Stawia więc pytanie, na które poszukuje odpowiedzi, co chrześcijaństwo i przede wszystkim katolicyzm powinny uczynić w celu naprawienia wyrządzonych krzywd oraz niedopuszczenia w przyszłości do powtórzenia się masowych zbrodni z „epoki krematoryjnych pieców”. Po pierwsze jednak, co bardzo wyraźnie podkreśla autor książki, na pewno w swoim moralnym osądzie Kościoła nie kieruje się odpowiedzialnością zbiorową, a co było mu zarzucane np. po wydaniu „Gorliwych katów Hitlera” odnośnie całego społeczeństwa niemieckiego.
Stwierdza bowiem, zresztą dość banalnie, że na pewno w okresie nazistowskim byli w Kościele duchowni i świeccy katolicy, którzy brzydzili się antysemityzmem. Z tego powodu często więc sprzeciwiali się eliminacyjnemu prześladowaniu Żydów, a nawet ratowali im życie. Wiemy też m.in. z głośnego filmu Spielberga „Lista Schindlera”, pamiętników Władysława Szpilmana, czy w końcu z opowiadania Szczypiorskiego „Stroma ścieżka do nieba”, że w epoce nazistowskiej nie wszyscy Niemcy byli gorliwymi zwolennikami Hitlera.
Jak twierdzi Goldhagen, antysemityzmu można doszukiwać się w Piśmie Świętym, w którym mówi się np. o Żydach jako sługach diabła i zabójcach Chrystusa. Przez wiele setek lat przed Holocaustem jego oblicze miało więc charakter imperatywu religijnego. Co więcej, Goldhagen jednak w bardzo logiczny sposób dowodzi, że papież Pius XII nie był obrońcą Żydów, lecz antysemitą.
Na Piusie XII rzeczywiście ciążą poważne zarzuty zaniedbania, czego z kolei na pewno nie można już powiedzieć o duńskim Kościele luterańskim, którego pasterze głośno i zdecydowanie upomnieli się o prześladowanych Żydów, dzięki czemu w przytłaczającej większości ocalili ich przed zagładą.
Z niemałą pasją prowadzone śledztwo, którego ciężar Goldhagen przenosi z osoby Piusa XII na cały Kościół w Europie, tak naprawdę potwierdza opinię o kiepskiej kondycji moralnej wielu duchownych. W wielu krajach Europy często decydowali się oni na współpracę z hitlerowcami.
Autor wspomina m.in. bp. Franza Justusa Rarkowskiego, nazistę z przekonania i zaciętego antysemitę, który był duchowym zwierzchnikiem kapelanów Wehrmachtu. Na satelickiej zaś względem III Rzeszy Słowacji, gdzie władzę sprawował ks. Tiso i Vojtech Tuka, tak naprawdę zostały przecież wprowadzone antysemickie ustawy, a słowaccy Żydzi zostali deportowani do obozów zagłady.
W Chorwacji jednak już wielu księży osobiście uczestniczyło w rzezi Żydów pod przywództwem franciszkanina Miroslava Filipovicia-Majstrovicia, a na Litwie w czasie rzezi Żydów w sierpniu 1941 r. hierarchowie Kościoła zabronili udzielania Żydom jakiejkolwiek pomocy.
Goldhagen dokonuje jednak bardzo istotnego rozróżnienia między antysemityzmem religijnym a jego rasistowską wersją. Bez obawy można powiedzieć, że wielu duchownych było antysemitami z przyczyn religijnych. Co oznacza, że ich zdaniem Żydzi mieli szansę na zbawienie, ale jedynie pod warunkiem nawrócenia. Naziści zaś prezentowali już antysemityzm rasistowski, który zakładał posiadanie przez Żydów stałej predyspozycji do nieustannego czynienia zła, którego zastopowania upatrywali jedynie w ich unicestwieniu.
Na pewno jego jedna, jak i druga odmiana przyczyniła się do ich poniżania i wyrządzania krzywdy. Chyba nie dowiemy się jednak, czy duchowni ratujący Żydów przed Holocaustem mieli szansę na pozytywna zmianę wizerunku instytucjonalnego Kościoła.
Wiemy bowiem, że w samym Rzymie, bez specjalnego zaangażowania papieża, tak naprawdę duchowni ocalili przed zagładą dziesiątki tysięcy Żydów. Czynili to jednak bez inspiracji ze strony Piusa XII, który musiał o tym wiedzieć, najpewniej też tolerował to głęboko ludzkie przedsięwzięcie, ale sam do niego nigdy nie zachęcał.
Czytając książkę Goldhagena, w pewnym momencie stajemy przed koniecznością udzielenia odpowiedzi na pytanie, w jaki sposób i na ile przedwojenny antysemityzm Kościoła przygotował grunt dla nazistowskiej eksterminacji Żydów? Podobnie bowiem jak Kertzer, tak i sam Goldhagen uformowania gruntu dla nazistowskiej eksterminacji Żydów upatrują przede wszystkim w radykalnym antysemityzmie co poniektórej prasy katolickiej.
