To byli prawdziwi twardziele, ci żołnierze piechoty morskiej, o szerokich szczękach, z zacięciem na twarzach i ogniem w oczach. Walczyli kilka dni praktycznie nie zmrużywszy oka - ale wyprawa, w której przyszło im brać udział, była w tym samym stopniu beznadziejna i pełna desperacji, co zakończona przed prawie wiekiem wojna Brytyjczyków, Francuzów i Niemców.
Czy stało się tak dlatego, że nie ma już wśród nas przywódców pamiętających czym jest wojna? Ludzi, którzy jej bezpośrednio doświadczyli? Dorastałem w czasach, gdy urząd premiera sprawowali Churchill i MacMillan, ludzie, którzy przeprowadzili nas przez II Wojnę Światową. Tito został ranny w wyniku niemieckiego ostrzału Jugosławii, Jack Kennedy był dowódcą łodzi torpedowej na Pacyfiku, de Gaulle walczył w Wielkiej Wojnie, a następnie pomógł wyzwolić Francję spod okupacji niemieckiej. A Blair? Niezależnie od tego jak usilnie będzie nam wmawiał, że jest z bogiem za pan brat, nie ma na swoim koncie wojennych doświadczeń. Podobnie zresztą jak Bush, który wykpił się z wojska by nie walczyć w Wietnamie, czy Cheney, Gordon Brown, Condoleezza Rice, John Howard ... Colin Powell walczył co prawda w czasie wojny w Wietnamie, ale nie ma go już dzisiaj w rządzie z powodu żałosnego przedstawienia, jakie dał w lutym 2003 roku na posiedzeniu Rady Bezpieczeństwa ONZ na temat nieistniejącej irackiej broni masowego rażenia.
Zamiast wielkich mężów stanu stają dzisiaj przed nami karłowate figurki, ubrane w stroje przywódców. Bush z Blairem wyobrażali sobie prawdopodobnie, że są Churchillami czy Rooseveltami. Planując, wraz z premierem Hiszpanii Aznarem, w czasie spotkania na Azorach inwazję na Irak, robili wszystko by wyglądać jak Wielka Trójka: Churchill, Roosevelt, i Stalin, chociaż nie udało mi się ustalić, który z nich miał wcielić się w rolę mordercy ze Związku Radzieckiego. Rola Hitlera przypadła jednogłośnie Saddamowi, Hitlerowi z Bagdadu. Mój stary natchniony przyjaciel po fachu Tom Friedman, komentator New York Times, bardzo trafnie to ujął opisując Saddama jako połączenie Kaczora Donalda i Don Corleone. Jednak taki opis rzeczywistości nie spełniał oczekiwań ani Busha ani Blaira.
Oni - mężowie stanu specjalizujący się w łatwych rozwiązaniach trudnych problemów - chcieli załatwić całą sprawę szybko. Funkcjonowanie państwa po zakończeniu wojny i odbudowa zniszczonego kraju? Nie, to nie było ich zmartwienie. Irakijczycy mieli wykonywać nasze polecenia i stosować się do naszych wskazówek, zaraz po tym jak powitają nowo przybyłe obce armie śpiewem i kwiatami. Winston Churchill powołał do życia specjalną grupę rządową, mającą za zadanie opracować plan kontroli terytorium Niemiec po zakończeniu wojny. W 1941 roku! Na cztery lata przed końcem wojny! W czasie gdy bardzo realne było niebezpieczeństwo inwazji Niemiec na Wielką Brytanię! Dzisiejsze tanie podróbki Churchilla nie zawracały sobie głowy takimi problemami przed rozpoczęciem inwazji na Irak.
Jest to wojna ideologiczna. Od planów jej wywołania opracowanych przez amerykańskich neokonserwatystów - by pomóc liderowi Likudu Benjaminowi Netanyahu - a skutecznie później wpojonych Bushowi, aż po piekielny dramat rozgrywający się dzisiaj w Iraku. Prawdziwa wojna została zamieniona w bajkę, koszmar w zwidy, zniszczenie w nadzieję, tragiczna rzeczywistość w bezczelną pychę.
Nawet dzisiaj mocarstwa okupacyjne dopuszczają się misternych kłamstw. Demokracja w Iraku rozwija się znakomicie, chociaż rząd "iracki" kontroluje zaledwie kilka akrów Bagdadu, zwanych Zieloną Strefą. Ruch oporu został zgnieciony, chociaż 40 tysięcy partyzantów przeprowadza każdego dnia 100 ataków wymierzonych w największe armie świata. Rozwija się wolność, chociaż każdego miesiąca traci życie tysiące Irakijczyków. "Operacja Swarmer" miała podobno na celu eliminację grup dążących do wywołania w Iraku wojny domowej, chociaż niektóre z tych grup pracują na zlecenie irackiego ministerstwa spraw wewnętrznych, opłacanego - koniec końców - przez nas.
Aby poznać prawdę musimy zwrócić się o pomoc do doświadczonego analityka i obserwatora. Ostrzegał on, że Brytyjczycy w Iraku "wpadli w pułapkę, z której bardzo trudno będzie się uwolnić z honorem i godnością. Stało się tak wskutek stałego blokowania dostępu do informacji. Relacje z Bagdadu są kłamlie, niekompletne, wypaczone. Sytuacja jest dużo gorsza od tego, co się nam mówi. Nasza administracja jest w dużo większym stopniu brutalna i bezsilna niż jej obraz istniejący w świadomości społecznej. Totalna katastrofa jest bardzo blisko". Jest to najkrótszy i najbardziej precyzyjny opis obecnej sytuacji w Iraku.
