Stół niemocy
Zamiast zajmować się rozwiązywaniem najistotniejszych, czasami bardzo prostych spraw pracowniczych, stały się skostniałą strukturą biurokratyczną, która niewiele może, a jeszcze mniej chce robić. Trzy największe centrale związkowe zadowalają się dopuszczeniem ich do stołu obrad Komisji Trójstronnej. Stołu, przy którym niewiele się załatwia. Szerokie rzesze pracowników z uczestnictwa central związkowych w Komisji Trójstronnej niewiele mają.
Najlepszym przykładem tego, że dialog społeczny na forum Komisji Trójstronnej to fikcja, jest sprawa nowelizacji Kodeksu pracy. Od szeregu miesięcy wiadomo jest, że przygotowano propozycje głębokich zmian w prawie pracy, które ograniczają uprawnienia pracowników i mających ich reprezentować związków zawodowych. Niestety, projekt jest tajny i nie był konsultowany z organizacjami związkowymi. Wydawałoby się, że centrale związkowe uczestniczące w Komisji Trójstronnej powinny być tym faktem oburzone i nie ustawać w protestach przeciwko takiemu traktowaniu. Tymczasem słychać jedynie czasami ciche i nieśmiałe popiskiwania. Od przejęcia władzy przez PiS Komisja Trójstronna zebrała się bodajże raz. I co? I nic...
Szuflada rządu
Nic dziwnego, że nie odbywają się kolejne posiedzenia Komisji Trójstronnej, skoro i tak niewiele można tam załatwić. Przygotowany projekt liberalizacji kodeksu pracy spoczywa w rządowych szufladach i nikt nie ma zamiaru ujawnić zawartych w nim zagrożeń. Oficjalnie projekt ten opracowali niezależni eksperci. Ich niezależność ogranicza się do nieuwzględniania oczekiwań ludzi pracy. Centrale związkowe zdają się kolejny raz bezczynnie oczekiwać na zawarte w nim ciosy, które spadną na świat pracy.
Obiecać i zapomnieć
Coraz ciszej też o sztandarowym pomyśle PiS z kampanii prezydenckiej Lecha Kaczyńskiego, jakim miało być zawarcie nowej umowy społecznej. Miała ona regulować zasady rozwiązywania najważniejszych problemów społecznych, pomiędzy rządem, pracodawcami i związkami zawodowymi. W szumnie zapowiadanej umowie miały się znaleźć między innymi: rozwiązania na rzecz wzrostu gospodarczego, tworzenia nowych miejsc pracy i spadku bezrobocia oraz działania na rzecz rozwoju rodziny i społeczeństwa obywatelskiego. Przy okazji warto przypomnieć, że postulat zwarcia nowej umowy społecznej, zgłosiła jako pierwsza Polska Partia Pracy. Była to jednak propozycja zawierająca bardzo konkretne rozwiązania, dotyczące między innymi wejścia w życie ustawy o statusie bezrobotnego, która gwarantowała każdemu pozostającemu bez pracy nie z własnej winy prawo do zasiłku przez cały okres pozostawania bez pracy, podniesienia płacy minimalnej do 68 proc. średniej krajowej, skrócenia czasu pracy, wprowadzenia progresywnej skali podatkowej. PiS natomiast nie wyszedł nigdy poza ogólnikowe hasła.
Na posiedzeniu Komisji Krajowej „Solidarności” Lech Kaczyński obiecywał: „Polsce jest potrzebna nowa umowa społeczna, rządu, związków zawodowych, organizacji pracodawców. Chcę być patronem takiej umowy”. Zapowiedział, że gdy tylko zostanie prezydentem, wniesie projekt ustawy o wzmocnieniu nadzoru nad przestrzeganiem prawa pracy. Miał on zakładać surowe kary za niewypłacanie wynagrodzeń. - Nie ma liberalnej drogi na skróty, nie można działać dla ludzi wbrew ludziom, umowa społeczna to dobry pomysł - oceniał pomysły kandydata PiS Janusz Śniadek, szef „Solidarności”. Minęło już dość czasu, aby coś zrobić. Nie zrobiono nic. Największe centrale związkowe śpią.
