Kowalewski: Jak walczy libański ruch oporu część I

[2006-08-20 09:18:42]

W 2002 r. w drugim numerze czasopisma „Rewolucja” zmieściliśmy obszerne, wielostronne i solidne dossier poświęcone historii Hezbollahu i jego walki o wyzwolenie południowego Libanu. Było dla nas jasne, że prędzej czy później ten niezwykle dynamiczny i bojowy ruch znajdzie się w samym centrum najbardziej burzliwych i dramatycznych wydarzeń bliskowschodnich i w bieżących dziejach tego regionu odegra bardzo ważną rolę. Dziś, gdy sprawdza się ta prognoza, która wówczas wydawała się zuchwała, tych wszystkich, którzy chcą wiedzieć, czym jest oraz o co i jak walczy libański ruch oporu, odsyłam do tego dossier jako nieodzownej lektury. Niniejsze opracowanie jest jego aktualizacją ad hoc. Referuję w nim najważniejsze, najbardziej wnikliwe raporty, analizy, rozważania, korespondencje prasowe i wypowiedzi z ostatnich dni i tygodni, poświęcone Hezbollahowi, często przytaczając je dosłownie.

Najbardziej niepomyślna wojna Izraela

„Sprawę żołnierzy pojmanych w Gazie i Libanie zdjęto tu już z publicznego porządku dziennego. Chodzi o to, aby raz na zawsze zniszczyć Hezbollah i Hamas, a nie o to, aby ci żołnierze wrócili do domu. Podobnie latem 1982 r. izraelska opinia publiczna zupełnie zapomniała o ofierze, która dostarczyła rządowi Menachema Begina pretekstu do inwazji na Liban. Był to Szlomo Argow, ambasador izraelski w Londynie, na którego życie urządziła zamach rozłamowa grupa palestyńska. Zamach na niego posłużył Arielowi Szaronowi za pretekst do najazdu na Liban i pozostania tam przez 18 lat.” Tak już w trzecim dniu obecnej agresji na Liban pisał na „Electronic Lebanon” lewicowy historyk izraelski, prof. Ilan Pappe z uniwersytetu w Hajfie.

„W tym nie ma nic nowego. W 1948 r. Palestyńczycy wybrali konflikt o bardzo niskim natężeniu, gdy Narody Zjednoczone narzuciły deal, który odbierał im połowę kraju ojczystego i oddawał ją społeczności przybyszów i osadników – większość z nich przyjechała tu po 1945 r. Przywódcy syjonistyczni długo czekali na taką okazję i rozpętali operację czystki etnicznej, wypędzając połowę rodzimej ludności tego kraju i niszcząc połowę wsi palestyńskich”, pisał dalej Pappe. Stwierdzał, że izraelskie dążenie do ostatecznego rozwiązania kwestii palestyńskiej i izraelska agresja na Liban są ze sobą ściśle związane. „Im większa ekspansja potęgi wojskowej Izraela, tym łatwiej doprowadzić do końca niedokończone dzieło 1948 r. – totalną dezarabizację Palestyny.”

Tydzień później, 21 lipca, korespondent „San Francisco Chronicle” Matthew Kalman doniósł z Jerozolimy, że plan tej wojny był gotowy ponad rok temu. „W ciągu sześciu lat od zakończenia okupacji wojskowej południowego Libanu Izrael przyglądał się uważnie, jak Hezbollah buduje swoją obecność wojskową w regionie. Gdy w zeszłym tygodniu bojownicy Hezbollahu porwali dwóch żołnierzy izraelskich, armia izraelska była gotowa do niemal natychmiastowej reakcji. «Ze wszystkich swoich wojen od 1948 r., do tej Izrael był najlepiej przygotowany», powiedział Gerald Steinberg, profesor nauk politycznych na Uniwersytecie Bar-Ilan. (…) W 2004 r. kampania wojskowa, którą teraz obserwujemy, zaplanowana na trzy tygodnie, była już naszkicowana i w ciągu ostatniego roku czy dwóch urządzano jej symulacje i szczegółowo ją dopracowywano.» (…) Ponad rok temu wyższy oficer armii izraelskiej zaczął przedstawiać ją w programie PowerPoint i na zasadzie off-the-record amerykańskim i innym dyplomatom, dziennikarzom i trustom mózgów…”

Dwa tygodnie później, 2 sierpnia, pakistański dziennikarz i analityk polityczny Syed Saleem Shahzad pisał z południowego Libanu do „Asia Times”: „Panująca elita polityczna USA nie potrafiła zrozumieć (albo rozmyślnie zignorowała) rzeczywisty puls sytuacji po 11 września 2001 r., gdy w 2003 r. postanowiła najechać Irak mimo wielokrotnych sprzeciwów wysokich funkcjonariuszy Pentagonu i wywiadu. Przeliczyła się, na co wystarczającym dowodem jest chaos, w którym pogrążył się Irak. Teraz «Asia Times Online» dowiedział się od kontaktów zarówno w Libanie, jak i w regionie, że Izrael również wdał się w awanturę wojenną na przekór ostrzeżeniom pochodzącym z łona jego elity, że należy zachować ostrożność. Podobnie jak w Iraku, skutki mogą być straszne. «Asia Times» powiedziano, że sojusz politycznych jastrzębi izraelskich z grubymi rybami wojskowymi jest zdecydowany raz na zawsze wyrwać w Libanie Hezbollah z korzeniami, mimo ostrzeżeń Mosadu – wywiadu izraelskiego. Ci, którzy przekonywali do powściągliwości, mówią, że wojna w Iraku zmieniła dynamikę i nastroje na Bliskim Wschodzie. Region już nie jest taki sam, jak wtedy, gdy Izrael mógł bezkarnie prężyć muskuły: teraz rozchodzi się tam fala głębinowa nastrojów antyizraelskich i antyamerykańskich. Zanim zaczęła się wojna, wywiad izraelski przyznał się elicie rządzącej, że nie udało mu się przeniknąć do szczelnie zamkniętych kręgów ideologicznie i religijnie motywowanych kadr i kierownictwa Hezbollahu. Dlatego był przeciwny wojnie, dopóki prokurencka siatka wywiadowcza nie zbierze więcej informacji o sile wojskowej, stanie liczebnym, logistyce i pozycjach Hezbollahu. W raportach wywiadu izraelskiego ostrzegano, że z poparciem irańskim Hezbollah wyrósł poza ramy takiego małego ugrupowania ruchu oporu, jakim jest Hamas w Palestynie, i że będzie walczył czymś więcej niż tylko bronią ręczną i samobójczymi zamachami. Ostrzegano, że zanim rozpęta się wojnę na wielką skalę, sprawą zasadniczą jest dokładne rozpoznanie machiny wojennej Hezbollahu, bo w przeciwnym razie wojna może skończyć się katastrofą wojskową.”

Tego samego dnia wybitny historyk izraelski, prof. Zeew Sternhell z Uniwersytetu Hebrajskiego w Jerozolimie, pisał na łamach izraelskiego dziennika „Haarec”: „Żadna sytuacja nie może długo trwać bez uzasadnienia ideologicznego. Oto dlaczego, gdy stało się jasne, że niepomyślna kampania wojskowa nie osiąga swoich celów, z pomocą różdżki czarodziejskiej podniesiono ją do rangi wojny o przetrwanie. Gdy każdy zrozumiał, że trzeba znaleźć moralne uzasadnienie zarówno dla rozmachu zniszczeń spowodowanych w Libanie i dla zabijania tam ludności cywilnej, jak i dla zabitych i rannych żołnierzy izraelskich (nikt nawet nie wspomina o narażeniu całej ludności cywilnej na północy Izraela, trzymanej w haniebnych warunkach w schronach przeciwlotniczych, na ostrzał nieprzyjacielski), wymyślono wojnę o przetrwanie, która z natury rzeczy musi być długa i wyczerpująca. Tak kampania polegająca na egzekwowaniu odpowiedzialności zbiorowej, rozpoczęta w pośpiechu, bez trzeźwej oceny sytuacji i na podstawie nieprawidłowego rozpoznania, przy akompaniamencie obietnic, których armia nie potrafi dotrzymać, zamieniła się w wojnę na śmierć i życie, jeśli nie w rodzaj drugiej Wojny o Niepodległość. W prasie czyni się nawet żenujące porównania do walki z nazizmem, które nie tylko brutalnie zniekształcają historię, ale hańbią pamięć Żydów poddanych eksterminacji.”

