przeciwko wojnie, kobiety występowały w roli szeregowych uczestniczek(...). robiłyśmy kawę, a kto inny robił politykę. W ruchu praw obywatelskich zderzenie seksizmu z rasizmem stworzyło typ czarnego mężczyzny, który mówił: Dasz mi mała, skorzystać dziś w nocy z moich praw? Na co niektóre białe kobiety zgadzały się powodowane poczuciem winy i odwieczną potrzebą akceptacji. Uważaj, białasie, Black Power ma zamiar wyjąć ci twoją dzidzię – to była następna odzywka(...)” .
Rewolucja seksualna postrzegana jako powiew wolności od kulturowego skrępowania w ogromnym stopniu służyła realizacji męskich fantazji o nieograniczonym dostępie do kobiet. Te zaś, jak opisuje Morgan, bojąc się oskarżeń o „burżuazyjne przesądy”, „reakcjonizm” i rasizm, przez jakiś czas zgadzały się na bycie przedmiotem męskiej wolności do. „Rezygnuję z wejścia do pewnej komórki, ponieważ obowiązuje w niej wewnętrzna reguła, zgodnie z którą każda nowa kobieta <
Kiedy działaczom Nowej Lewicy zarzucano seksizm czyli de facto powtarzanie mechanizmów dyskryminacyjnych kultury, którą chcieli oni redefiniować i zmieniać, nie mieli oni zamiaru uznać tego za swój problem, ponieważ wymagałoby to przeorania własnej biografii i zejścia z piedestału ludzi uwolnionych od dotychczas dominującej kultury. Swoją drogą fascynujące, jak łatwo przyszło niektórym uwierzyć we własną natychmiastową powtórną niewinność. Seksizmu, mizoginii, dyskryminacji kobiet nie uznano za kwestie, zanegowano ich istnienie poprzez atak. „Sprawy takie jak gwałt, aborcja, seksualizm, opieka nad dzieckiem – a nawet bieda i pokój – dla białych mężczyzn z Nowej Lewicy były marginalnymi, burżuazyjnymi problemami w odróżnieniu od problemów <
Z takiej perspektywy, postrzegającej seksualność jako domenę natury, sferę pierwotnej wolności i nieskrępowania, na którą parszywa kultura nałożyła swoje ograniczenia, nakręcony został film „Głęboko w gardle”. To, jak zostały w tym filmie pokazane feministki, bardzo trafnie i zupełnie niechcący sparafrazował w skądinąd kuriozalnym artykule "Wolność w łóżku i wolność w ogóle" Adam Krzemiński: „upolitycznienie sfery prywatnej przez feminizm zakończyło beztroską fazę rewolucji seksualnej” . Machalica, uznając pornografię za jeden z efektów wyzwolenia seksualnego i nie biorąc tego ostatniego w cudzysłów, a przede wszystkim nazywając film „Głęboko w gardle” „bardzo udanym obrazem dokumentującym jeden z frontów rewolucji seksualnej, doskonale piętnującym amerykańską hipokryzję i purytanizm, również dzisiaj święcące triumfy” zdaje się do zdania Krzemińskiego przychylać. Seks okazuje się być domeną „szlachetnego dzikusa”, feministki zaś, zamiast dzikusa z garnituru na nowo rozebrać i pozwolić mu się zabawić w zgodzie z jego autentycznymi potrzebami, chórem zakrzyknęły to obrzydliwe hasło: „prywatne jest polityczne”.
Rzecz w tym, że feminizm nie „upolitycznił sfery prywatnej”, a jedynie wskazał na jej upolitycznienie. Postawił diagnozę, że sfera prywatna nie jest autonomiczna od politycznej, że struktura społeczna może się utrzymywać właśnie dzięki temu, że działa na wszystkich płaszczyznach ludzkiej egzystencji, że nierówności, dyskryminacja płciowa, rasowa itd. nie są domeną świata publicznego, nie zatrzymują się na progach domów i sypialni, przeciwnie: wzajemne przenikanie się sfer prywatnej i publicznej zapewnia normom, wartościom, przekonaniom stabilność i funkcjonalność. Film, zarzucając feministkom konserwatyzm, myli diagnozę z postulatem. Feministki stanęły przed pytaniem: co robić w i tak już zaistniałych warunkach, w których prywatne jest polityczne. Nie stwarzały przecież społeczeństwa od nowa. Seks jest wolny i przynależy do natury – to jest dopiero konserwatywna utopia!