Parasol
„Solidarność” nieśmiało wycofuje się z poparcia i rozpinania parasola ochronnego nad rządem Marcinkiewicza, oburzając się, że nigdy takiego poparcia PiS- owi nie udzielała, a jedynie popierała kandydującego na prezydenta z ramienia PiS, Lecha Kaczyńskiego. To doprawdy śmieszne tłumaczenie. Przywódcy OPZZ z kolei podpisują porozumienia wyborcze ze skrajnie liberalną Parią Demokratyczną oraz organizują ogólnopolskie protesty bezrobotnych, w których żaden bezrobotny nie bierze udziału. Bezrobocie nie maleje, lecz rośnie, prawa pracownicze jak były łamane, tak łamane są nadal. W ostatnim czasie byliśmy nawet świadkami wzmożonego natężenia agresji pracodawców wobec pracowników i reprezentujących ich związków zawodowych. Tymczasem władze krajowe „Solidarności”, podobnie jak za czasów AWS, zajmują się wystawianiem laurek ministrom PiS-owskiego rządu.
Solidarność spółek
Najważniejszą sprawą dla władz krajowych „Solidarności” zdaje się być przeprowadzanie lustracji we własnych szeregach. Zamiast lustracji, przewodniczący Śniadek mógłby zająć się zlustrowaniem tych swoich działaczy, którzy pełniąc funkcje związkowe dorabiają sobie w radach nadzorczych różnych spółek. Wtedy jednak musiałby zacząć taką weryfikację od samego siebie, co nie jest dla niego miłą perspektywą.
Zarzuty dotyczące udziału działaczy „Solidarności” w radach nadzorczych różnych spółek są tymi, do których w pierwszej kolejności powinny odnieść się władze tej centrali. Jednak tym Śniadek zajmować się nie chce. A szkoda, bo te zarzuty dotyczą jego osobiście i nie padają z ust osób nieprzychylnych „Solidarności”, ale tak zasłużonych dla związku działaczy jak chociażby Karol Guzikiewicz, wiceprzewodniczący NSZZ „Solidarność” w Stoczni Gdańskiej. W wywiadzie dla atakowanego przez „Tygodnik Solidarność” „Nowego Robotnika”, na pytanie „czy Pana zdaniem przedstawiciele związków zawodowych powinni zasiadać w radach nadzorczych?” – Guzikiewicz odpowiada: „Nie powinno być związków w radach nadzorczych, chyba że zostali wybrani przez ogół pracowników. Praktyka pokazuje, że nie można być jednocześnie właścicielem firmy i obrońcą pracowników. Kiedyś Janusz Śniadek był w radzie nadzorczej Stoczni Gdynia z ramienia Skarbu Państwa i głosował zgodnie z interesem Szlanty, a nie Skarbu Państwa”. A ilu członków „Solidarności” zasiada w radach nadzorczych tysięcy spółek nie reprezentując tam pracowników? Ile spółek jest własnością lub współwłasnością NSZZ „Solidarność”?
Ślepi
W jednym z ostatnich numerów organu prasowego „Solidarności”, jakim jest „Tygodnik Solidarność”, dopuszczono się bezpardonowego i haniebnego ataku na „Nowego Robotnika”. Inspiratorzy tego tekstu zdają się postępować w myśl starego przysłowia i szukają „źdźbła w oku u innych, a nie dostrzegają belki we własnym”. Nic więc dziwnego, że śniadkowy organ z taką pasją i agresją atakuje redakcję „Nowego Robotnika”, gdzie można przeczytać, jak legendarny przywódca „Solidarności” ze Stoczni Gdańskiej Karol Guzikiewicz mówi o obecnym szefie „Solidarności”: „mam nadzieję, że zostanie zmieniony przewodniczący związku. Janusz Śniadek to liberał, który niezbyt rozumie interesy pracowników. To doprowadza do stagnacji związku”.