Sternhell pisał dalej: „Jednocześnie w ciągu tych trzech tygodni zredukowano i skurczono cele kampanii. Od przywrócenia Izraelowi siły odstraszającej, wyeliminowania Hezbollahu i natychmiastowego rozbrojenia go, po trzech tygodniach przeszliśmy do obecnego celu. Jest nim usunięcie wysuniętych przyczółków Hezbollahu i rozmieszczenie sił międzynarodowych, które miałyby bronić północny Izrael przed możliwością ponownego ataku. W takiej sytuacji przeciętny obywatel, który nie pracuje dzień i noc w korytarzach władzy i nie snuje się pod drzwiami generalskich gabinetów, czuje się zagubiony. To tak przywracamy armii siłę odstraszającą? Czyż nie osiągnęliśmy czegoś wręcz przeciwnego? Czy dla całego świata nie stało się jasne, że nasze «niezwyciężone» lotnictwo nie tylko przez trzy tygodnie nie zdołało skończyć z gradem spadających na nas rakiet, ale musi uruchomić awaryjny most lotniczy, aby zapewnić sobie dostawy materiałów wojennych – jak podczas wojny Jom Kipur w 1973 r.? Co więcej, zwykły obywatel zadaje sobie inne pytanie: jeśli kilka tysięcy bojowników partyzanckich stanowi zagrożenie dla istnienia kraju dysponującego niezrównaną w tej części świata siłą uderzeniową i uzbrojeniem, jak to możliwe, że przez ostatnie pięć czy sześć lat nic o tym nie słyszeliśmy z ust rządzących? To prawda, że od 2000 r. nie zajmowaliśmy się niczym innym poza sprawą palestyńską, zahipnotyzowani «palestyńskim niebezpieczeństwem».”

Skutki były fatalne, pisał dalej Sternhell. „Gdy utworzono obecny rząd, na dwa, jeśli nie na cztery lata sformułowano program narodowy, którego głównym składnikiem jest realizacja «szaronowego dziedzictwa»: jednostronne wytyczenie granic na terytoriach poprzez ich rozczłonkowanie na kantony i w rezultacie wyeliminowanie możliwości stworzenia na nich państwa palestyńskiego. To sprawiło, że obywatele uważali, iż to jest sprawa, która zdecyduje o przyszłości Izraela. O tym, że taka jest skala priorytetów narodowych, najwyraźniej świadczy sytuacja, w której znajdują się jednostki bojowe armii. Nie było żadną tajemnicą, że armia niemal zupełnie przestała szkolić się w działaniach dużymi jednostkami i w złożonych operacjach i całkowicie pogrążyła się w walce z powstaniem palestyńskim. Gdy brygady piechoty stają się siłą policyjną wyspecjalizowaną w wywalaniu drzwi i rozwalaniu ścian w obozach uchodźców lub w ściganiu grup terrorystów w gajach oliwnych, gdy zamiast talentu operacyjnego i umiejętności dowodzenia dużymi jednostkami kryterium sukcesu wyższego oficera jest liczba osobników z listów gończych, których udało mu się schwytać, armia podupada.”

Sternhell konkludował w dramatycznym tonie: „Obecna wojna jest najbardziej niepomyślna ze wszystkich, które stoczyliśmy; jest dużo gorsza niż pierwsza Wojna Libańska, którą przynajmniej odpowiednio przygotowano i w której, z wyjątkiem uzyskania kontroli nad autostradą Bejrut-Damaszek, armia mniej więcej osiągnęła swoje cele, określone przez ówczesnego ministra obrony Ariela Szalona. Przerażająca jest myśl, że ci, którzy zdecydowali o wpędzeniu nas w obecną wojnę, nawet nie marzą o tym, jak ona się skończy ani nie myślą o jej destrukcyjnych skutkach w niemal wszystkich możliwych dziedzinach, o szkodach politycznych i psychologicznych, które ona wyrządza, o poważnym ciosie dla wiarygodności rządu i – tak! – o zabijaniu na próżno dzieci. Cynizm demonstrowany przez urzędowych i innych rzeczników rządu, w tym wielu korespondentów wojennych, w obliczu katastrofy, której doświadczają Libańczycy, zdumiewa nawet kogoś, kto dawno stracił młodzieńcze złudzenia.”

Gdy Sternhell pisał te słowa, od ponad trzech tygodni lotnictwo izraelskie obracało Liban w ruinę, a ponad milion Izraelczyków siedział w schronach przeciwlotniczych, chowając się przed odwetowym ostrzałem rakietowym ze strony libańskiego ruchu oporu. „Zgodnie ze swoją doktryną wojskową, sformułowaną na początku lat dziewięćdziesiątych, Hezbollah ostrzeliwuje Izrael rakietami nazywanymi katiuszami tylko w odpowiedzi na izraelskie ataki na cywilów libańskich”, wyjaśnia w „Christian Science Monitor” prof. Anders Strindberg, konsultant europejskich agend rządowych w sprawach Bliskiego Wschodu.

7 sierpnia Bradley Burston, jeden z czołowych komentatorów „Haarec”, lamentował zgoła histerycznie: „Przedtem nigdy nie było takiej wojny, jak ta. Dlatego ją przegrywamy. Nie wiemy, jak ją prowadzić. W każdym razie jeszcze nie wiemy. Od początku cały świat przyglądał się tej wojnie – i słusznie: to następna wielka bitwa trzeciej wojny światowej i podobnie jak w Iraku, dla Zachodu nie przebiega ona pomyślnie.” Dlaczego Izrael przegrywa? „Bo śpiesząc się do starcia z Hezbollahem zanim Iran posiądzie broń jądrową, poszliśmy na wojnę zanim znaleźliśmy sposoby i środki konieczne do jej wygrania. Dajcie nam narzędzia, powiedzieli Brytyjczycy na początku drugiej wojny światowej, a my skończymy tę robotę. Teraz wiemy, że poszliśmy na wojnę bez narzędzi.” Co więcej, „przegrywamy, bo nasz premier, minister obrony i dowódca armii, którzy są nowymi ludźmi w swoim fachu i dowodzą tego przy każdej okazji, na początku kampanii składali dziwaczne, bombastyczne i chełpliwe oświadczenia o rozbrojeniu Hezbollahu, stworzeniu w Libanie nowego ładu, stworzeniu realiów, w których sam naród libański obróci się przeciwko terrorystom.”

