Lipski: O stosunkach polsko-niemieckich

[2006-09-19 15:17:34]

10 września minęła 15. rocznica śmierci Jana Józefa Lipskiego. W związku z tym prezentujemy fragment jego pracy "Dwie Ojczyzny – dwa patriotyzmy. Uwagi o megalomanii narodowej".

Ksenofobia i megalomania narodowa wzajemnie się żywią i wspierają. Wiemy, ile wycierpiała Polska od Rosjan i Niemców - co nie usprawiedliwia przekraczania granic głupoty i nienawiści w stosunku do tych narodów; głupotą i nienawiścią człowiek i naród sam sobie szkodzi. Sfaszyzowani Ukraińcy dali się nam we znaki w latach czterdziestych - tu jednak nawet rachunek krzywd i win jest już inny niż z Niemcami, co nic nie pomaga Ukraińcom w potocznej świadomości polskiej. Ale czemu tak często Polak pogardza Czechem ("Pepiczek")? Tu widać, jak splata się ze sobą ksenofobia ze zidioceniem, by zgodnie doprowadzić w sierpniu niektórych naszych rodaków do wewnętrznego przyzwolenia na to, co było zarówno przeciw moralności, jak i przeciw naszym narodowym interesom, na inwazję w Czechosłowacji.

Wróćmy do sprawy stosunku ogromnej większości Polaków do Niemców i Rosjan. Trzeba powtórzyć, że nienawiścią i głupotą człowiek i naród sam sobie szkodzi. Niedostrzeganie moralnych problemów tam, gdzie są, bo tak jest wygodniej - deprawuje moralnie.

Do Niemców mamy od wieków wiele pretensji. To cesarze niemieccy najeżdżali nasz kraj, by go sobie podporządkować, nie odwrotnie. Teutoński Zakon Krzyżowy Najświętszej Marii Panny był zmorą Prusów, Litwinów, Pomorzan i Polaków. Prusacy wraz z Rosjanami i również niemieckojęzycznymi Austriakami rozebrali I Rzeczpospolitą. Rugi, Hakata, prześladowania narodowo-religijne pod pruskim zaborem były już pierwszą zapowiedzią tego, co stało się w czasie drugiej wojny światowej. O ogromie zbrodni hitlerowskich na ziemi polskiej nie ma co się rozwodzić.

Musiał jednak przyjść moment - jeśli chcielibyśmy pozostać w kręgu chrześcijańskiej etyki i cywilizacji zachodnioeuropejskiej - by powiedzieć "Wybaczamy i prosimy o wybaczenie". W sytuacji zniewolenia narodu powiedział to największy niezależny autorytet moralny, jaki nam pozostał: Kościół polski. To zdanie - mimo wszelkich resentymentów, opartych na rzeczywistych krzywdach - musimy uznać za swoje. By je przyjąć, wystarczyłoby jego treść moralna. Ale obok treści moralnej jest w nim też narodowa i kulturalna: jako naród o poczuciu przynależności do zachodniego kręgu kultury śródziemnomorskiej - marzymy o powrocie do naszej szerszej ojczyzny, do Europy. Stąd konieczność pojednania z Niemcami, którzy w tej Europie już są - i nadal będą. Wyciągnięcie ręki przez Episkopat Polski do Episkopatu Niemiec - było najśmielszym i najbardziej dalekowzrocznym czynem powojennej historii Polski.

Głos Episkopatu Polski do Episkopatu Niemiec stawia jednak przede wszystkim problem, którego nie wyminie się, jeśli chce się pozostać wiernym chrześcijaństwu: problem również naszych win wobec Niemców. W Polsce nie znosi się takiego przedstawiania sprawy - i nietrudno to zrozumieć, gdyż proporcje są uderzająco nierówne. Nie można się jednak godzić z lekceważeniem własnych win, nawet gdy są nieporównywalnie mniejsze od cudzych.