To stagnacja „Solidarności” pod obecnym kierownictwem Śniadka - stagnacja o której głośno mówią nawet działacze tego związku - jest głównym problemem „Solidarności”, a nie Komitet Pomocy i Obrony Represjonowanych Pracowników, „Nowy Robotnik”, czy inne tworzące KPiORP organizacje. To wplątanie kolejny raz związku w układ władzy, niereagowanie na drastyczne łamanie praw pracowniczych, na tępienie przez liberalnych właścicieli i menadżerów nawet szeregowych działaczy i członków tego związku, pod rządami braci Kaczyńskich jest złem, któremu ulega obecne kierownictwo „Solidarności”. Powstanie Komitetu i zaangażowanie się w jego działania zakładowych działaczy i szeregowych członków „Solidarności” jest przejawem frustracji, szerzącej się w tym związku, wobec służalczej postawy kierownictwa „Solidarności” w stosunku do PiS- owskiej władzy.
Bezprawie i niesprawiedliwość
Tylko w ciągu kilku miesięcy rządów PiS, z pracy za działalność związkową, wyrzucono kilkudziesięciu działaczy, bezprawnie wykorzystując do tego celu art. 52 Kodeksu pracy. Najgłośniejszą była sprawa pięciu związkowców „Sierpnia 80” z KWK „Budryk”, w tym przewodniczącego WZZ „Sierpień 80” Krzysztofa Łabędzia. Zostali oni dyscyplinarnie zwolnieni z pracy za zorganizowanie legalnej akcji strajkowej. Inne bulwersujące przypadki to na przykład sprawa Przewodniczącego NSZZ „Solidarność” z poznańskiej Goplany Dariusza Skrzypczaka. Wyrzucono go za bramę tylko dlatego, że ujawnił prasie zamiary zarządu obniżenia płac pracownikom Goplany. W tej sprawie wyrzucenie za bramę można traktować bardzo dosłownie, ponieważ pomimo korzystnego dla Skrzypczaka wyroku sądu pierwszej instancji, nadal nie jest on wpuszczany na teren zakładu pracy. Sprawa Sławomira Zagrajka, przewodniczącego NSZZ „Solidarność” w Frito Lay wyrzuconego z pracy za ujawnienie stosunków panujących w tej firmie, w tym sprawy mobbingu i molestowania seksualnego pracownic. Z zamojskiej „Delii” wyrzucono z pracy siedmiu członków zarządów organizacji związkowych OPZZ i „Solidarność”. Czy ostatni przypadek Jacka Rosołowskiego z kostrzyńskiej firmy Impel-Tom, którego potraktowano zwolnieniem z pracy, za próbę założenia związku zawodowego Inicjatywa Pracownicza.
To tylko niektóre z przykładów naruszania swobód związkowych i łamania praw pracowniczych pod rządami PiS. Większość z nich jest powszechnie znana dzięki powstałemu zaledwie trzy miesiące temu – Komitetowi Pomocy i Obrony Represjonowanych Pracowników, który je nagłośnił. „Tysol” - organ prasowy władz „Solidarności” - jest oburzony tym, że w „słuszną obronę szykanowanych działaczy ponad związkowymi podziałami” zaangażowali się ludzie „groteskowi i marginalni”. W rzeczywistości to oburzenie wynika z faktu szybkiego pokazania przez Komitet, że może o wiele więcej, niż wielusettysięczne zbiurokratyzowane związki zawodowe. Pokazał również, że pod rządami Prawa i Sprawiedliwości nie ma ani prawa ani sprawiedliwości. Jest bezprawie i niesprawiedliwość dla „maluczkich”, a z szumnych deklaracji Kaczyńskiego, że nie będzie w Polce miejsca na łamanie praw pracowniczych, nie zostało nic. Nagłośnione przez KPiORP sprawy jasno o tym świadczą. Jednocześnie - gdyby nie działalność Komitetu - każdy z tych przypadków pozostałby anonimowy. Pracodawcy zrealizowaliby swój główny cel - nie ma sensu żaden opór, ponieważ wyrzucić z pracy można każdego.