Burston skarżył się: „Mamy już w Libanie tysiące żołnierzy, siedem brygad, lotnictwo izraelskie wykonało 4600 lotów bojowych, z czego 150 tylko w niedzielę w nocy, ale 80-90 proc. spośród 2500 bojowników Hezbollahu żyje i strzela. Ciągle są w stanie wystrzeliwać na Izrael po 200 rakiet dziennie. Przegrywamy wojnę częściowo dlatego, że nasze działania tylko przysporzyły Hezbollahowi sympatii. Z sondaży wynika teraz, że prawie 90 proc. Libańczyków, z których przedtem wielu miało poważne wątpliwości w stosunku do Hezbollahu, popiera wojnę tej organizacji z Izraelem. Za sprawą tej wojny Hezbollah tak urósł w oczach świata, że prof. Robert Pape, autorytet w sprawach terroryzmu, pisząc w «New York Times» mógł bez zmrużenia okiem porównać to ugrupowanie do «wielowymiarowego amerykańskiego ruchu praw obywatelskich z lat sześćdziesiątych». Dziwne – jedna z nauk płynących z tej wojny jest taka, że rząd, bojąc się reakcji na śmierć żołnierzy, tak pokierował ofensywą, iż polegała ona na zdalnie sterowanej wojnie, skutecznie powodującej niepotrzebną śmierć setek cywilów w Libanie, a jednocześnie stawiającej milion Izraelczyków w zasięgu katiusz i rakiet Fadżr.”

Al-Mukawama, ruch oporu

Działający w Libanie Islamski Ruch Oporu (Al-Mukawama al-Islamija), któremu przewodzi szyicka organizacja polityczno-wojskowa i społeczno-religijna Hezbollah, jest najbardziej doświadczoną, wyszkoloną i bitną, najlepiej kierowaną politycznie i dowodzoną wojskowo siłą arabską stawiającą czoło Izraelowi. Rzecz paradoksalna – ten ruch partyzancki bez zaplecza państwowego (choć sprzymierzony w regionie z dwoma państwami, Iranem i Syrią), liczący parę – co najwyżej kilka – tysięcy bojowników, jest dla Izraela o wiele groźniejszym przeciwnikiem niż wszystkie wielkie armie regularne państw arabskich, z którymi od 1948 r. prowadził wojny. Niektórzy co wnikliwsi obserwatorzy są tego świadomi od kilku lat, ale teraz pogląd ten podziela coraz więcej obserwatorów obecnej agresji Izraela na Liban. Podobnie ocenia go ciesząca się dużym prestiżem prywatna wywiadownia Jane’s z siedzibą w Londynie, która autorytatywnie stwierdza, że Islamski Ruch Oporu to „najzdolniejsza niepaństwowa grupa zbrojna na Bliskim Wschodzie”, a jego partyzanci „należą do najbardziej gotowych do poświęceń, najsilniej motywowanych i najlepiej wyszkolonych” spośród wszystkich bojowników partyzanckich na świecie. Ruch ten stoczył przewlekłą, skuteczną wojną partyzancką o wyzwoleniu południowego Libanu spod okupacji izraelskiej. Po 18 latach wojna ta zakończyła się w maju 2000 r. ewakuacją armii izraelskiej.

Nasrallah przypisuje ten sukces „narodowi, który wydał bojowników, a ci uzyskali pierwsze zwycięstwo w dziejach walki Arabów z wrogiem izraelskim mimo nierównowagi sił, mimo że większość naszych braci arabskich, podobnie jak większość naszych braci muzułmańskich, nas porzuciła, mimo milczenia całego świata – mimo wszystko ten naród potrafił dokonać cudu: odnieść zwycięstwo, które zdumiało świat i poniżyło syjonistów.” Na łamach „New York Times” John Kifner, dobrze obeznany z Islamskim Ruchem Oporu, podsumowując drugi tydzień obecnej agresji Izraela na Liban, stwierdził: „Bardzo wyraźnym zwycięzcą, przynajmniej na chwilę, jest Hezbollah i jego przywódca, szajch Hasan Nasrallah (chyba że Izraelowi uda się go zamordować, o co się stara). Uważany za jedynego przywódcę arabskiego, który pokonał Izraelczyków – bo wycofali się w 2000 r. po 18 latach okupacji – już cieszył się szerokim poważaniem. Teraz, gdy Hezbollah twardo się trzyma i zadaje straty, stał się bohaterem ludowym w całym świecie muzułmańskim, najwyraźniej jednoczącym sunnitów i szyitów.”

Najwyższy po śmierci Ruhollaha Chomejniego zwierzchnik religijny szyitów, irański ajatollah Ali Chamenei, wyznaczył 32-letniego Nasrallaha na przywódcę Hezbollahu w 1992 r., gdy izraelska rakieta zabiła poprzedniego sekretarza generalnego, Abbasa al-Musawiego, wytropionego przez śmigłowce izraelskie podczas podróży w południowym Libanie. W zachodnich biografiach Nasrallaha można przeczytać, że studiował na ortodoksyjnie chomejnistowskich uczelniach religijnych w Nadżafie (Irak) i Kom (Iran). Z bardziej poufnych, acz wiarygodnych źródeł, jak się zdaje, uporczywie ignorowanych przez sztab generalny armii izraelskiej, wiadomo, że nie tylko przyswoił sobie tajniki teologii szyickiej. Co najmniej równie intensywnie studiował doświadczenia oraz myśl polityczną i wojskową ruchów wyzwoleńczych i rewolucji w Trzecim Świecie, m.in. pisma Mao Tse-tunga, Vo Nguyen Giapa i innych komunistycznych generałów wietnamskich, Che Guevary... Dziś to najwybitniejszy arabski strateg polityczno-wojskowy, operujący w jednym z najbardziej newralgicznych punktów bliskowschodniej beczki prochu.

Natura polityczna Hezbollahu (właściwie Hizbullah lub Hizb Allah, Partia Boga czy Boże Stronnictwo) jest trudna do jednoznacznego rozszyfrowania. Jest on główną organizacją polityczną szyitów – największej mniejszości religijnej w wielowyznaniowym kraju, w którym żadna społeczność wyznaniowa nie jest większościowa. Pod względem społeczno-politycznym jest to partia drobnomieszczańska oparta na masach plebejskich. Jak wiadomo, Hezbollah powstał – i pozostaje – pod przemożnym wpływem ideowo-politycznym chomejnistowskiej „rewolucji islamskiej” w Iranie. Jest zdecydowanie najważniejszym owocem jej ekspansji na Bliskim Wschodzie. „Ogólnie rzecz biorąc, wzrost wpływów Hezbollahu mieści się w ramach ukształtowanych w regionie w minionym trzydziestoleciu przez fiasko lewicy i bankructwo kierownictw nacjonalistycznych. Próżnię w kierownictwie ruchu masowego, którą to stwarza, wypełniają fundamentalistyczne organizacje islamskie. W wielkim stopniu siłą napędową tego procesu była rewolucja irańska 1979 r. Fala uderzeniowa tej rewolucji była w regionie olbrzymia, oczywiście zwłaszcza wśród szyitów, bo Iran jest krajem szyickim. Narodziny Hezbollahu to wynik nałożenia się tej fali uderzeniowej na warunki stworzone przez izraelską inwazję na Liban w 1982 r. Hezbollah powstał po inwazji, a jego rozwój był związany z sukcesem, jaki odniósł w walce z okupacją”, wyjaśnia w wywiadzie dla amerykańskiego dwutygodnika „Socialist Worker” Gilbert Achcar, działacz Czwartej Międzynarodówki i jeden z najlepszych na radykalnej lewicy specjalistów w zakresie spraw bliskowschodnich.

Zdaniem Achcara, stosunki Hezbollahu z Chomejnim i jego następcą Chamenei oraz z władzami w Teheranie są podobne do stosunków partii komunistycznych na świecie z Moskwą w czasach, gdy istniał Związek Radziecki. Jednak wcale nie ma pewności, że tak jest. Jason Motlagh, zastępca kierownika działu zagranicznego United Press International, powołując się na zdanie „większości ekspertów”, twierdzi w „Asia Times”, że Hezbollah jest w dużej mierze niezależny politycznie od Teheranu. Anthony Cordesman, ekspert z Centrum Studiów Strategicznych i Międzynarodowych (CSIS) w Waszyngtonie, w raporcie z lipca br. o poparciu Iranu dla Hezbollahu pisze, że choć Hezbollah otrzymuje od Iranu pomoc finansową i wojskową oraz szkoleniową i wywiadowczą, wywiad amerykański nie ma żadnego dowodu, że Iran dyryguje Hezbollahem czy go kontroluje. Cordesman uważa, że Hezbollah w takim samym stopniu wykorzystuje Iran (a także Syrię) do swoich celów, jak Iran (i Syria) wykorzystuje Hezbollah do swoich.

