Deutscher: Sumienie byłego komunisty

[2009-08-29 06:27:07]

Ignazio Silone relacjonuje, że kiedyś powiedział żartem do Togliattiego, włoskiego przywódcy komunistycznego: "Bój ostatni będzie między komunistami a byłymi komunistami". W tym żarcie jest ziarno prawdy, i to uderzającej. W propagandowym waleniu w ZSRR i komunizm najaktywniejszymi bojowcami są albo byli komuniści albo byli chwilowi sprzymierzeńcy [komunizmu]. Arthur Koestler z rozdrażnieniem, które odróżnia go od Silonego, stawia podobny akcent: "To samo jest z wami wszystkimi, wygodnickimi, ograniczonymi, anglosaskimi antykomunistami. Wy nienawidzicie naszego wołania Kasandry i obrażacie się na nas jako sojuszników - ale żeby wszystko było jasne: my, byli komuniści, jesteśmy jedynymi ludźmi po waszej stronie, którzy rozumieją, o co w tym wszystkim chodzi".

Były komunista jest trudnym dzieckiem współczesnej polityki. Pojawia się nieoczekiwanie w najdziwniejszych miejscach i zakątkach. Zanudza was w Berlinie, opowiadając o swojej "bitwie pod Stalingradem", to znaczy jak tu, w Berlinie, walczył przeciwko Stalinowi. Znajdziecie go w otoczeniu de Gaulle'a: to nie kto inny, jak sam Andre Malraux, autor Doli człowieczej. W najdziwniejszym procesie politycznym Ameryki miesiącami wskazywał palcem na Algera Hissa. Inna była komunistka Ruth Fischer potępia swojego brata Gerharta Eislera, a Brytyjczyków za to, że nie wydali go Stanom Zjednoczonym. Były trockista James Burnham obdziera ze skóry amerykańskiego kapitalistę za jego prawdziwy czy iluzoryczny brak kapitalistycznej świadomości klasowej i szkicuje program działania dla ni mniej ni więcej, tylko zadania ogólnoświatowej porażki komunizmowi. A teraz sześciu pisarzy - Koestler, Silone, André Gide, Louis Fischer, Richard Wright i Stephen Spender - zbiera się, żeby zdemaskować i zniszczyć Boga, który zawiódł.

"Legion" byłych komunistów nie maszeruje w zwartym szyku. Jest rozproszoną daleko i szeroko tyralierą. Jego członkowie są i bardzo do siebie podobni, i różnią się. Mają i cechy wspólne, i odrębne. Wszyscy opuścili naszą armię i obóz - niektórzy jako świadomi przeciwnicy, niektórzy jako dezerterzy, niektórzy jako maruderzy. Paru spokojnie tkwi w swoich świadomych obiekcjach, podczas gdy inni krzykliwie domagają się patentów oficerskich od armii, przeciw której kiedyś twardo walczyli. Wszyscy są odziani w znoszone strzępy dawnego munduru, uzupełnione najdziwniejszymi nowymi szmatkami. I wszyscy noszą ze sobą wspólne resentymenty i osobiste wspomnienia.

Przyłączali się do naszej partii w różnym czasie, przy czym ta data jest istotna dla ich dalszych doświadczeń. Ci, na przykład, którzy przyłączyli się do nas w latach dwudziestych, trafiali do ruchu, w którym było mnóstwo możliwości dla rewolucyjnego idealizmu. Struktura partii była wciąż płynna, jeszcze nie wtłoczona w totalitarny szablon. Intelektualna integralność była wciąż ceniona u komunisty; jeszcze nie została podporządkowana na dobre moskiewskiej raison d'etat [racji stanu - przyp. red.]. Ci, którzy przyłączali się do partii w latach trzydziestych, zaczynali swoje doświadczenie na poziomie o wiele niższym. Od samego początku byli w partii musztrowani jak rekruci w koszarach przez starszych sierżantów.

