W Trybunie z 1 lipca tego roku Leszek Miller podnosi głowę. Atakuje. Chwali się. Jak za starych, dobrych lat bije od niego pycha i samozadowolenie. Nie byłoby w tym nic dziwnego, gdyby nie to, że swoje zadufanie podbudowuje o mocno naciągane fakty. Do tego odwołuje się do ludzi lewicy, którzy nie wiedzieć czemu mieliby wspierać nie będące (poza frazeologią, a i tu rzadziej niż częściej) partią lewicową SLD i gospodarczego liberała, który lewicą gardzi, Leszka Millera.
Miller nie powinien odwoływać się do „ludzi lewicy”. Dlaczego? Ponieważ sam lewicowcem nie jest, a jego miejsce znajduje się wśród gospodarczych liberałów.
Gdy przyjrzymy się bliżej poglądom Leszka Millera okaże się, że były socjaldemokratyczny premier ma bardzo niewiele wspólnego z lewicą. Bezgranicznie za to wierzy w liberalne dogmaty. W pewien sposób znaczące jest już nawet to, że najlepszym źródłem do poznania poglądów tego „socjaldemokraty” jest tygodnik „Wprost”. Takie bowiem, skrajnie liberalne, medium obrał sobie były premier na trybunę ich głoszenia. Zresztą jak wynika z lektury tego co tam pisze... zupełnie słusznie.
W serii artykułów opublikowanych na łamach „Wprost” Miller opisuje swoje gospodarcze poglądy, jednocześnie próbując rozprawić się z lewicowymi „mitami” i adwersarzami. Według Leszka Millera lewica w sferze gospodarki nie ma nic do powiedzenia i powinna zaakceptować twarde, i oczywiście liberalne prawa rynku. Były szef eseldowskiego rządu głosi bezwarunkowy kult wzrostu gospodarczego. Oczywiście samo to jeszcze nie skreśla go jako socjaldemokraty, choć bezwarunkowość z jaką to robi budzi już duże wątpliwości. Problem tkwi w tym, że Miller dokonuje bardzo mocnej apologii wzrostu i odwołuje się przy tym do skrajnie liberalnych form funkcjonowania rynku. A takie formy oznaczają rezygnację z jakichkolwiek narzędzi korygowania mechanizmu rynkowego. „Rynek zawsze ma rację” pisze Leszek Miller, jakby zapomniał (a może nie znał?) o długiej liście zawodności mechanizmu rynkowego, które państwo może i powinno korygować.
Były premier odrzuca spór ideowy w ramach gospodarki, zostawiając miejsce dla lewicy w sferze kultury i obyczajowości. Lewica nie ma, jego zdaniem, nic do powiedzenia w sferze polityki gospodarczej. Powinna mówić i robić to samo co liberałowie.
Były premier przyjmuje powszechny w naszym kraju liberalny konsensus. „Gospodarka, która przez półtora wieku była terenem radykalnej polaryzacji, przestaje być terenem konfrontacji lewicy i prawicy. Różnice powoli się zacierają, albowiem spór między liberalizmem, a socjalizmem został już rozstrzygnięty. Gołym okiem widać, który system jest bardziej efektywny.” pisze ten „socjaldemokratyczny heretyk” (tak sam siebie nazywa). Zapomina przy tym, że współczesny europejski socjalizm to nie gospodarka centralnie planowana, tylko państwo dobrobytu, polityka gospodarcza oparta o korygowanie zawodności rynku i różne metody pobudzania produkcji, polityka pełnego zatrudnienia (tak obca rządowi Millera) oraz redystrybucja dochodu narodowego. Dla współczesnej lewicy wzorem polityki gospodarczej nie jest Związek Socjalistycznych Republik Radzieckich, czy Korea Północna jak chciałby Miller. Jest nim Szwecja i tak zwany model skandynawski. A tam podobnie jak w większości państw dobrobytu, wysoka efektywność gospodarki towarzyszy bardzo wysokiej jakości życia. Lewicowa polityka gospodarcza to wolny rynek w sferze wytwarzania produktu, ale już nie w sferze konsumpcji wypracowanego dochodu. To także określenie i ścisłe przestrzeganie przepisów określających warunki pracy oraz równoważenie sytuacji przedsiębiorców i pracowników. To wreszcie nowoczesna i prężna gospodarka. Najlepszy przykład to Szwecja, która znajduje się na trzecim miejscu w rankingu najbardziej konkurencyjnych gospodarek świata. Kraje skandynawskie niezmiennie znajdują się też w czołówce rankingu gospodarek opartych na wiedzy. Jeżeli chodzi o jakość życia to w pierwszej dziesiątce przygotowywanego przez ONZ indeksu HDI znajduje się co najmniej siedem krajów realizujących rozbudowaną politykę socjalną. Dopiero 10. są Stany Zjednoczone. Jest różnica, której zdaniem byłego premiera ma nie być, pomiędzy polityką gospodarczą lewicy i prawicy. Tak samo jak inna jest polityka społeczna w obydwu tych modelach.