Hezbollah uważa się za oddział „rewolucyjnego islamu” służącego masom, niezależnie od ich tożsamości religijnej, „uciskanych gospodarczo, społecznie, politycznie i kulturalnie przez imperialistyczny Zachód”. Obrona uciskanych, wyzwolenie Palestyny i walka z imperializmem amerykańskim to filary ideologii politycznej Hezbollahu. „Powstaliśmy, aby wyzwolić kraj, przepędzić zeń imperialistów i najeźdźców i sprawić, aby nasz los znalazł się w naszych rękach”, pisało kierownictwo Hezbollahu w 1985 r., w liście otwartym do uciskanych w Libanie i na całym świecie. Txente Rekondo, analityk polityczny z Baskijskiego Gabinetu Analiz Międzynarodowych (GAIN), uważa, że samookreślanie się Hezbollahu jako „stronnictwa uciskanych” wynika z „klasowej lektury” stosunków społecznych panujących w Libanie i na świecie.

W najnowszym raporcie International Crisis Group czytamy: „Jest to intensywnie ideologiczny ruch, trzymający się rewolucyjnego, internacjonalistycznego kreda islamistycznego i odkąd w 2000 r. Izrael wycofał się [z Libanu] dążący do rozszerzenia swojej roli na arenę palestyńską; to wszystko sprawia, że pewien komentator libański nazwał jego działaczy «trockistami islamizmu».” W sferze religijnej stoi on na pozycjach potocznie określanych mianem fundamentalizmu (czy integryzmu) islamskiego w jego odmianie szyickiej, ale nie dąży do islamizacji wielowyznaniowego społeczeństwa libańskiego i ustanowienia teokratycznej „republiki islamskiej” na wzór irański. Potrafi współpracować nie tylko z siłami politycznymi innych społeczności wyznaniowych, ale również ze świecką lewicą (także palestyńską), w tym z komunistami. Jedno jest pewne: w świetle swojej ideologii i praktyki politycznej Hezbollah sytuuje się na lewym skrzydle „radykalnego islamu politycznego”.

Komuniści libańscy byli ongiś jedną z najbardziej wpływowych partii komunistycznych świata arabskiego. Byli jedną z głównych sił polityczno-wojskowych w wojnie domowej między lewicą a prawicą w latach 1975-1990. Początkowo to oni stali na czele narodowego ruchu oporu wobec okupacji izraelskiej po najeździe Izraela na Liban w 1982 r. Przez dłuższy czas stosunek Hezbollahu do komunistów był bardzo wrogi. Hezbollah ostro, nie wahając się stosować przemocy, rywalizował z nimi o przywództwo społeczności szyickiej, która była główną bazą społeczną komunistów. Komuniści przegrali zarówno tę rywalizację, jak i rywalizację o kierownictwo ruchu oporu, a upadek Związku Radzieckiego przyczynił się do upadku ich własnej partii, która jest już tylko cieniem samej siebie. Z biegiem czasu stosunki z Hezbollahem poprawiły się za sprawą udziału obu partii w wojnie partyzanckiej z Izraelem na południu kraju. Zaraz po wyzwoleniu południowego Libanu Nasrallah, zabiegając o kultywowanie ducha jedności ruchu oporu, uznał poległych bojowników komunistycznych za bohaterów tego ruchu i w spektakularnym geście urządził modły za dusze komunistycznych „męczenników” wspólnej walki o wyzwolenie.

Nie był to zabieg ideologiczny. Robert Pape, profesor nauk politycznych na Uniwersytecie Chicagowskim, wskazuje, że szerokiej natury Islamskiego Ruchu Oporu dowodzi tożsamość jego zamachowców-samobójców z lat walki z okupacją izraelską. Pape przestudiował przypadki wszystkich 41 takich zamachowców z tamtych lat. „Spośród 41 ustaliliśmy nazwiska, miejsca urodzenia i inne dane osobowe 38”, pisze on w „New York Times”. „Byliśmy zaszokowani, gdy okazało się, że tylko 8 było fundamentalistami islamskimi. 27 należało do takich lewicowych ugrupowań politycznych, jak Libańska Partia Komunistyczna i Arabski Związek Socjalistyczny, a trzej byli chrześcijanami, w tym nauczycielka szkoły średniej z dyplomem wyższej uczelni. Wszyscy urodzili się w Libanie. Tym, co było wspólne dla tych zamachowców-samobójców – i co dziś jest wspólne dla ich spadkobierców – nie była ideologia religijna czy polityczna, lecz po prostu zaangażowanie w ruch oporu wobec obcej okupacji.”

„Choć libański ruch oporu ma charakter wyznaniowy – zwłaszcza ze względu na rolę Hezbollahu w tym ruchu – jest on absolutnie uprawniony i ma poparcie Libańskiej Partii Komunistycznej”, wyjaśniają na łamach paryskiego tygodnika „Rouge” libańscy komuniści Husajn Sabah i Rajan Mina. „Z powodów technicznych, a nie politycznych, LPK nie ma już swojej zbrojnej gałęzi. Po upadku ZSRR poddana została swojego rodzaju bojkotowi pod względem logistyki i wsparcia technicznego przez Syrię. Natomiast Hezbollah miał do dyspozycji wszelkie środki i pełne poparcie Syrii i Iranu. Od końca lat osiemdziesiątych Syria stała się sojusznikiem Iranu i jego polityki w regionie. W tych ramach, których chciał [ówczesny prezydent Syrii] Hafiz al-Asad, należało popierać Hezbollah, maksymalnie umocnić jego ruch oporu, a równolegle zdusić LPK i jej zbrojne ramię ruchu oporu. Dobrze wpisywało się to w oś irańsko-syryjską, bo ruch oporu LPK był ludowy i narodowy, podczas gdy Hezbollah, mający charakter wyznaniowy, był szyickim ruchem oporu. Jednak LPK popiera ruch oporu Hezbollahu.”

Libańska Partia Komunistyczna bardzo wyraźnie odróżnia Hezbollah od innych organizacji „radykalnego islamu politycznego” działających w Libanie – libańskiej sekcji Stowarzyszenia Braci Muzułmanów (z palestyńskiej sekcji tego stowarzyszenia wywodzi się Hamas) i Ruchu Jedności Islamskiej. „LPK uważa, że Hezbollahu nie można wrzucać do jednego worka z SBM i RJI. Te dwa ostatnie ruchy mają charakter sunnicki i nigdy nie brały udziału w antyizraelskim ruchu oporu. Natomiast Hezbollah, mimo swojego integrystycznego charakteru wyznaniowego, ma pozytywną stronę jako ważna siła ruchu oporu, a także, ponieważ od lat nie opowiada się już za ustanowieniem w Libanie państwa islamskiego. Istnieje więc prawdziwa różnica między Hezbollahem a Braćmi Muzułmanami i Ruchem Jedności Islamskiej”, mówią Sabah i Mina. Po 12 lipca br. komuniści jako jedyni odpowiedzieli na apel Nasrallaha, skierowany do wszystkich libańskich sił politycznych, o poparcie dla ruchu oporu i o jedność narodową w oporze.

