Kowalewski: Jak walczy libański ruch oporu część III

[2006-08-22 02:01:56]

Fiasko ofensywy na lądzie

Armia izraelska poniosła również ciężkie straty w sprzęcie – czołgach i innych wozach pancernych. Dowództwo armii prawie zupełnie je przemilczało, natomiast Islamski Ruch Oporu twierdził, że w sobotę 12 sierpnia, obok najcięższych strat w ludziach, zadał jej również najcięższe straty w wozach pancernych. Informował, że podczas natarcia izraelskich wojsk pancernych na linii At-Tajibah – Kantara – Adszit al-Kusair (około 5 km od granicy) i na linii doliny Wadi al-Hudżair, do godziny 13:00 oddziały ruchy oporu w zaciekłych bojach zniszczyły lub uszkodziły 16 czołgów. Następnie, we wczesnych godzinach popołudniowych, zniszczyły 4 kolejne. O godzinie 21:10 między At-Tajibah a Kantarą zniszczyły jeszcze 2 czołgi. Wcześniej, około godziny 20:00, na obrzeżach Kuninu, 4 km od Bint Dżubail, zniszczyły 4 czołgi.

13 sierpnia Islamski Ruch Oporu poinformował, że nadal niszczy czołgi izraelskie, które usiłują nacierać. Twierdził, że o 12:40 bojownicy ruchu oporu zniszczyli dwa czołgi, które usiłowały przerwać się w kierunku równin Al-Chijam, aby wyciągnąć stamtąd czołgi spalone poprzedniej nocy. W czołgach wybuchła amunicja, gdy jeszcze znajdowały się w nich załogi. Ogółem liczba czołgów zniszczonych na równinach Al-Chijam wzrosła do pięciu, do czego dochodzą dwa czołgi zniszczone tam w piątek. Tego samego dnia, nadal według informacji rozpowszechnionych przez Islamski Ruch Oporu, jego bojownicy nadal stawiali czoło próbom natarcia izraelskich wojsk pancernych na linii frontu At-Tajibah – Kantara. Po ostrzelaniu w południe zgrupowanych w tym rejonie wozów bojowych, przy użyciu rakiet przeciwpancernych zniszczyli trzy czołgi i buldożer wojskowy. O godzinie 14:22, z której pochodził komunikat ruchu oporu, ciągle było widać płonące wozy, a obok leżało sześciu rannych żołnierzy izraelskich, którzy wzywali na pomoc swoją armię, aby ich stamtąd zabrała.

Zaraz po zawieszeniu broni informacje te częściowo potwierdziły źródła izraelskie. „Armia izraelska wpadła w pułapkę. Już pierwsza wojna libańska jasno pokazała, że na terenie górskim trudno jest rozwinąć dywizje pancerne. Ponieważ jednak armia chciała uzyskać «wizerunek zwycięzcy», osiągając Litani, była potrzeba szybkiego działania i skutki były poważne”, pisze w „Haarec” Nehemia Sztrasler. „Najbardziej zażartą i kosztowną bitwę stoczono w środkowym sektorze, w Wadi as-Saluki. Czołgi napotkały tam oddziały Hezbollahu, które czekały na nie w zasadzce nad wadi i otworzyły ciężki ogień przeciwpancerny. Rejon ten to szczególnie strome zbocze z tylko jednym przejściem, toteż wojska izraelskie mocno tam oberwały. Czołgi ostrzelano rakietami przeciwpancernymi i zginęło 12 żołnierzy, w tym dwóch dowódców kompanii.”

Ciężkie straty poniesione przez armię izraelską w Wadi as-Saluki potwierdza Harel. „Siła pancerna przekroczyła rzekę i wspinała się po stromych zboczach wzgórz, aby w parciu ku Litani połączyć się z wysuniętą do przodu piechotą. Dywizja 162 wykonała rozkazy i walcząc w tym rejonie, w ciągu minionych dwóch dni przyznała się do 15 zabitych żołnierzy. Pierwszy czołg przejeżdżający wadi zniszczyła potężna mina i jego załoga zginęła. Osiem innych czołgów dosięgły rakiety przeciwpancerne. Wśród zabitych byli dwaj dowódcy kompanii. Dowódca jednego z batalionów został ciężko ranny. Dywizja określa to jako «sukces historyczny». Inni oficerowie chcieliby wiedzieć, czy nie należało koniecznie współdziałać z operacjami piechoty i dlaczego nie skonsultowano się z oficerami wojsk spadochronowych i brygady Golani, którzy wcześniej byli zaangażowani w tym rejonie w krwawe boje.”

Zeew Sziff stwierdza w „Haarec”, że w Wadi as-Saluki „Hezbollah z powodzeniem urządził zasadzkę przeciwpancerną, trafiając 11 czołgów. Rakiety przebiły pancerz 3 czołgów; w dwóch z nich zginęło 7 żołnierzy korpusu pancernego. 2 inne czołgi zostały unieruchomione.” Gdzie indziej (Sziff nie podaje gdzie) „cztery izraelskie czołgi wpadły na wielkie miny. Trzy z nich nie posiadały pancernej osłony podbrzusza i zginęło wszystkich 12 członków ich załóg. Czwarty miał taką osłonę i spośród 6 członków jego załogi zginął tylko jeden. Rakiety przeciwpancerne trafiły w 46 czołgów i 14 innych wozów pancernych. Podczas tych wszystkich ataków czołgi wytrzymały tylko 15 penetracji pancerza, a inne wozy bojowe wytrzymały 5 i zginęło 20 żołnierzy, w tym 15 członków załóg czołgowych. Zginęło 2 innych żołnierzy korpusu pancernego, którzy byli odsłonięci.”