Ta różnica zaciążyła na jakości eks-komunistycznych reminiscencji. Silone, który przyłączył się do partii w 1921 r., prawdziwie ciepło wspomina swój pierwszy kontakt z nią; w pełni oddaje intelektualną ekscytację i moralny entuzjazm, jakim komunizm tętnił w te wczesne dni. Wspomnienia Koestlera i Spendera, którzy przyłączyli się w latach trzydziestych, demaskują całkowitą moralną i intelektualną jałowość pierwszego wrażenia, jakie partia wywarła na nich. Silone i jego towarzysze byli bardzo przejęci fundamentalnymi ideami i zanim zostali wciągnięci w kierat codziennych obowiązków, i już po tym. W przypadku Koestlera jego "zadanie" partyjne już od pierwszej chwili zaciemnia wszystkie sprawy osobistego przekonania i ideału. Komunista z wczesnego zaciągu był rewolucjonistą, zanim stał się, czy zanim miał się stać, marionetką. Komunista z późnego zaciągu raczej nie miał szansy oddychać prawdziwą atmosferą rewolucji.

Mimo to początkowe motywy przyłączania się były podobne, jeśli nie identyczne, w prawie każdym przypadku: doświadczenie społecznej niesprawiedliwości albo degradacji; poczucie braku bezpieczeństwa zrodzone przez ostre upadki i kryzysy społeczne; oraz ciążenie ku wielkiemu ideałowi czy celowi, albo ku pewnemu intelektualnemu przewodnikowi, przez niepewny labirynt nowoczesnego społeczeństwa. Nowicjusz czuł, że nędza starego porządku kapitalistycznego jest nieznośna; a płonące światło rewolucji rosyjskiej oświetlało tę nędzę z nadzwyczajną ostrością.

Socjalizm, społeczeństwo bezklasowe, obumarcie państwa - wszystko wydawało się na wyciągnięcie ręki. Niewielu nowicjuszy miało pojęcie, że czekają nas krew, pot i łzy. Intelektualista-neofita komunizmu samemu sobie wydawał się nowym Prometeuszem - z wyjątkiem tego, że nie zostanie przykuty do skały przez gniew Zeusa. "Odtąd nic [tak Koestler wspomina własny nastrój w te dni - przyp. autora] nie może zakłócić wewnętrznego spokoju i pogody ducha neofity - z wyjątkiem powracającego strachu przed ponowną utratą wiary".

Teraz nasz były towarzysz gorzko potępia fakt zawiedzenia jego nadziei. Wydaje mu się to prawie bezprecedensowe. Jednak, gdy opisuje on swe wczesne oczekiwania i złudzenia, odkrywamy dziwnie znajomy ton. Właśnie to samo robili rozczarowany Wordsworth i jego współcześni, spoglądając wstecz na swój pierwszy młodzieńczy entuzjazm dla rewolucji francuskiej:

Szczęściem było żyć w tych czasach, Ale być w tych czasach młodym było po prostu bosko!

Komunistyczny intelektualista, który emocjonalnie zrywa ze swoją partią, może odwoływać się do czcigodnych przodków. Beethoven podarł na strzępy stronę tytułową swej Eroiki, na której umieścił dedykację dla Napoleona, jak tylko dowiedział się, że pierwszy konsul chce zasiąść na tronie. Wordsworth nazywał koronację Napoleona "smutnym obrotem spraw dla całej ludzkości". W całej Europie entuzjaści rewolucji francuskiej byli boleśnie dotknięci swym odkryciem, że korsykański wyzwoliciel ludów i wróg tyranów sam został tyranem i ciemięzcą.

W ten sam sposób Wordsworthowie naszych czasów byli zszokowani na widok Stalina bratającego się z Hitlerem i Ribbentropem. Jeśli nawet w naszych czasach nie powstały nowe Eroiki, to przynajmniej dedykacje na tych nienapisanych symfoniach były darte z szerokim gestem.

W Bogu, który zawiódł Louis Fischer próbuje wyjaśniać z pewną skruchą i nie całkiem przekonywająco, dlaczego tak długo uprawiał kult Stalina. Analizuje on mnóstwo motywów, niektóre działające powoli, a niektóre gwałtownie, determinujących moment, w którym ludzie zdrowieją z niemądrej fascynacji stalinizmem. Siła europejskiego rozczarowania Napoleonem była prawie tak samo nierówna i kapryśna. Wielki poeta włoski Ugo Foscolo, który był żołnierzem Napoleona i napisał Odę do Bonapartego wyzwoliciela, zwrócił się przeciwko swemu idolowi po pokoju w Campo Formio - to musiało ugodzić "jakobina" z Wenecji tak samo, jak pakt nazistowsko-radziecki ugodził komunistę polskiego. Jednak człowiek taki jak Beethoven pozostawał pod urokiem Bonapartego parę lat dłużej, dopóki nie zobaczył, jak despota zrzuca swą republikańską maskę. To otworzyło mu oczy, podobnie jak następcom stalinowskie czystki i procesy z lat trzydziestych.