W artykułach Millera króluje wspomniany już, swoisty dla lewicowca, kult wzrostu gospodarczego i podatku liniowego. Były premier stwierdza: „Trwały i szybszy niż w Europie Zachodniej wzrost gospodarczy to polski problem numer jeden.”. I mija się z prawdą. Wzrost gospodarczy nie jest ani największym problemem, ani nawet głównym celem jakim powinna kierować się nasza polityka. Wzrost jest jedynie narzędziem dla poprawy jakości życia w naszym kraju i walki z największą polską plagą czyli bezrobociem. Nie można dokonywać jego prostej apologii, bo to prowadzi do pomijania kwestii społecznych. Ważnych nie mniej, a może nawet bardziej. Wzrost jest zaledwie narzędziem, które ma służyć tym, którzy go wypracowują. Polityka, której głównym celem jest wykreowanie wzrostu, pomijająca jednocześnie możliwość wpływania na jego zagospodarowanie doprowadziła. choćby w latach, w których rządził Miller, do zjawiska tzw. wzrostu bezzatrudnieniowego. Przez trzy lata w czasie których rządził „socjaldemokrata heretyk” wzrost gospodarczy ciągle przyspieszał (w 2004 roku PKB wzrósł o 5,3%), ale rosło też bezrobocie – z 16,3% kiedy obejmował urząd do 19,9%, kiedy z niego ustępował.
Najbardziej zaskakujące jest jednak „samochwalstwo” Millera. We wspomnianym artykule w Trybunie pisze on: „Potrafiliśmy osiągnąć wysoki wzrost gospodarczy i spadek bezrobocia. Zmniejszenie dysproporcji w położeniu obywateli i nowe miejsca pracy. (...) Dysproporcje w poziomie życia ludzi, w ostatnich kilku latach, nie tylko się nie zwiększyły, ale ulegają zmniejszeniu. Więcej gospodarstw domowych wychodzi z niedostatku niż weń wpada. Ubogich prędzej ubywa niż przybywa.” Chwali się nieco na wyrost, w wielu miejscach mijając się z prawdą, by nie powiedzieć, że po prostu kłamiąc. Stosowanie w praktyce idei o których pisałem wyżej doprowadziło do sytuacji, w której owszem notowaliśmy wzrost gospodarczy, jednak nie przekładał się on ani na poprawę sytuacji społecznej, ani na wzrost jakości życia, ani na tak ważny spadek bezrobocia.
Wzrost gospodarczy w ostatnim roku sprawowania przez Millera władzy rzeczywiście był wysoki, jednak należy zapisać go raczej na konto Marka Belki i Grzegorza Kołodki niż samego premiera. Za to nieumiejętność połączenia polityki gospodarczej ze społeczną, i wykorzystania narzędzi jakie daje choćby polityka podatkowa (której Miller chciał się zupełnie wyrzec) doprowadziła do sytuacji w której bezrobocie wzrosło do 20%. Przyrost liczby miejsc pracy, którym chwali się Miller przejawił się tym, że zatrudnienie spadło z 53,5% w 2001 roku do 51,9% w 2004 roku. Wzrosła też liczba ludzi żyjących poniżej minimum egzystencji, a więc w skrajnej biedzie: z 9,5% w 2001 do 12% w 2004. Skąd więc teza o zmniejszeniu się skali ubóstwa? Doprawdy nie wiem.
Jako przyczynę wyborczej porażki SLD Leszek Miller podaje aferę Rywina, podpierając się przy tym sondażami CBOS. Wietrzy spiskową działalność politycznych przeciwników. W tym pierwszym ma wiele racji, ponieważ to właśnie ta afera ostatecznie zniszczyła zaufanie do jego rządu, ale zapomina przy tym, że jeszcze przed jej wybuchem poziom zaufania do gabinetu Leszka Millera systematycznie spadał. W listopadzie 2001 roku połowa Polaków zaliczała się do jego zwolenników, w lipcu 2002 już jedynie co trzeci. Także ta niezwykle skuteczna polityka gospodarcza, którą chlubi się były premier nie znajdowała odbicia w społecznych przekonaniach. W styczniu 2003 roku jedynie co trzeci Polak widział w działaniach rządu szansę na poprawę sytuacji gospodarczej.
Wbrew temu co mówi i pisze Leszek Miller, a także wbrew jego wielkiej wierze w siebie to nie afera Rywina pozbawiła SLD wpływu na rządzenie krajem. Ona była jedynie przysłowiowym gwoździem do trumny dla formacji, która w lewicowym pudełku sprzedawała ludziom liberalny produkt.
Żaden człowiek lewicy nauczony doświadczeniem trzech lat rządów Leszka Millera i świadom tego, że były premier cynicznie wykorzystując elektorat lewicy głosi i stosuje liberalną politykę nie poprze powracającego (niemal) z zaświatów Leszka Millera. Nie zrobi tego, ponieważ SLD i Leszek Miller to nie lewica. Gdy przyjmiemy zachodnioeuropejskie standardy to ich miejsce odnajdziemy, zwłaszcza w sferze gospodarki, daleko na prawo od partii konserwatywnych i chadeckich. SLD to po prostu aparat służący do wykorzystywania wyborców i zdobywania władzy.
Gdy będzie moda na lewicę będzie się do niej, tak jak Miller teraz, odwoływać. Gdy okaże się, że wprowadzenie podatku liniowego da kilka sondażowych punktów poprze jego wprowadzenie.
Na mocną, najlepiej parlamentarną, lewicę w Polsce przyjdzie jeszcze poczekać, jednak obserwując ożywienie „na lewo od SLD” tak w działaniach, jak i w sferze ideowej można mieć nadzieję, że już niedługo.
Tomasz Borejza
Artykuł ukaże się we wrześniowym numerze pisma "Nowy Robotnik".