15 sierpnia korespondent londyńskiego „Telegraph”, Adrian Blomfield, doniósł z Al-Ghandurija – miejscowości położonej o 11 km od granicy i 2,5 km od rzeki Litani i uważanej przez dowództwo armii izraelskiej za „kluczowy punkt strategiczny”: „Opuszczone wczoraj przez Hezbollah pozycje dostarczyły ostatecznych dowodów na to, że Syria – i prawie na pewno Iran – dostarczyły rakiet przeciwpancernych, które wybiły zęby potędze ongiś niezwyciężonych wojsk pancernych Izraela. Po najbardziej zaciekłych bojach w tej wojnie, w niedzielę wieczorem, kilka godzin przed wejściem w życie zawieszenia broni wynegocjowanego za pośrednictwem Narodów Zjednoczonych, siły izraelskie zajęły miasteczko Al-Ghandurija, położone na wschód od południowolibańskiego miasta Tyr. Co najmniej 24 żołnierzy izraelskich zginęło podczas natarcia na to strategiczne miasteczko na wzgórzach.” Robert Fisk skorygował Blomfielda pisząc w „Independencie”, że wojska izraelskie zdobyły Al-Ghanduriję „po stracie 40 żołnierzy w ciągu 36-godzinnych walk”.

Blomfield donosił dalej: „Wyparci na obrzeża bojownicy Hezbollahu porzucili tam dużą ilość broni. To, co odkryto, pomogło wyjaśnić powolne postępy izraelskich sił lądowych.” Oto za jednym z dwóch meczetów znaleziono ciężarówkę wypełnioną skrzyniami. „Z numerów seryjnych wynikało, że były w nich rakiety przeciwpancerne AT-5 Spandrel. Te rakiety kierowane przewodowo skonstruowano w Rosji, ale Iran zaczął produkować ich kopie w 2000 r.” AT-5 Spandrel to kod NATO służący do oznaczenia rosyjskiej rakiety 9M113 Konkurs i wzorowanej na niej irańskiej rakiety Towsan-1/M113 z naprowadzaniem półautomatycznym w linii widzenia; jest to system naprowadzania drugiej generacji. Rakieta ta ma zasięg do 4 km.

Ponadto na wysuniętej placówce Hezbollahu znaleziono „osiem rakiet przeciwpancernych Kornet, opisanych przez gen. Miki Edelsztejna, dowódcę oddziałów brygady Nahal, które zdobyły Al-Ghanduriję, jako «jedne z najlepszych na świecie». Na każdej skrzyni pod numerem kontraktu widniał napis: «Nabywca: Ministerstwo Obrony Syrii. Dostawca: KBP [Biuro Konstrukcyjne Przyrządów], Tuła, Rosja».” Ta niezwykle groźna rakieta pojawiła się w Rosji w 1994 r., zastępując Konkurs. Rosja zaczęła dostarczać ją do Syrii w 1998 r. Ma ona zasięg 5,5 km. Ma system naprowadzania trzeciej generacji – jest naprowadzana automatycznie w linii widzenia, w wiązce laserowej, a więc w znacznie mniejszym stopniu podatna na zakłócenia atmosferyczne, zadymienie itp. niż pociski naprowadzające się na odbite od celu światło laserowe. Głowica kumulacyjna w układzie tandemowym (dwustopniowym) umożliwia niszczenie pojazdów osłoniętych pancerzem segmentowym lub zaopatrzonych w osłony reaktywne. Kaliber 152 mm sprawia, że główny ładunek jest w stanie przebić pancerz o grubości do 1200 mm. Przebija pancerz czołgu Merkawa. Wiosną 2003 r. niektórzy rosyjscy analitycy wojskowi rozpuszczali wieści, że armia iracka używa kornetów w walce z amerykańskimi czołgami Abrams. Wieści te prawdopodobnie były wyssane z palca. Na Bliskim Wschodzie po raz pierwszy kornetów użył teraz libański ruch oporu.

„Posługiwanie się tą bronią wymaga poważnego wyszkolenia i może przerastać możliwości niektórych rzekomo regularnych armii na Bliskim Wschodzie”, pisze Blomfield. „Siły izraelskie zaskoczyło wyrafinowanie broni przeciwpancernej, z którą miały do czynienia. Uważa się, że to właśnie ta broń spowodowała wiele spośród 116 strat w ludziach, które poniosła armia izraelska. Trafiono z niej tuziny czołgów i nieznaną ich liczbę zniszczono.”

Korespondent londyńskiego „Guardiana” Conal Urquart potwierdza, że poziom uzbrojenia ruchu oporu zaskoczył izraelskie wojska lądowe. „«Głównym zagrożeniem jest użycie wyszukanej broni przeciwpancernej przeciwko naszym pojazdom opancerzonym. Jedną z najskuteczniejszych jest Kornet, który Rosja dostarczyła Iranowi, a ten dostarczył go Hezbollahowi», mówi ppłk Oliwier Rafowicz. «Byliśmy bardzo zaskoczeni ilością broni i robotami budowlanymi, które przeprowadzono w ciągu sześciu lat. Wiedzieliśmy, że oni przygotowują się do wojny, ale nie byliśmy świadomi, na jaką skalę to robią.» Żołnierze wykryli bunkry z urządzeniami nasłuchowymi i obserwacyjnymi, działającymi w tandemie z komputerami.” Takie bunkry znajdowały się nawet na głębokości 40 m pod ziemią. „Bojownicy Hezbollahu mogli kryć się w bunkrach przed nalotami bombowymi i ostrzałem artyleryjskim, a następnie zaskakiwać nacierające siły izraelskie. Często bunkry były tak dobrze ukryte, że bojownicy mogli przeczekać, aż przejdą żołnierze, a następnie atakować ich od tyłu.”