Nie może być większej tragedii niż ta wielkiej rewolucji sparaliżowanej spadającą na nią pięścią, która miała bronić jej od wrogów. Nie może być bardziej niesmacznego widowiska niż porewolucyjna tyrania wymachująca sztandarami wolności. Były komunista jest moralnie tak samo usprawiedliwiony, jak były jakobin, demaskujący to widowisko i buntujący się przeciw niemu.

Jednak czy jest prawdą, jak twierdzi Koestler, że byli komuniści są "jedynymi ludźmi, którzy rozumieją, o co w tym wszystkim chodzi"? Można zaryzykować twierdzenie, że prawda jest wprost przeciwna: Ze wszystkich ludzi byli komuniści najmniej rozumieją, o co w tym wszystkim chodzi.

W każdym razie pedagogiczne pretensje eks-komunistycznych literatów wydają się grubo przesadzone. Większość z nich (Silone jest zauważalnym wyjątkiem) nigdy nie była w prawdziwym ruchu komunistycznym, w gąszczu jego tajnej ani jawnej organizacji. Z reguły poruszali się oni na literackim czy dziennikarskim obrzeżu partii. Ich pojęcie o komunistycznej doktrynie i ideologii zwykle wytryskało z ich własnej literackiej intuicji, która jest czasami ostra, ale często prowadzi na manowce.

Jeszcze gorsza jest charakterystyczna niezdolność byłego komunisty do bezstronności. Jego emocjonalna reakcja przeciwko dawnemu otoczeniu trzyma go w śmiertelnym uścisku i przeszkadza mu w zrozumieniu dramatu, w którym uczestniczył czy na wpół uczestniczył. Wizerunek komunizmu i stalinizmu, który on nakreśla, jest wizerunkiem gigantycznej izby intelektualnych i moralnych okropności. Widząc ją, profani są przenoszeni z polityki w czystą demonologię. Czasami wrażenie artystyczne może być silne - horrory i demony są obecne w wielu poetyckich arcydziełach; jednak politycznie jest to niepewne i nawet niebezpieczne. Oczywiście, historia stalinizmu obfituje w okropności. Jednak to tylko jeden z jego elementów; a nawet ten, demoniczny, musi być przełożony na warunki ludzkich motywów i interesów. Były komunista nawet nie próbuje dokonać tego przekładu.

W rzadkim przebłysku prawdziwej samokrytyki Koestler przyznaje się: "Z reguły nasza pamięć idealizuje przeszłość. Jednak kiedy ktoś zmienił wiarę albo został zdradzony przez przyjaciela, uruchamia się przeciwstawny mechanizm. W świetle późniejszej wiedzy początkowe doświadczenie traci swą niewinność, staje się skażonym i przykrym wspomnieniem. Na tych stronicach próbowałem zrekapitulować nastrój, w jakim związane z tym [z partią komunistyczną - przyp. autora] doświadczenia początkowo żyły - i wiem, że poniosłem porażkę. Ironia, gniew i wstyd wciąż mnie trapią; namiętności tamtego czasu zdają się przekształcone w perwersje, jego wewnętrzna pewność w zamknięty wszechświat narkomana; cień drutu kolczastego przebiega przez skazane pole pamięci. Ci, którzy zostali pochwyceni przez wielkie złudzenie naszych czasów i przeżyli swój moralny i intelektualny eksces, albo oddają się nowej skłonności przeciwnego rodzaju, albo są skazani na płacenie za to dożywotnim kacem".

Ta potrzeba nie jest prawdą w przypadku wszystkich byłych komunistów. Niektórzy wciąż mogą czuć, że ich doświadczenie było wolne od chorobliwego podtekstu, opisywanego przez Koestlera. Mimo to Koestler dał prawdziwą i uczciwą charakterystykę tego typu byłych komunistów, do których sam należy. Jednak trudno pogodzić ten autoportret z innym jego twierdzeniem, że bractwo, w imieniu którego przemawia, jest "jedynymi ludźmi, którzy rozumieją, o co w tym wszystkim chodzi". Z równą prawdziwością ofiara szoku pourazowego mogłaby twierdzić, że jest jedyną, która rozumie rany i chirurgię. Większość tego, co eks-komunistyczny intelektualista wie, czy raczej czuje, to jego własna choroba; lecz nie zna on natury zewnętrznej przemocy, która ją wytworzyła, ani tym bardziej leku na nią.