Agresja liberałów
Skoro można zwolnić z pracy - naginając prawo - objętego ochroną, walczącego o przestrzeganie praw pracowniczych, przewodniczącego związku zawodowego, to można wyrzucić z pracy każdego. Niezdolny do oporu ruch związkowy -podzielony, skłócony i zatomizowany - nie był w stanie przeciwstawić się tej agresji. Anonimowość tych pracowników, których represje dotykały, pozwalała liczyć na bezkarność tych pracodawców, którzy prawo łamali. Organizacjom pracodawców marzy się swoboda wyrzucania z pracy każdego, w tym działaczy związkowych. Teraz chcą iść dalej. Chcą wprowadzenia prawa do lokautu, które pozwoli im wyrzucić na bruk całą protestującą załogę bez żadnych konsekwencji.
Próba zastosowania quasi-lokautu w ograniczonej skali miała miejsce po raz pierwszy w kopalni „Budryk”. To tam odtrąbiono wielki sukces menadżera, który uzyskał sądowe postanowienie, w praktyce zakazujące strajku. To tam na podstawie tego nieprawomocnego postanowienia sądu, z pracy usiłowano wyrzucić 12 pracowników, nie przejmując się tym, że żaden sąd nielegalności akcji strajkowej nie stwierdził. To tam zmuszano pracowników do podpisywania „lojalek”, w których deklarowali oni, że nigdy więcej nie podejmą żadnej akcji protestacyjnej. Jako środek perswazji nakłaniający pracowników do podpisywania „lojalek” służyła groźba zwolnienia z art. 52 k.p. To tam pięciu pracowników z dnia na dzień wyrzucono na bruk, pozbawiając ich rodziny środków do życia. Liberalne media piały z zachwytu. Alarmowane instytucje państwowe: ministerstwo pracy, gospodarki, sprawiedliwości oraz premier - milczeli, bezczynnie przyzwalając na dziejące się bezprawie. To tam wreszcie miało nastąpić definitywne zdeptanie praw pracowniczych, prawa do strajku, prawa do skutecznego dochodzenia swoich interesów przez pracowników i do kolejnego ograniczenia swobód związkowych.
Kontrofensywa
Powstanie KPiORP skutecznie uniemożliwiło te zamiary. Budryk był pierwszym sukcesem nowo-powstałego Komitetu, bo pokazał, że można skutecznie przeciwstawić się łamaniu prawa przez pracodawców i można również przejść do kontrofensywy w egzekwowaniu praw pracowniczych. Prezesa kopalni Budryk odwołano ze stanowiska, a dwa dni później w kopalni podpisano porozumienie płacowe, które załatwiało najważniejsze dla zatrudnionych tam pracowników sprawy. Sąd przywrócił do pracy wszystkich zwolnionych, uznając bezzasadność ich zwolnienia i legalność prowadzonej przez nich akcji strajkowej. Bez nagłośnienia tej sprawy na cały kraj, bez pikiet i demonstracji, zorganizowanych przez KPiORP 16 lutego w kilkudziesięciu miastach Polski, było by to dużo trudniejsze, a być może nawet niemożliwe.
KPiORP stał się też przełomem we współpracy różnych, czasami zwalczających się związków zawodowych, które potrafiły podjąć wspólne działania i zjednoczyć się w obliczu wspólnego zagrożenia. KPiORP powołali działacze tak różnych związków zawodowych, jak Ogólnopolski Związek Zawodowy Inicjatywa Pracownicza, Federacja Metalowców OPZZ, WZZ „Sierpień 80” i „Solidarność”. Ale KPiORP to nie tylko związki zawodowe. To również organizacje społeczne i polityczne, a także osoby fizyczne, które dotychczas robiły wiele dobrego, ale działając w rozproszeniu nie były w stanie samodzielnie przeciwstawić się łamaniu praw pracowniczych i ograniczaniu swobód obywatelskich. Wszyscy Ci ludzie szybko zrozumieli, że razem możemy więcej.