Powyższe słowa odnoszą sie do brytyjskiej okupacji Iraku i zostały napisane w 1920 roku przez Lawrence’a z Arabii. W czasie długich nocy w 2003 roku, gdy strach przed amerykańskimi bombami został zastąpiony zagrożeniem wybuchu bomby na bagdadzkiej ulicy, leżąc w łóżku wertowałem proroctwa i przepowiednie dotyczące obecnej wojny.
Przeczytałem przerażającą wypowiedź ewangelickiego duchownego Pata Buchanana, napisaną na pięć miesięcy przed rozpoczęciem naszej bezprawnej inwazji na Irak. "Ta wojna nie będzie ani łatwa ani szybka, jak przewidują neokonserwatyści. Pewne jest, że podobnie jak w Afganistanie, ataki terrorystyczne staną się iracką codziennością. Wynika to z oczywistego założenia, że zbrojny islam nigdy nie zaakceptuje sytuacji, w której George Bush będzie decydował o losach świata islamu. Pax Americana osiągnie swoje apogeum, a potem z wolna zacznie się kurczyć i wycofywać. Jedną z metod stosowanych przez świat islamu w walce z imperializmem mocarstw zachodnich jest terror i zbrojny ruch oporu". Przeszłość dostarcza wielu przekonujących dowodów na potwierdzenie tych słów. Muzułmanie wygnali Brytyjczyków z Palestyny i Adenu, Francuzów z Algierii, Rosjan z Afganistanu, Amerykanów z Somalii i Bejrutu, Izraelczyków z Libanu. Jak napisał Buchanan, "Rozpoczęliśmy budowanie imperium, ale za najbliższym wzgórzem spotkamy ludzi, którzy próbowali tego przed nami". My jednak nie będziemy liczyć trupów.
Co powiedział Bush jakiś czas temu? Że od rozpoczęcia inwazji zostało zabitych 30 tysięcy Irakijczyków. Słowa te - powiedział dokładnie "mniej więcej 30 tysięcy" - dowodzą jednoznacznie pogardy wobec tych ludzi i głęboko zakorzenionego rasizmu. Mniej więcej, czyli kilkaset trupów na plus lub na minus. Czy ośmieliłby się on powiedzieć, że ofiary po stronie amerykańskiej to "mniej więcej 2000 osób"? Oczywiście że nie. Trupy naszych chłopców liczymy bardzo dokładnie, nasi chłopcy pozostawiają po sobie płaczące żony i dzieci. A Irakijczycy? Oni są mniej ważni, a irackie ministerstwo zdrowia - na wyraźny rozkaz Amerykanów i Brytyjczyków - nie upublicznia danych o ofiarach wśród ludności cywilnej. Irakijczycy są stworzeniami, których cierpienie, choć dużo większe niż nasze, ma być ceną za narzucaną im przez nas wolność i demokrację. Ofiary wśród Irakijczyków to "mniej więcej' 150 tysięcy ludzi, i gdy każdego dnia zabijanych jest 60-70 osób, mamy do czynienia z masowym ludobójstwem. I to jest nasza wina. Irakijcycy zostali sprowadzeni do katogorii podludzi, los których - mówiąc szczerze - wcale a wcale nas nie interesuje.
Wojna domowa? Nigdy w Iraku nie było wojny domowej. To jest społeczeństwo klanowe, nie wyznaniowe. Niektóre organizacje dążą do wojny domowej. Pierwszym, który przed nią ostrzegał był - co ciekawe - rzecznik prasowy wojsk okupacyjnych niejaki Dan Senor podczas anglo-amerykańskiej konferencji prasowej w 2003. Dlaczego? Coraz częściej słyszymy, że Irakijczycy są porywani przez "grupy bandytów w mundurach irackiej policji', czy też przez "ludzi w mundurach armii irackiej".
To przecież czysty nonsens!. Czy ktoś chce nam wmówić, że gdzieś w Faludży mieści się magazyn, w którym znajduje się 6 czy 8 tysięcy szytych na miarę mundurów dla przyszłych powstańców. Prawda jest taka, że wielu spośród tych policjantów i żołnierzy irackich, których odwaga i lojalność - jak twierdzi Bush - zdecyduje o tym kiedy opuścimy Irak, jest bojownikami ruchu oporu. Infiltracja szeregów policji i wojska przez siły islamskie i nacjonalistyczne jest tak głęboka, że słowa Busha i Blaira o wycofaniu się z Iraku są czystą mrzonką. Jesteśmy w Iraku zdani sami na siebie. Możemy oczywiście nakłonić naszych byłych agentów, takich jak były "premier rządu tymczasowego" Iyad Alawi, by rozsiewali oni wśród Irakijczyków wiadomości o toczącej się wojnie domowej. To jednak obecność naszej armii w Iraku skutecznie wyniszcza żyjących tam ludzi.
Schody po których kroczymy, z każdym dniem stają się coraz bardziej chwiejne i kruche. Zapomnijmy dzisiaj o broni masowego rażenia, o powiązaniach Saddama z zamachami z 11 września 2001 roku, o dokumentach, kłamstwach i torturach w Abu Ghraib i Guantanamo, i wreszcie o coraz większym rozdźwięku pomiędzy prawdą i rzeczywistością a pyszałkowatym bełkotem Blaira. Bush powiedział kilka tygodni temu, że "Ta wojna będzie wymagała jeszcze większych poświęceń". Nie ma co do tego żadnych wątpliwości, tak długo jak długo będzie trwała ta parada idiotów.
Robert Fisk
tłumaczenie: Sebastian Maćkowski
Artykuł ukazał się w "The Independent".