Okazało się, że ruch oporu dysponuje bronią, która skutecznie neutralizuje miażdżącą przewagę izraelskiej broni pancernej. „Starsza broń przeciwpancerna Hezbollahu była skuteczna w użyciu przeciwko transporterom opancerzonym i budynkom służącym żołnierzom za schronienia. Nowsza broń, taka, jak rosyjskie rakiety Kornet i amerykańskie rakiety TOW, okazała się bardzo skuteczne, gdyż rakietom tym udało się przebić pancerz głównego izraelskiego czołgu bojowego Merkawa, który cieszy się reputacją jednego z najlepiej osłoniętych czołgów na świecie. Członek jednej z załóg czołgowych, który właśnie opuścił Liban, powiedział «Guardianowi»: «To straszne. Z pododdziałami przeciwpancernymi nie walczy się czołgami. Walczy się piechotą wspieraną przez artylerię i śmigłowce. Rozległe doliny, w których nie ma gdzie się schronić, to niedobre miejsce dla czołgów.» Choć ppłk Rafowicz powiedział, że broń dostarczył Hezbollahowi Iran, przyznał on, że waleczność bojowników wynika również z ich morale i organizacji. «Bardzo zawzięcie wciągają oni do walki nasze siły. Nie noszą pasów z ładunkami wybuchowymi, jak zamachowcy-samobójcy, ale nie boją się śmierci, co bardzo utrudnia ich odstraszanie.»”

Sziff stwierdza: „Wiedzieliśmy, że ta organizacja ma nowoczesne rakiety przeciwpancerne; wywiad wojskowy nawet zdobył jedną z nich. Byliśmy również świadomi, że Hezbollah rozmieszcza jednostki przeciwpancerne, ale nie zrozumieliśmy znaczenia zmasowanej dyslokacji tej broni.”

Wobec niepowodzeń ofensywy wojsk lądowych, borykających się z zażartym oporem, który nie dopuszczał ich do rzeki Litani, dowództwo armii izraelskiej desperacko szukało wyjścia w operacjach powietrzno-desantowych w głębi południowego Libanu. Miały one pozwolić na opanowanie punktów strategicznych, do których nie mogły dotrzeć wojska lądowe. Dowództwo armii i jego tuby propagandowe w mediach izraelskich zrobiły wokół tych operacji dużo szumu. „Nieprzyjacielskie dyskursy o wielkich operacjach powietrzno-desantowych służyły tylko za przykrywkę fiaska na lądzie”, oświadczył libański ruch oporu w niedzielę 13 sierpnia po południu. „Islamski Ruch Oporu, komentując wrogą propagandę izraelską na temat desantów powietrznych elitarnych jednostek wojskowych w połączeniu z głębokimi wypadami na lądzie, stwierdza co następuje. Oświadczenia takich dowódców wojskowych, jak szef sztabu czy dowódca Północnego Zgrupowania Wojsk, oraz innych oficerów świadczą jedynie o fiasku i zamieszaniu, czemu towarzyszy zmyślanie nieprawdziwych sukcesów, które nie mają nic wspólnego z rzeczywistymi wydarzeniami na polu walki.

„Do głębokich wypadów nieprzyjaciela doszło na niektórych otwartych terenach i w odosobnionych rejonach, z dala od pól walki, i wykonano je przy użyciu śmigłowców lub w wyniku natarcia wozów bojowych pustymi drogami. Gdy tylko okupanci docierali do okolic, w których znajdowali się mudżahidzi, stawali się ich bezpośrednim celem, co sprawiało, że okazywali się niezdolni do zachowania swojej nieugiętości i nie potrafili poradzić sobie z ogniem rakietowym i zasadzkami zastawianymi przez mudżahidów, którzy niszczyli nawet najodporniejsze czołgi okupantów i ich śmigłowce, jak również zadawali ciężkie straty ich liniom. Tak było w dolinie Marimin, w Wadi al-Hudżair, Kantarze, na równinach Al-Chijam. Nieprzyjaciel poniesie takie same straty we wszystkich rejonach, do których przeniknął.

„Nieprzyjaciel, rozprawiając o wielkich desantach powietrznych, przeprowadzanych w celu zadania ciosu ruchowi oporu i wykrycia jego dyslokacji, stara się maskować swoje niepowodzenia na lądzie. Jednak mudżahidzi walczący z najeźdźcami na ich linii frontu, od Nakura po Ajta asz-Szaab i równiny Al-Chijam, jak również stawiający czoło kolejnym próbom zajęcia wsi frontowych, przejęli inicjatywę i przystąpili do poszukiwania wszelkich sił nieprzyjacielskich na obrzeżach wsi, gór i dolin, aby je zniszczyć. Mimo przyznania się nieprzyjaciela do pewnej liczby zabitych i rannych, armia okupacyjna ukrywa swoje rzeczywiste straty w ludziach i sprzęcie, obawiając się, że mogą one odbić się negatywnie na pogarszającym się morale jego opinii publicznej i żołnierzy.”

„Zostaliśmy znokautowani”

Reuwen Pedacur, ekspert z Uniwersytetu Telawiwskiego w zakresie studiów strategicznych, pisze w „Haarec”: „Klęska Stanów Zjednoczonych w Wietnamie zaczęła stawać się oczywista, gdy gen. William Westmoreland, dowódca wojsk amerykańskich w Wietnamie, z liczenia zabitych uczynił alternatywę wobec zwycięstw wojskowych. Gdy nie mógł pochwalić się sukcesami na polu walki, wysyłał do Waszyngtonu codzienny raport, w którym podawał, ilu żołnierzy Vietcongu zabiły jego wojska. W minionych tygodniach armia izraelska też zaczęła chwalić się liczbą zabitych. Gdy największa i najsilniejsza armia na Bliskim Wschodzie walczy przez ponad dwa tygodnie z 50 bojownikami Hezbollahu w Bint Dżubail i nie rzuca ich na kolana, dowódcy mają tylko jedno wyjście – muszą mówić o liczbie zabitych bojowników. Można założyć, że Bint Dżubail stanie się symbolem drugiej wojny libańskiej. Bojownicy Hezbollahu zapamiętają to miasteczko jako swój Stalingrad, a nam będzie ono boleśnie przypominało o klęsce armii izraelskiej.”