Nadzieje na to, że po wyzwoleniu południowego Libanu Hezbollah pozwoli wchłonąć się przez libański system polityczny, w którym uczestniczy, dotychczas okazały się płonne. „Hezbollah był zdecydowany zapobiec uczynieniu z kraju trampoliny czegoś, w czym upatrywał zharmonizowaną próbę przebudowy regionu na korzyść Stanów Zjednoczonych”, czytamy we wspomnianym raporcie International Crisis Group. „Jego przywódcy kurczowo trzymają się dominującego paradygmatu «ruchu oporu» (mukawama). Wszedł on w skład rządu i jest coraz bardziej obecny w systemie politycznym, ale zarazem coraz bardziej postrzega go jako system skażony od wewnątrz, gdyż kilku jego aktorów stoi po stronie wroga zewnętrznego. Hezbollah coraz bardziej postrzega się jako sekciarską organizację biorącą udział w banalnym podziale zasobów po liniach wyznaniowych, lecz pozostaje on zdecydowany zachować swój wizerunek ruchu narodowego i ruchu nadal przywiązanego do swojego rewolucyjnego programu. Im bardziej konfrontacja z Izraelem ulegała wyciszeniu, tym bardziej uważał on, że narastają zagrożenia dla regionu. Bez względu na to, jakie były powody skłaniające Hezbollah do przeobrażenia się w czysto polityczną partię, było jeszcze więcej powodów popychających go w inną stronę.”

Wbrew pozorom, fakt, że Hezbollah ma swoich ministrów w rządzie koalicyjnym, wcale nie świadczy, że współrządzi i osadził się w strukturach władzy państwowej. W rzeczywistości nie tylko pozostaje w opozycji do koalicji rządzącej, ale uczestniczy w instytucjonalnym życiu politycznym na prawach outsidera; zawsze zachowywał i w całej rozciągłości zachował do dziś niezależność polityczną od libańskiego państwa burżuazyjnego.

Gdy 12 lipca br. w pozornie niespodziewanym ataku na patrol żołnierzy izraelskich partyzanci z Islamskiego Ruchu Oporu zabili kilku z nich i wzięli dwóch do niewoli, w rzeczywistości w tej operacji nie było nic zaskakującego. W minionych latach doszło do kilkunastu operacji tego ruchu obliczonych na pojmanie żołnierzy izraelskich i ich wymianę na arabskich więźniów politycznych Izraela, których jest obecnie 10 tysięcy. Hezbollah nazwał rok 2006 „rokiem odzyskania więźniów”, a Nasrallah wielokrotnie mówił publicznie o zamiarze pojmania żołnierzy izraelskich, aby wymienić ich na więźniów arabskich – w pierwszej kolejności Samira al-Kuntara, uważanego przez Hezbollah za bohatera ruchu oporu. Jest on najstarszym stażem więźniem libańskim i jednym z czterech najstarszych stażem więźniów arabskich w Izraelu.

Kuntar wpadł w ręce izraelskie w kwietniu 1979 r., gdy wraz z czteroosobową grupą bojową Frontu Wyzwolenia Palestyny (kierowanego przez Abu Abbasa) przedostał się do nadmorskiego miasta izraelskiego Naharija i wziął cywilnych zakładników. Dwóch bojowników zginęło. Jedynego bojownika, który przeżył wraz z Kuntarem, władze izraelskie zwolniły już w 1985 r., w ramach wymiany 1150 więźniów palestyńskich na trzech żołnierzy wziętych do niewoli przez jedną z organizacji palestyńskiego ruchu oporu. W styczniu 2004 r. Izrael zgodził się uwolnić 23 więźniów libańskich i 413 innych, głównie palestyńskich, w zamian za pojmanego przez Hezbollah i oskarżonego o szpiegostwo izraelskiego biznesmena i za szczątki trzech żołnierzy izraelskich. Nasrallah zażądał wówczas uwolnienia Kuntara, na co strona izraelska zgodziła się pod warunkiem, że Hezbollah dostarczy wiarygodnych informacji o losie izraelskiego lotnika, który zaginął w Libanie w 1986 r. Hezbollah tego nie uczynił i Kuntar do dziś siedzi w izraelskim więzieniu. Wcześniej, w ramach dwóch wymian, do których doszło w lipcu 1996 i w czerwcu 1998 r., Izrael wydał szczątki 163 bojowników libańskiego ruchu oporu i żołnierzy libańskich w zamian za szczątki trzech swoich żołnierzy, które były w rękach Hezbollahu.

Zaraz po operacji z 12 lipca, na konferencji prasowej Nasrallaha, nadanej przez Al-Manar, kanał telewizyjny Hezbollahu, jeden z dziennikarzy sugerował, że operacja ta nie mogła być dziełem przypadku, bo Hezbollah zawsze poprzedza swoje działania wnikliwą analizą sytuacji politycznej w regionie. Nasrallah odpowiedział na to, że na początku br. bojownikom Islamskiego Ruchu Oporu wydano rozkaz pojmania żołnierzy izraelskich, gdy tylko nadarzy się taka okazja, i że taka okazja właśnie nadarzyła się jednemu z oddziałów ruchu oporu. W głośnym wywiadzie nadanym 20 lipca przez Al-Dżazirę, Nasrallah bardzo przekonująco wykazał, że upatrywanie w tej operacji działania Hezbollahu w interesie Iranu czy Syrii jest nieuprawnione.

Na to, że operacja nie była zaplanowana przez kierownictwo Hezbollahu w związku z agresją armii izraelskiej na Autonomię Palestyńską, wskazuje fakt, że w pierwszej chwili Hezbollah był wyraźnie zaskoczony rozmachem riposty izraelskiej. „Zamiast kolejnego epizodu w powtarzającej się co pewien czas walce z Izraelem, stawało się to czymś o wiele poważniejszym. Hezbollah zmienił nastawienie, coraz bardziej demonstrując swoją tożsamość awangardy świata arabsko-islamskiego walczącego o ideologiczną – antyimperialistyczną – sprawę. W tej konfrontacji nie chodziło o zmagania między Izraelem a Hezbollahem, lecz o przyszłość całego regionu”, czytamy w raporcie International Crisis Group.

„Nie należy lekceważyć quasi-mesjanistycznego wymiaru Hezbollahu: w gruncie rzeczy nadal postrzega się on jako ruch przewodzący walce antyizraelskiej i antyimperialistycznej, razem z regionalnymi sojusznikami, ale nie ściśle na ich rzecz. W tym znaczeniu «ruch oporu» jest nie tyle praktyką, ile odzwierciedleniem zasadniczej tożsamości ruchu, który zrodził się w konfrontacji z Izraelem i który konfrontacja ta określa. Może nie chciano eskalacji, ale do pewnego stopnia powitano ją z zadowoleniem, bo pozwala Hezbollahowi «służyć za inspirację, za wzór śmiałego działania przeciwko Izraelowi i – szerzej – przeciwko reżimom arabskim, które sprzymierzyły się ze Stanami Zjednoczonymi i Izraelem».” (To cytat z opublikowanego w „Washington Post” artykułu Amal Saad-Ghuraib, wykładowczyni na Libańskim Uniwersytecie Amerykańskim w Bejrucie.)

„Działacze Hezbollahu, z którymi po gwałtownej eskalacji konfliktu Crisis Group przeprowadziła wywiady, byli jednomyślni: teraz, gdy walka weszła w taką fazę, musimy ożywić ducha arabskiego oporu nacjonalistycznego, który zdradziły przestraszone reżimy arabskie, i położyć kres podziałom wewnątrzislamskim, szczególnie w Iraku, gdyż szkodzą one duchowi oporu. Nie mamy do czynienia ze zwykłą reakcją izraelską. To dobrze przygotowany plan zmiany mapy regionu. Dla nas operacja miała wyłącznie na celu wymianę jeńców i ostateczne zamknięcie jenieckiego dossier. Izrael wybrał eskalację i wziął na cel ludność cywilną. Teraz mamy do czynienia z wojną, w której chodzi o złamanie nieugiętości narodu arabskiego (Umma).”

