To co było z początku zupełnie wyjątkowym objawem procesu podupadania terenów rolniczych, z wolna rozszerza się na inne regiony kraju. W grudniu 2005 roku, położona w centralnych Indiach osada Dorli w prowincji Maharashtra, została pierwszą wsią poza rolniczym Pendżabem - frontem wprowadzanej w Indiach Zielonej Rewolucji - która również postanowiła wystawić się na sprzedaż. Znaki informujące o sprzedaży można spotkać wszędzie, a na bydle i drzewach namalowano napis "Dorli na sprzedaż". To co wydawało się być jakąś wydumaną dziwaczną bajką, staje się z wolna smutną, coraz bardziej powszechną rzeczywistością.
Na Dorli składa się 270 mieszkańców, 500 sztuk zwierząt hodowlanych oraz prawie 600 akrów ziemi uprawnej. Dług każdego mieszkańca wioski, włączając w to dzieci, jest ogromny i wynosi 30 tysięcy rupii (425 funtów szterlingów).
Kilka tygodni wcześniej, setki mieszkańców wsi Chingapur w prowincji Maharashtra, zaprosiło prezydenta Indii, Dr Abdula Kalama, oraz premiera kraju Manmohana Singha, by zechcieli przewodniczyć "ludzkiemu targowi", na którym sprzedawano nerki. Nie widząc żadnych możliwości spłaty rosnących kredytów, wieśniacy podjęli decyzję o wystawieniu na sprzedaż swoich nerek. W innych wioskach regionu jest podobnie. Upadek rolnictwa widoczny jest tutaj na każdym kroku.
Na plakatach rozwieszonych w sąsiedniej wsi Shivani Rekhailapur, można przeczytać: "Ta wieś jest gotowa na sprzedaż. Pozwólcie nam dokonać zbiorowego samobójstwa". Zadłużenie terenów wiejskich osiągnęło obecnie taki poziom, że wspólnoty i samorządy są zmuszone nie tylko do sprzedawania swoich organów, ale również swojej ziemi - zgadzając się tym samym na oddanie kontroli nad jedynym źródłem swojego bezpieczeństwa ekonomicznego.
Malsinghwala jest niewielką wioską w dystrykcie Mansa w prowincji Pendżab. Dług wioski wobec banków wynosi 50 mln rupii. Dodatkowo, jest ona winna prywatnym pożyczkodawcom i pośrednikom kolejne 25 milionów rupii. "Jesteśmy zanurzeni w długach po samą szyję. Nie mamy innego wyjścia jak sprzedać naszą ziemię", stwierdza przewodniczący rady wsi Jasbir Singh. Pokazując decyzję rady, w której zgodziła się ona na sprzedaż wsi, mówi, że każdy z jej 4000 mieszkańców jest zadłużony na astronomiczną sumę 13 tysięcy rupii. W obliczu słabych żniw i braku jakiejkolwiek nadziei na spłatę zobowiązań, wieś podjęła decyzję o sprzedaniu swojego majątku - 1800 akrów ziemi.
W pięć lat po wystawieniu na sprzedaż, wieś Harkishanpura wciąż czeka na kogoś, kto byłby chętny ją kupić. Jest jedną z wielu podobnych do siebie wsi Pendżabu. Mieszkające w niej rodziny, do których należy 1170 akrów ziemi, w jakiś niewiarygodny sposób przeżywają miesiąc za miesiącem. Wciąż rosnące zadłużenie oraz brak zainteresowania ze strony rządu prowincji, powoli choć konsekwentnie spycha kilka wiosek w rejonie w mogący mieć tragiczne skutki kryzys społeczno-ekonomiczny.
Bhuttal Kalan w dystrykcie Sangrur obejmuje prawie 1000 akrów ziemi uprawnej. Sąsiadująca z nią Bhuttal Khurd posiada ich 1200. Osiemdziesiąt procent tej ziemi jest już praktycznie własnością kredytodawców i pośredników. Sytuacja w innych wsiach rejonu, które nie są jeszcze wystawione na sprzedaż, nie jest wcale lepsza. "Ta sytuacja jest alarmująca. Jednak, jak się wydaje, nikt nie chce słyszeć krzyku wołających o pomoc ludzi", mówi Hardayal Singh, mieszkaniec sąsiedniej wsi Govindpura Jawaharwala. Nie powinno zatem dziwić, że według sondażu przeprowadzonego ostatnio przez National Sample Survey Organisation, 40 procent rodzin rolniczych nosi się z zamiarem porzucenia działalności rolniczej i szukania lepszego życia w miastach.
Zjawisko to jednak nie jest w stanie poruszyć sumienia tej największej demokracji świata. Nie wywołała żadnego protestu ani oburzenia informacja o tym, że 65 spośród 243 rolników z dystryktu Vidhrabha w prowincji Maharashtra, którzy w 2004 roku popełnili samobójstwo, było zadłużonych na przynajmniej 8000 rupii. Podobnie nie wywołuje najmniejszej reakcji fakt, że Meena Prakash Rechpade, wdowa po 36-letnim rolniku ze wsi Dhanori w prowincji Maharashtra, nie ma za co wyprawić pogrzebu mężowi, który w dramatyczny sposób rozwiązał swoją tragiczną sytuację bedącą konsekwencją Zielonej Rewolucji. Poza standardowymi wnioskami i obietnicami, takie historie nie robią na nikim wrażenia.