Ekstrawaganckie fantazje rządu izraelskiego i dowództwa armii na temat strat Islamskiego Ruchu Oporu wywołały reakcje nawet w części całkiem mainstreamowych mediów zachodnich. Gdy 1 sierpnia izraelski minister sprawiedliwości Haim Roman ogłosił, że zabito już 300 bojowników Hezbollahu, a w kilka minut później minister turystyki Icchak Hercog, widocznie ścigając się ze swoim kolegą rządowym, ogłosił, że zabito 400, w „Washington Post” Edward Cody zareagował na to stwierdzając, że zginęło „co najmniej 46” bojowników Hezbollahu, a agencja Associated Press podała, że „co najmniej 50”. Natomiast Fisk ocenił, że zginęło „może 50”.

Dość dokładnie pokrywało się to z danymi samego Islamskiego Ruchu Oporu, który 31 lipca poinformował, że od początku wojny stracił 43 bojowników. Gdy w dzień po swoich ministrach premier Olmert ogłosił, że armia izraelska całkowicie zniszczyła infrastrukturę i wyeliminowała około 770 ośrodków dowodzenia Hezbollahu, John Kifner i Warren Hoge wyśmieli go na łamach „New York Times”, co przedrukowało sporo innych gazet. Izraelski wywiad wojskowy oceniał siły ruchu oporu na około 1500 bojowników. W czwartym tygodniu dowództwo armii zaczęło sugerować mediom, że faktycznie jest ich około 8 tysięcy i że 3-4 tysiące operuje na południe od rzeki Litani. Innymi słowy wynikało z tego, że im większe straty ponoszą, tym więcej ich jest. Propaganda sukcesu uprawiana przez generałów, którzy na polu walki gonią w piętkę, nigdy nie trzyma się kupy. Rzeczywista liczebność szeregów ruchu oporu pozostaje nawet w przybliżeniu nieznana.

14 sierpnia, a więc zaraz po zawieszeniu broni, dowództwo armii izraelskiej, niepomne pośmiewiska, na które naraziło się w przeszłości razem z rządem, podało, że zginęło „co najmniej 530” bojowników Hezbollahu i że ustaliło tożsamość 180 spośród nich. Anthony Cordesman ujawnia, że poufnie „urzędnicy izraelscy przyznają, iż nie sposób realnie oszacować liczby zabitych i rannych”. Islamski Ruch Oporu twierdzi, że śmierć poniosło około 70 jego bojowników. Informował na bieżąco o poległych, podając ich nazwiska i inne podstawowe dane osobowe. Zapewne wszyscy lub prawie wszyscy polegli bojownicy to szyici, ale nie wszyscy byli islamistami i należeli do Hezbollahu. Kierownictwo Libańskiej Partii Komunistycznej poinformowało, że w szeregach ruchu oporu poległo co najmniej 12 komunistów. Poległo również 8 członków partii szyickiej Amal, której przywódca Nabih Berri, przewodniczący parlamentu, jest bliskim sojusznikiem Hezbollahu. „Mówi się u nas żartem, że w przeciętnej rodzinie libańskiej z siedmiorgiem dzieci, czworo będzie należało do Hezbollahu, dwoje będzie komunistami, a jedno wstąpi do Amalu, ale wszystkie będą w ruchu oporu”, powiedział Herbertowi Docenie sekretarz generalny LPK Chaled Hadade, chyba mając jednak na myśli przeciętną rodzinę szyicką, a nie libańską. „Ta świecka partia lewicowa, której baza członkowska przecina w poprzek linie wyznaniowe, jest bliska Hezbollahowi i u jego boku walczyła na froncie na południu kraju”, pisze Docena w „Asia Times”.

Zaraz po zawieszeniu broni Nasrallah w przemówieniu nadanym przez telewizję Al-Manar ogłosił „historyczne i strategiczne zwycięstwo”, które „należy do całego Libanu, do ruchu oporu i do całego narodu” (tj. do całego świata arabskiego i muzułmańskiego). Każdy, kto przeprowadzi proste, rzucające się w oczy porównanie historyczne, a przeprowadzają je dziś nie tylko szerokie rzesze obserwatorów, analityków i działaczy politycznych na świecie, ale – co ważniejsze – również masy arabskie, zda sobie sprawę, że jest to bezspornie słuszna ocena tego, co się stało. W 1967 r. w ciągu zaledwie sześciu dni armia izraelska rozgromiła połączone armie regularne Egiptu, Syrii i Jordanii oraz okupowała rozległe ziemie arabskie. W 1973 r. w ciągu zaledwie dwudziestu dni armia izraelska pobiła armie tych samych państw, do których dołączyła armia Iraku. Teraz w ciągu miesiąca armia izraelska nie poradziła sobie z małą armią partyzancką małego kraju – najmniejszego wśród sąsiadów Izraela, jeśli nie liczyć Autonomii Palestyńskiej.

„To nie tylko klęska militarna”, stwierdza na łamach „Haarec” cytowany już Pedacur w artykule pod znamiennym tytułem „Dzień po – jak zostaliśmy znokautowani”. „To fiasko strategiczne, którego dalekosiężne implikacje jeszcze są niejasne. Jak bokser, któremu zadano cios, ciągle leżymy na deskach, starając się zrozumieć, co się nam przydarzyło. Tak, jak Wojna Sześciodniowa doprowadziła do zmiany strategicznej na Bliskim Wschodzie i uczyniła z Izraela mocarstwo regionalne, tak też druga wojna libańska może mieć przeciwny skutek. Klęska armii izraelskiej podkopuje najważniejszy czynnik naszego bezpieczeństwa narodowego – wojowniczy wizerunek tego kraju z jego dużą, silną i nowoczesną armią zdolną zadać naszym wrogom decydujący cios, gdy tylko spróbują nas zaczepić.”

Ten ważny izraelski specjalista w zakresie studiów strategicznych pisze dalej: „Tym, co naprawdę się liczy, jest wizerunek armii izraelskiej – a faktycznie Izraela – w oczach naszych nieprzyjaciół w regionie. Na tym właśnie polega najpoważniejsze fiasko tej wojny. Również w Damaszku, Gazie, Teheranie i Kairze ludzie są zdumieni, że przez ponad miesiąc armia izraelska nie mogła rozprawić się z maleńką organizacją partyzancką (1500 bojowników, zdaniem szefa wywiadu wojskowego, kilka tysięcy, według innych źródeł), że armia izraelska poniosła klęskę i w większości bojów w południowym Libanie zapłaciła wysoką cenę. Najważniejsze jest zaś to, że armia ta nie zneutralizowała zdolności Hezbollahu do ostrzeliwania Izraela rakietami i przez ponad cztery tygodnie ponad milion obywateli izraelskich musiało siedzieć w schronach. Co się stało z tą potężną armią, która po miesiącu była w stanie posunąć się w głąb Libanu tylko kilka kilometrów? – pyta wielu spośród tych, którzy planują następne wojny z Izraelem.”