To w ramach KPiORP możliwe okazało się, że w obronie zwolnionego w poznańskiej Goplanie związkowca z NSZZ „Solidarność” Dariusza Skrzypczaka protestowali na Śląsku górnicy z WZZ „Sierpień 80”, a w Poznaniu związkowcy z Inicjatywy Pracowniczej i „Solidarności” upominali się o wyrzuconych z pracy za strajk działaczy WZZ „Sierpień 80”. To dzięki tej współpracy możliwe było zorganizowanie największej w ostatnich latach demonstracji w Poznaniu w obronie Darka Skrzypczaka. Przeciwko jego zwolnieniu 3 kwietnia na ulicach Poznania i pod bramami poznańskiej Goplany na manifestacji zorganizowanej przez KPiORP demonstrowało blisko tysiąc osób, z różnych związków zawodowych, organizacji społecznych i lewicowych organizacji politycznych. To ta demonstracja uświadomiła wielu, że sprawa Skrzypczaka nie będzie zapomniana. Maszerujące ulicami Poznania rzesze zjednoczonych pod sztandarem KPiORP pracowników i działaczy różnych związków zawodowych oraz organizacji społecznych łączyło nie tylko żądanie przywrócenia Skrzypczaka do pracy. Łączyła nas również walka o respektowanie praw pracowniczych i zahamowanie niekorzystnych zmian w prawie pracy.
Razem
Hasło „Prawo pracy - nasze prawo” dobywało się jednym głosem z gardeł blisko tysiąca ludzi, którzy zapomnieli o swojej organizacyjnej przynależności, połączeni wspólną sprawą. Poznańska demonstracja to nie tylko potwierdzenie słuszności powstania KPiORP, który zorganizował ją ledwie dwa miesiące po swoim powstaniu. To również dowód, że świat pracy rozumie i chce się jednoczyć w walce o swoje prawa. Jakże mizernie - przy blisko tysięcznej demonstracji KPiORP - wyglądała wcześniejsza „demonstracja” organizowana siłami Zarządu Regionu NSZZ „Solidarność”, na której było zaledwie 45 osób. Dobre i to, choć są tacy, którzy twierdzą, że w sprawie Skrzypczaka „Solidarność” nie zrobiłaby nic, gdyby nie nacisk KPiORP i zapowiedziana przez nas demonstracja w Poznaniu.
Nie dziwi więc, że działania KPiORP budzą niepokój w skostniałych, żyjących dla samych siebie, zbiurokratyzowanych centralach związkowych, w których obowiązuje zasada, że „człowiek to problem”. Przestraszone tym, że oto obok nich organizuje się siła, która skuteczne potrafi zawalczyć o przestrzeganie praw pracowniczych - i nie przeszkadzają jej w tym podziały organizacyjne - postanowiły sięgnąć przeciwko KPiORP do wypróbowanego oręża.
Strach i bierność
Skompromitowane swoją bezczynnością i bezradnością, chcą kompromitować tych, którzy coś robią, metodami najbardziej haniebnymi. Tak należy traktować artykuł, który ukazał się w „Tygodniku Solidarność” z 7 kwietnia 2006 r. pod tytułem „Czerwony koń trojański”. Jest tam próba zohydzenia wspólnej walki o prawa i interesy pracowników. Autor artykułu, który bał się pod nim podpisać własnym nazwiskiem, stawia tezę, że to, co robi KPiORP jest może i nawet słuszne, ale popatrzcie - kto to robi? Tak jakby wyrzucanym z pracy pracownikom, którzy nie otrzymują wynagrodzeń, których interesy i godność są deptane - nie było obojętne kto walczy o ich interesy. Ważne, aby skutecznie. I czego dotyczy to „kto”? Zarzutu lewicowości ludzi i organizacji, którzy tworzą KPiORP. Ich sympatii do idei państwa socjalnego i lewicowych idei. Cały świat pracy i ruch związkowy ma przecież lewicowy charakter.