Jakościowo inny nieprzyjaciel

W wywiadach udzielonych telewizjom Al-Manar i Al-Dżazira Nasrallah dowodził, że obecna wojna jest ściśle związana z przygotowaniami Stanów Zjednoczonych i Izraela do generalnej reorganizacji Bliskiego Wschodu pod ich kontrolą i panowaniem. Zaraz po operacji libańskiego ruchu oporu z 12 lipca amerykańska sekretarz stanu Condoleezza Rice zaczęła lansować plan „nowego Bliskiego Wschodu”, ale plan ten nie zrodził się ad hoc, na skutek tej operacji. Zdaniem Nasrallaha, intensywne przygotowania do jego wylansowania trwały co najmniej od roku. „Głównymi przeszkodami na drodze do budowy «nowego Bliskiego Wschodu» są ruchy oporu w Palestynie i Libanie, a jeśli chodzi o państwa – głównie Syria i Iran. Trzeba więc wyeliminować te przeszkody, usunąć je z drogi prowadzącej do realizacji historycznego planu amerykańskiego dla tego regionu”, mówił Nasrallah.

Początkowo Amerykanie mieli nadzieję, że w Libanie ruch oporu uda się rozbroić i zlikwidować czy to rękami innych libańskich sił politycznych, lecz szybko „stało się dla nich jasne, że w Libanie żadna siła polityczna nie zgodzi się – jeśli chcemy użyć pozytywnego terminu – na wyeliminowanie zjawiska ruchu oporu lub – jeśli chcemy użyć negatywnego terminu – nie będzie w stanie go wyeliminować”, czy też rękami armii libańskiej, co też spaliło na panewce, gdyż dowództwo armii odmówiło udziału w spisku montowanym przez Amerykanów, czy wreszcie poprzez włączenie Hezbollahu w libański system polityczny. „Liczyli, że ponieważ Hezbollah wszedł w skład rządu, zajmie się zarządzaniem, stanowiskami, projektami itd., zapomni o swoich obowiązkach dżihadzkich, w które wierzy i dla których poświęcił wielu męczenników, i pójdzie inną drogą.” Nasrallah twierdzi, że gdy nic z tego wszystkiego nie wyszło, Amerykanie doszli do wniosku, że aby zadać ruchom oporu w Palestynie i Libanie miażdżący cios, można oprzeć się tylko na jednym czynniku – na Izraelu.

„Posiadane przez nas informacje o ruchach sił nieprzyjacielskich w ostatnich miesiącach, zwłaszcza na północy okupowanej Palestyny, a także na południu, wskazywały, że prawdopodobnie prowadzi się przygotowania do agresji na Liban i że planuje się ją na koniec września lub na początek października. Aby plan wojenny był gotowy, potrzebne były jeszcze pewne dane czy informacje wywiadowcze. Plan przewidywał, że nieprzyjaciel – niekoniecznie z jakiegoś konkretnego powodu, tym bardziej, że był pewien, iż będzie miał poparcie międzynarodowe i osłonę w wielu miejscach na świecie – niespodziewanie rozpocznie kampanię lądową na ogromną skalę, w której toku opanuje południe kraju do rzeki Litani, aby uniemożliwić ostrzał katiuszami. Jednocześnie lotnictwo izraelskie miało zbombardować domy wszystkich przywódców i działaczy oraz ośrodki i instytucje Hezbollahu, jak również infrastruktury, całkowicie paraliżując ruch oporu i życie kraju oraz zachęcając ulicę libańską do rewolty. Zamierzano pozbawić ruch oporu inicjatywy i zdolności bojowej, zadając mu bardzo ciężki cios, po którym nie mógłby się już podnieść. Taki byłby scenariusz, gdyby nie nasza operacja pojmania dwóch żołnierzy.”

Nasrallah twierdzi, że operacja z 12 lipca pokrzyżowała Stanom Zjednoczonym i Izraelowi szyki. „Ruch oporu, przeprowadzając tę operację, nieumyślnie – nie twierdzę, że uczynił to umyślnie – udaremnił realizację najbardziej niebezpiecznego planu i najgorszego scenariusza wojny z ruchem oporu w Libanie i narodem libańskim. Taka jest prawda. Teraz jesteśmy tego świadomi. W wyniku operacji pojmania żołnierzy syjonistyczny wróg znalazł się w trudnej i poniżającej sytuacji. Nie mógł znieść tego ciosu, toteż przyspieszył wybuch wojny, który planował na wrzesień czy październik. Rzecz przede wszystkim w tym, że nieprzyjacielowi wytrąciło to z rąk czynnik zaskoczenia. Zakładał on, że uśpi naszą czujność, błyskawicznie zajmie południe Libanu aż do Litani, zbombarduje nasze domy, ośrodki, instytucje, a my pozostaniemy bez kierownictwa, bez środków dowodzenia i łączności, bez możliwości wykonania ruchu, i że ponosząc bardzo niewielkie straty zada ruchowi oporu śmiertelny cios. Scenariusz zawiódł, bo najważniejszy czynnik, na który liczono, aby go zrealizować, a mianowicie czynnik zaskoczenia, nie zadziałał. Dodajmy, że nieprzyjaciel był zmuszony rozpocząć kampanię przed planowaną datą, zanim zdołał uzyskać wszystkie informacje i dane i zakończyć wszystkie przygotowania konieczne do zapewnienia sobie zwycięstwa.”

„Oświadczam kategorycznie, że reakcja izraelska na operację pojmania żołnierzy byłaby ostra, ale ograniczona, gdyby nie osłona, którą zapewnili Arabowie i społeczność międzynarodowa. Nie chodzi o to, że Izrael dostał od Stanów Zjednoczonych zielone światło. On otrzymał od Amerykanów polecenie: naprzód, skończ z tym w Libanie.” Nasrallah, mając na myśli potępienie operacji ruchu oporu z 12 lipca przez reżimy Arabii Saudyjskiej, Jordanii i Egiptu, mówił: „Niektórzy Arabowie zapewnili Izraelowi osłonę i zachęcili go do kontynuowania boju. Powiedziano Izraelowi, że oto nadarza się złota okazja historyczna, aby zniszczyć ruch oporu w Libanie. Nie chodzi tylko o zniszczenie w Libanie ruchu oporu Hezbollahu. Chodzi o zniszczenie wszelkiego ducha oporu, wszelkiej motywacji do stawiania oporu zarówno przez Hezbollah, jak i przez kogokolwiek innego. Chodzi o doprowadzenie w kraju do sytuacji, w której słowo «opór» będzie uwłaczające. Męczeństwo, dżihad, nieugiętość, wyzwanie, wyzwolenie, wolność, chwała, honor, duma, godność – te wszystkie słowa mają być wymazane ze słownictwa Libańczyków, z prasy, literatury politycznej, myśli politycznej, świadomości ludu. To właśnie robi Izrael i tego potrzeba Ameryce, jeśli chce zreorganizować cały region.”

Liban, wyjaśnia Nasrallah, ma zostać ukarany za zwycięstwo, które ruch oporu odniósł w 2000 r. nad Izraelem i które w Palestynie przyczyniło się do wybuchu drugiej Intifady. Klęska Libanu ma pociągnąć za sobą likwidację kwestii palestyńskiej – doprowadzić do jej „rozwiązania” na warunkach izraelskich, których akceptacji George W. Bush stale żąda od Palestyńczyków i wszystkich Arabów. „Plan, na którego podstawie przygotowano i prowadzi się tę wojnę, przewiduje, że Liban znów znajdzie się pod kontrolą i hegemonią amerykańsko-izraelską. To coś gorszego niż inwazja izraelska w 1982 r. i układ z 17 maja [1983 r. zawarty między Libanem a Izraelem]. Chodzi o to, aby pozbawić Liban jego historii i zobowiązań, kultury i prawdziwej tożsamości i zastąpić Libanem amerykańsko-syjonistycznym, rządzonym za pośrednictwem prokurentów libańskich, którzy będą posłuszni i zupełnie bezsilni.”