Na pierwszy plan wybija się oczywiście „Civilta` Cattolica”, znane z żarliwego antysemityzmu jezuickie pismo, które oficjalnie reprezentowało poglądy Stolicy Apostolskiej i jednocześnie przez całe dziesięciolecia przedstawiające Żydów jako zagrożenie dla świata.
To prawda, jak pisze Goldhagen, że Kościół w przeszłości odwoływał się do agresywnego nacjonalizmu oraz głosił pogardę i nienawiść do Żydów. Dzisiaj jednak zawsze warto dodać, że od czasu Soboru Watykańskiego II, a zwłaszcza pontyfikatu Jana Pawła II, to nie jest już ten sam Kościół. Trzeba wierzyć, że na trwałe w jego nauczanie wpisały się takie elementy, jak afirmacja godności każdej osoby ludzkiej, bez względu na jej przynależność rasową lub religijną, czy zwykłe poszanowanie praw człowieka.
Ciekawe, że Goldhagen jednak pyta, dlaczego mamy nie oceniać postawy Piusa XII i Kościoła w czasie Holocaustu, skoro na co dzień dokonujemy bardzo licznych ocen. Tak na przykład, chwalimy pracodawcę, gdy otrzymamy podwyżkę, ale potępiamy terrorystów, którzy dokonali ataku na Word Trade Center 11 września 2001 r. Na pewno więc nie można Kościoła sytuować poza jakimikolwiek osądami, ale czy wolno nam całościowo winić Kościół jako wspólnotę za zaniedbania dokonane w czasie zagłady Żydów, a wcześniej za napędzanie w prasie katolickiej antysemityzmu?
Goldhagen postuluje bowiem instytucjonalną reformę Kościoła, a nawet skorygowanie antysemickich treści Pisma Świętego. Ze zbyt wielką łatwością jednak bagatelizuje już osiągnięty dorobek dialogu katolicyzmu z judaizmem, jaki był prowadzony w obrębie bardzo bolesnych tematów w czasie pontyfikatu Jana Pawła II.
Nic bowiem dla Goldhagena nie znaczą słowa soborowej deklaracji „Nostra aetate”: „(...) Kościół, który potępia wszelkie prześladowania, przeciw jakimkolwiek ludziom zwrócone, pomnąc na wspólne z Żydami dziedzictwo, opłakuje – nie z pobudek politycznych, ale pod wpływem religijnej miłości ewangelicznej – akty nienawiści, prześladowania, przejawy antysemityzmu, które kiedykolwiek i przez kogokolwiek kierowane były przeciw Żydom”.
Na świecie Goldhagen nie ma dobrej prasy i raczej posiada opinię prowokatora, może nawet skandalisty. Można mu oczywiście zarzucić, że nie wykazuje dość dobrej woli w zrozumieniu historii Kościoła. Sam zresztą przyznaje, że nie jest historykiem, lecz politologiem. Historyka interesują bowiem przede wszystkim fakty, bez których z kolei politolog nie jest w stanie dokonać trafnej i rzetelnej analizy. Przykre, że Goldhagen jednak zdecydowanie odrzuca rękę, jaką w geście pojednania została wyciągnięta przez Kościół do Żydów po Soborze Watykańskim II, a przede wszystkim w czasie pontyfikatu Jana Pawła II. Oczekuje zaś od Kościoła czegoś więcej – materialnego, politycznego i moralnego naprawienia wyrządzonych krzywd. Można jednak odnieść całkiem uzasadnione wrażenie, że w ten sposób sytuuje się wobec niego w pozycji nadrzędnej, co raczej nie skłania do prowadzenia obustronnego dialogu w duchu prawdy, pojednania i wzajemnego poszanowania.
Książka Goldhagena jest o tyle ważna, o ile wnosi coś nowego do debaty publicznej na temat odpowiedzialności Kościoła za Holocaust. Niepozbawione jednak są racji opinie, że może być ona obliczona na medialny szum, o czym miałoby świadczyć jednostronne i nieprzejednane wręcz stanowisko Goldhagena odnośnie Kościoła epoki nazistowskiej.
Uważam za intencjonalny chwyt propagandowy, co postuluje Goldhagen, że struktury instytucjonalnego Kościoła rzeczywiście mogą ulec zdemokratyzowaniu. Goldhagen na pewno w jakiejś mierze prezentuje również nieco stereotypowe spojrzenie na Kościół jako uosobienie sprawcy krzywd wielu Żydów.
Nikt nie neguje winy Kościoła w tej kwestii, ale nieustanne powielanie stereotypu katolickiego antysemityzmu z pozycji etyki nakazującej (musisz zrobić to i to, żeby było w porządku) może w efekcie przynieść skutki odmienne do zamierzonych. Oby tak się nie stało.
Daniel Jonah Goldhagen, „Niedokończony rozrachunek. Rola Kościoła katolickiego w Holocauście i niedopełniony obowiązek zadośćuczynienia”, przełożyła Hanna Jankowska, Wydawnictwo Sic!, Warszawa 2005, 402 ss.
Jarosław Hebel
Recenzja ukazała się w "Aneksie" (nr 356) – dodatku do "Trybuny" z 13 maja 2005.