Ta nieracjonalna emocjonalność zdominowała ewolucję wielu byłych komunistów. Silone powiada: "Logika opozycji za wszelką cenę (...) zaprowadziła wielu byłych komunistów daleko od ich punktu wyjścia, w pewnych wypadkach aż do faszyzmu". Jakie były te punkty wyjścia? Prawie każdy były komunista zrywał z partią w imię komunizmu. Prawie każdy był nastawiony na obronę ideału socjalizmu przed nadużyciami biurokracji podległej Moskwie. Prawie każdy zaczynał od wylania brudnej wody rewolucji rosyjskiej, ale tak, żeby nie wylać dziecka z kąpielą.

Prędzej czy później te zamiary są zapominane albo porzucane. Zerwawszy z partyjną biurokracją w imię komunizmu, heretyk następnie zrywa z samym komunizmem. Twierdzi on, że dokonał odkrycia, iż korzenie zła sięgają daleko głębiej, niż pierwotnie sobie wyobrażał, mimo że dokopywanie się przez niego tych korzeni mogło być bardzo leniwe i płytkie. On dłużej nie broni socjalizmu od nadużyć w złej wierze; teraz broni ludzkości przed błędem socjalizmu. On już nie wylewa brudnej wody rewolucji rosyjskiej, tak, żeby nie wylać dziecka z kąpielą; odkrywa, że dziecko jest potworem, którego trzeba udusić. Heretyk staje się renegatem.

To, jak daleko odszedł od punktu wyjścia, czy zostaje faszystą, jak powiada Silone, czy nie, zależy od jego inklinacji i gustów - a głupie stalinowskie polowanie na herezję często wpędza byłego komunistę w ekstremizm. Jednak przy jakimkolwiek odcieniu indywidualnych postaw z reguły eks-komunistyczny intelektualista przestaje sprzeciwiać się kapitalizmowi. Często staje w jego obronie i wnosi do tej roboty brak skrupułów, ciasnotę umysłową, pogardę dla prawdy i intensywną nienawiść, które zaszczepił mu stalinizm. Pozostaje on sekciarzem. Jest "stalinistą na odwrót". Nadal postrzega świat jako czarno-biały, ale teraz kolory zamieniły się miejscami. Jako komunista nie widział różnicy między faszystami a socjaldemokratami. Jako antykomunista nie widzi różnicy między nazizmem a komunizmem. Niegdyś akceptował pretensje partii do nieomylności, teraz wierzy w nieomylność własną. Niegdyś pochwycony przez "wielkie złudzenie", teraz ma obsesję największego rozczarowania naszych czasów. Jego dawne złudzenie przynajmniej zakładało jakiś pozytywny ideał. Jego rozczarowanie jest całkowicie negatywne. Dlatego jego rola jest intelektualnie i politycznie bezpłodna. W tym także przypomina on zgorzkniałego byłego jakobina epoki napoleońskiej. Wordsworth i Coleridge mieli fatalną obsesję "jakobińskiego niebezpieczeństwa"; ich strach tumanił nawet ich geniusz poetycki. To Coleridge w Izbie Gmin potępiał projekt ustawy o zapobieganiu okrucieństwu wobec zwierząt jako "najdziwniejszy przykład legislacyjnego jakobinizmu". Były jakobin został podżegaczem antyjakobińskiej reakcji w Anglii. Bezpośrednio lub pośrednio jego wpływ stał za ustawami przeciwko buntowniczym pismom i zdradzieckiej korespondencji, ustawą o zdradzieckich praktykach i ustawą o buntowniczych zgromadzeniach (1792-1794), porażkami reformy parlamentu, zawieszeniem ustawy o zakazie więzienia ludzi bez nakazu sądowego oraz postponowaniem przez całe pokolenie emancypacji mniejszości religijnych Anglii. Ponieważ konflikt z rewolucyjną Francją "to nie był czas na ryzykowne eksperymenty", handel niewolnikami także pozostawiono nieruszony - w imię wolności.

Zupełnie w ten sam sposób nasz były komunista z najlepszych powodów robi najgorsze rzeczy. Śmiało wysuwa się na czołową pozycję każdego polowania na czarownice. Jego ślepa nienawiść do dawnego ideału odjeżdża w stronę współczesnego konserwatyzmu. Nierzadko potępia on nawet najłagodniejsze piętno "państwa dobrobytu" jako "legislacyjny bolszewizm". Mocno przykłada ręce do moralnego klimatu, w którym lęgnie się współczesny odpowiednik angielskiej reakcji antyjakobińskiej.