Liderzy central związkowych, zamiast cieszyć się, że powstaje inicjatywa, która podejmuje twardą i konsekwentną walkę o prawa pracownicze i związkowe, starają się dyskredytować tych, którzy coś robią, sami nie robiąc nic. KPiORP powstał po to, aby pomagać pracownikom, bez względu na ich przynależność związkową i sympatie polityczne. Bronić ludzi bez względu na ich przynależność związkową, czy też jej brak. W ciągu trzech miesięcy swego działania KPiORP uruchomił kilkanaście biur interwencyjnych na terenie całego kraju. Dajemy bezpłatną pomoc prawną i zapewniamy interwencje w obronie zgłaszających się tam osób. Pomagamy często ludziom, których prawa dotychczas bezkarnie łamano, a znikąd nie mogli liczyć na żadną pomoc. Dla tych ludzi KPiORP załatwia zwykłe, czasami proste sprawy, które wcześniej okazywały się nie do załatwienia.
Załatwienia takich prostych spraw ludzie, którzy zgłaszają się po pomoc do KPiORP, właśnie najbardziej oczekują. W Komitecie działają ludzie dobrej woli, w swoim wolnym czasie, nie biorąc z tego tytułu ani złotówki. KPiORP pokazał, że te sprawy są do załatwienia, a ludzie przychodzący do biur interwencji KPiORP nie są traktowani jak „problem”, lecz właśnie jak ludzie. Czy to tak bardzo boli bonzów związkowych?
Obudźcie się
W całym kraju działa już kilkanaście takich biur - w Warszawie, Katowicach, Bydgoszczy, Chorzowie, Ełku, Kielcach, Kołobrzegu, Lublinie, Wałbrzychu, Wrocławiu, Łodzi i Białymstoku. Wkrótce powstaną następne. Na dyżury prowadzone w tych biurach zgłasza się dziennie po kilkanaście osób. Podejmowane są sprawy całych grup zawodowych, które dotychczas nie mogły nigdzie znaleźć pomocy i prowadziły swą walkę samotnie. Nikt tam ich nie pyta o przynależność związkową lub organizacyjną. Nikt nie wymaga od nich deklaracji i ponoszenia kosztów.
KPiORP nie powstał po to, aby angażować się w bezproduktywne spory i walki międzyzwiązkowe. Naszym wrogiem nie są istniejące związki zawodowe, w których chcielibyśmy widzieć sojusznika. Niestety, atakowani przez tych, którym „nic nie robienie” odpowiada najbardziej, musimy reagować. Apelujemy o to, aby zaprzestać bratobójczych waśni i sporów. Zjednoczyć swoje wysiłki na rzecz obrony zagrożonych praw i interesów pracowniczych. O wspólną walkę w interesie szerokich rzesz społeczeństwa, którego pozbawia się kolejnych praw. Przed nami kolejny bój o liberalizowany kodeks pracy. Podejmijmy tę walkę wspólnie.
KPiORP jest próbą mobilizacji społeczeństwa w obronie swoich praw i interesów. Praw pracowniczych, które przez szereg lat były odbierane i ograniczane. Mobilizacji społeczeństwa wobec zagrożeń, które istnieją i tych, które dopiero nadciągają. KPiORP to przejście świata pracy z defensywy do pracowniczej kontrofensywy, która pozwoli podjąć skuteczną, zjednoczoną walkę o prawa pracownicze.
Jeśli nie chcecie w tym pomagać, to przynajmniej nie przeszkadzajcie.
Bogusław Ziętek
Artykuł pochodzi z "Kuriera Związkowego".