W dniu zawieszenia broni Nasrallah obiecał, że następnego dnia rano ekipy Hezbollahu zabiorą się za odgruzowanie i odbudowę uszkodzonych i zniszczonych domów. Tych wszystkich, których domy zupełnie zniszczono – wstępnie ocenił ich liczbę na 15 tysięcy – zapewnił, że gdy będzie się budować dla nich nowe domy, Hezbollah wyposaży ich w środki finansowe na wynajęcie mieszkań i zakup odpowiedniego wyposażenia. Każdemu, kto był właścicielem domu, Hezbollah wypłaca 12 tysięcy dolarów, a każdemu, kto wynajmował mieszkanie – 8-10 tysięcy dolarów. To „ogromna suma pieniędzy w Libanie, gdzie mieszkanie dla małej rodziny łatwo można wynająć za 300 dolarów miesięcznie”, stwierdza w „New York Times” Robert Worth. Ocenia się, że na całe to ogromne przedsięwzięcie Hezbollah będzie potrzebował 150 milionów dolarów i mówi się, że władze irańskie zagwarantowały wyasygnowanie takiej sumy. Cały ten plan odbudowy wywołał poważne zaniepokojenie, a nawet popłoch w USA i Izraelu, gdyż grozi scementowaniem i rozszerzeniem bazy społecznej Hezbollahu. Podczas wojny służby socjalne Hezbollahu zapewniły w Bejrucie opiekę 155 tysiącom osób, które zostały bez dachu nad głową lub uszły przed bombardowaniami lotnictwa izraelskiego, wydając na to dziennie pół miliona dolarów. Astrid van Genderen Stort, rzeczniczka bejruckiego biura Wysokiego Komisarza Narodów Zjednoczonych do Spraw Uchodźców, stwierdziła, że służby te są „superdobrze zorganizowane”.

Nazajutrz po wystąpieniu Nasrallaha, Kifner donosił w „New York Times”, że Hezbollah „nie tylko cieszy się uzyskaną w ciężkiej walce reputacją jedynej siły arabskiej, która nieustępliwie walczyła z Izraelem, ale korzystając ze strumienia pieniędzy płynących z bogatego w ropę naftową Iranu dominuje już na polu wysiłków odbudowy”. Wszędzie widać Hezbollah jako „skutecznie działającą sieć służb socjalnych”, stwierdzał Kifner. Wszędzie ekipy Hezbollahu „zaczęły sprzątać, organizować i spisywać straty. Ludzie na buldożerach byli zajęci torowaniem przejść przez olbrzymie kupy gruzu. Zaledwie w dzień po zawieszeniu broni drogi zawalone gruzem ze zniszczonych budynków są już w pełni przejezdne.” Fisk, obserwując stosunki między bojownikami Hezbollahu a społecznościami lokalnymi powracającymi z flagami ruchu oporu do zniszczonych wsi pod Al-Ghanduriją, opuszczoną już przez armię izraelską, skonstatował: „Zamiast wyprzeć Hezbollah na północ od rzeki Litani, Izrael sprawił, że okopał się on w libańskich wsiach głębiej niż kiedykolwiek.” Amal Saad-Ghuraib, profesor nauk politycznych na Libańskim Uniwersytecie Amerykańskim, powiedziała Kifnerowi: „Hezbollah ma dwa filary, na których się opiera – ruch oporu i służby socjalne. Wojna dowiodła, że w obu dziedzinach jest najlepszy.” Wyjaśniła, że wbrew temu, co często się twierdzi, nie jest państwem w państwie, lecz… „państwem w bezpaństwie”. W podobnym duchu prof. Asad AbuChalil pisze o przemówieniu Nasrallaha wygłoszonym w dniu zwycięstwa, że brzmiało ono jak przemówienie szefa państwa, choć „w Libanie nie ma, nie było i nigdy nie będzie państwa” – „jest fasada czy miraż «rządu centralnego», który istnieje tylko z nazwy”.

Hezbollah nigdy nie był tak silny politycznie i nie miał tak szerokiego, wielowyznaniowego poparcia społecznego, jak podczas tej wojny i po jej zakończeniu. „Nie tylko nie został odcięty od swojej bazy masowej”, pisze Gilbert Achcar. „Co więcej, ta baza znacznie się poszerzyła nie tylko wśród szyitów libańskich, ale również wśród wszystkich innych libańskich społeczności religijnych, nie mówiąc już o ogromnym prestiżu, który ta wojna przyniosła Hezbollahowi szczególnie w świecie arabskim i w reszcie świata muzułmańskiego. Last but not least, to wszystko doprowadziło do zmiany w ogólnym układzie sił w Libanie w kierunku dokładnie przeciwstawnym temu, który oczekiwały Waszyngton i Izrael. Hezbollah wyszedł z wojny silniejszy i jego zdeklarowani i niezdeklarowani przeciwny – przyjaciele Stanów Zjednoczonych i królestwa saudyjskiego – bardziej go boją się niż przed wojną. Rząd libański zasadniczo stał po stronie Hezbollahu.”

Układ sił między nim a proimperialistycznymi siłami politycznymi tak bardzo zmienił się na jego korzyść, że jeśli przed wojną rozbrojenie ruchu oporu okazało się niemożliwe, teraz postulat ten, forsowany przez Stany Zjednoczone i inne mocarstwa zachodnie, jest już tylko marzeniem ściętej głowy. Nie ma żadnych szans na pomyślną konfrontację marionetkowych klik politycznych „prozachodniej demokracji libańskiej”, na które stawiają te mocarstwa, z Hezbollahem. Siłom międzynarodowym nie uda się rozbroić ruchu oporu, nawet gdyby zdecydowały się to uczynić, a o żadnej roli armii libańskiej na tym polu nie może być mowy.