Jego groteskowy wyczyn odzwierciedla impas, w jakim się on znajduje. I nie tylko on - jest to część ślepej uliczki, w której całe pokolenie prowadzi niespójne i bezduszne życie.

Historyczna paralela nakreślona tutaj rozciąga się na szersze tło dwóch epok. Świat jest podzielony między stalinizm i sojusz antystalinowski w mniej więcej taki sam sposób, jak był podzielony między napoleońską Francją i Świętym Przymierzem. Jest to podział między zdegenerowaną rewolucją wykorzystywaną przez despotę a grupą głównie, chociaż nie wyłącznie, konserwatywnych interesów. W warunkach praktycznej polityki wybór wydaje się teraz, tak jak było i wtedy, ograniczony do tej alternatywy. Jednak prawda i fałsz tej kontrowersji są tak beznadziejnie pomieszane, że przy jakimkolwiek wyborze i jakichkolwiek jego praktycznych motywach jest prawie pewne, że będzie to wybór błędny na dłuższą metę w najszerszym sensie historycznym.

Uczciwemu i krytycznie myślącemu człowiekowi równie trudno było pogodzić się z Napoleonem, jak teraz ze Stalinem. Jednak pomimo przemocy i oszustw Napoleona przesłanie rewolucji francuskiej przetrwało, by potężnie odbijać się przez całe dziewiętnaste stulecie. Święte Przymierze uwolniło Europę od ucisku Napoleona, i przez chwilę jego zwycięstwo było witane z zadowoleniem przez większość Europejczyków. Jednak tym, co Castlereagh, Metternich i Aleksander I mieli do zaoferowania "wyzwolonej" Europie, było po prostu zachowaniem starego, rozpadającego się porządku. Stąd nadużycia i agresywność Cesarstwa zrodzonego przez Rewolucję przedłużyły życie europejskiemu feudalizmowi. Był to najbardziej nieoczekiwany triumf byłego jakobina. Jednak ceną, jaką za to zapłacił, było to, że obecnie samego siebie i swoją antyjakobińską sprawę postrzegał jako szkodliwe, śmieszne anachronizmy. Shelley w roku klęski Napoleona pisał do Wordswortha:

W uczciwej biedzie twój głos tkał Pieśni poświęcone prawdzie i swobodzie - porzucając je, porzucasz mnie na pastwę utrapienia, Że w ten sposób ja będę tym, kim ty przestaniesz być.

Gdyby nasz były towarzysz miał jakikolwiek zmysł historyczny, przemyślałby tę lekcję.

Niektórzy z eks-jakobińskich podżegaczy antyjakobińskiej reakcji mieli równie mało skrupułów z powodu swojej wolty, jak w naszych czasach tacy jak Burnham i Ruth Fischer. Inni byli pełni skruchy i odwoływali się do uczuć patriotycznych, filozofii mniejszego zła, albo i tego, i tego, aby wyjaśnić, dlaczego znów są po stronie starych dynastii przeciwko nowemu cesarzowi. Jeśli nawet nie zaprzeczali niedostatkom dworów i rządów, które niegdyś potępiali, twierdzili, że te rządy są bardziej liberalne niż Napoleon. To było z pewnością prawdą w przypadku rządu Pitta, pomimo, że na dłuższą metę wpływ napoleońskiej Francji na europejską cywilizację był trwalszy i bardziej owocny, niż pittowskiej Anglii, nie mówiąc już o metternichowskiej Austrii ani carskiej Rosji. "Jakaż to gorycz, że wszystkie największe nadzieje świata pozostają w tobie!" - to było westchnienie rezygnacji, z jakim Wordsworth pojednał się z pittowską Anglią. Jego formuła przeproszenia się brzmiała: "Daleko, daleko bardziej wstrętny jest twój wróg".

Może to być mottem Boga, który zawiódł oraz filozofii mniejszego zła, wyłożonej na jego stronicach. Zapał, z jakim autorzy tej książki bronią Zachodu przed Rosją i komunizmem, jest czasami studzony przez niepewność albo szczątkowe hamulce ideologiczne. Niepewność pojawia się między wierszami ich wyznań albo na ciekawym uboczu.