„Głęboko w gardle” wyjątkowo perfidnie manipuluje kwestią emancypacji kobiet. Producenci i reżyserzy filmów porno na czele z Gerard Damiano, twórcą „Głębokiego gardła” portretowani są jako oświeceni liberałowie walczący o prawo kobiety po przyjemności i rozkoszy. Tymczasem główny motyw fabularny „Głębokiego gardła” służyć może za sztandarowy przykład tego, czym jest pornografia w odniesieniu do kobiet i kobiecej seksualności.
Machalica pisze: „była to nieskomplikowana komedia opowiadająca losy bohaterki dążącej do osiągnięcia erotycznej satysfakcji, zaś kulminacyjnym punktem całego filmu była scena prezentująca zmysłowo ukazany stosunek oralny.” Szkoda, że pomija on wątek, na którym zawiązuje się akcja filmu: lekarz odkrywa, że kobieta ma łechtaczkę w gardle. Od tej pory okazuje się, że największą rozkosz daje jej oralna obsługa męskich genitaliów. Doprawdy zastanawiające, że autorów filmu pokazano jako tych, którzy wykonali kawał dobrej roboty dla upodmiotowienia kobiet, wszak na brak wolności do robienia laski chyba nikt specjalnie nie narzekał.
Na ten aspekt „Głębokiego gardła” słusznie zwróciła uwagę występująca w dokumencie Erica Jong mówiąc, że kobieta, która podnieca się wprost proporcjonalnie do podniecenia, które wywołuje w mężczyźnie jest ucieleśnieniem męskiego marzenia, w którym On jest pępkiem eksplodującego świata, Ona zaś rozpływa się w rozkoszy dając ją Jemu i to ją absolutnie zadowala, Jemu zaś żadne wyrzuty sumienia, żadne poczucie obowiązku nie zaburza świętego z własnym orgazmem obcowania. W tym miejscu rozstrzyga się pytanie o porno postawione w świetle sporu o naturę i kulturę. Gdyby, za autorami „Głęboko w gardle” przyjąć, że porno jest twórczym kanałem, przez który ludzkości udało się dokopać do źródeł przyjemności poza zasadą kultury, a nie wyrazem kulturowo generowanych męskich fantazji o kobietach splecionych z mechanizmem władzy i przemocy, to wracamy do punktu wyjścia: 40 lat po rewolucji seksualnej okazuje się, że kobieta ma orgazm od robienia laski facetowi. annazawadzka@poczta.fm – proszę pisać, jeśli gdzieś taką kobietę znajdziecie! Zakrawa to o większe science fiction niż sam orgazm waginalny.
Recenzując film Machalica pisze o amerykańskiej hydrze, która, oprócz swego liberalnego oblicza, posiada jeszcze głowę konserwatywnego potwora: „kina zapełniały się po brzegi, film spotkał się z wielkim zainteresowaniem elit intelektualnych i nie tylko. (…)Jednak Ameryka posiada również drugie oblicze, które ukazało się całemu światu niedługo po premierze”. Problem w tym, że społeczna hydra zaangażowana w spór o pornografię głów ma, i języków, o wiele więcej niż dwie. Ani autorzy filmu, ani recenzent nie zadają sobie pytania, kto jest konstruowanym przez „Głębokie gardło” widzem. Filmy pornograficzne najczęściej służą seksualnemu podnieceniu, choćby reżyserzy filmu „Głęboko w gardle” próbowali nas przekonać, że porno to oaza wolnomyślicielstwa, sztuki zaangażowanej i oddolnej polityki.
Kogo ten film podnieca? Z pewnością jedną z amerykańskich głów: tę wyzwoloną, liberalną, nieskrępowaną, odrzucającą hipokryzję. Druga głowa to Nixon i jego administracja, senator Roy Cohn i inni obłudnicy podejrzewani przez tych pierwszych o skrytą lubieżność. Ale jest jeszcze oblicze kobiet pracujących w porno biznesie i prostytutek zmuszanych do realizowania filmowych scenariuszy żywcem. Film ukazuje je jako „gwiazdki” porno, głupie, „blondyny”, naszprycowane idiotki machające obnażonym biustem i wywalające do kamery języki. Z „Głęboko w gardle” wynika, że aktorki porno i prostytutki to wyzwolone kobiety, aktywne poszukiwaczki rozkoszy, nieskrępowane zdobywczynie. Wziąwszy pod uwagę, z jakich klas społecznych wywodzą się kobiety pracujące w przemyśle erotycznym filmowi sporo brakuje do lewicowego podejścia nie mówiąc już o tak rzekomo ważnej dla twórców porno kobiecej podmiotowości. Jest też oblicze kobiet zdradzanych przez mężów i karmionych mitami o tym, że „mężczyzna musi”, mitami z lubością powielanymi przez pornografię. Jest oblicze mężczyzn podzielonych na jasną i ciemną stronę życia, za dnia kochających mężów, nocą bywalców burdeli. Szkoda, że dla takich twarzy nie znalazło się miejsce w filmie. Dopiero wtedy pretendowałby on do dobrego dokumentu. Jest wreszcie oblicze ofiar przemocy seksualnej, a kolejne badania dotyczące wpływu oglądania pornografii na konkretne zachowania seksualne, wciąż nie dają jednoznacznej odpowiedzi.
