W ostatnich miesiącach wiele mówi się o tzw. zwrocie na lewo Sojuszu Lewicy Demokratycznej. Czy taki zwrot rzeczywiście nastąpił, czy stanowi on tylko jeden z wybiegów taktycznych formacji z ulicy Rozbrat? Do przedstawionych powyżej wątpliwości starał odnieść się Wojciech Olejniczak, który w ostatnich dniach na łamach „Gazety Wyborczej” i „Trybuny” opublikował dwa teksty, w których solennie zapewniał o lewicowości Sojuszu.
„Od wielu miesięcy, także na łamach „Trybuny”, toczy się dyskusja, jaką jesteśmy lub jaką mamy być partią: centrolewicową, postkomunistyczną, liberalną, populistyczną, a może skrajnie lewicową. Otóż stanowczo oświadczam: jesteśmy partią lewicową, realizującą lewicowy program. Nie zamierzamy korzystać z prób - podejmowanych także przez niektórych dziennikarzy - zepchnięcia nas albo w skrajny liberalizm, albo w skrajne lewactwo” – pisze przewodniczący Wojciech Olejniczak. Jaką partią jest więc SLD?
Jeśli chodzi o deklaracje słowne zawarte w tekście Olejniczaka, SLD można zaliczyć do szeroko pojętej lewicy. Tekst przewodniczącego Sojuszu ma taki właśnie charakter. Posiada wiele ciekawych, acz niezbyt odkrywczych spostrzeżeń. Szczególnie wartościowe jest zdemaskowanie rzekomej „centrowości” Platformy Obywatelskiej. W rzeczywistości jest to typowa prawicowa partia konserwatywno-liberalna, głosząca rozwiązania zbliżone ideowo do tych, o których mówi PiS, przebijając jednocześnie tę partię, jeśli chodzi o prawicowość programu gospodarczego. Nie można w tym miejscu nie zauważyć, że program gospodarczy realizowany przez cztery lata rządów SLD miał bardzo podobny charakter. Do jego czołowych „osiągnięć” należy zaliczyć chociażby wprowadzenie podatku liniowego dla przedsiębiorców oraz utrącony, na całe szczęście, plan Hausnera.
Rozsądek nakazuje sądzić partie polityczne po czynach, a nie po słowach. A to właśnie czyny SLD wystawiają temu ugrupowaniu jednoznaczne świadectwo.
Politycy Sojuszu krzykną zapewne: „Teraz to już jest inne SLD!”. Czy aby na pewno? Tutaj opinie są podzielone. Dajmy jednak SLD szansę i zapomnijmy na moment o neoliberalnej polityce gospodarczej prowadzonej przez cztery lata rządów Sojuszu. Deklaracje dotyczące programu ekonomicznego zawarte w tekście Olejniczaka („Trybuna”, nr 78) są tyle – na pierwszy rzut oka – słuszne, co ogólnikowe i niekonkretne, że nie sposób z nimi się nie zgodzić. Wpisują się one w pewien kanon ogólnie pojętych wartości lewicowych. Problem polega jednak na tym, że za nowymi słowami idą stare czyny. Sojusz nie zrobił nic, aby udowodnić, że odszedł od neoliberalnej wizji gospodarki. Wprost przeciwnie, wydarzenia ostatnich kilku miesięcy pokazują, że gdy trzeba przejść od pięknych słów do czynów, SLD nadal jest partią w kwestiach zasadniczych broniącą rozwiązań neoliberalnych, stawiając się jednym szeregu z tak krytykowaną (i słusznie) Platformą oraz PiS-em.
Takim probierzem „lewicowego zwrotu SLD” była sprawa tzw. Dyrektywy Bolkesteina, nazywanej w polskich mediach również „dyrektywą usługową”.
Legalizująca dumping socjalny dyrektywa wymierzona była w prawa milionów pracowników w Unii Europejskich, w tym również w Polaków. W wyniku jej wprowadzenia rozpocząłby się demontaż systemu socjalnego oraz prywatyzacja i urynkowienie sfery usług publicznych (takich jak transport, szkolnictwo, służba zdrowia). Wszystko to oznaczałoby przekreślenie modelu Europy socjalnej. Modelu bliskiego ideom europejskiej lewicy, do której Sojusz zdaje się aspirować. Co na to SLD? Nic. Ani słowem partia ta nie poparła protestów przeciwko dyrektywie, nie mówiąc o włączeniu się w ich organizację. Przyczyny tej bierności mogą być dwie – i nie wiemy która z nich jest gorsza. Pierwsza, działacze SLD nie zdają sobie sprawy z tego, o jak ważną kwestię toczy się teraz walka na terenie Unii Europejskiej. Pozbawieni autentycznej lewicowej wrażliwości nie zauważyli tego, co było oczywiste dla wszystkich lewicowych ugrupowań w całej Europie. Druga, świadome i w pełni wyrachowane poparcie dla neoliberalnej wizji Europy, której logika polega na równaniu do najniższych standardów praw socjalnych oraz przepisów chroniących środowisko naturalne. Trudno powiedzieć, która odpowiedź jest prawidłowa. Nie zmienia to faktu, że SLD nie sprzeciwił się dyrektywie Bolkesteina, tym samym stając w jednym szeregu ze zwolennikami neoliberalnego programu gospodarczego.
Czym więc wobec twardych faktów stają się piękne słowa Przewodniczącego SLD: „W konflikcie między kapitałem i pracą lewica zawsze staje po stronie pracy”?
Można więc stwierdzić wprost, jak wielka istnieje rozbieżność pomiędzy słowami, a czynami polityków SLD. Gdy przychodzi do pisania tekstów publicystycznych, deklarują oni bezkompromisowo: „Nie jesteśmy liberałami”. Gdy jednak trzeba przejść od słów do czynów, postępują zgodnie z neoliberalnymi założeniami polityki gospodarczej. Nie stają po stronie pracy – jak zapewnia Olejniczak – ale po stronie kapitału, któremu zależy na obniżaniu kosztów pracy, co w sposób oczywisty uderza w interesy pracowników. Na papierze możemy przeczytać: „Opowiadamy się za państwem opiekuńczym”. Jednak gdy trzeba w swoich politycznych działaniach wyjść poza publicystykę, liderzy SLD zamieniają się w katów państwa opiekuńczego. Na łamach „Trybuny” odrzucają „nieludzki neoliberalizm”, w debatach z politykami prawicy licytują się, kto gorliwiej wypełniał założenia neoliberalnej polityki gospodarczej. „Kto najbardziej obniżył podatki (najlepiej zarabiającym – MW i BM)?” – pytał niejednokrotnie przewodniczący Olejniczak przed kamerami telewizyjnymi.
Teksty takie, jak „Nie jesteśmy liberałami”, są próbą zaczarowania rzeczywistości i uczynienia jej w świadomości odbiorcy inną, ładniejszą niż jest ona naprawdę. Jest to po prostu próba wmówienia nam czegoś, co w realnym świecie nie istnieje!
Dlatego też każdy, kto będzie zastanawiał się nad autentycznością lewicowego zwrotu SLD, niech pamięta, że obecny hiperliberalny publicysta tygodnika „Wprost” przed pięcioma laty również pięknie mówił o obronie świata pracy.
Maciej Wieczorkowski
Bartosz Machalica