Wzięliśmy udział w pozbawieniu ojczyzny milionów ludzi, z których jedni zawinili na pewno poparciem Hitlera, inni biernym przyzwoleniem na jego zbrodnie, jeszcze inni tylko tym, że nie zdobyli się na heroizm walki ze straszliwą machiną terroru - w sytuacji, gdy ich państwo toczyło wojnę. Zło nam wyrządzone, nawet największe, nie jest jednak i nie może być usprawiedliwieniem zła, które sami wyrządziliśmy. Wysiedlanie ludzi z ich domów może być w najlepszym razie mniejszym złem, nigdy - czynem dobrym. To prawda, że z pewnością nie byłoby sprawiedliwe, by naród napadnięty przez dwóch zbirów miał płacić na dodatek sam wszystkie tego koszty. Wybór wyjścia, które - jak się zdaje - jest mniejszą niesprawiedliwością, wybór mniejszego zła, nie może jednak znieczulać na zagadnienia moralne. Zło jest złem, a nie dobrem, nawet gdy jest złem mniejszym i niemożliwym do uniknięcia. Trudno: albo chce się być chrześcijaninem, albo nie... Jeśli nim się jest - wie się, że zasada zbiorowej odpowiedzialności nie ma nic wspólnego z etyką, którą wyznajemy; że nawet jeśli musielibyśmy wybrać mniejsze zło - nie wolno nam zła nazywać dobrem; że wyrządzenie zła stwarza zobowiązanie moralne, choćby ten, kto go od nas doznał, wyrządził nam stokroć więcej zła - a na dodatek w słabym stopniu odczuwał potrzebę zadośćuczynienia.

Zasada mniejszej niesprawiedliwości, konieczność urządzenia życia milionów Polaków opuszczających z konieczności swą ojczyznę na wschodnich ziemiach II Rzeczpospolitej - jest zresztą jedynym usprawiedliwieniem tego, co się stało. Nie usprawiedliwiałyby tego w żaden sposób racje historyczne - bardzo wątpliwe, jak dalej zobaczymy - ani etniczne, z wyjątkiem może Opolszczyzny, co też jest dyskusyjne. Przejdźmy się po Warmii i Mazurach, by na własne oczy zobaczyć, ilu tam napotkamy autochtonicznych Polaków, to znaczy Mazurów i Warmiaków!

Tym bardziej niepokoi, jako objaw zatrucia etyki narodowej przez nacjonalizm, że od czasu do czasu pokazują się artykuły, których autorzy przechwalają się, iż jeszcze przed drugą wojną światową - a więc przed faktem napadu na Polskę, przed eksterminacją milionów obywateli polskich przez Niemców, przed pojawieniem się problemu znalezienia terenów do życia milionom Polaków z kresów wschodnich - grupy polityczne, z którymi byli ci autorzy związani, żądały Polski po Odrę i Nysę, ze Szczecinem i Wrocławiem. To nie są artykuły stwierdzające istniejący fakt - to akceptacja ówczesnych programów, które wówczas były planami zaborczymi, sprzecznymi z zasadami układania stosunków między narodami zgodnie z etyką chrześcijańską. Przypominać te wstydliwe epizody historii ideologicznej z aprobatą - to objaw degeneracji etycznej, a zarazem zresztą głupota polityczna.

W polskiej świadomości naszych stosunków historycznych z Niemcami narosło masę mitów i fałszywych wyobrażeń, które trzeba będzie kiedyś odkłamać - w imię prawdy i w celu leczenia samych siebie: fałszywe wyobrażenia o własnej historii są chorobą ducha narodu, służą przeważnie za pożywkę ksenofobii i megalomanii narodowej.

Prawie każdy Polak (nawet wykształcony) wierzy dziś, że wróciliśmy po drugiej wojnie światowej na ziemie zagrabione nam przez Niemców. Dotyczyć to może Gdańska i Warmii, od pokoju toruńskiego (1466) do rozbiorów należących do I Rzeczpospolitej - choć zresztą i Gdańsk i Warmia były tak wówczas, jak i do końca drugiej wojny światowej w większości etnicznie niemieckie.

Reszta Prus Wschodnich nigdy polska nie była, a Niemcy zdobyli te ziemie nie na Polakach, a na Prusach, narodzie pokrewnym Litwinom. Polska mniejszość na tym terenie, Mazurzy, zresztą słabo uświadomiona w swej masie, to ludność napływowa, sprowadzona głównie przez Albrechta Hohenzollerna z Polski; nie wiedział biedak, że powinien realizować ideę Drang nach Osten i Prusy zaludniać tylko Niemcami. Zachodnie Pomorze - etnicznie też nie polskie, choć słowiańskie - zrzucało parokrotnie z uporem swą zależność od Polski i wytworzyło własną organizację państwową, zniszczoną przez Szwedów dopiero w XVII wieku. Prusacy wzięli te ziemie, zamieszkałe nie przez Polaków, Szwedom, nie Polsce.

Zniemczenie Pomorza Zachodniego odbyło się bez gwałtów, drogą naturalną. Śląsk jeszcze w Średniowieczu zhołdowany został przez Czechów - i wraz z Czechami wszedł w skład monarchii austriackiej. Prusy zabrały go Austriakom, nie Polsce, dopiero w XVIII wieku, gdy procesy niemczenia się Dolnego Śląska, również naturalnego, dokonującego się bez przymusu, były już mocno zaawansowane. Śląsk Opolski i Górny Śląsk zachowały swą etniczną polskość. Zorganizowany i skuteczny w pewnym stopniu nacisk germanizacyjny na tych ziemiach to dopiero druga połowa XIX i XX wieku.