Na przykład Silone wciąż opisuje Włochy przed Mussolinim, przeciwko którym zbuntował się, będąc komunistą, jako "pseudodemokratyczne". Trudno mu uwierzyć, że Włochy po Mussolinim są w czymkolwiek lepsze, ale ich stalinowskiego wroga postrzega jako "daleko, daleko bardziej wstrętnego". Bardziej niż inni współautorzy tej książki Silone jest z pewnością świadomy ceny, jaką Europejczycy z jego pokolenia już zapłacili za akceptację filozofii mniejszego zła. Louis Fischer broni "podwójnego odrzucenia" komunizmu i kapitalizmu, ale odrzucenie przez niego tego ostatniego brzmi jak słaba formuła zachowania twarzy; a nowo odkryty przez niego kult Gandhiego sprawia wrażenie tylko niezgrabnej ucieczki od rzeczywistości. Jednak to Koestler przypadkowo, pośród swej afektacji i antykomunistycznego szaleństwa, ujawnia parę ciekawych umysłowych zastrzeżeń: "Jeśli zbadamy historię i porównamy wysokie cele, w imię których były zaczynane rewolucje, oraz żałosny koniec, do którego dochodzą, ciągle widzimy, jak brudna cywilizacja bruka swe własne rewolucyjne potomstwo" (podkreślenie moje - I. D.). Czy Koestler przemyślał znaczenie własnych słów, czy po prostu rzuca bon mot? Jeśli "rewolucyjne potomstwo", komunizm, rzeczywiście zostało "zbrukane" przez cywilizację, przeciwko której się zbuntowało, wtedy jakkolwiek odrażające to potomstwo może być, źródło zła jest nie w nim, lecz w tej cywilizacji. I to niezależnie od tego, jak gorliwie sam Koestler może działać jako adwokat "obrońców" cywilizacji parlamentarnej.

Jeszcze bardziej wstrząsająca jest inna myśl - a może to również tylko bon mot? - którą Koestler niespodziewanie kończy swe wyznanie:

"Przez siedem lat służyłem partii komunistycznej - tyle samo, ile Jakub pasał owce Labana, żeby kupić jego córkę Rachelę. Kiedy nadszedł czas, panna młoda została wprowadzona do jego ciemnego szałasu; dopiero rano odkrył, że spędził upojną noc nie ze śliczną Rachelą, lecz z brzydką Leą. (... )

Ciekawe, czy kiedykolwiek otrząsnął się z szoku, że spał ze złudzeniem. Ciekawe, czy potem wierzył, że kiedykolwiek w to wierzył. Ciekawe, czy szczęśliwe zakończenie tej legendy się powtórzy; bo Jakub za cenę kolejnych siedmiu lat pracy dostał także Rachelę i złudzenie stało się ciałem. (... )

A siedem lat minęło mu jak kilka dni, dzięki miłości, jaką czuł do niej".

Można by pomyśleć, że Koestler-Jakub z trwogą rozważa, czy nie za bardzo pospiesznie przestał pasać owce Stalina-Labana zamiast czekać cierpliwie, aż jego "złudzenie stanie się ciałem".

Te słowa nie mają nikogo oskarżać, ani tym bardziej chłostać. Ich celem jest, powtórzmy, rzucić się na pomoc w tym pomieszaniu pojęć, od którego cierpi nie tylko ten eks-komunistyczny intelektualista.

W jednym ze swych ostatnich artykułów Koestler wyraził swą irytację tymi starymi, dobrymi liberałami, którzy byli zszokowani ekscesami antykomunistycznej gorliwości u byłego komunisty i postrzegali go z niesmakiem, z jakim zwykli ludzie patrzą na "byłego księdza proszącego dziewczynę do tańca". Dobrze, starzy dobrzy liberałowie mogą mieć rację poza wszystkim: ten szczególny typ antykomunisty może jawić się im jako "były ksiądz", porywający do tańca już nie dziewczynę, ale prostytutkę. Całkowite pomieszanie umysłu i emocji u byłego komunisty czyni go niezdolnym do jakiejkolwiek działalności politycznej. Często nawiedza go nieokreślone uczucie, że zdradził albo swe dawne ideały, albo ideały społeczeństwa burżuazyjnego; i tak jak Koestler, może on mieć nawet ambiwalentne uczucie, że zdradził i jedne, i drugie. Potem próbuje stłumić swoje poczucie winy i niepewności albo ukryć je przez pokaz nadzwyczajnej pewności siebie i strasznej agresywności. Nalega, że świat powinien uznać jego niespokojne sumienie za najczystsze ze wszystkich. Może dłużej nie martwić się o żadną sprawę z wyjątkiem jednej - samousprawiedliwiania się. A to jest najniebezpieczniejszy motyw dla wszelkiej działalności politycznej.