Seymour Hersh, as amerykańskiego dziennikarstwa śledczego, ujawnił w tygodniku „New Yorker”, że powietrzna kampania wojenna przeciwko Libanowi nie tylko miała rozbić w proch libański ruch oporu, w tym zwłaszcza zniszczyć podziemne kompleksy schronów, składów broni rakietowej i ośrodków dowodzenia oraz obrócić przeciwko niemu społeczeństwo libańskie. Dla ekipy George’a W. Busha kampania ta, od dawna planowana przez Izrael za wiedzą władz amerykańskich, miała być próbą generalną przed powietrzną kampanią wojenną przeciwko Iranowi. Miała m.in. sprawdzić skuteczność bombardowań strategicznych głębokich instalacji podziemnych. „Wielkie pytanie dla naszych Sił Powietrznych brzmiało: jak pomyślnie uderzyć w szereg twardych celów w Iranie”, wyznał Hershowi były wysoki funkcjonariusz wywiadu amerykańskiego. „Powszechnie wiadomo, że inżynierowie irańscy doradzali Hezbollahowi przy budowie tuneli i podziemnych składów broni.”

Wzorem dla armii izraelskiej były 78-dniowe metodyczne bombardowania przez NATO cywilnej infrastruktury w Jugosławii. Zdaniem wspomnianego funkcjonariusza, „w Izraelu uważano, że bombardując infrastrukturę Libanu, w tym autostrady, magazyny paliwa, a nawet cywilne pasy startowe na głównym lotnisku bejruckim, przekona się duże libańskie populacje chrześcijańskie i sunnickie, aby obróciły się przeciwko Hezbollahowi”, pisze Hersh. Samoloty izraelskie wykonały łącznie 10 tysięcy lotów bojowych. Funkcjonariusz ten określił plan izraelski jako „lustrzane odbicie tego, co Stany Zjednoczone planowały wobec Iranu”. Hersh wyjaśnia: „Jak twierdzą obecni i byli urzędnicy państwowi, początkowe propozycje Sił Powietrznych USA, dotyczące ataku powietrznego, który miałby zniszczyć moce nuklearne Iranu i przewidujące intensywne bombardowania cywilnej infrastruktury w Iranie, napotykają opór dowództw armii, marynarki wojennej i piechoty morskiej. Twierdzą one, że plan Sił Powietrznych się nie powiedzie i tak, jak to stało się w toku izraelskiej wojny z Hezbollahem, nieuchronnie doprowadzi do użycia wojsk lądowych.”

Zdaniem Richarda Armitage’a, który za pierwszej prezydentury G.W. Busha był zastępcą sekretarza stanu, nieoczekiwana porażka Izraela w Libanie może stać się ostrzeżeniem dla Białego Domu. „Jeśli najbardziej dominująca w regionie siła wojskowa – armia izraelska – nie może spacyfikować takiego kraju, jak Liban, z jego czteromilionową ludnością, trzeba dobrze zastanowić się nad zastosowaniem takiego wzorca w Iranie, z jego głębokością strategiczną i siedemdziesięciomilionową ludnością”, powiedział on Hershowi. „Jedyną rzeczą, którą dotychczas osiągnęły bombardowania Libanu, jest zjednoczenie ludności przeciwko Izraelowi.” Zaskakująca siła oporu Hezbollahu i jego zdolność do nieprzerwanego ostrzału rakietowego północnego Izraela mimo ciężkich bombardowań, powiedział Hershowi pewien amerykański ekspert w zakresie spraw bliskowschodnich, „to ogromna porażka tych wszystkich w Białym Domu, którzy wobec Iranu chcą użyć siły. Jest to również porażka tych, którzy twierdzą, że bombardowania wywołają w Iranie krytykę władz i rewoltę.” „Jednak niektórzy oficerowie pracujący w Kolegium Połączonych Szefów Sztabów nadal są bardzo zaniepokojeni tym, że administracja może o wiele bardziej pozytywnie ocenić izraelską kampanię powietrzną niż powinna, powiedział były wysoki funkcjonariusz wywiadu. «Nie sposób, aby Rumsfeld i Cheney wyciągnęli z niej prawidłowe wnioski. Gdy wiatr rozwieje dym, powiedzą, że to był sukces i utwierdzą się w przekonaniu, iż ich plan ataku na Iran jest słuszny.»”

Cała para w tłoki czy w gwizdek

Wraz z Izraelem i Stanami Zjednoczonymi porażkę w tej wojnie poniosły również proimperialistyczne reżimy Egiptu, Arabii Saudyjskiej i innych państw arabskich. W całym świecie arabskim walka libańskiego ruchu oporu i porażka Izraela w Libanie zelektryzowała i natchnęła wolą walki masy – również sunnickie. Solidarność mas arabskich z libańskim ruchem oporu ponad podziałami wyznaniowymi to ciężki cios dla strategii Stanów Zjednoczonych i Arabii Saudyjskiej, a także irackiego Tanzimu Al-Kaida, założonego przez Abu Musaba az-Zarkawiego, polegającej na prowokowaniu i podsycaniu konfliktu między sunnitami a szyitami w Iraku oraz rozszerzaniu go na cały Bliski Wschód. W wymiarze regionalnym strategia ta zmierza do politycznego odizolowania szyickiego Iranu – głównego obok Izraela mocarstwa regionalnego i najpotężniejszego w regionie wroga Stanów Zjednoczonych – od świata arabskiego. Podobną strategię władze amerykańskie wespół z Saudami zastosowały ze sporym powodzeniem po irańskiej „rewolucji islamskiej” 1979 r. Teraz to się nie powiodło. Najważniejsza sekcja krajowa Stowarzyszenia Braci Muzułmanów – egipska – poparła Hezbollah, co wydatnie rozszerzyło dotychczasowy sojusz szyicko-sunnicki Hezbollahu z Hamasem. Wiele wybitnych sunnickich autorytetów religijnych otwarcie poparło Hezbollah – również w Arabii Saudyjskiej, co dla rodziny królewskiej jest strasznie upokarzające, tym bardziej, że bardzo boi się ona swojej mniejszości szyickiej, skupionej w rejonie wielkich pól naftowych, i robi wszystko, co w jej mocy, aby nie dopuścić do sojuszu wrogo nastawionych do niej sił szyickich i sunnickich.

