Na ponad 100 proc. pewne jest, że wcześniejszych wyborów, przynajmniej na razie, nie będzie.
Platforma Obywatelska zapowiedziała, że złoży wniosek o samorozwiązanie Sejmu. Andrzej Lepper szybko zareagował i obiecał, że samoobrona wniosek poprze. I to są wszyscy chętni do rozwiązania Sejmu. Z tym, że nie na pewno. Lepper i jego koledzy z klubu parlamentarnego nie są głupi - poprą wniosek o rozwiązanie Sejmu bo wiedzą, że nie uzyska on akceptacji większości posłów. Andrzej Lepper będzie więc mógł występować w roli tego, który chciał zakończyć parlamentarny bałagan i pozwolić obywatelom zadecydować w wyborach o nowym, lepszym parlamencie. Ale układ sił zachowawczych, z Prawem i Sprawiedliwością na czele, mu w tym przeszkodził.
Samoobrona do przyśpieszonych wyborów wcale się nie pali - media donoszą, że kasa partyjna jest pusta, z klubu parlamentarnego odeszło już kilku posłów, którzy część swoich diet wpłacali na potrzeby partii, więc teraz będzie mniejszy dopływ gotówki. A w listopadzie odbędą się kosztowne wybory samorządowe.
Nawet gdyby wybory parlamentarne odbyły się w tym samym czasie, to i tak trzeba by dodatkowych kilku milionów złotych na kampanię - a tych Samoobrona nie ma. Lepper co prawda wywija szabelką i mówi o przyśpieszonych wyborach, ale tak naprawdę wybory byłyby Samoobronie nie na rękę.
Premier straszy
O przyśpieszonych wyborach parlamentarnych mówi również premier Jarosław Kaczyński. I jednocześnie robi wszystko, żeby wyborów uniknąć. Przed kolejnym posiedzeniem Sejmu premier Kaczyński ma złożyć wniosek o wotum zaufania dla swojego rządu. Wniosek ma być głosowany na najbliższym posiedzeniu Sejmu, a jeśli posłowie nie udzielą rządowi wotum zaufania, PiS zagłosuje za samorozwiązaniem Sejmu. Następne posiedzenie Sejmu jest planowane na 10-13 października. Zgodnie z terminami konstytucyjnymi, jeśli wybory miałyby się odbyć 26 listopada, Sejm musiałby przyjąć wniosek o samorozwiązaniu właśnie na tym posiedzeniu. Deklaracja na pierwszy rzut oka brzmi bardzo poważnie, ale faktycznie jest to bujda na resorach dla naiwnych.
Jarosław Kaczyński i jego stratedzy znają przecież przedwyborcze sondaże, które dają wygraną Platformie Obywatelskiej. Co prawda przed ostatnimi wyborami parlamentarnymi i prezydenckimi sondaże też dawały przewage Platformie, a wygrał PiS, ale różnice pomiędzy wskazaniami dla obu partii były mniejsze. Teraz PiS ma nieduże szanse na wygranie wyborów parlamentarnych - o tym szefowie partii doskonale wiedzą. PiS wcale nie chce przyśpieszonych wyborów. Straszy tylko nimi mniejsze kluby - jak Polskie Stronnictwo Ludowe i posłów niezrzeszonych, którzy wskutek wyborów mogą utracić parlamentarny mandat i - co najważniejsze - bogate poselskie diety.
PiS straszy wyborami, ale szuka w pocie czoła sejmowej większości. Przewodniczący klubu parlamentarnego PiS Marek Kuchciński zapewnia, że rząd może liczyć na grubo ponad 230 posłów w Sejmie. Szef klubu PiS wlicza w to również posłów PSL.
Jednak nawet licząc wszystkich posłów PiS, Ligi Polskich Rodzin, PSL i uciekinierów oraz wyrzuconych z Samoobrony, to i tak brakuje kilku sztuk do sejmowej większości. Chcąc zdobyć kilka głosów PiS namawia posłów PO i Samoobrony by zagłosowali za rządem, w zamian mogą liczyć podobno na stanowiska w rządzie czy nawet pieniądze.
Kaczyński jak Leszek Miller
Można założyć się o butelkę dobrego wina mszalnego, że PiS zdobędzie potrzebną większość podczas głosowania wotum zaufania dla rządu Jarosława Kaczyńskiego. Nawet jeśli PiSowi nie uda wyrwać się kilku posłów z PO lub Samoobrony, to zawsze można liczyć na nieobecność podczas głosowania kilku posłów opozycji. Wiadomo, ktoś nagle musiał zrobić siusiu czy kupić sobie papierosy. Wariant ten doskonale stosował np. Leszek Miller, któremu również przez pewien okres przyszło rządzić bez sejmowej większości. I dawał sobie radę w głosowaniach. Kaczyński ma więc sprawdzony wzór.
Więc oczywiste jest, że przyśpieszonych wyborów parlamentarnych na razie nie będzie. Teraz wszyscy w Sejmie będą żyli wyborami samorządowymi. Do końca listopada, kiedy ma być druga tura wyborów samorządowych, będziemy znowu obserwowali festiwal pustych obietnic i deklaracji bez pokrycia. Rząd zamiast rządzić będzie uprawiał marketing polityczny. Z jednej strony to może i dobrze, bo nie za wiele popsuje. Z drugiej jednak strony Polska znowu straci szansę na dogonienie w rozwoju innych państw Unii Europejskiej - i nie mówimy tu o krajach najbogatszych, lecz naszych sąsiadach o podobnej historii - Czechach czy Węgrach.
Wszystkie zapowiedzi wcześniejszych wyborów czy też negocjacje upoconych partyjnych liderów "dla dobra Polski i Polaków" to oczywiście wielka ściema, mająca zakryć chęć pozostawania u władzy za wszelką cenę tylko dla własnych korzyści. Bo przecież nie dla korzyści przynajmniej części społeczeństwa - no bo co od ostatnich wyborów parlamentarnych zrobił rząd, prezydent czy parlament? Poza opowiadaniem bajek nic.
Zygmunt Goldberg
Artykuł pochodzi z "Kuriera Związkowego", tygodnika Wolnego Związku Zawodowego "Sierpień`80".