Wydaje się, że jedyną godną postawą, jaką eks-komunistyczny intelektualista może przyjąć, jest wznieść się au-dessus de la melee [ponad tę bijatykę - przyp. red.]. Nie może przyłączyć się do obozu stalinowskiego ani antystalinowskiego Świętego Przymierza bez gwałtu na swoim "ja". Tak więc pozwólmy mu pozostać poza obydwoma obozami. Pozwólmy mu próbować odzyskać zmysł krytyczny i intelektualną bezstronność. Pozwólmy mu przezwyciężyć tanią ambicję przyłożenia ręki do wyrabiania politycznego ciasta. Pozwólmy mu być w zgodzie przynajmniej z samym sobą, jeśli ceną za fałszywą zgodę ze światem jest odrzucenie i potępienie siebie samego. Nie można powiedzieć, że eks-komunistyczny literat, czy w ogóle intelektualista, powinien wycofać się do wieży z kości słoniowej. (Jego pogarda dla niej pozostała mu z przeszłości). Jednak zamiast tego może wycofać się do strażnicy. Obserwować z bezstronnością i uwagą ten chaos ciążący nad światem, bystro obserwować, co z tego wyniknie i interpretować to sine ira et studio [bez gniewu ani upodobania - przyp. red.] - teraz to jedyna uczciwa usługa, jaką eks-komunistyczny intelektualista może oddać pokoleniu, w którym skrupulatna obserwacja i uczciwa interpretacja stały się tak żałośnie rzadkie. (Czyż to nie uderzające, jak mało obserwacji i interpretacji, a jak wiele filozofowania i gadania znajduje się w książkach plejady utalentowanych eks-komunistycznych pisarzy?)

Czy jednak teraz intelektualista rzeczywiście może być bezstronnym obserwatorem tego świata? Nawet jeśli stanięcie po którejś stronie sprawia, że utożsamia się on ze sprawą, która po prawdzie nie jest jego, czy nie powinien mimo wszystko po którejś stanąć? Dobrze, możemy przywołać pewnych wielkich "intelektualistów", którzy w przeszłości w podobnej sytuacji odmawiali utożsamienia się z jakąkolwiek określoną Sprawą. Ich postawa wydawała się niespójna wielu spośród ich współczesnych: jednak historia udowodniła, że ich osąd był wyższy od fobii i nienawiści ich epoki. Można tu wspomnieć trzy nazwiska: Jeffersona, Goethego i Shelleya. Wszyscy trzej, na różne sposoby, stanęli w obliczu wyboru między ideą napoleońską a Świętym Przymierzem. I znowu wszyscy trzej, na różne sposoby, odmówili dokonywania takiego wyboru.

Jefferson był najwierniejszym przyjacielem rewolucji francuskiej w jej wczesnym heroicznym okresie. Chciał wybaczyć nawet terror, ale odwrócił się z obrzydzeniem od "militarnego despotyzmu" Napoleona. Jednak nie miał wspólnej platformy z wrogami Bonapartego, "obłudnymi wyzwolicielami" Europy, jak ich nazywał. Jego bezstronność nie tylko pasowała do dyplomatycznego interesu młodej i neutralnej republiki; była ona naturalnym rezultatem jego republikańskich przekonań i demokratycznej pasji.

Goethe, inaczej niż Jefferson, żył w samym środku burzy. W jego Weimarze kwaterowały kolejno oddziały Napoleona i żołnierze Aleksandra I. Goethe jako minister swego księcia oportunistycznie kłaniał się każdemu najeźdźcy. Jednak jako myśliciel i jako człowiek pozostawał bezstronny i na boku. Był świadomy wielkości rewolucji francuskiej i był zszokowany jej okropnościami. Huk francuskich dział pod Valmy witał z zadowoleniem jako otwarcie nowej i lepszej epoki i przejrzał szaleństwa Napoleona. Witał z zadowoleniem wyzwolenie Niemiec od Napoleona i był ostro świadom nędzy tego "wyzwolenia". Jego pozostawanie na uboczu w tej sprawie, jak i w innych, przydało mu reputację "olimpijskiego spokoju", i ta etykieta nie zawsze była pochlebstwem. Jednak jawił się on jako olimpijsko spokojny bynajmniej nie z powodu swej wewnętrznej obojętności na los jemu współczesnych. Olimpijski spokój skrywał jego dramat: niezdolność i niechęć do utożsamiania się ze splątanym kłębowiskiem spraw, słusznych lub błędnych wyborów.

