Z amerykańskiej perspektywy spotkanie było w najlepszym wypadku dyplomatycznym manewrem dla części administracji Busha, ostatnią szansą związania z Ameryką obszaru wymykającego się z jej uścisku. W najgorszym wypadku konferencja była desperacką próbą z gatunku PR której celem było przekonanie opinii publicznej, że działania amerykańskiej administracji na Bliskim Wschodzie rozwijają się pomyślnie. W obu scenariuszach konferencja była konieczna by odwrócić uwagę od przeważającej krytyki wojny w Iraku.
Słowa Busha wskazują na to, że odegrał on taką rolę jaką Izraelczycy od niego oczekiwali. Jego nacisk na żydowską tożsamość Izraela samo w sobie stanowiło naruszenie zasad sekularyzmu. Wydają się jednak, że było to czymś więcej niż tylko gestem mającym na celu uspokojenie Izraela i tych którzy wspierają go w USA. Było to w rzeczywistości subtelne zaakceptowanie etnicznej czystki, która trwa nadal w Izraelu bo jak inaczej zdefiniować traktowania Palestyńczyków w Izraelu. Ponadto od wielu dekad miliony Palestyńczyków są wypędzane z ich ziemi podczas gdy miliony Żydów na świecie są zachęcane do przyjazdu do Izraela i osiedlenia się w nim - pomimo, że nie żyli tam ziemi od wieków i nie mają z nią żadnych związków. Czy Bush nie wie o tym, gdy kładzie nacisk na potrzebę państwa żydowskiego? Wątpię.
Więc o jakim rodzaju procesie pokojowym my mówimy? Według wszelkich rozsądnych definicji celem procesu pokojowego jest zwykle zasypanie rowów i rozwiązanie nieporozumień pomiędzy antagonistami: przyjaciele nie prowadzą "negocjacji" za pomocą różnych "inicjatyw" i nie potrzebują "bolesnych kompromisów" w celu osiągnięcia "porozumienia". Podczas, gdy Palestyńczycy i Izraelczycy pilnie potrzebują pokoju w celu uleczenia ran wrogości spowodowanych przez izraelską nielegalną okupację wojskową trudno stwierdzić, żeby prezydent Autonomii Palestyński Mahmud Abbas i izraelski premier Ehud Olmert byli "wrogami" pozostającymi w "stanie nieprzyjaźni" który koniecznie chcą zakończyć. W rzeczywistości obaj ci ludzie są oblężeni na wiele sposobów i są zaangażowani w swego rodzaju wojny - ale tych wojen nie toczą przeciwko sobie. Jeżeli cokolwiek o nich można powiedzieć to, że Abbas i Olmert są w stanie politycznej symbiozy i wzajemnej zależności graniczącej, co dziwne, z solidarnością.
Annapolis było dla nich znakomitym miejscem gdzie mogli zmniejszyć swoje kłopoty. Abbas potrzebuje międzynarodowego uprawomocnienia po swojej niekonstytucyjnej odpowiedzi w sprawie starć z Hamasem w Gazie. Przetrwanie jego reżimu, niepopularnego wśród Palestyńczyków, i utrzymanie władzy jest zależne od utrzymania przez niego jego systemu patronatu na Zachodnim Brzegu. Bez międzynarodowych funduszy, amerykańskiego zatwierdzenia i przyzwolenia izraelskiego Abbas nie może kierować swoim nepotycznym imperium nawet w warunkach izraelskiej okupacji wojskowej. Z tego powodu musi on zachować równowagę i nie może sobie pozwolić na przedstawienie poważnych żądań w czasie negocjacji, które mają rozpocząć się 12 grudnia.
Olmert nadzorujący trzęsącą się u posad koalicją nad którą ciążą dwa istotne problemy. Po pierwsze Olmert nie ma mandatu, żeby zawrzeć jakikolwiek "kompromisu", a po drugie rozwiązanie w postaci dwóch państw jest coraz bardziej zdezaktualizowane. W rzadkiej chwili szczerości przyznał on w wywiadzie udzielonym gazecie "Haaretz" po powrocie z Annapolis: "Zbliża się dzień kiedy rozwiązanie w postaci dwóch państw upadnie i będziemy mieli do czynienia z walką w stylu południowoafrykańskim o równe prawa do głosowania....Gdy to się stanie państwo Izrael (wyłącznie państwo żydowskie) zakończy swe istnienie?". W retrospekcji może to wyjaśnić dlaczego Bush upiera się przy żydowskiej tożsamości państwa Izrael.