Natomiast my nie chcemy z kolei dziś pamiętać, że są to ziemie, na których przez parę setek lat kwitła kultura niemiecka. Czytamy rzewne felietony o Piastach śląskich, ich zamkach i pałacach, ale nikt nam nie mówi, że już Henryk Probus znany jest niemieckim podręcznikom literatury jako Minnensänger (niemieckojęzyczny trubadur), układający swe poezje w tym samym języku co Walter von der Vogelweide, co Hartmann von Aue, gdy polska liryka miłosna miała powstać i rozkwitnąć dopiero po dwu wiekach. To postać symboliczna w dziejach Śląska.

Po wiekach rozwoju kultury niemieckiej obok polskiej na Śląsku, Ziemi Lubuskiej, Warmii i Mazurach, w Gdańsku (przytłaczająco niemieckim) - i od dawna wyłącznie niemieckiej na Pomorzu Zachodnim - przypadł nam w wyniku historycznych przemian bogaty spadek architektury i innych dzieł sztuki oraz pamiątek historycznych niemieckich. Jesteśmy wobec ludzkości depozytariuszami tego dorobku. Zobowiązuje nas to, by z całą świadomością, że strzeżemy dorobku kultury niemieckiej, bez zakłamań i przemilczeń w tej dziedzinie - chronić te skarby dla przyszłości, również naszej.

Pokutuje w Polsce mit Drang nach Osten - wychwycony w głupiej i zbrodniczej mitologii wilhelmińskiej Niemiec. Rozprawiał się kiedyś z jego przejęciem przez polską publicystykę Antoni Gołubiew w "Tygodniku Powszechnym" w artykule zbyt mało dostrzeżonym, który powinien wejść do podstawowych lektur polskiego inteligenta. Wiadomo, że zachodnia granica I Rzeczpospolitej była przez wieki jedną z najspokojniejszych i najtrwalszych w Europie. Zaborczość państwa krzyżackiego była zaledwie fragmentem dziejów Niemiec średniowiecznych.

Natomiast nie lubi się u nas pisać i pamiętać o tym, co zawdzięczamy cywilizacyjnie i kulturalnie Niemcom. Że "dach" i "cegła", że "murarz" i "drukarz", "malarz" i "snycerz", że setki słów polszczyzny dokumentują, co zawdzięczamy naszym sąsiadom zza zachodniej granicy. Piękny dorobek architektury i rzeźby, malarstwa i innych sztuk i rzemiosł w Krakowie i wielu innych miastach i miasteczkach Polski nie tylko w Średniowieczu, lecz częściowo i później po wiek XIX - to w dużej części dzieła Niemców, którzy tu się osiedlali i wzbogacili naszą kulturę. Każdy prawie Polak wie o Wicie Stwoszu, nie każdy wie, że był to etniczny Niemiec (chwała nauce polskiej, że przeprowadziła w tej sprawie pracami księdza Bolesława Przybyszewskiego dowód ostateczny), wielu wyobraża sobie, że był Polakiem, i gotowi spoliczkować każdego, kto temu zaprzeczy. Nikt zaś spoza specjalistami nie zna setek, a może nawet tysięcy imion i nazwisk twórców-Niemców, którzy zostawili niezatarty ślad w naszej kulturze.

Historia winna być wrotami w przyszłość. Co chcemy wybrać jako symbole dla przyszłości: czy Grunwald - czy Legnicę, gdzie Polacy i Niemcy stanęli razem na drodze tumanom (dziś powiedzielibyśmy: dywizjon konnym) Batuchana? Grunwald pozostanie oczywiście na zawsze w pamięci narodowej - ale czy ma to być tylko Grunwald? Niszczenie polskiej kultury przez hitlerowców podczas drugiej wojny światowej - czy jej wzbogacanie przez Wita Stwosza i setki mniej znanych znakomitych ma dominować w naszej świadomości? Czy z Oświęcimia chcemy zapamiętać tylko Niemców-oprawców, czy też i tych Niemców, choć była ich garstka, którzy nie tylko jako więźniowie, ale też jako członkowie załogi obozu walczyli ze złem? (Pisze o tym w swej źródłowej, wydanej przed kilkunastu laty w Londynie pracy pod tytułem "Oświęcim walczący" emigracyjny pisarz i historyk Józef Garliński - a celnicy polscy odbierają tę książkę na granicy). Czy Niemcami mają być w naszej świadomości tylko gestapowcy i SS? Czy Niemcami nie byli także bohaterowie ze związku Weiße Rose z Monachium, podejmujący w samym jądrze ciemności najtrudniejsza z walk, walkę przeciw "swoim", w czasie toczącej się wojny?