Na koniec, Shelley obserwował starcie dwóch światów z całą palącą pasją, gniewem i nadzieją, do jakich zdolna była jego wielka młoda dusza: on z pewnością nie zachowywał olimpijskiego spokoju. Jednak ani przez chwilę nie akceptował pewnych siebie roszczeń i pretensji żadnej ze stron wojujących. Inaczej niż starsi od niego eks-jakobini, on był wierny jakobińskiej idei republikańskiej. To jako republikanin, a nie patriota Anglii Jerzego III, witał z zadowoleniem upadek Napoleona, tego "niewolnika pozbawionego wszelkiej ambicji", który "tańczył i ucztował na grobie wolności". Jednak jako republikanin wiedział również, że "cnota ma starszego przeciwnika" niż bonapartystowska siła i oszustwo - "stary zwyczaj, legalną zbrodnię i krwawą wiarę" ucieleśnione w Świętym Przymierzu.

Wszyscy trzej - Jefferson, Goethe i Shelley - byli w pewnym sensie outsiderami w wielkim konflikcie swoich czasów, i z tego powodu interpretowali swoje czasy z większą prawdziwością i przenikliwością niż pełni obaw i owładnięci nienawiścią bojownicy po obu stronach.

Jaka szkoda i jaka hańba, że większość eks-komunistycznych intelektualistów jest skłonna iść raczej za tradycją Wordswortha i Coleridge'a niż Goethego i Shelleya.

Isaac Deutscher
tłumaczenie: Cezary Cholewiński
redakcja: Piotr Strębski


Esej został opublikowany w kwietniu 1950 r. w nowojorskim czasopiśmie "The Reporter" jako recenzja książki "Bóg, który zawiódł" -zbioru esejów sześciu pisarzy i dziennikarzy, którzy porzucili poglądy komunistyczne: Louisa Fischera, André Gide, Arthura Koestlera, Ignazio Silone'a, Stephena Spendera i Richarda Wrighta. Polskie tłumaczenie pochodzi ze strony Samokształceniowego Koła Filozofii Marksistowskiej (skfm.dyktatura.info).

drukuj poleć znajomym poprzedni tekst następny tekst zobacz komentarze


lewica.pl w telefonie

Czytaj nasze teksty za pośrednictwem aplikacji LewicaPL dla Androida:



Warszawska Socjalistyczna Grupa Dyskusyjno-Czytelnicza
Warszawa, Jazdów 5A/4, część na górze
od 25.10.2024, co tydzień o 17 w piątek
Fotograf szuka pracy (Krk małopolska)
Kraków
Socialists/communists in Krakow?
Krakow
Poszukuję
Partia lewicowa na symulatorze politycznym
Discord
Teraz
Historia Czerwona
Discord Sejm RP
Polska
Teraz
Szukam książki
Poszukuję książek
"PPS dlaczego się nie udało" - kupię!!!
Lca

Więcej ogłoszeń...


23 listopada:

1831 - Szwajcarski pastor Alexandre Vinet w swym artykule na łamach "Le Semeur" użył terminu "socialisme".

1883 - Urodził się José Clemente Orozco, meksykański malarz, autor murali i litograf.

1906 - Grupa stanowiąca mniejszość na IX zjeździe PPS utworzyła PPS Frakcję Rewolucyjną.

1918 - Dekret o 8-godzinnym dniu pracy i 46-godzinnym tygodniu pracy.

1924 - Urodził się Aleksander Małachowski, działacz Unii Pracy. W latach 1993-97 wicemarszałek Sejmu RP, 1997-2003 prezes PCK.

1930 - II tura wyborów parlamentarnych w sanacyjnej Polsce. Mimo unieważnienia 11 list Centrolewu uzyskał on 17% poparcia.

1937 - Urodził się Karol Modzelewski, historyk, lewicowy działacz polityczny.

1995 - Benjamin Mkapa z lewicowej Partii Rewolucji (CCM) został prezydentem Tanzanii.

2002 - Zmarł John Rawls, amerykański filozof polityczny, jeden z najbardziej wpływowych myślicieli XX wieku.


?
Lewica.pl na Facebooku