Co jest najbardziej ironiczne w tym wszystkim to to, że obecnie strony, które kiedyś uważały uznanie słowa "Palestyna" za bluźniercze i antysemickie teraz opowiadają się za powstaniem państwa palestyńskiego. David A. Harris dyrektor wykonawczy Komitetu Amerykańskich Żydów powiedział "Los Angeles Times" 30 listopada, że nawet rozwiązanie w postaci dwóch państw należy zmodyfikować. "Nie, nie. Dwa narody żyjące w jednym państwie. Nie dla dwóch państw, ale dla dwóch państw narodowych. Żydowskie państwo Izrael i państwo palestyńskich Arabów Palestyna. To jest język jakim posługuje się premier Olmert, minister spraw zagranicznych Livni, który poparł prezydent Bush i (którym także posługuje się) francuski prezydent Sarkozy" - stwierdził.
Olmert podobnie jak wielu Izraelczyków i żydowskich syjonistycznych przywódców (w przeciwieństwie do niesyjonistycznych Żydów, którzy nie popierają tej archaicznej idei) w coraz większym stopniu zdaje sobie sprawę, że kolonialna idea żydowska zakończyła się niepowodzeniem: niepowodzenie w określeniu granic Izraela - pozostawienie tej sprawy otwartej licząc na dalsze zdobycze w wyniku podboju - sprawiło, że nie możliwe jest zachowanie w Izraelu dominacji Żydów nad Arabami przy zachowaniu pozorów, że Izrael jest państwem demokratycznym. Trudną wątpić, że złe decyzje podjęte w przeszłości przez polityków izraelskich da się teraz naprawić i że celem walki w przyszłości będzie walka o równe prawa w ramach jednego państwa.
Zamiast podjąć dobre lub błędne kroki w kierunku pokoju pomiędzy dwoma walczącymi stronami Annapolis stało się kolejnym przykładem sceny słodkich rozmów, przesadnych oczekiwań, i słów wypowiadanych pod presją przez przywódców. Rzecznik Olmerta mógł powiedzieć reporterom, że Annapolis oferuje "nadzieje ...ostrożną nadzieję ale nadzieję" ale nie ma nadziei ani przełomu po siedmiu latach "martwego punktu" - jak to przepowiedział palestyński negocjator Saeb Erekat - nie są odpowiednie tutaj. Spotkanie i oczekiwany rok "negocjacji" są ostatnią próbą ze strony Izraela "zachowania jego żydowskiej tożsamości" i stworzenia na wzór południowoafrykański palestyńskich bantustanów. Palestyńczycy będą mogli nazywać te niepołączone ze sobą wyspy jakkolwiek zechcą i wieszać flagi w ramach tych zakratowanych organizmów, ale nic więcej.
Chociaż zarówno Bush jak i Abbas są współpracownikami w tym niedemokratycznym przedsięwzięciu, Izraelczycy muszą przyjąć do wiadomości fakt, że ich kraj jest pogrążony po kolana w apartheidzie i tylko prawdziwa demokracja jest w stanie uratować ich przed przyznaniem praw tylko jednej grupie etnicznej. Nadszedł czas żeby tacy ludzie jak Harris przestali mówić o bzdurach typu "dwa państwa na dwóch przestrzeniach", a zamiast tego podjęli poważne działania na rzecz znalezienia formuły gwarantujące pokój, sprawiedliwość i bezpieczeństwa zarówno dla Palestyńczyków jak i Izraelczyków bez pomijania historycznej odpowiedzialności ciążącej nad Izraelem, który jest winien wypędzenia Palestyńczyków oraz pozbawienia ich domów.
Ramzy Baroud
tłumaczenie: Piotr Chmielarz
Autor jest redaktorem strony www.palestinechronicle.com. Tekst ukazał się na stronie www.ramzybaroud.net oraz w gazecie "The Khaleej Times".