Weiße Rose była to szaleńcza grupa prawdziwych chrześcijan, którzy czynem - takim, na jaki było ich stać - zaświadczyli, że inaczej niż większość rodaków w owych latach byli chrześcijanami nie tylko z nazwy, że gotowi byli przyjąć męczeństwo, by dać świadectwo prawdzie i dobru.

Ich kult - choć nic z Polską nie mieli bezpośrednio wspólnego - powinien być i u nas żywy: po pierwsze dlatego samego narodu co mordercy milionów podczas drugiej wojny światowej: po drugie - by uświadomić nam dyrektywę etyczną, głoszącą, że gdy własny narów i własne państwo wchodzą na drogę zbrodni i zła - obowiązkiem moralnym jest przeciwstawić się temu, choćby nawet naród i państwo toczyły wojnę na zewnątrz.

Czy bohaterowie z Weiße Rose niegodni są nazwania ich patriotami niemieckimi? Czy byli zdrajcami swego narodu? Przeciwnie, to oni ratowali resztki godności i wartości moralnych swego narodu - i oni otworzyli wartości niezbędne dla przyszłych Niemiec. W duszach swych nosili inną ojczyznę niż ta, w której mieli nieszczęście żyć i umrzeć męczeńską śmiercią. Lęk i nieufność, jaką żywi wobec Niemców znaczna część Polaków - są zrozumiałe. Byłoby lekkomyślnością i głupotą zakładać, że w Niemcach, w ich stosunku do nas i w ogóle w ich mentalności bez śladu znikły toksyny nacjonalizmu, nawarstwiając się od ery bismarckowsko-wilhelmińskiej - a jeśli ktoś chce, to może i wcześniej, od początku XIX wieku. Nie brak faktów - rozdmuchiwanych zresztą przez naszą urzędową propagandę ponad ich proporcję - w życiu dzisiejszych Niemiec świadczących, że z uwagą winniśmy śledzić stan potencjalnej gotowości części Niemców do recydywy. Zarazem jednak winniśmy zrobić maksimum tego, co można, by z naszej strony stworzyć optymalne przesłanki do pojednania naszych narodów. Przede wszystkim musimy niejedno zmienić w nas samych i w naszej świadomości historycznej, by to było możliwe.

Jan Józef Lipski


drukuj poleć znajomym poprzedni tekst następny tekst zobacz komentarze


lewica.pl w telefonie

Czytaj nasze teksty za pośrednictwem aplikacji LewicaPL dla Androida:



Fotograf szuka pracy (Krk małopolska)
Kraków
76 LAT KATASTROFY - ZATRZYMAĆ LUDOBÓJSTWO W STREFIE GAZY!
Warszawa, plac Zamkowy
12 maja (niedziela), godz. 13.00
Socialists/communists in Krakow?
Krakow
Poszukuję
Partia lewicowa na symulatorze politycznym
Discord
Teraz
Historia Czerwona
Discord Sejm RP
Polska
Teraz
Szukam książki
Poszukuję książek
"PPS dlaczego się nie udało" - kupię!!!
Lca

Więcej ogłoszeń...


23 września:

1900 - Rozpoczął obrady V Kongres II Międzynarodówki, który powołał Międzynarodowe Biuro Socjalistyczne. W jego skład jako polscy delegaci weszli: B. A. Jędrzejowski z PPS, H. Diamand z PPSD, C. Wojnarowska z SDKPiL

1923 - W Bułgarii wybuchło powstanie wrześniowe, zainicjowane przez Bułgarską Partię Komunistyczną w odpowiedzi na prawicowo-wojskowy zamach stanu.

1939 - Ukazał się ostatni numer "Robotnika".

1973 - Zmarł Pablo Neruda, poeta chilijski, laureat nagrody Nobla.

1976 - Komitet Obrony Robotników (KOR) ogłosił swoje powstanie. Za cel postawił sobie udzielanie pomocy prawnej, lekarskiej i finansowej represjonowanym. Wśród jego założycieli byli m.in. J.Kuroń i J.J.Lipski.

1977 - Zmarła Edwarda Orłowska, właśc. Estera Mirer, działaczka komunistyczna.

1993 - Górnicy likwidowanej kopalni "Żory" rozpoczęli okupację budynku Państwowej Agencji Węgla Kamiennego w Katowicach.

2010 - Francja: Przeciwko planowanej przez rząd N. Sarkozy’ego tzw. reformie emerytur protestowało ok. 1 mln osób.


?
Lewica.pl na Facebooku