W okupowanym Iraku stosunki między większością szyicką a sunnickim ruchem oporu są bardzo napięte. Tanzim Al-Kaida, powodowany skrajnym sekciarstwem antyszyickim, w tym również wrogością do Hezbollahu, prowokuje wojnę domową. Mimo to „Irakijczycy jednomyślnie potępili agresję izraelską, podczas gdy Muktada as-Sadr, największy wróg Waszyngtonu i sojusznik Teheranu w Iraku, skorzystał z okazji, aby zorganizować kolejną gigantyczną manifestację, porównywalną pod względem swojego rozmachu z manifestacją przeciwko okupacji, którą zorganizował 9 kwietnia 2005 r.”, pisze Achcar. 4 sierpnia wraz ze swoją Dżajsz al-Mahdi (Armią Mahdiego) wyprowadził na ulice Bagdadu setki tysięcy – zgodnie z niektórymi ocenami nawet milion – szyitów, którzy demonstrowali solidarność z Hezbollahem oraz zamanifestowali wrogość do Izraela i Stanów Zjednoczonych. Walka libańskiego ruchu oporu silnie wpłynęła na radykalizację antyokupacyjnych nastrojów irackich mas szyickich. Dzieje się to wtedy, gdy pod wodzą Sadra, który jest zdeklarowanym sojusznikiem Hezbollahu, plebejski nurt szyickiego „islamu politycznego” popada w coraz ostrzejszy konflikt, a nawet podejmuje otwarte konfrontacje, z nurtami polityczno-religijnymi reprezentującymi interesy szyickiej „klasy średniej” i ich milicjami. Ta „przemoc międzyszyicka to do pewnego stopnia konflikt klasowy”, mówi w „Washington Post” Juan Cole, profesor historii Bliskiego Wschodu na Uniwersytecie Michigańskim.

Kierownictwo Hezbollahu ma wyrobione zdanie o Al-Kaidzie. Nasrallah uważa, że jest to fałszywa organizacja islamska, utworzona w czasach, gdy istniał Związek Radziecki i że to „jedna z organizacji kolaborujących i agenturalnych, których zadaniem jest nie tylko sianie niezgody między społecznościami wyznaniowymi w interesie imperializmu amerykańskiego, ale również walka z rewolucjonistami”. Działacze Hezbollahu wyjaśnili agencji Nowosti i „Asia Times”, że organizacja ta potępia Al-Kaidę za to, iż „zabija niewinnych ludzi i niszczy święte miejsca” i że w ogóle „jej działalność jest wodą na młyn administracji amerykańskiej i tylko wyrządza szkodę islamowi i wszystkim muzułmanom”.

Michael Karadjis pisze w związku z tym w australijskim „Greek Left Weekly”: „W grudniu 2005 r. Al-Kaida przeprowadziła z południowego Libanu przygraniczny atak rakietowy na Izrael. Hezbollah jest niezwykle wrogo nastawiony do Al-Kaidy i energicznie potępił takie akcje, jak atak na World Trade Centem czy ścięcie Nicka Berga, amerykańskiego biznesmena porwanego przez zwolenników Abu Musaba az-Zarkawiego w Iraku. Jednak wydaje się, że Al-Kaida uzyskała poparcie wśród nielicznych zdesperowanych uchodźców palestyńskich. Nasrallah zareagował na przygraniczny atak mówiąc: «Uważamy, że ta operacja była błędem, bo naszym zdaniem katiuszy należy używać w charakterze strategii obronnej. Jeśli Izrael nas atakuje, odpowiadamy katiuszami. Jednak katiusza nie jest bronią nadającą się do operacji dżihadzkiej. Wystrzelenie katiuszy bez powodu jest pogwałceniem naszej strategii.» Nasrallah, reagując na pojawienie się Al-Kaidy w Libanie, winą za taki ekstremizm występujący wśród niektórych Palestyńczyków obarczył próby rozbrojenia siłą uchodźców palestyńskich, których bronił jako «naszych braci», podejmowane przez prawicę libańską.” Ostrzegł, że pojawienie się Al-Kaidy w Libanie grozi sekciarskimi zamachami na ośrodki religijne, meczety, kościoły i ludność cywilną społeczności wyznaniowych uważanych przez Al-Kaidę za wrogie.

Po Naserze żaden przywódca arabski nie mógł marzyć o tak niezwykłej popularności wśród mas arabskich, jaką dziś cieszy się Nasrallah. David Hirst pisze w „Guardianie”, że dla mas Nasrallah to „nawet bardziej inspirujący bohater arabski niż Naser”. Tymczasem rządy państw arabskich z Egiptem, Arabią Saudyjską i Jordanią na czele nigdy nie zachowały się tak, jak podczas tej wojny – teraz po raz pierwszy odcięły się od tych, którzy stawili opór Izraelowi. „Tym razem przywódcy trzech kluczowych krajów arabskich szybko wydali oświadczenia potępiające Hezbollah – określające jego akcję [pojmania żołnierzy izraelskich] jako «ryzykowne i nieobliczalne awanturnictwo». Jednak niezłomność ruchu oporu i gniew ulic arabskich zmusiły przywódców Egiptu, Arabii Saudyjskiej i Jordanii to zmiany stanowiska, ale polegała ona na tym, że potępili Izrael, jednocześnie nie udzielając ruchowi oporu żadnego poparcia”, pisze na łamach „Al-Ahram” Szerin Bahaa. Rządy arabskie połączyły swoje poparcie dla zawieszenia broni z wezwaniem do rozbrojenia Hezbollahu, a więc z tym samym, czego żądają Izrael i Stany Zjednoczone. W dwa dni po masakrze cywilów w Kanie prezydent Egiptu Hosni Mubarak „w swoim przemówieniu do narodu ponad dziesięciokrotnie wspomniał o «inwazji izraelskiej», ale powstrzymał się od określenia Hezbollahu mianem bojowników o wolność czy prawowitej siły ruchu oporu”. Natomiast „masy arabskie wyszły na ulice niemal wszystkich stolic arabskich, wznosząc żółte flagi Hezbollahu i ogłaszając Nasrallaha bohaterem Arabów”.

