Na terenie dzisiejszego powiatu Łęczna i okolic na Lubelszczyźnie działał odział AK ppor. Zdzisława Brońskiego ps. „Uskok”. Dla niego i jego podkomendnych wojna nie zakończyła się 9 maja 1945 r. Z bronią w ręku przeciwstawił się ludowej władzy. Nie wierzył w możliwość powrotu do normalnego życia, słysząc o represjach nowej władzy wobec żołnierzy AK. W swoich pamiętnikach opisuje rozterki, jakie przeżywał, rozważając możliwość skorzystania z amnestii. Pozostał w konspiracji i skończył tragicznie, jak wielu podobnych mu straceńców. Najpierw nawiązał kontakt z organizacją Wolność i Niezawisłość, a po rozpadzie jej dowództwa na Lubelszczyźnie, od 1947 r. działał na własna rękę. 28 maja 1949 r. popełnił samobójstwo. Zdetonował granat w swojej kryjówce. Pozostawił po sobie pamiętniki i kilka wierszy.
Ale nie dramatyczny życiorys „Uskoka” jest przedmiotem kontrowersji, lecz łatwość, z jaką on i jego ludzie sięgali po broń i wymierzali „sprawiedliwość” „czerwonym”.
W wykładzie wygłoszonym 5 maja br. w Bibliotece Miejskiej w Łęcznej z okazji promocji nowowydanych pamiętników Z. Brońskiego, dr Sławomir Poleszak z lubelskiego oddziału IPN, z wielką swobodą i lekkością mówił o akcjach oddziału "Uskoka". Nazywał je „likwidowaniem posterunków milicji, UB, działaczy PPR”. Uskok miał jakoby wykonywać na tych terenach zwyczajną robotę policyjną – zabezpieczać ludzi przed rozbojami, walczyć z bezprawiem, itp. Oczywiście tępić też kolaborantów sowieckich. Niestety ludzie "Uskoka" wykonali dwie akcje, z oceną których nawet IPN musi się jeszcze pomęczyć, żeby wyjść na swoje. Są to bowiem zwyczajne zbrodnie wojenne, mord ludności cywilnej. Chodzi o pacyfikację wsi Puchaczów i morderstwo 7 młodych ludzi wracających z pochodu pierwszomajowego (najmłodszy miał 16 lat) pod Sernikami. Dokonał tego były żołnierz NSZ ps. „Wiktor”, który odłączył się od oddziału „Uskoka” i działał na własną rękę, podobno bez wiedzy dowódcy. Pytanie, czy dowódca odpowiada za wszystko, co robią jego ludzie, czy tylko za to, o czym wie, pozostawmy specom od etyki i wojskowym.
Dr Poleszak bardzo zręcznie podszedł do tych faktów, przygotowując grunt wzmiankami o ośrodkach bardzo „skomunizowanych”, które kolaborowały z sowietami, ubekami i tym podobną swołoczą. Otóż wywód wykładowcy zmierzał do ujęcia tych zbrodni wojennych jako walki ideologicznej. Rozstrzelani nie byli w rozumieniu dra Poleszaka zwykłymi ludźmi, cywilami – byli kolaborantami. Taka sztuczka zdecydowanie zmienia postać rzeczy. Zabić kolaboranta - to znacznie lepiej niż zabić po prostu człowieka.
Cały wykład oparty był na założeniu, że podziemie powojenne walczyło z nowym okupantem. Uznanie za okupantów Sowietów, rodzimych komunistów, wojska polskiego, które nadeszło ze Wschodu, rozstrzyga a priori o tym, kto miał racje i prawo, a kto był winny i do odstrzału.
Wśród kombatantów i - zasadniczo wrogo nastawionej wobec wszystkiego, co czerwone - publiki padły jednak dwa głosy polemiczne.