Kifner zauważył coś bardzo ważnego: „Prawdę mówiąc, Izrael miał częściowo szczęście do swoich wrogów, bo w większości były to reżimy arabskie z armiami nadającymi się głównie do trzymania w ryzach ludności swoich krajów.” Teraz ma do czynienia z jakościowo innym nieprzyjacielem. Alon Ben-David, jerozolimski analityk „Jane’s Defence Weekly”, pisze, że ciężkie naloty bombowe na południu Libanu wyrządziły Islamskiemu Ruchowi Oporu ograniczone szkody. „Wojska izraelskie wykryły, że blisko granicy izraelskiej Hezbollah stworzył na wzór Vietcongu sieć tuneli i okopów, zapewniających schronienie jego bojownikom i ich uzbrojeniu.” Podczas drugiej wojny indochińskiej Amerykanie nazywali Vietcongiem (wietnamskimi komunistami) partyzantów z Narodowego Frontu Wyzwolenia Wietnamu Południowego.

Gen. Udi Adam, dowódca Północnego Zgrupowania armii izraelskiej, oceniając poziom bojowy ruchu oporu, powiedział Ben-Davidowi: „Powinniśmy uważać, że w Libanie nie mamy do czynienia z milicją, lecz z brygadą sił specjalnych armii irańskiej. Oni są niezwykle dobrze wyszkoleni i wyposażeni oraz mają wysoką motywację do dalszej walki.” Co więcej, stwierdził generał, przestudiowali izraelską taktykę i doktrynę wojenną.

„Hezbollah jest zorganizowany bardziej jak armia niż jak milicje palestyńskie i ma na wyposażeniu niektóre najlepsze systemy uzbrojenia, jakimi dysponują Iran i Syria”, powiedział korespondentowi „New York Times” gen. Jaakow Amidror, były zastępca szefa izraelskiego wywiadu wojskowego i dyrektor programowy Instytutu Spraw Współczesnych w Jerozolimie. „Nigdy w dziejach organizacja terrorystyczna nie miała tak nowoczesnego sprzętu wojskowego, od rakiet średniego zasięgu i laserowo naprowadzanych rakiet przeciwpancernych do dobrze zaprojektowanych min, które mogą uszkodzić nowoczesny czołg.”

W tych ocenach izraelskich jest sporo przesady. Asad AbuChalil, libański profesor nauk politycznych na Stanowym Uniwersytecie Kalifornijskim, komentuje na Angry Arab News Service: „Doprawdy, nigdy nie myślałem, że dożyję chwili, gdy izraelska propaganda wojskowa stanie się głupsza od arabskiej propagandy naserowskiej podczas wojny 1967 r. Przeczytajcie to, co wyżej i oceńcie. Najbardziej podoba mi się koniec zdania: «niektóre najlepsze systemy uzbrojenia, jakimi dysponują Iran i Syria». Najlepsze systemy uzbrojenia, jakimi dysponują Iran i Syria? I to mówi Izrael? Kraj, który otrzymuje najbardziej nowoczesne systemy uzbrojenia z USA, uważa broń z epoki radzieckiej – z lat pięćdziesiątych – za «najlepsze systemy uzbrojenia»?”

Jednak faktem jest, że jak na ruch partyzancki, Islamski Ruch Oporu jest bardzo dobrze wyposażony w środki bojowe. Na kilkanaście tysięcy sztuk ocenia się jego arsenał syryjskich i irańskich rakiet bliskiego i średniego, a nawet dalekiego zasięgu, popularnie nazywanych „katiuszami” (choć historyczne katiusze radzieckie to przecież nie same rakiety, lecz szynowe wyrzutnie rakietowe montowane na podwoziach samochodów). Stwarza on groźny dla strony izraelskiej układ sił, bo pozwala reagować na naloty bombowe na Liban ostrzałem rakietowym samego Izraela.

„Paradoksalnie, wyszukana izraelska obrona antybalistyczna jest mniej zabezpieczona przed rakietami Hezbollahu niż przed o wiele potężniejszymi rakietami, takimi, jak Scud czy Szahab, ponieważ te ostatnie są większe i latają na dużej wysokości, co sprawia, że łatwiej jest je zestrzelić”, czytamy w „Power and Interest News Report”. „Izrael nie będzie miał laserowej technologii obronnej, koniecznej do niszczenia mniejszych rakiet, do 2008 r. Taki arsenał zapewnił Hezbollahowi zdolność do uderzeń we wszystkie duże miasta izraelskie, takie, jak Hajfa, Tel-Awiw i Jerozolima, a więc zagraża centrum Izraela. Po tym, jak siła odwetowa Hezbollahu stała się jasna, wojskowi izraelscy zaczęli inaczej postrzegać zagrożenie i analitycy wojskowi powiedzieli, że niektóre najgorsze lęki Izraela stają się realne.”

„W walce z dużo potężniejszą armią izraelską bojowe ugrupowanie Hezbollah zaskoczyło wiele osób swoją skutecznością – zasięgiem i celnością swoich rakiet. Eksperci mówią, że Hezbollah, już stanowiący groźną siłę bojową, posługuje się coraz bardziej wyszukanymi środkami technicznymi. Nie tylko jego rakiety uszkodziły izraelski okręt wojenny i sieją śmierć w Hajfie, trzecim co do wielkości mieście Izraela, ale rozbudował on swój arsenał uzyskując taką innowacyjną technologię, jak noktowizja i bezpilotowe aparaty latające”, pisze Jill Lawless, korespondent Associated Press. „«Rakiety to ostoja», powiedział Magnus Ranstorp, ekspert w zakresie Hezbollahu w Szwedzkiej Akademii Obrony Narodowej. «Lecz Hezbollah przyswaja sobie również inne, łatwo dostępne osiągnięcia», mówi on. Np. od 2004 r. zdalnie sterowane bezpilotowe aparaty latające Hezbollahu co najmniej dwukrotnie przeleciały nad północnym Izraelem. «Zna się on również na innowacji operacyjnej, na tym, jak używać prostą technologię. Próbuje uzyskać technologię pomocniczą, które pomoże mu prowadzić wojnę kotka i myszki. Uważam, że w miarę rozwoju technologii coraz bardziej to mu się udaje.» Ranstorp powiedział, że za pośrednictwem poczty elektronicznej Hezbollah przekazuje informacje logistyczne i strategiczne swoim sojusznikom z Hamasu w Strefie Gazy. Wyszukana inżynieria – w tym komputerowe sterowanie rakietami – jest dostępna w Internecie lub w sprzedaży. W rezultacie takie ugrupowania, jak Hezbollah, mają bezprecedensową okazję do wyrządzania szkód bogatszym i lepiej wyposażonym przeciwnikom.”

Syryjski analityk polityczny Sami Mubajad pisze w „Asia Times”: „Armia izraelska przywykła do walki z bojownikami palestyńskimi w Gazie, którzy mają tylko kałasznikowy i są kiepsko wyposażeni i kiepsko wyszkoleni w prowadzeniu wojny partyzanckiej. Oczekiwała tego samego przekraczając granicę Libanu. Zamiast tego żołnierze izraelscy natknęli się na ludzi, którzy są po zęby uzbrojeni i na nich czekają. Hezbollah ma gdzieś od 2 do 5 tysięcy bardzo dobrze wyszkolonych żołnierzy uzbrojonych w moździerze, artylerię, broń przeciwlotniczą i przeciwpancerną. Od 2000 r. oni tylko szkolili się do walki. Wielu z nich nie żyło inaczej – żyło, aby walczyć z Izraelem.