Dziesiątki tysięcy ludzi zajmujących się do tej pory uprawą roli - nie tylko z prowincji Pendżab i Maharashtra, ale z całego kraju - migruje do wielkich aglomeracji, po to by wykonywać tam najbardziej uciążliwe i niewdzięczne prace. Gazety w sercu centrum cybernetycznego - jak chce być określana prowincja Andhra Pradesh w południowych Indiach - pełne są ogłoszeń namawiających do zastawiania przedmiotów wykonanych ze złota i srebra. Z kolei w Karnataka, gdzie notuje się bardzo dużo samobójstw wśród rolników, zbyt duży nacisk został położony na rozwój nowych technologii, co efektywnie wykluczyło znaczny odsetek ludzi żyjących z rolnictwa z udziału w czerpaniu korzyści ze wzrostu gospodarczego. Największą tragedią jest chyba to, że władze obu prowincji zrzuciły winę na rząd Indii za panujący w rolnictwie kryzys, który objawia się zatrważającą statystyką wzrostu samobójstw na terenach wiejskich.
Pogłębiającą się zapaść terenów rolniczych pogarsza absolutna besilność rządu i niemożność ustalenia przyczyn tej krytycznej sytuacji. Brakuje też inicjatyw płynących ze środowisk naukowców, ekonomistów i psychologów, które zawierały by propozycje rozwiązań zmierzających do zatrzymania i - być może - likwidacji tego procesu, kładącego się cieniem na wizerunku całego kraju. Powody tego stanu rzeczy są niezwykle proste. Nikt nie miał i nie ma w sobie wystarczająco dużo odwagi, by wskazać palcem na zasadniczą przyczynę niepowodzenia Zielonej Rewolucji. Wywołała ona nie tylko degenerację środowiska naturalnego, którego stan jest dzisiaj katastrofalny, ale zrujnowała też życie milionom żyjących na wsi ludzi.
Sygnały alarmujące o nadchodzącej tragedii pojawiały się już od jakiegoś czasu. W ciągu ostatniego dziesięciolecia nie odnotowano wzrostu produkcji rolnej, która dzisiaj wykazuje nawet tendencje spadkowe. Wszystko to nastąpiło w czasie, gdy ziemia została zniszczona wskutek stosowania technologii opartych na silnym wspomaganiu chemicznym, w glebie zaczęło brakować składników mineralnych i odżywczych, wyschły wody gruntowe, a rynek sam z siebie nie był w stanie uchronić rolników przed zapaścią całej gałęzi produkcji. W połączeniu z chronicznym zaniedbywaniem przez rząd naturalnych powiązań zapotrzebowania na żywność z jej produkcją - skupiając się w zamian na oferowanym przez firmy zagraniczne przetwórstwie i na eksporcie - musiało to doprowadzić do dzisiejszej katastrofy.
W czasie gdy koszty produkcji nieustannie rosły, zmuszając rolników do zaciągania coraz to nowych kredytów, ceny skupu produktów rolnych pozotały niezmienione. W konsekwencji, stosunek kosztów produkcji do zysków stawał się coraz bardziej niekorzystny, co pogrążało producentów żywności w coraz większych długach, które narastały z każdym kolejnym rokiem. Wydany niedawno raport stwierdza, że ceny produktów rolnych są na tym samym poziomie co w roku 1985, a więc nie zmieniły się przez ponad dwadzieścia lat.
Apatia jest tak powszechna i głęboka, że nie troszcząc się o wyszukanie błędów w systemie i nie wyciągając wniosków ze śmiertelnych następstw pierwszej Zielonej Rewolucji, próbuje się dzisiaj wprowadzać drugą Zieloną Rewolucję. Uzależni ona Indie w jeszcze większym stopniu od dostawców zagranicznych, co spowoduje dalszy wzrost kosztów produkcji. Druga Zielona Rewolucja, jak wszystko na to wskazuje, zawiera w sobie wszystkie składniki niezbędne do tego, by pogłębić trwający obecnie kryzys i przyspieszyć proces dalszej marginalizacji społeczności rolniczej.
Reformy rolne, które są wprowadzane pod hasłami wzrostu produkcji i minimalizacji ryzyka związanego z nieuchronnymi wahaniami cen, faktycznie mają za zadanie zniszczyć potencjał produkcyjny wsi i jeszcze bardziej wykluczyć żyjących tam ludzi z kręgu beneficjentów wzrostu gospodarczego. Zachęcanie do zwierania kontraktów na przyszłe zbiory, dzierżawienia ziemi, tworzenia spółek rolniczych oraz specjalnych punktów skupu, doprowadzi do wyludnienia hinduskiej wsi. Opuści ją większość spośród żyjących tam obecnie 600 milionów ludzi.
Wioski na sprzedaż staną się wówczas stałym elementem hinduskiego krajobrazu.
Devinter Sharma
tłumaczenie: Sebastian Maćkowski
Artykuł ukazał się w "The New Statesman".