Jako trockista i przedstawiciel Nowej Lewicy (tak się przedstawiłem) stwierdziłem, że wobec sytuacji wojny domowej, jaka trwała w powojennej Polsce, nie obowiązuje kryterium obiektywnych wartości, że należy otwarcie ocenić działalność „Uskoka”, biorąc pod uwagę cel polityczny, rozstrzygając czy celem był postęp, czy reakcja – przywrócenie sanacji i odrzucenie reformy rolnej.
Odpowiedź przedstawiciela IPN była zaskakująca. Oczywiście nie zgodził się z tezą o wojnie domowej, zakładałoby to istnienie sprzecznych racji po obu stronach, a przecież komuna nie ma racji. Na obronę moralnej racji WiN przytoczył socjalistyczne (sic!) hasła. Otóż WiN miał opowiadać się za reformą rolną i częściową nacjonalizacją przemysłu, do tego wolność, demokracja - raj sojuszu robotniczo-chłopskiego. Co na to inni historycy?
W tym wrogim gronie antykomunistycznych kombatantów–słuchaczy, odważnie głos zabrała kustoszka Muzeum Regionalnego w Łęcznej - dr Ewa Leśniewska. Poruszyła, ten niewygodny dla chwalców WiN-owskich partyzantów, temat zbrodni na ludności cywilnej Puchaczowa i Sernik, który tak pieczołowicie preparował prelegent. Zdecydowanie podkreśliła, że było to wymordowanie ludności cywilnej, a wśród ofiar znalazła się dziewczyna, która przyjechała do rodziny na wakacje.
Starosta łęczynski Piotr Winiarski, członek PiS, próbował znaleźć pojednawcze stanowisko, twierdząc, iż wojna (kilka minut wcześniej to nie była wojna) pochłania wiele niewinnych ofiar, bo taka jest jej bezlitosna specyfika, że nie można oceniać tych wydarzeń bez uwzględnienia nieludzkich warunków, wszechobecnej nienawiści. Za chwile jednak kategorycznie stwierdził, że podziemie powojenne miało legitymizację legalnego rządu londyńskiego i mogło dokonywać rekwizycji, wykonywać wyroki – słowem stanowić prawo.
Jedna ze starszych pań, obecnych na wykładzie, odesłała mnie w pewnym momencie do „moich przyjaciół w Moskwie”. Lincz wisiał w powietrzu. Na sali było trochę młodzieży, która nudziła się podczas wykładu i nadzwyczaj ciekawie postawiła uszy, widząc na sali trockistę – czyli diabła. Ostanie słowo należało do mnie, bo musiałem, uznany za wroga i kolaboranta z Sowietami (rocznik 1973), odnieść się do różnych zarzutów, z czego skwapliwie skorzystałem propagandowo, wygłaszając short-program Nowej Lewicy i poglądy trockistów na stalinizm. Wychowana młodzież z ZHR narażona została zatem na demoralizację.
Szkoda, że zamiast wykładu nie przyjęto formy dyskusji panelowej. Dyskusja z pozycji słuchacza, zadającego z sali pytania, poważnie ograniczała możliwości wyrażenia opinii. Nie dane było przeciwnikom wersji historii według IPN, których i tak było niewielu, wypowiedzieć się, wyrazić własną ocenę i pogląd. No, ale przecież od poglądów i ocen jest IPN.
IPN pod maską obiektywizmu realizuje reakcyjną politykę historyczną. Instytucja ta z góry zakłada ocenę wydarzeń, przez pryzmat interesu narodowego, ziemiańskiego, burżuazyjnego. Nie miejmy o to pretensji. Lewica, stojąc na gruncie walki klas, ma oceniać historię z punktu widzenia interesu klasowego, nie siląc się na żaden świętoszkowaty obiektywizm, lecz otwarcie reprezentując szeroko rozumiany proletariat. IPN pokazuje, jak to się robi technicznie.
Jarosław Niemiec
Autor jest działaczem Nowej Lewicy. Artykuł ukazał się w "Trybunie".