„Nasrallah uczył się na błędach Organizacji Wyzwolenia Palestyny (OWP) w Libanie w 1982 r. W tym czasie Jasir Arafat miał obsesję na punkcie symboli «państwa», które stworzył w Libanie dla siebie i swoich partyzantów z Al-Fatah. W kraju było pełno baz wojskowych, obozów szkoleniowych i biur politycznych OWP, strzeżonych przez czołgi i uzbrojonych ludzi oraz łatwo rozpoznawalnych, bo obwieszonych zdjęciami Arafata i powiewającymi na wietrze flagami palestyńskimi. Podczas wojny z Libanem, w której chodziło o wypędzenie OWP, Izraelczykom łatwo było znaleźć te bazy OWP i po kolei ostrzeliwać je rakietami. Arafat zabił istotę ruchu partyzanckiego, czyniąc go tak widocznym dla Izraelczyków.

„Na mocy definicji wojna partyzancka toczy się przy użyciu małych, ruchliwych i elastycznych grup bojowych, które nie noszą mundurów i mogą mieszać się z ludnością, kryć się w lasach, górach i bunkrach i nie dopuszczać, aby zauważono je i uczyniono z nich «nieprzyjacielski cel». Nie mają linii frontu. Dziś w Libanie nie można znaleźć podobnych baz wojskowych i obozów szkoleniowych Hezbollahu. Jak powiedział pewien obserwator zachodni, podróżując po południowym Libanie czuje się Hezbollah, ale się go nie widzi. Nie ma baz czy obozów oznakowanych tak, że wiadomo, iż należą do Hezbollahu. Izrael musi teraz uświadomić sobie, że Hezbollah to nie OWP. OWP to byli Palestyńczycy, a bojownicy Hezbollahu są Libańczykami. OWP była ugrupowaniem zagranicznym, które siłą można było wyrzucić z Libanu. Hezbollah jest uznanym ugrupowaniem libańskim, mającym posłów w parlamencie i ministrów w rządzie.

„Prowadzi szkoły, szpitale i organizacje charytatywne i miliony szyitów korzystają z opieki społecznej, miejsc pracy czy usług administrowanych przez Hezbollah. W społeczności szyickiej tysiące wdów, sierot, osób w podeszłym wieku i niepełnosprawnych otrzymują renty od ugrupowania Nasrallaha, które reprezentuje szyitów stanowiących ponad 40 proc. 3,7-milionowej ludności kraju. Politycznie Hezbollah jest obecnie sprzymierzony z gen. Michelem Aunem, niesekciarskim, choć chrześcijańskim zawodnikiem wagi ciężkiej w polityce libańskiej, w najnowszej konfrontacji z Izraelem trzymającym z jego sojusznikami szyickimi. Przymierze z Aunem zapobiegło obróceniu się ulicy chrześcijańskiej przeciwko Hezbollahowi. Izraelczycy chcieli, aby wszyscy w Libanie, z chrześcijanami włącznie, ponieśli ciężkie straty w ludziach i mieniu, tak, aby się zbuntowali i obwinili Nasrallaha za swoje nieszczęścia.

„Za sprawą Auna tak się nie stało. Chrześcijanie udzielają schronienia szyitom, których domy zniszczono, a chrześcijańskie organizacje charytatywne, podobnie jak kościoły i klasztory, prowadzą działalność humanitarną, aby ulżyć cierpieniom szyitów. Gdy bomby izraelskie zaczęły spadać na chrześcijański Liban, chrześcijanie nie winili za to Hezbollahu. Rozumowali tak: jeśli to jest wojna z Hezbollahem, dlaczego nas się atakuje? Atak na nich oznaczał, że to jest wojna z Libanem – całym Libanem, a nie tylko z szyitami i Hezbollahem. OWP nie miała poparcia w chrześcijańskim Libanie. Ułatwiło to Izraelowi przeciągnięcie na swoją stronę kilku przywódców chrześcijańskich, takich, jak prezydent-elekt Baszir Dżumajil, którzy poparli inwazję izraelską, mającą na celu przepędzenie OWP. Z tych wszystkich powodów dziś Hezbollahu po prostu nie można usunąć z Libanu.”

Po wybuchu wojny Hezbollah szybko uzyskał bardzo wysokie poparcie społeczne – zamiast stracić je, na co bardzo liczyły Izrael i Stany Zjednoczone. Z sondażu przeprowadzonego między 24 a 26 lipca br. przez wiarygodny Bejrucki Ośrodek Badań i Informacji, wynika, że 70 proc. Libańczyków, w tym 96 proc. szyitów, 73 proc. sunnitów, 55 proc. chrześcijan i 40 proc. druzów popiera pojmanie dwóch żołnierzy izraelskich przez Hezbollah. Według tego samego sondażu, walkę ruchu oporu z agresją izraelską popiera 87 proc. Libańczyków (29 proc. więcej niż w lutym br.). Wśród szyitów poparcie to wynosi 96 proc., wśród sunnitów 89 proc., a wśród chrześcijan, podobnie jak wśród druzów, 80 proc. Liczne libańskie środowiska intelektualne podpisują się pod oświadczeniem „pracowników publicznej sfery kulturalnej”, deklarując „świadome poparcie dla libańskiego narodowego ruchu oporu, który toczy wojnę w obronie naszej suwerenności i niepodległości, wojnę o uwolnienie Libańczyków więzionych w Izraelu, wojnę o zachowanie godności narodu libańskiego i arabskiego.”

Pepe Escobar konstatuje w „Asia Times”. „Zamiar zniszczenia ruchu posiadającego takie poparcie ludowe, jakie ma Hezbollah, jest absurdalny.”

Zbigniew Marcin Kowalewski


Artykuł ukazał się na stronie Viva Palestyna.

drukuj poleć znajomym poprzedni tekst następny tekst zobacz komentarze


lewica.pl w telefonie

Czytaj nasze teksty za pośrednictwem aplikacji LewicaPL dla Androida:



Warszawska Socjalistyczna Grupa Dyskusyjno-Czytelnicza
Warszawa, Jazdów 5A/4, część na górze
od 25.10.2024, co tydzień o 17 w piątek
Fotograf szuka pracy (Krk małopolska)
Kraków
Socialists/communists in Krakow?
Krakow
Poszukuję
Partia lewicowa na symulatorze politycznym
Discord
Teraz
Historia Czerwona
Discord Sejm RP
Polska
Teraz
Szukam książki
Poszukuję książek
"PPS dlaczego się nie udało" - kupię!!!
Lca

Więcej ogłoszeń...


23 listopada:

1831 - Szwajcarski pastor Alexandre Vinet w swym artykule na łamach "Le Semeur" użył terminu "socialisme".

1883 - Urodził się José Clemente Orozco, meksykański malarz, autor murali i litograf.

1906 - Grupa stanowiąca mniejszość na IX zjeździe PPS utworzyła PPS Frakcję Rewolucyjną.

1918 - Dekret o 8-godzinnym dniu pracy i 46-godzinnym tygodniu pracy.

1924 - Urodził się Aleksander Małachowski, działacz Unii Pracy. W latach 1993-97 wicemarszałek Sejmu RP, 1997-2003 prezes PCK.

1930 - II tura wyborów parlamentarnych w sanacyjnej Polsce. Mimo unieważnienia 11 list Centrolewu uzyskał on 17% poparcia.

1937 - Urodził się Karol Modzelewski, historyk, lewicowy działacz polityczny.

1995 - Benjamin Mkapa z lewicowej Partii Rewolucji (CCM) został prezydentem Tanzanii.

2002 - Zmarł John Rawls, amerykański filozof polityczny, jeden z najbardziej wpływowych myślicieli XX wieku.


?
Lewica.pl na Facebooku