W filmie wielką nieobecną jest Linda Lovelace. Owszem, sporo o niej mowy, archiwalnych zdjęć, opowieści mężczyzn pełnych zachwytu nad jej umiejętnościami łóżkowymi. Wszystko to owija jednak jakaś dziwna mgiełka tajemnicy, nastrój ni to podniecenia, ni to grozy. Reżyserzy porno zawieszają głos i wytrzeszczają gały zaraz po tym, kiedy mówią: „ona potrafiła coś niesamowitego”. W efekcie Lovelace okazuje się być albo patologicznie podatną na wpływy innych osobą, albo intrygującą i zdenko kłopotliwą wariatką, albo artystką w seksualnym cyrku. Jedne potrafią żonglować dwunastoma piłeczkami i mają szósty palec u nogi, inne potrafią wziąć całego do ust i mają w gardle łechtaczkę.
Twórcy „Głęboko w gardle” szczelnie skleili aktorkę Lindę Lovelace z bohaterką filmu, którą grała. Tymczasem Lovelace wydaje się być kluczem do zagadki porno przedstawień i porno biznesu, zarówno dla ich obrońców jak i krytyków. Najpierw zwolenniczka porno i przeciwniczka cenzury, potem autorka relacji o gwałtach, przemocy i przymusie jako kulisach filmu, w którym zagrała, wreszcie kobieta po czterdziestce powracająca w progi różowego przemysłu. Poszarpany, niespójny, zaskakujący życiorys Lovelace domaga się o wiele więcej niż wywiadu z jej szkolną koleżanką oraz zdjęcia miejsca, w którym aktorka miała śmiertelny wypadek.
„Głęboko w gardle” to film o tym, jak świat zachodu emancypował się poprzez porno, ludzkość wreszcie zdobywała wolność do bzykania, a całkowity triumf powstrzymały niestety reakcyjne siły konserwatystów wspartych nieoczekiwanie, i być może nie całkiem świadomie, przez feministki. To, że film powstał za pieniądze mafii i że mafia przejęła jego dystrybucję dokument starał się pokazać mimochodem, inaczej musiałby i z mafii uczynić konspiratorów w imię obyczajowej wolności, a być może nawet wyzwolicieli kobiet.
Na filmach porno ze scenami heteroseksu przedstawiane są w 90% kobiety – to ich twarze widać najczęściej, twarze doskonalone w grymasach rozkoszy, w odgrywaniu orgazmu będącego glejtem sprawności i dowodem świetności anonimowych ogierów pokazywanych zazwyczaj od pasa w dół. Ale kiedy przychodzi do wypowiadania się na temat porno w kontekście społecznym i politycznym nagle ogiery nabierają rysów twarzy, a niekiedy i nazwisk, kobiety zaś znikają z planu. Czekam na film, w którym proporcje między jednym a drugim zostaną zachowane. Chciałabym usłyszeć, co czują kobiety, które patrzą na pornograficzne filmy, co dzieje się z ich tożsamością, z kim się identyfikują, co myślą, kiedy znajdują takie filmy w szufladach swoich partnerów, czy kiedykolwiek chciały zamienić się na role z aktorkami porno, czy je to podnieca, czy potrzebują filmów, przy których milej byłoby się onanizować, czy wyobrażają sobie porno na opak itd. Chciałabym dowiedzieć się więcej o warunkach pracy i płacy od kobiet w takich filmach grających, o ich życiorysach i motywacjach.
Dopóki o doświadczaniu pornografii będą mówić sami mężczyźni – jej reżyserzy, dystrybutorzy, scenarzyści, jej zwolennicy, przeciwnicy, oskarżyciele i obrońcy, po prostu jej aktualni adresaci – dopóty ta debata nie będzie ani o drobinę wiarygodna.
„Głęboko w gardle”, reż. Fenton Bailey, Randy Barbato, prod. USA 2005, dystr. Monolith Plus