„Przywódcy arabscy drżą na samą myśl o zwycięstwie Hezbollahu, które może być początkiem końca ich marionetkowych reżimów”, stwierdza Bahaa i z aprobatą cytuje refleksję Jonathana Steele’a zapisaną w jego korespondencji z Libanu dla „Guardiana”: „Zwycięstwo Hezbollahu może wyrządzić mniejszą szkodę Izraelowi niż reżimom arabskim.”

W wywiadzie udzielonym 12 sierpnia gazecie lewicowo-radykalnej „Evrensel”, związanej z Turecką Partią Pracy, Nasrallah apeluje do międzynarodowej lewicy antyimperialistycznej o poparcie dla ruchów oporu w Libanie i Palestynie oraz o sojusz z Hezbollahem. Daje lewicy za przykład Hugo Chaveza, a także tureckiego komunistę i działacza rewolucyjnego Deniza Gezmisa, straconego w 1972 r. za wszczęcie walki zbrojnej.

„Przez pewien czas ruch socjalistyczny dystansował się od naszej walki międzynarodowej. Natomiast dziś zaczyna wreszcie udzielać nam ponownie moralnego poparcia. Najbardziej konkretny przykład to poparcie udzielone przez prezydenta Wenezueli Hugo Chaveza. Odwołanie ambasadora wenezuelskiego z Izraela to czyn, na który nie odważyły się państwa muzułmańskie. Ponadto Chávez wyraźnie zakomunikował nam o swoim poparciu dla naszego ruchu oporu. To było dla nas potężnym bodźcem moralnym. Mieliśmy okazję stwierdzić, że taką samą postawę zajmuje turecki ruch rewolucyjny. W latach sześćdziesiątych nasi socjalistyczni bracia z Turcji jeździli do Palestyny walczyć z Izraelem. Jeden z nich nadal żyje w mojej pamięci i moim sercu – Deniz Gezmis! Teraz chcielibyśmy widzieć wśród nas nowych Denizów. Nasze szeregi zawsze będą otwarte dla nowych Denizów walczących z ciemięzcami. Deniz zawsze będzie żył w sercach narodów Palestyny i Libanu. Nikt nie powinien w to wątpić. Niestety, braterstwo istniejące wówczas między tymi, którzy walczyli ze wspólnym wrogiem, dziś nie jest tak żywe. Pragnęlibyśmy walczyć z imperializmem i syjonizmem ramię w ramię z naszymi libańskimi braćmi socjalistycznymi, bo to nie jest tylko nasza wojna. To wspólna walka wszystkich uciskanych na świecie. Nie zapominajcie, że gdyby Palestyna i Liban przegrały tę wojnę, byłaby to klęska dla wszystkich narodów uciskanych. W naszej walce z imperializmem rewolucjoniści powinni wywiązać się ze swoich powinności i na nowo stać się Denizami w sercach narodów Palestyny i Libanu.”

Nasrallah stwierdził również, że wzorem dla Hezbollahu są rewolucjoniści latynoamerykańscy. „Oni zawsze stawiali bohaterski opór rozbójnikom amerykańskim. Ich walka stanowi dla nas źródło inspiracji. Oni torują drogę narodom uciskanym. Przejdźcie się naszymi ulicami! Zobaczycie, że nasz naród nosi w sercu Chaveza i Ernesto Che Guevarę. Niemal w każdym domu zobaczycie plakaty z podobiznami Che lub Chaveza. Naszym przyjaciołom socjalistycznym, którzy razem z nami chcą walczyć o braterstwo i wolność, mówimy, że jeśli chodzi im o to, aby powiedzieć nam, że «religia to opium dla ludu», nie warto, aby do nas przychodzili.”

Teraz problem polega na tym, gdzie pójdzie cała para, którą w kotle arabskim wytworzyło paliwo libańskiego ruchu oporu, bo może pójść albo w tłoki rewolucji arabskiej, albo, jak to już wielokrotnie bywało z parą z tego kotła, w gwizdek.

Zbigniew Marcin Kowalewski


Artykuł ukazał się na stronie Viva Palestyna.

drukuj poleć znajomym poprzedni tekst następny tekst zobacz komentarze


lewica.pl w telefonie

Czytaj nasze teksty za pośrednictwem aplikacji LewicaPL dla Androida:



Warszawska Socjalistyczna Grupa Dyskusyjno-Czytelnicza
Warszawa, Jazdów 5A/4, część na górze
od 25.10.2024, co tydzień o 17 w piątek
Fotograf szuka pracy (Krk małopolska)
Kraków
Socialists/communists in Krakow?
Krakow
Poszukuję
Partia lewicowa na symulatorze politycznym
Discord
Teraz
Historia Czerwona
Discord Sejm RP
Polska
Teraz
Szukam książki
Poszukuję książek
"PPS dlaczego się nie udało" - kupię!!!
Lca

Więcej ogłoszeń...


24 listopada:

1957 - Zmarł Diego Rivera, meksykański malarz, komunista, mąż Fridy Kahlo.

1984 - Powstało Ogólnopolskie Porozumienie Związków Zawodowych (OPZZ).

2000 - Kazuo Shii został liderem Japońskiej Partii Komunistycznej.

2017 - Sooronbaj Dżeenbekow (SDPK) objął stanowiso prezydenta Kirgistanu.


?
Lewica.pl na Facebooku